Niefajnie mieć brata o tak radykalnych poglądach, ale niedawno udało mi się przytrzeć mu nosa. Wystarczyło trochę dociekliwości.
Mój brat jest prawakiem. Tak określiliby go ludzie o lewicujących poglądach – ja na przykład. Mnie nie przeszkadzają bliźni, którzy w ten czy inny sposób się ode mnie różnią, czy to wyglądem, czy poglądami. Uważam, że zamiast palenia rac i wrzeszczenia: „pamiętamy!”, pieniacze mogliby na przykład pomóc zadbać o zabytki.
Niestety, mój brat jest zupełnie inny. Dla niego połowa świata mogłaby zniknąć. Wszyscy czarnoskórzy, geje, lesbijki, innowiercy (inni niż katolicy, rzecz jasna), Żydzi, Arabowie, cykliści, ekolodzy, weganie… Lista jest dość długa i co rusz ląduje na niej nowa grupa. Ja też się kwalifikuję jako „pieprzony lewak”. Cóż zrobić, rodziny się nie wybiera, choć powiem szczerze, że mieszkanie z nim pod jednym dachem bywało uciążliwe.
Wygłaszane przy lada okazji – i bez okazji, na dzień dobry – pseudopatriotyczne hasła, a tak naprawdę nacjonalistyczne i rasistowskie teksty, bolały mnie i denerwowały. Czasem przeginał i doprowadzał mnie do szewskiej pasji; wtedy siłą musiałem się powstrzymywać, by mu nie przyłożyć albo ostro nie naubliżać, nie przebierając w słowach.
Nie chciałem się jednak zachowywać jak on. To raz. A dwa, tylko dałbym mu pretekst, by znowu urządzał sobie kpiny z „nerwowego, przewrażliwionego, pedalskiego lewactwa”, którym Bóg go pokarał. Widać nagrzeszył, to go pokarał.
Mój dziadek wcześnie stracił oboje rodziców
Kiedyś – ot, z ciekawości – zamówiłem test DNA. Skoro pochodzenie etniczne zakodowane jest w genach, chciałem ustalić, z których miejsc na świecie pochodzą moi przodkowie. Test miał ujawnić moją kombinację etniczną i konkretne grupy, z których się wywodzę, oraz określić, jaki procent moich genów pochodzi z jakiej części świata.
Niby wiedziałem co nieco o moich przodkach, to znaczy tych najbliższych. Rodzice, ciotki i wujowie, dziadkowie. Niewiele o pradziadkach, bo zmarli zaraz po wojnie, i dziadek wychowywał się u kuzynki. Wszyscy jak w mordę strzelił – Polacy. Nie sądziłem, że kiedy dostanę wyniki, zbaranieję.
A tak się właśnie stało.
Polak, rzeczywiście, ale miałem w sobie duży odsetek genów niemieckich i… semickich. A to ci niespodzianka, braciszku. A to się zdziwisz! Pewnie jeszcze bardziej niż ja. Tylko skąd w naszej rodzinie korzenie żydowskie, skoro nikt ze starszyzny nigdy nie wspomniał, byśmy mieli Żydów w rodzinie? Choć jednego.
Postanowiłem pobawić się w rodzinnego archeologa i pokopać w dokumentach, księgach parafialnych i tak dalej. Bo albo miałem do czynienia z piękną ironią losu i mogłem nią pokłuć brata w jego polską dumę narodową, albo firma, która robiła test, się pomyliła, i zażądałbym zwrotu kasy.
Najpierw spisałem, co wiedziałem o najbliższej rodzinie. Było co spisywać, bo mój ojciec miał trzech braci, a mama brata i siostrę. Gromadka braci i sióstr ciotecznych też była spora. O dziadków musiałem już wypytać rodziców, a także zadzwonić do nich samych. Przede wszystkim do dziadka Zbyszka, który wychowywał się u dalekiej kuzynki – nie utrzymywaliśmy bliskich stosunków z tą częścią rodziny, więc jego pomoc była wskazana, a wręcz niezbędna.
Niestety, dziadek niewiele kojarzył z wczesnego dzieciństwa. Trafił do domu dużo starszej kuzynki, którą nazywał ciocią Halą, jako kilkulatek. Twarz matki zacierała się w jego wspomnieniach, ojca w ogóle nie pamiętał.
Wszystko działo się tuż po wojnie, więc raczej nie miał żadnych rzeczy osobistych, gdy trafił do nowego domu po śmierci rodziców. Wtedy nie troszczono się tak o dzieci, o ich uczucia, jak dziś. Pamiętał tylko jakiegoś nieznanego sobie mężczyznę, który kazał mu się cieszyć, że nie trafi do sierocińca, że ktoś chce go przygarnąć. Może to był policjant? Jakiś urzędnik? Sąsiad? Dziś już nie kojarzył. Pamiętał tylko swój smutek i strach o to, co się z nim stanie.
Obcym nie można ufać
Korzystając z długiego weekendu, pojechałem do miejscowości, w której wychowywał się dziadek. Niewielkie, urokliwe miasteczko, podobne do setek innych takich miasteczek. Czas płynął tu zdecydowanie wolniej, wszystko kręciło się wokół rynku, przy którym znajdowały się urząd, kościół, szkoła i ośrodek zdrowia. Uczynni tubylcy pomogli mi trafić pod zapisany na karteczce adres.
I… rozczarowanie. To nie może być tutaj – myślałem, patrząc na posesję zarośniętą trawą i krzakami, z domem, który już niemal się zawalił.
– A pan czego tu szuka? – zagadnął mnie jakiś staruszek.
– Dostałem ten adres od dziadka, ale… tu chyba już nikt nie mieszka…
– No pewnie, że nie. Ci ludzie wynieśli się z tej chałupy, jak dach zaczął przeciekać. A pan to kto jesteś? – spytał, przyglądając mi się podejrzliwie, jakby sobie przypomniał, że obcym nie można ufać na piękne oczy.
– Mój dziadek wychował się u tych ludzi po śmierci rodziców. Chciałem ich odwiedzić, bo to daleka, ale jednak rodzina.
– Zaraz, zaraz… to pan jesteś wnukiem Zbyszka? – staruszek wahał się między sympatią a nieufnością. – Bo to mój kolega był. Razem do szkoły chodziliśmy. Żyje jeszcze?
– Żyje, żyje i ma się całkiem nieźle – uśmiechnąłem się na wspomnienie energicznego dziadka, który ostatnio został morsem.
O ciotce Hali zawsze wyraża się bardzo ciepło
Kolega dziadka zaprosił mnie do siebie na chwilę i przy herbatce poopowiadał o starych, dobrych czasach. Nagrywałem na dyktafon w komórce te historyjki z lat szczenięcych, żeby potem nie było, że coś zmyśliłem. Okazało się bowiem, że z dziadka od małego był kozak i rozrabiaka. A to mnie zawsze nazywał ancymonem!
– Potem znaleźli te listy i się porobiło… Zbyszka szybko wysłali do szkoły z internatem i kontakt nam się urwał – pan Antoni westchnął ciężko.
– Jakie listy? – zrobiłem wielkie oczy.
– On się chyba nawet o nich nie dowiedział. Pani Halina pilnowała, żeby krzywda mu się żadna nie stała, wystarczy, że był sierotą, prawda, to dobra kobieta była, świeć Panie nad jej duszą. Zawsze chleba z cukrem dała albo jabłkami częstowała, choć bida u nas wtedy równo piszczała u wszystkich.
– A te listy? – wróciłem do intersującego mnie wątku.
– Ja ich nie widziałem, bo kto tam smarkom takie rzeczy pokazywał. Ale ktoś ponoć widział w rzeczach Zbyszka, znaczy w pamiątkach, co z nim przyjechały, jakieś listy i kilka zdjęć. Na zdjęciach była podobno jego matka. Z niemieckim żołnierzem. Przytuleni, widać zakochani. A wiadomo, co wtedy mówiono o kobietach, które się zadawały z Niemcami. Listy też były po niemiecku. U nas tylko nauczycielka znała ten język na tyle, by coś z nich wyrozumieć. Nigdy nikomu nie powiedziała, co tam wyczytała, przynajmniej nie wtedy, ale i tak zaczęły krążyć plotki, że matka Zbyszka była Żydówką, ojciec żołnierzem Wehrmachtu, który pomógł jej się wydostać z getta tuż przed jego likwidacją. A co się stało później… – pan Antoni wzruszył ramionami. – Zresztą to tylko plotki. Listy mogły dotyczyć czegoś innego, zdjęcia widziały góra trzy osoby i pewnie każda inne wnioski wyciągnęła. Nikt potem już tych listów nie oglądał, plotki ucichły, ale Zbyszek nigdy już tu nie wrócił.
– Tak, wiem. Zaraz po maturze poszedł do pracy. Poznał babcię, pobrali się… Nieczęsto wspomina dzieciństwo, właściwie wcale, ale o swojej ciotce Hali wyraża się bardzo ciepło.
– Bo to była taka kobieta. Ciepła. Uprzejma, dla każdego miała dobre słowo. Jej dzieci mieszkają w tamtym domu – wskazał mały budynek, po drugiej stronie ulicy. – Wnuki rozjechały się po Polsce. Studia, praca… Teraz tu sami starcy żyją.
Dzieci kuzynki Hali faktycznie były w domu. Brat i siostra żyli razem i przyjęli mnie serdecznie, choć ich zaskoczyłem swoją wizytą.
– Dawnośmy do Zbyszka nie dzwonili… – westchnęła moja cioteczna babcia. – A tyle lat się razem chowaliśmy… Po kątach też! – zachichotała.
– Chętnie byśmy go znów zobaczyli, ale na starość ciężko się z miejsca gdzieś dalej ruszyć…
Rodzeństwo opowiedziało mi mnóstwo anegdotek
Nie powiedzieli mi w sumie nic nowego o dziadku. Za to ich wspomnienia były z innego punktu widzenia, w końcu z nim mieszkali. No i dużo powiedzieli mi o tych gałęziach rodziny, które do tej pory były mi zupełnie nieznane. Moje drzewo genealogiczne rosło w oczach. Podobnie jak liczba plików na dyktafonie, bo rodzeństwo prześcigało się w podrzucaniu nowych anegdotek. Pamiętali daty co do dnia i nie mieli wątpliwości, kiedy co się działo.
– Widzisz, dziecko… – wzdychał mój wujek-dziadek. – Tak działa starość. Pamiętasz z detalami, co się wydarzyło sześćdziesiąt lat temu. Ale czy dziś wziąłeś tabletkę na nadciśnienie, to już ni cholery – zaśmiał się.
– Mam jeszcze takie pytanie… Podobno kiedy dziadek wyjechał do miasta, do szkoły, pojawiły się plotki. O jego rodzicach. Podobno były jakieś listy po niemiecku i zdjęcia…
Choć ten temat rodzeństwo zgodnie pomijało, jakby nie istniał, złapałem wymowne spojrzenia, które wymienili między sobą. Czyli wiedzieli, o czym mówię. Wahali się, rozmawiając bez słów. W końcu to ona ciężko wstała i wolnym krokiem zbliżyła się do kredensu. Wyciągnęła stamtąd niewielkie, drewniane pudełko i wróciła z nim do stołu. Położyła na blacie, przesunęła w moją stronę.
– Mama ukryła to i powiedziała wszystkim, nawet Zbyszkowi, że to, co ludzie gadają, to bzdura wyssana z palca. Żadnych listów ani zdjęć nie było, ktoś chciał być ważny kosztem jej dziecka, i coś zmyślił. Bo ona traktowała Zbyszka jak własnego syna, jak jedno z nas. Nie miało dla niej znaczenia, że dołączył do naszej rodziny kilka lat po urodzeniu, że miał inną matkę i ojca, że to nasze pokrewieństwo było jakąś dziesiątą wodą po kisielu. Mimo wszystko… przechowywała te pamiątki. Zbyszek miał niewiele ponad to, gdy do nas przyjechał. Ot, książeczkę do nabożeństwa i jedną zmianę ubrania. Kiedyś chcieliśmy mu to oddać, ale powiedział, że zaczął nowe życie i nie potrzebuje żadnych komplikacji. Wiesz, w kraju różnie się działo. Wojna się skończyła, niby Auschwitz wyzwolili, ale…
– …tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy – powiedziałem.
– Ani wcześniej, ani później też nie było spokojniej. Zbyszek kazał nam wszystko spalić, żeby nikt nie mógł zaszkodzić ani jemu, ani nam. Ale mama nie mogła, my też nie potrafiliśmy się zmusić, żeby to w ogień rzucić. Bo przecież nie do śmieci, jeszcze ktoś nieproszony znajdzie… Więc przechowaliśmy do teraz, bo to jego scheda po rodzicach.
– Czyli to wszystko prawda – mruknąłem, oglądając kilka małych zdjęć z ozdobnie wyciętymi brzegami.
Twarze na nich nie były zbyt wyraźne, lecz dało się rozpoznać, że prababcia była ładną, bardzo szczupłą kobietą. Patrzyła w obiektyw jakoś tak nieśmiało, uśmiechając się delikatnie. Mężczyzna stojący obok obejmował ją opiekuńczo ramieniem. On patrzył w obiektyw śmiało i uśmiechał się szeroko, z dumą. Na drugim zdjęciu patrzył prosto na nią. Może miał nadzieję, że jak to całe wojenne szaleństwo się skończy, kiedy wreszcie zdejmie mundur i znowu będzie po prostu człowiekiem, to będą żyli razem, jak rodzina.
Na ostatnim zdjęciu kobieta była już w wyraźnej ciąży.
– Czyli wiedział, że będzie miał dziecko? – zapytałem.
– Musiał wiedzieć – potwierdził wujek. – Pisał do niej. Wspominał o dziecku w ostatnim liście. Nie wiemy, czy pozostałe listy zaginęły, czy on zginął, czy nie mógł pisać… I kto dał małemu dziecku taką pamiątkę na nowe życie? To było cholernie niebezpieczne. Gdyby trafiły do rąk złego człowieka, Zbyszek mógłby zginąć jako niemiecki bękart – mężczyzna pokręcił głową. – Takie były czasy. Dlatego mama, nawet te kilkanaście lat później, dbała o to, żeby ucinać wszelkie plotki.
– Ale przeżył. Stąd w moim badaniu DNA niemieckie i semickie geny. Czy… czy mógłbym pożyczyć te listy? Nie znam niemieckiego, ale chciałbym je przetłumaczyć…
– Piotrusiu, weź je. Oczywiście, że weź. Należą do waszej rodziny. To wasze dziedzictwo, coś cenniejszego od złota – powiedział wujek.
Brat mało zawału nie dostał
Przetłumaczyłem te listy i zapłakałem. Było w nich mnóstwo miłości i tyle samo nadziei co strachu. O los, o to, czy uda się być razem, o dziecko. Było mnóstwo wściekłości na to, co się dzieje. Niezgoda na to, czego mój pradziadek był świadkiem. A jednocześnie lęk, że potraktują go jak zdrajcę i zabiją, zanim zdąży poznać swojego syna lub córkę.
Już przetłumaczone i opłakane listy pokazałem rodzicom i bratu.
To, co się działo, trudno opisać. Kiedy mój brat antysemita dowiedział się, że jest potomkiem nacji, której nienawidzi i którą oskarża o różne spiski oraz całe zło tego świata, z zabiciem Jezusa na czele, mało zawału nie dostał. Runął mu w drzazgi światopogląd i nie wiedział, jak się odnaleźć w równoległej rzeczywistości, w której należał do tych „złych i podstępnych”.
Dziadek też w końcu stanął oko w oko z prawdą. Czytał wciąż i wciąż przetłumaczone listy i godzinami wpatrywał się w wyblakłe zdjęcia, ocierając oczy. Patrzył na twarze rodziców, które zatarły się w jego pamięci albo wręcz były mu obce, choć zarazem najbliższe. Czułem jego żal i szczęście. Pokręcone to było…
Po niemieckiej stronie drzewa genealogicznego…
Nie musiałem zwracać się do firmy, robiącej mi test DNA, o zwrot pieniędzy. To było najlepiej wydane kilka stówek w moim życiu. Coś pchnęło mnie do poszukiwań, jakiś impuls, może instynkt kazał kopać w przeszłości, i nie żałuję. Kusi mnie teraz, by odszukać pradziadka. Może miał jakąś rodzinę? Może gdzieś żyją nasi kuzyni, którzy nawet nie wiedzą o naszym istnieniu?
Spisałem historię naszej rodziny i wyszedł z tego całkiem pokaźny plik w komputerze. Wysłałem wydrukowane kopie do kuzynów, którzy oddali mi pamiątki po pradziadkach. Często do siebie dzwonimy, od czasu do czasu ich odwiedzam. Może to dziesiąta woda po kisielu, ale jednak rodzina. Poza tym bardzo lubię słuchać ich opowieści z dawnych czasów, a oni zachęcają mnie do dalszych poszukiwań, tym razem po niemieckiej stronie drzewa genealogicznego.
Największą satysfakcję mam jednak z tego, że mój braciszek nacjonalista już nie wykrzykuje haseł, że Polska tylko dla Polaków i tym podobnych bredni. Przez nasz kraj przewalały się wojny i zawieruchy, pochód narodów wte i wewte. Nie jesteśmy odizolowaną wyspą, więc coś takiego jak czystość rasy polskiej nie istnieje.
Do mojego brata chyba wreszcie to dotarło. Inaczej patrzy teraz na ludzi, na swoich kolegów i różne autorytety – bo może i u nich w szafie kryje się niejeden trup, niejeden sekret?
Szukam teraz grobu prababci, żeby zapalić na nim znicz. Mam nadzieję, że odnajdę go niedługo, dzięki czemu dziadek będzie mógł posiedzieć przy grobie swojej mamy, porozmawiać z nią, choćby w myślach. To jego największe marzenie.
Czytaj także:
„Przyjaciel wyspowiadał mi się z przestępstwa, a ja nie dotrzymałem tajemnicy. Teraz cała rodzina mnie nienawidzi”
„W stolicy miałam znaleźć bogatego męża. Pech chciał, że zakochałam się w zwykłym parobku bez szkoły i zaszłam w ciążę”
„Znajoma z pracy wzięła zwolnienie na chorą matkę, a naprawdę wyjechała na wczasy. Kusi mnie, by na nią donieść”