Dziadek całe życie szukał mi męża. Martwił się, że zostanę starą panną albo
zwiążę się z jakimś draniem? Nie pomylił się… Musiał widzieć coś, czego my nie umieliśmy wtedy dostrzec, bo byliśmy za smarkaci…
Od zawsze mi to mówił
Mój dziadek, ledwo odrosłam od ziemi, obiecywał, że znajdzie mi dobrego męża, takiego jak on sam. Babcia czasem się śmiała z tych przechwałek i obietnic. A czasem przeganiała go ścierką do naczyń, którą zwykle miała przerzuconą przez ramię, czy gotowała, czy nie. Mama na ogół się oburzała.
– Tato, przestań, to nie średniowiecze! – zabierała mnie z kolan dziadka i sadzała na swoich. – Ani jakieś dzikie kraje czy chore religie, żeby małym dziewczynkom małżeństwa ustawiać. Będzie chciała, to sama sobie znajdzie męża. A może żonę? – rzuciła kiedyś wyzywającym tonem.
Dziadek Teoś obraził się na swoją obrazoburczą córkę i w ramach „kary” karmił mnie po kryjomu czekoladowymi cukierki. Dla nich opcja była jedna: przy ołtarzu, ja w białej sukni i z welonem, mój wybranek dumny i blady w ślubnym garniturze, w tle organy i szlochająca ze wzruszenia rodzina. A potem huczne weselisko na sto par, w stylu „zastaw się, a postaw się”.
Byłam ich jedyną wnuczką i babcia od małego mi powtarzała, że zbierają pieniądze na moje wesele, więc mam się tym nie martwić. Nie martwiłam się ani trochę, bo od chłopców, co ciągną za włosy i sypią piaskiem, wolałam misie i lalki.
Byłam jego księżniczką
Kiedy zaczęłam dorastać, wcale mi się nie poprawiło. Nie byłam chłopczycą, ale typem flirciary też nie. Najbardziej lubiłam swoje własne towarzystwo albo czas spędzany z dziadkiem i babcią. A dziadunio to wykorzystywał, prosząc, bym zabierała go na spacery do parku, bo rzekomo bał się wychodzić sam.
– Już nie te siły, nie ten umysł, księżniczko, jeszcze się zgubię albo wywrócę.
Jak odmówić, gdy padają takie argumenty? Nie da się. Dziadek Teodor był mistrzem szantażu emocjonalnego, a spacery, na które tak usilnie mnie namawiał, tylko wymówką. W parku niedaleko domu umawiał się ze swoimi znajomymi. Oczywiście nie ma w tym nic złego ani podejrzanego, pod warunkiem, że ci dobrzy znajomi nie zjawiają się w rzeczonym parku ze swoim wnukami. Rzecz jasna, płci męskiej.
Sprytny dziadziuś bawił się w swata i liczył na to, że w trakcie parkowego spacerowania doznam olśnienia, trafi mnie strzała amora, poczuję motyle w brzuchu, krótko, spodoba mi się któryś z dziadkowych kandydatów na mojego przyszłego męża i go sobie „zarezerwuję”.
Kochałam mojego dziadka i podziwiałam. Przy całym swoim konserwatyzmie, uporze i władczych zapędach był wspaniałym człowiekiem i cudownym mężczyzną, oczytanym, inteligentnym, dowcipnym, wiernym swoim zasadom i swojej ukochanej żonie, którą nazywał Duszką i której nigdy nie pozwalał dźwigać niczego ciężkiego ani wykonywać cięższych prac domowych. Dżentelmen-erudyta starej daty, który całował kobiety w rękę, prawił im komplementy, przepuszczał w drzwiach i kłaniał się sąsiadom, uchylając kapelusza.
Nie palił, nie upijał się, nie klął, nie krzyczał, przynajmniej ja nigdy nie byłam świadkiem takiego zachowania. Co nie zmienia faktu, że za każdym razem, gdy odkrywałam, że znowu dałam się wrobić i mam poznać jakiegoś obiecującego, miłego, przystojnego, zdolnego et cetera młodego człowieka, miałam ochotę kąsać, a do samozwańczego swata nie odzywać się do końca życia. Bo naprawdę przesadzał, nie znał granic w tym szukaniu mi partnera na wieczność, bo rzecz jasna w słowniku i świecie dziadka nie istniały rozwody.
Co gorsza, nie brał pod uwagę moich preferencji albo ograniczeń, zależy, jak spojrzeć. Owszem, zostałam tak wychowana, by dostrzegać prawdę pod pozorami, by nie oceniać po wyglądzie, by wiedzieć, że bardziej liczy się wnętrze niż uroda, która przemija, że pieniądze są ważne, nie oszukujmy się, ale ważniejsze jest to, co masz w głowie, duszy i sercu.
Tak, byłam rozsądną, niegłupią i dobrze poukładaną panienką. Ale nie zaakceptuję chłopaka z polecenia – choćby nie wiadomo jak fantastycznego – który mimo rozlicznych zalet posiada jedną, za to dyskwalifikującą go wadę, czyli jest niższy ode mnie. No, nie. Miałam swoje standardy tyczące fizyczności, i koniec.
Nikt nie jest doskonały
Abstrahując od peanów dziadka, uważającego mnie za ósmy cud świata, jeszcze nim skończyłam podstawówkę, dotarło do mnie, że nie jestem idealna, że jak każdy mam wady. Na przykład perkaty nos czy biust mniejszy niż u moich bujnie dojrzewających koleżanek z klasy. Ja za to wbiłam się w małe kompleksy, bo wystrzeliłam w górę i zamiast miseczki choćby C dorobiłam się nienaturalnie długich kończyn, które w moich własnych oczach upodabniały mnie do pająka.
Tym bardziej nie mógł mi się spodobać krępawy chłopak, sięgający mi do ramienia. Wyglądalibyśmy razem pociesznie, karykaturalnie. Jak chuda tyczka przy pękatym ogórku. Idąc z nim za rękę, czułabym się, jakbym prowadziła młodszego brata. A całowanie? Tak, nie byłam nienormalna, mając czternaście, piętnaście lat, myślałam już o całowaniu. Tyle że w przypadku Ogórka, jak go ochrzciłam, bo kto te imiona spamięta, on musiałby wejść na stołek albo ja musiałbym kucnąć lub się pochylić. Może jestem płytka, ale aż się krzywiłam na samą myśl.
Miał piękne, zielone oczy, ładny uśmiech i urocze dołki w policzkach. I nawet świetnie nam się rozmawiało, bo dużo czytał, książki przygodowe i fantastyczne, jak to chłopak, ale ja czytałam wszystko, jak leci, więc tematy znajdowaliśmy bez trudu, ale… No, przepraszam, był za niski, przynajmniej na mojego chłopaka, bo na kumpla byłby w sam raz, gdyby mieszkał gdzieś bliżej, a nie w mieścinie oddalonej sto kilometrów od Poznania.
Dziadek ściągnął go tu specjalnie na „randkę zapoznawczą” ze mną. Oszalał. Jak widział to nasze chodzenie? Korespondencyjnie? Telefonicznie? Weekendowo-parkowo pod okiem dziadków-przyzwoitek? Bo to jeszcze nie były czasy, gdy każdy miał cały świat w zasięgu ręki, czyli we własnym smartfonie.
– No i co, że niższy? – dziwił się potem dziadunio. – Urośnie. Jego dziadek i ojciec są wysocy, chłopcy później dojrzewają…
– To niech się zgłosi, jak urośnie – burknęłam. – I przeprowadzi się bliżej.
– Oj, wnusiu, wnusiu, chłopak jak malowanie, dobre geny, dobre wychowanie, dobre perspektywy na przyszłość, a ty wybrzydzasz. Jak urośnie i przeniesie się tu na studia, któraś ci go sprzątnie sprzed nosa, nim się obejrzysz. Bądź przewidująca, księżniczko, i zaklep go sobie.
Miał na tym punkcie obsesję
Nie rozumiałam, skąd u dziadka Teodora ta obsesyjna chęć wyswatania mnie, jakby się bał, że jeśli on o to nie zadba, ja nie będę umiała zakręcić się wokół własnych spraw sercowych i albo zostanę starą panną, albo zwiążę się z jakimś draniem. Ale na razie…
Na razie byłam małolatą, która uwielbiała zaszywać się w salonie dziadków, mając w zasięgu ręki ich przebogaty księgozbiór. Przebywając tyle czasu z babcią Aldoną i dziadkiem Teodorem, zrobiłam się wybredna co do towarzystwa. Rówieśnicy mnie nudzili albo irytowali (tu Ogórek, przyznaję, stanowił chlubny wyjątek). Dziadek zaś miał całą ścianę książek, a mnie czytanie nigdy się nie nudziło. Zwłaszcza że w salonie były bardzo wygodne fotele, w których zwijaliśmy się jesienią i zimą pod kocami i pochłanialiśmy lektury. Babcia piekła nam ciastka, robiła herbatę, a potem słuchała, przytulona do dziadka, gdy ten czytał Herberta albo którąś z powieści Dickensa.
Oczywiście dziadziuś nie zapominał o swojej drugiej życiowej pasji, czyli znalezieniu męża dla swojej najukochańszej wnuczki.
– No i jak tam sprawy sercowe? – dociekał, a ja przewracałam oczami.
– Nic a nic nie boli, serce mam jak dzwon – udawałam, że nie wiem, o co pyta, i gładko zmieniłam temat: – Masz „Silmarillion”?
– Mam, mam, pewnie, że mam… – dziadek sięgnął na półkę i wyciągnął opasłe tomiszcze autorstwa Tolkiena, którego uwielbiał, a do którego ja wreszcie dorosłam. – Ale pamiętaj, że chciałbym zatańczyć na twoim weselu, więc nie ociągaj się zbytnio.
– To zacznij brać witaminy i kolagen, żeby wywijać te hołubce!
Uśmiechaliśmy się do siebie i zapadaliśmy w lekturę.
Zaczęłam rozglądać się za facetem
Lata mijały. Kończyłam liceum, pisałam maturę, zdawałam na studia. W moim życiu coraz większą rolę odgrywali przedstawiciele płci przeciwnej. Dziadek triumfował i wciąż wytykał mojej mamie, że jego wnuczka, jak Pan Bóg przykazał, interesuje się tym, czym powinna, czyli chłopcami.
Kiedy przyprowadziłam pierwszego „narzeczonego”, dziadek był gotów dać na zapowiedzi choćby jutro. Zastanawiał się, czy tych oszczędności, które zgromadzili z babcią, wystarczy na huczne wesele, bo coś ostatnio wszystko podrożało.
– Dziadku, spotykamy się dopiero od miesiąca… – powstrzymywałam jego zapał. – To trochę za krótko na tak poważne decyzje. No i dopiero zaczęłam studia.
Potem zmieniłam kwestię i mówiłam, że muszę skończyć studia. Że muszę dostać pracę. Zacząć sensownie zarabiać. Znaleźć mieszkanie…
– Widzę, że jak ja się za to nie wezmę, to nic z tego nie będzie! – zdenerwował się dziadek, gdy zerwałam z ostatnim chłopakiem, który pił nie tylko okazyjnie. Nie chciałam ocknąć się pewnego dnia u boku alkoholika, może z dwójką dzieci, i zastanawiać się, co teraz. Postawiłam sprawę jasno: alkohol albo ja. Wybrał to pierwsze.
Dziadek nie miał nic przeciwko mojej decyzji, sam by go pogonił, i to jeszcze szybciej, bo od początku mówił, że to skurczybyk, który nie będzie umiał mnie docenić. Fakt. Trzeba było słuchać dziadka. Miał już swoje lata. Skurczył się, schudł, ale wojowniczej natury nie stracił. Bałam się, że jeszcze się pochoruje przez te moje problemy miłosne.
– Dobrze, dziadku, zgadzam się, znajdź mi męża, tylko ma być taki cudowny jak ty. Wtedy będę go kochać całym sercem i do końca życia.
Moja odpowiedź ucieszyła staruszka. Aż zatarł ręce z radości, że wreszcie dałam mu zielone światło. Niestety, nie zdążył mnie wyswatać. Miesiąc później po prostu się nie obudził. Zmarł we śnie. Po długim, pięknym życiu, bez bólu, chorób, szpitala. Takiej śmierci życzyłabym każdemu, a jednak serce mi pękało i nie potrafiłam przestać płakać.
– Jak mogłeś? – sama nie wiedziałam, czy mam pretensje do Boga, czy do dziadka.
Choć mieliśmy dla siebie prawie trzydzieści lat, mnie i tak było mało. Chciałam się cieszyć jego obecnością bardzo długo, przynajmniej do ślubu. A teraz co?
– Kto mi znajdzie męża? Naprawdę zostanę starą panną! – buczałam.
Po pogrzebie ustaliliśmy, że ja przeniosę się do mieszkania dziadków, a babcia zamieszka z moim rodzicami, zajmując mój stary pokój. Po śmierci dziadka podupadła na duchu i ciele, i nie chcieliśmy zostawiać jej samej, bez opieki przez cały dzień. Rodzice pracowali na różne zmiany, więc prawie zawsze ktoś by z nią był.
Te książki wiele dla mnie znaczyły
Opłakałam dziadka, a potem trochę się na niego pozłościłam. Nie zostawił mi swoich książek. To znaczy zostawił. Połowę księgozbioru. Drugą przekazał w testamencie wnukowi swojego przyjaciela, który ponoć wiele z tych książek mu kupił. Nie umiałam z uśmiechem na ustach zaakceptować tej dziwacznej decyzji. Przecież prezentów się nie oddaje. To wręcz niegrzeczne.
A jeśli ten gość nie doceni takiego spadku? Albo co grosza będzie chciał go przehandlować? Dla mnie to nie były tylko książki, ale przede wszystkim wspomnienia związane z każdym tomem, z ich wspólną lekturą, z rozmowami na temat bohaterów… Może drugi spadkobierca zrezygnuje?
Nic z tego. Zadzwonił i umówił się na przejrzenie księgozbioru.
Kiedy otworzyłam mu drzwi, stanęliśmy naprzeciwko siebie, a ja zmarszczyłam brwi. Miałam wrażenie, że już go gdzieś widziałam.
– Bardzo mi przykro z powodu śmierci wujka Teodora. I przepraszam, że nie mogłem być na pogrzebie, prowadziłem sprawę.
– Nieważne – ucięłam. Byłam zła. Wujek Teodor? A on co, nasza rodzina? – Wejdź, zabierz, co chcesz, i sobie idź – nie siliłam się na uprzejmość, ale on nie dał się zrazić.
Zamknęłam za nim drzwi i zaprowadziłam go do salonu. Spojrzał z podziwem na pełen regał, sięgający od ściany do ściany i od podłogi do sufitu.
– Która była ulubioną wujka?
Sama nie wiem, czemu nie skłamałam, tylko odruchowo sięgnęłam po tomik wierszy Herberta. Niepozorna książeczka, ale podpisana przez samego poetę. Stanowiła największy skarb dla dziadka i dla mnie też. Tyle razy czytaliśmy te wiersze. Jeśli ten intruz śmie ją zabrać, to żywy stąd nie wyjdzie, odgrażałam się w myślach. Ale gdy tylko dotknął okładki, rozpłakałam się, zamiast dać mu po łapie.
– Przepraszam, jeśli zrobiłem coś nie tak! – przestraszył się.
Nie dziwota, że spanikował, skoro szlochałam tak rozpaczliwie. Zaczął mnie niezgrabnie głaskać po ramieniu, próbując pocieszyć i uspokoić.
– Jeśli chodzi o książki, nie martw się, nie zamierzam ci ich zabrać. Wiem, ile dla ciebie znaczą. Daj mi tylko jedną, na pamiątkę po twoim dziadku.
– Skąd… Skąd wiesz, że są dla mnie… takie ważne? – chlipałam.
– A jak mógłbym nie wiedzieć? – uśmiechnął się, bardzo ładnie, choć z nostalgią. – Tyle mi o tobie opowiadał, kiedy przychodził do mojego dziadka. Kiedyś nawet próbował nas zeswatać, pamiętasz? Mieliśmy chyba po czternaście lat! – roześmiał się. – Właściwie nic straconego… Może dasz się zaprosić na kawę?
Dziadek wiedział od zawsze
No tak, wreszcie skojarzyłam, skąd go znam… Urósł, jak przewidywał dziadek, zmężniał, już nie wyglądałam przy nim jak tyczka, ale piękne, zielone oczy i ciepły uśmiech pozostały te same, i jeszcze te urocze dołeczki w policzkach.
– Ogórek…
– Przepraszam?
– Tak cię nazywałam – zaśmiałam się, ocierając łzy.
– Wyjaśnij – poprosił.
– Przy kawie. Zrobię nam, nie musimy nigdzie iść.
Po pół godzinie swobodnej, wartkiej rozmowy, przypominałam sobie, że również jako smarkacze nadawaliśmy na jednej fali. Nadal dobrze się razem czuliśmy, jakbyśmy znali się i lubili od lat. Wypiliśmy kawę, a potem poszliśmy na spacer po Starym Mieście i na kolację do włoskiej knajpki. Nie mogliśmy się nagadać, nasycić swoim towarzystwem, nacieszyć obecnością kogoś, kto rozumie cię jak nikt inny.
– Twój dziadek się nie pomylił – powiedział, kiedy odprowadził mnie pod blok. – Nie tylko w tym, że urosnę i nie będę musiał wspinać się na palce, by cię pocałować. Mogę?
Skinęłam głową.
– Może widział coś, czego my nie umieliśmy wtedy dostrzec… – odpowiedziałam lekko zdyszana, kiedy już przestaliśmy się całować.
W dniu naszego ślubu babcia poprawiała mi welon.
– I widzisz, wnusiu, dziadek dotrzymał słowa – powiedziała wzruszona. – Znalazł ci męża.
To prawda. Nigdy nie przestał dbać o moje szczęście. Pewnie patrzy na mnie z góry i uśmiecha się zadowolony, że znowu to on miał rację.
Czytaj także:
„Matka chciała mnie swatać na siłę, bylebym wyszła za mąż, a raczej za gospodarkę i hektary”
„Od śmierci męża przyjaciółki próbują mnie swatać z kim popadnie. Uważają, że usycham z samotności, a ja wreszcie odpoczywam”
„Po śmierci żony, matka i ciotki zaczęły mnie swatać. Podsyłają mi obce baby, bo myślą, że sam nie umiem zająć się córką?”