„Matka chciała mnie swatać na siłę, bylebym wyszła za mąż, a raczej za gospodarkę i hektary”

prawdziwe historie: matka chciała mnie zeswatać fot. Adobe Stock, fizkes
„Marzyłam o miłości, ale w mojej okolicy nie było żadnych interesujących chłopaków. Wolałam być sama niż z jakimś nudnym facetem z setką hektarów. Gdy już myślałam, że pisane mi jest staropanieństwo, w naszej wsi zjawił się obcy”.
/ 14.07.2023 16:30
prawdziwe historie: matka chciała mnie zeswatać fot. Adobe Stock, fizkes

Czułam się trochę samotna, odkąd większość moich rówieśników powyjeżdżała do miasta w poszukiwaniu lepszych perspektyw. W naszej okolicy trudno było się gdzieś zatrudnić, a jeszcze trudniej realizować zawodowe ambicje, ja jednak zostałam, bo nie wyobrażałam sobie życia gdzie indziej.

Właśnie takiego losu chciałam uniknąć

Byłam dziewczyną ze wsi i nic tego nie mogło zmienić. Nasze gospodarstwo było zbyt małe, by wyżywić rodzinę, więc brat pracował na mlecznej farmie, żeby pomóc rodzicom. Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Po maturze zostałam w domu i starałam się być użyteczna, a nocami pochłaniałam wszystkie książki, jakie wpadły mi w ręce.

– Nabijasz sobie głowę romantycznymi bzdurami, a życie to nie bajka – gderała mama. – Powinnaś się ogarnąć, znaleźć męża. Kowalską ostatnio spotkałam w sklepie, mówiła, że jej syn kredyt wziął i gospodarstwo unowocześnia. A dumna była jak paw. Nie dziwota, będą ze starym mieli komu ziemię przekazać, w obce ręce nie pójdzie. Prosiła cię pozdrowić.

– Mnie? – zdziwiłam się.

– A widzisz. Pewnie Zdzisiek pamięta o tobie, w jednej klasie byliście. Może byśmy ich kiedyś odwiedziły?

Westchnęłam. Swatanie w naszej okolicy nie było niczym wstydliwym. Wiele razy widziałam zabiegi starszych mające doprowadzić młodych do ołtarza. Teraz ja padłam ofiarą tego zwyczaju.

– Mama da jej spokój, oni ze Zdziśkiem nie pasują do siebie – odezwał się Kuba.

– Synek, jakie to ma znaczenie? Przywykną, będą razem pracować, dzieci się dochowają, na romanse czasu i siły nie będzie – powiedziała mama.

Właśnie takiego losu chciałam uniknąć. Chciałam kochać i być kochana, a nie liczyć hektary przyszłego małżonka. Tymczasem siedziałam w domu, gorączkowo zastanawiając się, co dalej. Wybawienie przyszło z najmniej oczekiwanej strony.

Każdy szuka szczęścia na własną rękę

– Tu Zdzisiek, sprawę mam – szkolny kolega nie bawił się przez telefon w zawiłe wstępy. – Pamiętasz Jolę? Tę kuzynkę, co za mąż do Warszawy poszła?

Nie miałam pojęcia, o kim mówi.

– Dobra, nieważne – zniecierpliwił się brakiem odzewu. – Sprawa jest taka, że Jola po rozwodzie zjeżdża do miasteczka i kawiarnię otwiera.

– U nas? – zdziwiłam się. W miasteczku była szkoła, ratusz i kilka innych instytucji. Był rynek z fontanną, ale nie kawiarnia. I nikomu jej nie brakowało.

– Jola personelu szuka, więc pomyślałem o tobie. Taka szykowna dziewczyna w sam raz się sprawdzi w eleganckim lokalu – powiedział.

– Dziękuję – bąknęłam. Miałam nadzieję, że Zdzisiek mnie nie podrywa, bo naprawdę nie był w moim typie.

– Prawdę mówię – obruszył się chłopak. – To jak, bierzesz tę robotę?

To było coś dla mnie. Trochę się bałam właścicielki, ale okazało się, że niepotrzebnie. Prędko się zaprzyjaźniłyśmy.

– Nie mogłam wytrzymać w mieście, dlatego wróciłam – wytłumaczyła Jola.

– Wielu znajomych stąd uciekło – powiedziałam w zamyśleniu.

– Każdy szuka szczęścia na własną rękę. Niełatwo je tutaj znaleźć, ale jak się je chwyci, to trzeba trzymać, bo nie ma nic piękniejszego niż mieszkanie w tak cudownej okolicy jak nasza.

– Latem przyjeżdżają turyści, już dwóch gospodarzy prowadzi agroturystykę i dobrze na tym wychodzą, ale co tu robić zimą? – zamyśliłam się.

– Nie wychodzić z chałupy, bo zimno. I drzwi dobrze zawierać – Jola tak dobrze parodiowała ojca Zdziśka, że popłakałyśmy się ze śmiechu.

Nie wiem, co mnie napadło

Kiedy wracałam do domu, nie było mi już tak wesoło. Od przystanku miałam około kilometra. Maszerowałam szybko, żeby się rozgrzać, bo odkąd wyszłam z zacisznego lasku, na otwartej przestrzeni wiatr zaatakował ze zdwojoną siłą.

– Dzień dobry! – jednocześnie z powitaniem dotarło do mnie, że jedzie za mną samochód. Szłam środkiem drogi, tarasując przejazd. Uskoczyłam w bok.

– Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Może podwieźć? – mężczyzna wystawił głowę przez okno. Był wysoki, szczupły i ogolony na łyso. Miał miły wyraz twarzy, ale to o niczym nie świadczyło.

– Dziękuję, nie trzeba – powiedziałam z godnością i zeszłam na bok.

– Proszę się nie bać, nie mam złych zamiarów.

Każdy tak mówi, pomyślałam.

– Wiem, każdy tak mówi – mężczyzna powtórzył słowo w słowo moje myśli. – Jestem Antoni K., po prostu Antek. Kupiłem gospodarstwo Kowalskiego.

Strasznie się zdziwiłam. Ojciec Zdziśka sprzedał swój dom?

– To siedlisko pod lasem. Chałupę i łąki nad jeziorem – uzupełnił Antoni.

Oświeciło mnie. No jasne, słyszałam, że Kowalscy pozbyli się domu po dziadku.

– Co pan tam będzie robił? – spytałam.

– Mieszkał – zaśmiał się Antoni. – I przyjmował gości.

– To latem, a zimą? – drążyłam temat, bo jak już się dowiadywać, to gruntownie.

– Zimą tym bardziej, mam już pełne obłożenie. Ludzie stoją w blokach startowych i czekają, aż będą mogli przyjechać. Dosłownie. Mówię o zawodnikach, u mnie będą mieli idealne warunki do treningu. Najlepiej, jak pani wpadnie i sama wszystko zobaczy. To jak? Opowiedziałem o sobie, czy teraz mogę panią podwieźć?

– Jaka tam ze mnie pani, Anka jestem – wyciągnęłam do niego rękę. – A za podwiezienie dziękuję, mam już niedaleko.

To szkoda – powiedział od serca Antoni. – Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze. Moje zaproszenie jest szczere, będę czekał.

– U nas dziewczyny nie chodzą do chłopaków – powiedziałam wyniośle, odwróciłam się na pięcie i poszłam do domu. Nie wiem, co mnie napadło. Antek był naprawdę fajny, dobrze nam się rozmawiało, a przede wszystkim byłam ciekawa, jak się urządził u starego Kowalskiego.

Co z tobą będzie…

– Już się tego nie dowiem – powiedziałam na głos, wchodząc do domu.

– Czego? – zainteresował się brat.

– Spotkałam Antka, tego, co kupił dom Kowalskich – zaczęłam.

– Nazywają go Tańczący z Wilkami. Dziwny człowiek – powiedział Kuba.

– Aha, bo on rzeczywiście wilki hoduje, całymi dniami wyją jak oszalałe, ludzie boją się tam zapuszczać. Jak myślisz, czym on je karmi?

– Plotkarzami – odparłam bez namysłu, zła na wiejskie języki, które zdążyły już nawymyślać głupot. Wilki! Rzeczywiście!

Od tej pory często widywałam Antka. Wpadał do kawiarni i pomagał nam w ustawianiu mebli.

– On chyba nie robi tego dla mnie, nie spuszcza z ciebie wzroku – uświadomiła mi Jola.

Nie mogłam w to uwierzyć. Co taki człowiek jak Antoni mógł zobaczyć w wiejskiej dziewczynie? Był wykształcony, obyty w świecie. Ludzie nie przestawali o nim gadać. A to wilki trzymał, a to widziano go, jak pomykał drogą przy świetle księżyca. Same głupoty. Może dlatego nie mogłam przestać o nim myśleć.

– Co z tobą będzie… – biadała tymczasem nade mną mama.

Nie miałam chłopaka ani narzeczonego, co bardzo ją niepokoiło. Według niej szybkim krokiem zmierzałam ku staropanieństwu.

Pojedziesz ze mną?

– Co tam się dzieje? – tego wieczoru przerwała tyradę, podeszła do okna i odchyliła zazdrostkę. – Kuba, idź, sprawdź. Albo nie, zostań! – zmieniła zdanie, nagle zaniepokojona.

Rzeczywiście, coś było nie tak. Nawet nasz Budrys przestał szczekać, pisnął i schował się do budy. Nocną ciszę rozdarło pojedyncze wilcze wycie, do którego dołączyli inni członkowie stada.

– Skąd u nas wilki? – zdziwiłam się.

– Pewnie uciekły twojemu znajomemu – wytknął mi dowcipnie Kuba.

– Jakiemu znajomemu? Dlaczego ja nic o nim nie wiem? – zainteresowała się mama.

– Wilki wyją za oknem, a ty mnie przepytujesz? – odparowałam nerwowo.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Musiał być obcy, bo przecież u nas zawsze otwarte.

– Można? – Antek wszedł do sieni i napotkał całą naszą rodzinę. Wpatrywaliśmy się w niego w milczeniu.

– Nie mogę ich długo zostawić, wpadłem tylko, żeby cię, Aniu, zaprosić na przejażdżkę – powiedział nerwowo, oglądając się za siebie. Wilki wciąż wyły.

– O przepraszam, moja córka nie będzie… – mama przerwała, bo Kuba, który zdążył wypaść na dwór, krzyknął:

– Ale super! Mamo, zobacz, to zaprzęg husky!

Mama wyszła na ganek i zostaliśmy sami.

– Pojedziesz ze mną? – spytał Antek. – Poznasz moich przyjaciół.

– Wilki? – uśmiechnęłam się.

– Psy Północy. Trenujemy razem do wyścigu, mam jeden z najlepszych zaprzęgów. Chciałbym, żebyś nas polubiła.

Bez słowa złapałam kurtkę i wyszłam w noc na spotkanie wilków Antka.

Zawsze śmieję się, że to one mnie przekonały. Dziś mieszkamy w chacie pod lasem, przyjmując gości i trenując zaprzęgi. Chwilowo Antek musi sobie sam ze wszystkim poradzić, ja się wycofałam, muszę na siebie uważać. Wiosną przyjdzie na świat nasze dziecko.

Czytaj także:
„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”
„Przeprowadziłam się na wieś, by zaznać spokoju, a stare kwoki drą mi się pod oknami. To one uratowały mi życie”
„Żal mi Justyny. Za miłością przeprowadziła się 300 km od rodzinnego domu. Wpadła w sidła rodziny alkoholowej”

Redakcja poleca

REKLAMA