„Niech mi ktoś powie, że miłość jest tylko dla młodych. Moja babcia zakochała się na zabój w wieku 71 lat”

Zakochana starsza kobieta fot. Adobe Stock
Myśleliśmy, że babcia jest już u kresu swojej życiowej drogi. Ale ona bardzo nas wszystkich zaskoczyła.
/ 01.10.2020 13:49
Zakochana starsza kobieta fot. Adobe Stock

Justysiu, podaj mi, proszę, różaniec – poprosiła babcia słabym głosem. Leżała w łóżku już prawie tydzień i nie na żarty nas martwiła. Nas, czyli moich rodziców i mnie.

Babcia Julia to mama mojego taty. Ma 71 lat. W dzisiejszych czasach niby to żaden bardzo zaawansowany wiek, ale od kiedy trzy lata temu zmarł dziadek, ta bardzo podupadła na zdrowiu. Skarżyła się na problemy z sercem i ze stawami. Ale najgorsze było to, że kiedyś towarzyska, aktywna i wszędobylska, po pogrzebie męża zamknęła się w domu. Dosłownie. Lata od pogrzebu mijały, a ona spędzała czas przed telewizyjnymi serialami, w kościele lub w przychodni. Nigdzie indziej nie chciała wychodzić, na żadną przyjemność nie dawała się namówić. Czego to razem z rodzicami nie wymyślaliśmy, żeby ją zachęcić do rozrywki.

A to próbowaliśmy wyciągnąć babcię na bal w Klubie Seniora, a to namawialiśmy ją na wspólne wczasy nad morzem, a to na świąteczny wypad w góry. Nie mogąca kiedyś usiedzieć w miejscu babcia za każdym razem mówiła stanowcze „nie”. I nie było żadnej siły, żeby ją wyciągnąć z domu. Martwiliśmy się, ale co było robić? Pogodziliśmy się z jej przemianą. Odwiedzaliśmy naszą babcię niemal codziennie, troszczyliśmy się o nią, ale już przestaliśmy wierzyć, że kiedykolwiek odzyska dawną energię.

A teraz jeszcze złapała tę paskudną infekcję. Gorączkowała, kaszlała, była słaba. Lekarz zapewniał, że antybiotyk pomoże, ale poprawy nie było widać. Dyżurowaliśmy przy niej na zmianę. Tego dnia zmienił mnie przy babci tato. Wrócił do domu wieczorem, smutny jak nigdy.
Nie wiem, co będzie z tą naszą staruszką... – pokręcił głową i poszedł do barku po koniak.
To oznaczało, że jest naprawdę zmartwiony. Ojciec nie ruszał na co dzień alkoholu. Na lampkę koniaku pozwalał sobie tylko wtedy, kiedy działo się coś naprawdę poważnego. A teraz nalał sobie aż dwie lampki. Zrozumiałyśmy z mamą, że żartów nie ma. Może na naszą babcię nadeszła już pora? Wszyscy poszliśmy spać w kiepskich nastrojach.

Minęło kilka kolejnych dni. Babcia ciągle czuła się kiepsko. W dodatku zepsuło się ulubione, babcine radio. Taki rzęch, pewnie starszy ode mnie. Ale babcia – nie wiadomo czemu – traktowała ten odbiornik jak członka rodziny. Może dlatego, że producent nazwał to radio tak samo, jak nazywała się babcia. Czyli „Julia”.
– Jak przestało grać, to chciałam polecieć do sklepu i kupić nowe, ale babcia kategorycznie mi zabroniła. Wiecie, jak ona kocha to pudło – relacjonowała mama po powrocie z „dyżuru” u babci.
– I co teraz będzie? – spytał zmartwiony tata, bo wszyscy wiedzieliśmy, że babcia bez radia ani rusz.
– Trzeba będzie naprawić tego grata – odparła mama. – Na szczęście po drodze przypomniało mi się, że ojciec naszego sąsiada, pana Sławka, jest taką „złotą rączką”. To starszy pan, jest na emeryturze, ale kiedyś miał zakład napraw RTV. Myślę, że babciny odbiornik pochodzi z czasów świetności jego zakładu, więc pewnie poradzi sobie z naprawą. Justynko! – tu mama zwróciła się do mnie. – Podejdziesz jutro do pana Sławka, powiesz mu co i jak i poprosisz, żeby porozmawiał ze swoim ojcem. Może się starszy pan zgodzi?

Pomysł wydawał się sensowny. Następnego dnia zapukałam do drzwi pana Sławka. Lubiłam tego sąsiada, bo był bardzo sympatyczny. Teraz też szczerze przejął się losem naszej babci i jej ukochanego radia. Nie minęło pół godziny, jak przyszedł do nas i oznajmił, że jego tato będzie gotowy jutro po południu, aby pójść do babci i naprawić radio.

Pan Stanisław okazał się eleganckim, starszym panem, uśmiechniętym od ucha do ucha. Na widok babcinego radia buzia mu się uśmiechnęła jeszcze szerzej.
– O moja ukochana „Julia” – wypalił i dopadł do radioodbiornika.
Widząc zdziwione spojrzenie babci, zreflektował się i zaczął zabawnie plątać.
– To znaczy mówię o odbiorniku. To znaczy pani też jest Julia i też jest .. eeee. Tego... eee... A niech to. Nie będę się już bardziej pogrążał – machnął ręką i roześmiał zawstydzony. – Palnąłem gafę, przyznaję. Zamiast najpierw porozmawiać z damą o imieniu Julia, to zacząłem od gadania do radia. Ale widzi pani, ja mam ogromny sentyment do tych odbiorników. Proszę mi wybaczyć, pani Julio. A wie pani, że jest naprawdę piękną kobietą? – ucałował babcię w rękę.

Wbrew moim obawom babcia wcale nie wyglądała na zagniewaną. Wręcz przeciwnie. A gdy usłyszała komplement, choć ciągle osłabiona chorobą, wyraźnie pokraśniała z zadowolenia.
– Dziękuję panu za miłe słowa, ale w moim wieku to się już o takich głupstwach nie myśli – odpowiedziała panu Stanisławowi.
– W jakim wieku?! Przecież trzecia młodość jest najlepsza – pan Stanisław puścił oko do babci Julii.
Czy mi się zdawało, czy w nią jakby nowa energia wstąpiła? Wyprostowała się, a rumieńce na policzkach wcale nie wyglądały na te od gorączki...

Tymczasem pan Stanisław zabrał się do naprawiania zepsutego radia. Przy okazji zwrócił się do babci i do mnie.
– A wiecie, panie moje drogie, skąd we mnie taki sentyment do tych odbiorników? Bo „Julie” są bardzo zasłużone dla naszej ojczyzny. Nie żartuję.
I zaczął opowiadać:
– Diora zaczęła je produkować w latach 80. Były bardzo nowoczesne jak na ówczesne polskie warunki. Oparte były bowiem na technologii samego Grundiga, o którego magnetofonach większość Polaków mogła tylko pomarzyć i popatrzeć przez szybę w peweksie. Okazało się jednak, że odbiorniki „Julia” mają niezwykłą właściwość. Otóż po niewielkich przeróbkach można było za ich pomocą złapać fale, na których nadawała Służba Bezpieczeństwa. Nasi opozycjoniści szybko zrobili z tego pożytek. Wreszcie mogli podsłuchiwać SB, co znacznie ułatwiło walkę o wolność i demokrację. A ja, czym muszę się nieskromnie pochwalić, części tych przeróbek w „Juliach” osobiście dokonywałem. Oczywiście w wielkiej konspiracji, po nocach w domu. I kiedyś bezpieka zapukała do moich drzwi. Myślałem, że już po mnie. Ale niczego nie znaleźli. Bo „Julie” do przeróbek i części do nich ukrywałem pod legowiskiem... kotów. Mieliśmy w domu, pod podłogą, spory schowek. Położyliśmy na nim kocyk i koszyki naszych dwóch dachowców. Gdy esbecja przeszukiwała mieszkanie, koty spały kamiennym snem na swoich legowiskach. A im nie przyszło do głowy, żeby sprawdzać „teren” pod kotami. I tak kociaki, zupełnie nieświadomie, uratowały mi życie – pan Stanisław ciągnął opowieść.

Babcia spoglądała na niego z coraz większym uznaniem, a ja słuchałam z wypiekami na twarzy.
Nagle zadzwoniła moja komórka. To była mama. Prosiła, abym szybko wróciła do domu, bo ona zapomniała klucza i stoi pod drzwiami. Pożegnałam się więc. Babcia i pan Stanisław zostali sami.
Nazajutrz dyżur przy babci miał tata.
– Nie uwierzycie! – tatko wpadł do domu przed kolacją, cały rozemocjonowany. – Wiecie, kogo zastałem u babci Julii?!
– Kogo?! – wykrzyknęłyśmy z mamą jednocześnie, bo rozogniony wzrok taty sugerował, że było to przynajmniej stado kosmitów.
– Ojca naszego sąsiada. Pili sobie w najlepsze herbatkę i słuchali radia. A nasza babcia nagle... ozdrowiała. Rumieńce miała jak nastolatka. I jeszcze mnie ofuknęła, gdy zasugerowałem, że może powinna się położyć – opowiadał tatko.

Wybuchnęłyśmy z mamą śmiechem. Z radosnej ulgi. Bo jeśli babcia „fukała” to nieomylnie znaczyło, że wraca do zdrowia. Uffff...
– Nasza babcia i pan Staszek dwudziestu lat już nie mają, ale przecież starszym ludziom też się coś od życia należy. Jeśli więc miło im spędzać razem czas, to my tylko możemy temu przyklasnąć – powiedziała mama.
A im było miło spędzać razem czas, a jakże. Pili tę swoją herbatkę, chodzili razem na spacery. Nasza babcia nie biegała już tak często po lekarzach i do kościoła – wolała jechać z panem Staszkiem na wycieczkę za miasto. Kupiła sobie kilka nowych ubrań i przestała wpatrywać się w seriale. Zamiast tego chadzała na potańcówki do Klubu Seniora. Oczywiście z panem Staszkiem. A ten świata poza nią nie widział.
– Moja Julia. Mój skarb odnaleziony dzięki „Julii” – powtarzał z uśmiechem.
Babcia kulturalnie, acz stanowczo poprosiła nas, żebyśmy przestali przy niej bez przerwy dyżurować.
– Dorosła już jestem. Dam sobie radę – puściła do nas oko. – I oczywiście zapraszam was zawsze w gości na babcine ciasto i herbatę. Tylko proszę wcześniej o telefon – dodała, rumieniąc się lekko.
Nie mieliśmy nic przeciwko temu. Wiedzieliśmy, że babcia nie jest sama, bo pan Staszek spędzał z nią niemal całe dnie. A może i noce?

A pomyśleć, że jeszcze niedawno baliśmy się, że nasza babuszka już nie wyzdrowieje... Tymczasem uczucie do pana Staszka wyleczyło ją skuteczniej niż wszystkie lekarstwa.

Ostatnio wpadł do nas syn pana Stanisława. Chciał pożyczyć od taty wiertarkę.
– Proszę wejść, sąsiedzie. I chyba powinniśmy przejść na „ty”, bo coś czuję, że wkrótce będziemy rodziną – tatko wyściskał pana Sławka i zaprosił do nas na kolację.
Było bardzo sympatycznie. Najwięcej uciechy wywołały ustalenia, kto się czym zajmie, gdyby nasi seniorzy rzeczywiście postanowili stanąć przed ołtarzem.
– Normalnie rodzice pana młodego zapewniają alkohol i orkiestrę, a rodzice panny młodej salę i jedzenie – dywagował mój tatko. – W związku z tym, wprawdzie nie jako ojciec, a syn panny młodej, biorę na siebie alkohol i orkiestrę. I dobrze na tym wyjdę. Bo ze względu na wiek gości sklepu monopolowego raczej nie będę musiał wykupić – tatko mrugnął do pana Sławka.
– A ja oczywiście zawsze muszę mieć pod górkę – westchnął na to teatralnie pan Sławek, puszczając do nas oko. – Bo dziadki pić nie będą, ale za to dobrze sobie zjeść to wyjątkowo lubią. Więc albo zbankrutuję na catering, albo będę stał tydzień przy garach – pan Sławek złapał się za głowę, udając czarną rozpacz.

Wszyscy ryknęliśmy śmiechem. I tak było przez cały wieczór. Na razie nie wiemy, czy ślub będzie, ale i tak cieszymy się z tego, że nasi seniorzy odnaleźli się na tym świecie i są szczęśliwi.

Więcej listów do redakcji:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA