„Przed ślubem dziadek chciał pokazać babci, kto tu rządzi, ale trafiła kosa na kamień. Teraz to on tańczy, jak ona mu zagra”

zakochana para fot. Adobe Stock, Goran
„Uśmiech zniknął z jej ślicznej twarzy, brwi się zmarszczyły, usta zacisnęły, więc wszystko wskazywało na to, że trafiła kosa na kamień i za chwilę posypią się tutaj prawdziwe iskry. Tak się stało”.
/ 21.03.2023 10:30
zakochana para fot. Adobe Stock, Goran

Moi dziadkowie przeżyli w małżeństwie sześćdziesiąt dwa lata. Zawsze opowiadali, że tylko raz w ciągu tego czasu byli blisko rozstania, i to w dzień swojego ślubu. Kiedy słuchający z niedowierzaniem pytali, jak to możliwe, dziadkowie uśmiechali się i zaczynali wspominać swą młodość spędzoną w malutkiej wiosce zgubionej wśród mazurskich lasów i jezior.

Podczas kolejnych uroczystości z okazji rocznic zawarcia małżeństwa mówili: mamy za sobą tyle lat, ile świętujemy – z wyłączeniem trzech miesięcy. Te trzy miesiące to była taka pauza, podczas której wszystko się mogło wydarzyć, również to, że każde z nich poszłoby w swoją stronę.

Na szczęście tak się nie stało…

Domy ich rodziców znajdowały się na przeciwległych krańcach wioski, więc kiedy dziadek Mateusz zaczął chodzić do babci Jadwigi, wiedzieli o tym wszyscy sąsiedzi. Dziadek jedynak miał bogatych rodziców, za to w domu u babci było „w każdym kątku po dzieciątku” i między innymi dlatego ledwo się tam wiązało koniec z końcem.

Gdyby babcia nie była taka ładna, nie miałaby szans na najlepszego kawalera w okolicy! Swatali mu zamożne i niebrzydkie panny, ale on widział tylko swoją Jadzię i żadna inna nie miała do niego startu. Kiedy dziadek kilka lat temu usłyszał znaną piosenkę o zielonych oczach, przez które oszalał pewien chłopak, powiedział, że to o nim.

Jemu też zawirowało w głowie, gdy popatrzył w szmaragdowe źrenice szesnastoletniej wówczas Jadwigi i zrozumiał, że od tej pory dla niego na całym świecie liczy się tylko ona. Był uparty, dlatego postawił na swoim, choć i jego rodzice, i dalsi krewni nie chcieli słyszeć o małżeństwie z dziewczyną bez posagu i hektarów.

Dziadek Mateusz stoczył prawdziwą wojnę o swoją miłość i zwyciężył. Po dwóch latach młodzi dali na zapowiedzi i zaczęli się szykować do ślubu. Wesele miało być huczne i z mnóstwem gości. Ojciec Jadwigi sprzedał kawał pola, żeby je wyprawić córce, która tak dobrze szła za mąż. Wtedy nikt się temu nie dziwił.

Wypchnął wszystkich za drzwi

Babcia od dziecka miała dryg do szycia, więc białą sukienkę uszyła sobie sama. Gdy ogląda się ich stare ślubne zdjęcia, nie można się przestać dziwić, że dziewczyna z zapadłej wioski miała taki gust i talent, takie wyczucie smaku i pomysł na siebie. Fotografie są w sepii, ale łatwo sobie wyobrazić, jak na czarnych włosach babci wyglądał wianek z kłosów i polnych kwiatów i jak się musiała układać kloszowa spódnica doszyta do góry wzorowanej na chłopskim, sznurowanym gorsecie.

Ten gorset miał spore wycięcie, spod którego wystawała koronka własnoręcznie zrobiona przez babcię. Zamiast welonu – białe wstążki upięte nad uszami… Babcia Jadwiga przypominała lalkę w ludowym stroju; piękną, zgrabną, oryginalną i dziś powiedziałoby się, że bardzo, bardzo seksowną.

Trudno uwierzyć, ale właśnie to nie spodobało się dziadkowi. Zgodnie z tradycją nie oglądał swojej narzeczonej aż do ostatniej chwili przed błogosławieństwem rodziców i wyjazdem do kościoła, więc kiedy druhny otworzyły drzwi i nareszcie ją zobaczył, zamarł z wrażenia i stał jak słup z otwartą gębą (tak mówiła babcia Jadwiga).

Za nim tłoczyli się weselnicy, wszystko było gotowe, święty obraz Bogurodzicy odkurzony i zdjęty ze ściany, orkiestra przygotowana, bryczka i konie w pełnej gotowości, a dziadek Mateusz nagle się ocknął, odwrócił od Jadwigi, wypchnął z izby ciekawskich i z hukiem zamknął za sobą drzwi. Babcia myślała, że wszystko po to, aby ją uściskać i ucałować po raz ostatni jako panienkę, ale się bardzo pomyliła, bo dziadek zrobił groźną minę i zasyczał jak żmija.

– W tym chcesz pójść do ślubu? Niedoczekanie. Rozdziewaj się. To się nie nadaje!

Teraz z kolei na babcię przyszedł czas zdumienia. Jej zielone oczy najpierw zrobiły się okrągłe, a potem pociemniały, gdy dotarło do niej, że jej ukochany nie tylko nie chwali sukienki, nad która się tak napracowała, ale wręcz każe ją zdejmować i zamienić na inną. Uśmiech zniknął z jej ślicznej twarzy, brwi się zmarszczyły, usta zacisnęły, więc wszystko wskazywało na to, że trafiła kosa na kamień i za chwilę posypią się tutaj prawdziwe iskry. Tak się stało. Otworzyła drzwi i kazała się dziadkowi wynosić. Natychmiast. Na pola i lasy i na zawsze, bo żadnego ślubu nie będzie!

Zrobiła się taka cisza, że muchę można by usłyszeć, gdyby bzyczała, ale i ona zamilkła. Dziadek się później śmiał, że pewnie ze strachu! Ponieważ się opierał, wypchnęła go z izby, a potem robiła to samo ze wszystkimi, którzy próbowali negocjować i ich godzić. Słyszeli nieodmienne: „Nie!”. Nie przekonywały jej żadne argumenty o wstydzie na cały świat, o księdzu, który czeka, żeby ich połączyć sakramentem, o gościach przyjeżdżających z daleka, o jedzeniu, które się zmarnuje, i o złym świadectwie, które się będzie za nimi ciągnęło przez resztę życia. Chodziły do niej całe delegacje, i to z obu rodzin, ale niczego nie uzyskały. Babcia się zaparła i nie chciała o niczym słyszeć.

Czemu jesteś tak głupio zazdrosny?

Co gorsza, zaparł się również dziadek. Czas mijał, a niedoszli małżonkowie siedzieli w osobnych izbach i nie chcieli słyszeć o pojednaniu. Dawno minęły wszystkie ustalone godziny, goście się porozchodzili, ci, którzy mieli się upić, zrobili to z nawiązką, doszło do paru bójek, okoliczne chaty trzęsły się od plotek, czyli było tak, jak po normalnym weselu, z tym że do wesela nie doszło.

Babcia Jadwiga i dziadek Mateusz opowiadali, że przez następny tydzień na zmianę szarpały nimi gniew i żal. Najpierw każde z nich się złościło na niedoszłego małżonka, ale z biegiem czasu ta wściekłość zmieniała kierunek i obracała się przeciwko nim samym.

Dziadek nieustannie miał przed oczami śliczną babcię w oryginalnym stroju i coraz mniej rozumiał, czemu zrobił taką awanturę, zamiast Jadzię pochwalić i cieszyć się, że będzie miał zdolną i piękną żonę. Gdziekolwiek się obrócił, szły za nim zielone oczy Jadwigi i pytały: „Czemu jesteś tak głupio zazdrosny? Nie ufasz mi? A może mnie wcale nie kochasz. Jeśli tak, to lepiej, żeśmy się rozeszli”.

Dziadek wtedy chciał walić głową w coś twardego, żeby się ukarać za głupotę, ale co by to dało? Więc cierpiał, szamotał się jak ryba na haku, ale nie wiedział, jak wszystko odkręcić. I co najważniejsze, był przekonany, że nie ma na to szans!
Za to babcia Jadwiga niczego nie żałowała. Była pewna, że postąpiła słusznie, i nie miała zamiaru brać winy na siebie.

„Nie zrobiłam niczego złego – myślała. – Gdybym pokornie przystała na to, czego on ode mnie chciał, musiałabym ustępować całe życie, bo dałabym mu sygnał, ze jestem słaba. Niedoczekanie! Żebym nawet miała płakać do śmierci, wolę takie łzy niż inne – z bezsilności i upokorzenia. Jeśli mu teraz nie udowodnię, że musi się mieć na baczności i nie brykać, kiedy mu przyjdzie ochota, to przegrałam. Dam mu jeszcze trochę czasu na powrót do rozumu. Jeśli z tego nie skorzysta – trudno. Wyjadę stąd i więcej go nie będę chciała widzieć. Polska jest duża i wszędzie się można jakoś urządzić. Dam sobie radę!”.

Jadwiga miała zaledwie osiemnaście lat, ale nawykła już do biedy, ciężkiej pracy i opieki nad siedmiorgiem młodszego rodzeństwa. Nie użalała się nad sobą, umiała zakasać rękawy i nie oglądać się na innych. Dziadek Mateusz nawet nie podejrzewał, jaki twardy charakter czai się w tej szczuplutkiej ślicznotce. Miał się dopiero o tym przekonać…

Dopiero jej brat pisnął mu słówko

Mijały dni, a on coraz bardziej tęsknił. Mieszkali oboje w takiej małej wiosce, że siłą rzeczy musieli się widywać i choć obie rodziny mijały się bez słowa pozdrowienia, tak im dopiekła cała sytuacja z niedoszłym ślubem, Mateusz liczył na to, że jakimś cudem Jadwiga kiedyś do niego przemówi i wszystko się wyprostuje.

Śnił o niej co noc. Uśmiechała się, wyciągała do niego rękę, a on szedł najpierw do niej, a potem z nią i było mu wszystko jedno, gdzie idą. Uwierzył w te sny, nawet się trochę uspokoił, dlatego takim szokiem była wiadomość, że Jadwiga wyjechała. Nikt mu nie chciał powiedzieć dokąd, chociaż się przemógł i poszedł do jej rodziców, żeby uzyskać jakieś informacje.

Nic mu nie zdradzili, bo podobno zmusiła ich do tego na klęczkach, zapowiadając, że jeśli się złamią, ona do nich nie przemówi już ani słowa. Pokazała, że można jej wierzyć, więc nawet nie pisnęli, chociaż Mateusz miał wrażenie, że nie są mu wrogami i że nawet mu sprzyjają.

Najtrudniej mu było złapać pierwszy ślad. Jednak za buty z przykręcanymi łyżwami i czekoladę jeden z braci Jadwigi wyznał, że w domu się mówiło o stryjku spod Nowego Targu. Wtedy Mateusz przypomniał sobie, że ten stryjek to chrzestny Jadwigi i że był na ich niedoszłym ślubie. Reszta była całkiem prosta.
Mijał piąty tydzień od ich rozstania. Dziadek Mateusz przez następne trzy tygodnie koczował przed domem stryjka Jadwigi i udowadniał, że nie kieruje nim zawiedziona ambicja, chęć odegrania się, pragnienie zemsty i podobne uczucia, tylko zwyczajna, najszczersza miłość.

Dwa miesiące po ślubnej katastrofie babcia Jadwiga dała się przeprosić i przekonać, że powinna Mateuszowi jeszcze raz zaufać. Obiecała mu, że na „nowy” ślub włoży tamtą sukienkę i że nawet powiększy wycięcie gorseciku, nie zakrywając piersi żadną dodatkowa koronką.

No cóż, ten drugi ślub był jeszcze huczniejszy niż pierwszy, bo zgromadził tylu gapiów, ile dzisiaj gromadzą spektakularne uroczystości celebrytów. Kościół pękał w szwach, podobno niektórzy siedzieli na rozłożystych konarach starych lip rosnących na dziedzińcu, żeby tylko zobaczyć TYCH nowożeńców.

Ksiądz miał piękne kazanie o tym, że prawdziwa miłość zawsze zwycięża, a państwo młodzi patrzyli na siebie jak na cudem uratowanych z potopu albo innego trzęsienia ziemi. I podobno od tej pory dziadek Mateusz i babcia Jadwiga nigdy na poważnie się już nie pokłócili. Owszem, sprzeczki bywały, bo niemożliwe jest, aby we wszystkim mieć jednakowe zdanie, ale o poważniejszych konfliktach nikt nie słyszał. Uchodzili i uchodzą za najzgodniejszą i najlepiej dobraną parę pod słońcem!

Jedno jeszcze trzeba dodać

Otóż babcia Jadwiga nigdy nie wykorzystywała swojej przewagi, Nie straszyła, że w razie czego się zbuntuje i pokaże, na co ją stać. Twierdziła, że co za dużo, to niezdrowo, i że wystarczy, gdy małżonek raz się przekona, jak silna i niezależna jest jego wybranka.

Mówiła, że gdyby mogła doradzić kobietom, jak mają postąpić w trudnych sytuacjach, toby powiedziała: nie straszcie, tylko zróbcie, co zamierzacie zrobić i co uznajecie za sprawiedliwe i słuszne. Ale tylko raz. Albo podziała, albo nie podziała. W tym drugim przypadku trzeba odejść i nie łudzić się, że będzie lepiej. Nie będzie!

Wprawdzie Ewangelia nakazuje upominanie bliźniego nie siedem, ale aż siedemdziesiąt siedem razy, ale ja nie uważam, aby to dotyczyło małżeństwa, bo mąż to nie dziecko ani pies, tylko dojrzały, świadomy człowiek, od którego się wymaga serca, rozumu, tolerancji, poczucia humoru, no i żeby nie krytykował twojej ślubnej sukienki, nawet gdyby mu się nie podobała.  Nie macie pojęcia, jakie to ważne!

Czytaj także:
„Moja babcia to rasowy Wielki Brat. Przez jej codzienne kontrole, we własnym domu czuję się jak w więzieniu”
„Moja babcia padła ofiarą parszywych oszustów. Kradli wykorzystując wiarę staruszków i religijne pamiątki”
„Niech mi ktoś powie, że miłość jest tylko dla młodych. Moja babcia zakochała się na zabój w wieku 71 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA