– Dobrze, mamo, pojadę do niego. Tak, obiecuję – westchnął Przemek, mój chłopak i odłożył słuchawkę.
– Do kogo pojedziesz? – zainteresowałam się.
– Do mojego dziadka. Podobno czuje się coraz gorzej, nikogo nie poznaje, mówi od rzeczy… Miał wylew pół roku temu – dodał tonem wyjaśnienia.
Ponieważ tęskniłam za takimi kontaktami, zapytałam, czy mogę się wybrać razem z nim. Przemek zgodził się ochoczo i pojechaliśmy razem. Po drodze uprzedził mnie, że dziadek Miecio ma dziewięćdziesiąt sześć lat i często mówi niezrozumiałe rzeczy.
– Fizycznie jest nawet w dobrej formie, siedzi już na łóżku, ale mentalnie… – Przemek zawiesił głos. – No cóż, w każdym razie mama uważa, że kontakt z bliskimi dobrze mu robi, więc trochę u niego posiedzimy.
Dziadek Przemka żył w swoim świecie
Dziadek Miecio okazał się drobniutkim staruszkiem o zupełnie łysej, jakby wypolerowanej czaszce i brwiach tak krzaczastych i ruchliwych, że zdawały się być osobnymi bytami żyjącymi na jego twarzy. Swietłana, jego ukraińska opiekunka, powiedziała, że dzisiaj pan Mietek czuje się wyjątkowo dobrze i usadziła go w fotelu naprzeciwko nas, byśmy sobie pogawędzili.
– Wacuś, a pamiętasz syrenę? – starszy pan wpił się wzrokiem we wnuka.
– Jestem Przemek, dziadku. Syn Wandy, twojej córki – po raz trzeci cierpliwie powtórzył mój chłopak.
– Tak, tak – staruszek machnął ręką. – Ale pamiętasz syrenę?
– Jaką syrenę? – włączyłam się do rozmowy, uciszając gestem Przemka.
– Moją… – dziadunio przeniósł na mnie rozmarzony wzrok. – Kochałem ją, wiesz? To była chyba jedyna prawdziwa miłość w moim życiu, nie licząc twojej matki, Basiu.
Spojrzałam pytająco na swojego chłopaka, a on szepnął, że Basia to jego nieżyjąca już ciotka. Najwyraźniej zostałam wzięta za zmarłą córkę Mieczysława.
– Nigdy nie poznałam syreny – odparłam zgodnie z prawdą. – Ale może nam pan o niej opowie?
– Ech! – wysuszona, drżąca dłoń przecięła powietrze. – Co tu gadać? Ją trzeba by zobaczyć! Też byście ją pokochali! Chciałbym przed śmiercią choć raz jeszcze na nią spojrzeć… Ale kto by mnie zawiózł nad morze, takiego rozsypującego się dziada?
I tak to właśnie wyglądało. My usiłowaliśmy zająć dziadka opowieściami z naszego życia albo wypytywać go, co możemy dla niego zrobić, Swietłana donosiła kolejne filiżanki herbaty, ocierała staruszkowi brodę i karmiła go kruchymi ciasteczkami, a pan Mieczysław zanurzał się w swoim wymyślonym świecie, w którym najwyraźniej główną rolę odgrywała jakaś mityczna postać, za którą tęsknił.
Po wyjściu długo zastanawialiśmy się, o co chodziło z tą syreną, i w końcu uznaliśmy, że to pewnie pseudonim jakiejś dawnej dziewczyny starszego pana. Czyli nie syrena, a Syrena.
– I jak? Bardzo się wynudziłaś? – zapytał Przemek w drodze powrotnej.
– Żartujesz? To przemiły starszy pan. Kiedy nie mówił o Syrenie, a wspominał lata, jak trenował konie, było super! Naprawdę go polubiłam.
Przez następne tygodnie nasz życie toczyło się wyjątkowo intensywnie, więc wizyta u dziadka zupełnie wypadła mi z głowy. Przypomniałam sobie o nim dopiero, gdy zastałam Przemka z grobową miną wpatrującego się w telefon. Zadzwoniła jego siostra. Dziadek Mieczysław dostał zapalenia płuc i przebywał w szpitalu. Podobno lekarze kazali przygotować się na najgorsze.
– Jadę tam – oznajmił Przemek, a ja uparłam się pojechać z nim.
Widok starszego pana w szpitalnym otoczeniu napełnił mnie smutkiem. Tu nie było herbaty z filiżanki w kwiatki ani kruchych ciasteczek. Zamiast tego wbito mu w chude nadgarstki igły i szpikowano antybiotykami. Akurat nikogo u niego nie było. Weszliśmy do sali cicho i usiedliśmy obok łóżka.
– Syrena… – wymamrotał pan Mieczysław. – Znajdźcie ją…
– Jak się pan czuje? – zignorowałam temat Syreny i pogłaskałam go po chłodnej dłoni.
– Ewa? – spojrzał na mnie przytomnie, a ja aż drgnęłam zaskoczona.
– Tak, jestem Ewa, dziewczyna pana wnuka Przemka. Poznaje mnie pan?
– Byłaś u mnie na herbacie – jego wodniste, niebieskie oczy szukały czegoś za moimi plecami. – O, jest i Wacek! – no i skończył się przebłysk świadomości. – Posłuchaj, złotko, musicie odnaleźć Syrenę. Na pewno chcecie się pobrać i potrzebujecie pieniędzy… Jedźcie do Juraty, do starego domu… Po mojej śmierci…
Dom był całkiem solidny choć zapuszczony
Nie dokończył, bo złapał go potworny, suchy kaszel, tak wyczerpujący, że po tym ataku staruszek po prostu zamknął oczy i zapadł w sen.
Nie wiem, dlaczego tak się przejęłam jego chorobą. Może miało to związek z tym, że jestem dzieckiem samotnej matki i całą moją dalszą rodziną była tylko cioteczna babcia, która zresztą traktowała mnie bardzo oschle. W każdym razie dziadzio Miecio zdobył miejsce w moim sercu i bardzo chciałam coś dla niego zrobić. Wbrew oczekiwaniom lekarzy jego organizm poradził sobie z zapaleniem płuc i dziadek wrócił do domu. Odwiedziliśmy go kilka razy i zawsze nalegał, żebyśmy odnaleźli Syrenę. Nic więcej nie dodawał, tylko to, że przydadzą nam się pieniądze na ślub.
– Tylko wam o niej mówi – stwierdziła Swietłana. – Przy mnie milczy, przy rodzinie też.
Jakiś czas później postanowiliśmy z Przemkiem wyrwać się nad weekend nad morze. Dopiero kiedy dojechaliśmy do Juraty, przypomniałam sobie, że to tutaj miało ponoć miejsce spotkanie Mieczysława z ową tajemniczą Syreną.
– Myślisz, że to była jakaś tutejsza dziewczyna? – zapytałam Przemka, obecnie już narzeczonego. – Może spędzili tu romantyczne wakacje, zanim poznał twoją babcię?
– Z tego, co mówiła mama, dziadkowie mieli tu kiedyś domek letniskowy. Bywała tu jako dziecko. Dzisiaj to pewnie rudera. Możemy podjechać i zobaczyć, co z niego zostało.
Po półgodzinnej konferencji z matką i wujem, Przemek wreszcie zdobył adres starej działki dziadków, gdzie kiedyś stał domek. Pojechaliśmy, wracając z plaży. Było to właściwie tuż za granicą Jastarni, działka była położona blisko zatoki w dość odludnej okolicy. Ku naszemu zaskoczeniu, domek letniskowy okazał się solidną, choć faktycznie niewielką budowlą na murowanych fundamentach.
Nie był zamieszkany. Dookoła rosło zielsko i wysokie krzaki, a na siatce wisiała wyblakła tablica z napisem „Na sprzedaż”. Z tego, co mówiła przyszła teściowa, wyglądało na to, że dom wciąż należy do rodziny Przemka, ale w dzisiejszych czasach niewiele jest wart i nikt nie kwapi się, by go kupić.
– Może wejdziemy? – zaproponowałam. – Może są tam jakieś zdjęcia albo inne ślady Syreny?
– Coś ty! Na pewno przez te lata wszystko tu splądrowano – trzeźwo zauważył Przemek.
Faktycznie, wnętrze domku było prawie puste, nie licząc paru połamanych krzeseł i spleśniałego dywanu. Niemniej jednak coś mi się w nim spodobało. Wyobraźnia podsunęła mi sceny, jakie mogły się tu rozgrywać. Kucnęłam na środku zdemolowanego saloniku i wyobraziłam sobie pana Mieczysława jako młodego amanta, zapraszającego tu ukochaną – ślicznotkę o długich, jasnych włosach, którym zawdzięczała romantyczny przydomek.
Rzeczywistość wróciła do mnie w postaci silnego naporu na pęcherz.
– Kurde, muszę iść w krzaczki – zawołałam do narzeczonego, obchodzącego inne pomieszczenia.
– To idź za dom! – odkrzyknął.
No to poszłam. Krzaków, owszem, było tam sporo, ale wszędzie panoszyły się pokrzywy. Ostrożnie stawiając stopy, przylgnęłam do ściany domu i zrobiłam, co musiałam. Kiedy już się podnosiłam, mój wzrok padł na ukrytą wśród porastającego ścianę bluszczu metalową płytę. Podeszłam bliżej i znalazłam drzwi. Zawołałam Przemka i wspólnie przyjrzeliśmy się znalezisku.
Po prostu musieliśmy tam zajrzeć
– To wejście do piwnicy – zawyrokował.
– Dziwne, bo ze środka nie da się do niej nijak zejść. Tylko tędy.
– Myślisz, że ktoś z twojej rodziny ma klucze do tego domu? Może brat twojej mamy? – poczułam dreszczyk ekscytacji na myśl o odkrywaniu skarbów minionych pokoleń, być może schowanych pod podłogą.
– Mogę spytać – on też był zaintrygowany.
Okazało się, że klucze, owszem, były. Miał je faktycznie wujek Kuba, który zajmował się sprzedażą domostwa. Dał je nam, przy okazji skarżąc się, że w dzisiejszych czasach nikt nie chce kupować takich starych domów położonych na odludziu i nawet atrakcyjna cena nikogo nie przekonała.
Planowaliśmy wrócić do Jastarni w wakacje, ale w lipcu Przemek dostał smutną wiadomość, że dziadek Mieczysław miał kolejny wylew. Tym razem zapadł w śpiączkę i po tygodniu odszedł na zawsze. Płakałam na jego pogrzebie i długo wspominałam tę jego tęsknotę za Syreną, o której mówił tylko tyle, że chce ją zobaczyć, skąpiąc szczegółów.
W końcu jednak życie potoczyło się dalej i wybraliśmy datę ślubu: dwudziesty lutego przyszłego roku. Martwiło nas jedynie to, że większość oszczędności pójdzie na organizację wesela i niewiele zostanie nam na wyremontowanie i urządzenie mieszkania. Całe wakacje upłynęły nam na organizowaniu wesela i pracach remontowych. W końcu byliśmy tak tym zmęczeni, że postanowiliśmy pojechać na parę dni nad morze. Oczywiście zabraliśmy klucze do starego domu.
– Pewnie znajdziemy zapleśniałe pudła ze starymi kocami i masę pająków – rzucił Przemek, parkując przed siatką.
– Pewnie tak – zgodziłam się. – Ale po prostu muszę tam zajrzeć.
O dziwo, zamek nie był przerdzewiały i udało nam się go otworzyć ledwie po dziesięciu minutach szarpaniny i zapierania się nogami o ścianę. Za metalowymi drzwiami nie było jednak piwnicy pełnej słoików i pająków, tylko rozległe, prawie puste pomieszczenie. Prawie, bo na samym środku stało coś dużego, starannie okrytego grubą plandeką. Wyraźnie dawało się rozpoznać kształt samochodu.
A więc to była jego największa miłość
– A to co? – Przemek uniósł róg materii. – O, kartony.
Rzeczywiście, pod plandeką zobaczyliśmy tekturę. Zaciekawieni, zaczęliśmy zrywać kolejne warstwy osłon z czegoś, co wyraźnie było starym automobilem. Narzeczony zaczął od tyłu i już po chwili krzyknął:
– Ewa! Znaleźliśmy syrenę! Zobacz, to model 101! Musi mieć z pięćdziesiąt lat!
Faktycznie, na środku garażu pod starym domem na odludziu stała przez kilkadziesiąt lat idealnie utrzymana syrenka bez jednego śladu rdzy na karoserii. Była świetnie zabezpieczona przed wilgocią oraz zmianami temperatur.
– A więc to była ta wielka miłość twojego dziadka – wyszeptałam zdumiona. – Nie pomieszało mu się w głowie ani nie wspominał żadnej dziewczyny. Po prostu mówił o samochodzie!
– Nie dziwię się, że chciał ją jeszcze raz zobaczyć – stwierdził Przemek, obchodząc auto. – Zobacz, to prawdziwy zabytek! Kremowy lakier, skórzane siedzenia, chromowane zderzaki – dziadek musiał uwielbiać ten wóz.
– Do kogo właściwie należy ten dom? – zapytałam trzeźwo.
– Do mojej mamy i wujka – odpowiedział bez namysłu.
Dziadek miał rację: syrena mogła przynieść nam pieniądze na ślub i wesele, jednak wcale nie zamierzaliśmy jej sprzedawać. Uznaliśmy, że te kilkadziesiąt tysięcy, jakie zapewne mógłby za nią dać jakiś kolekcjoner starych aut, może poczekać. Przemek i cała drużyna jego kolegów zajęli się silnikiem i uruchomili syrenkę.
Oczywiście pojechaliśmy nią do ślubu, jakżeby inaczej? Uznaliśmy, że musi przynieść nam szczęście. W końcu była prawie prezentem od dziadka Mieczysława. Trzy lata później Przemek wiózł nią do kościoła swoją siostrę w białej sukni oraz jej narzeczonego i nikt już nawet nie wspominał o możliwości sprzedaży tego pięknego auta.
Została czymś w rodzaju wspólnego, rodzinnego skarbu, o który wszyscy dbamy. Dzięki niej wkroczyliśmy w fascynujący świat pasjonatów starych aut i jeździliśmy nawet na specjalnie organizowanych paradach. Żeby zarobić na konserwację syreny, Przemek założył firmę wynajmującą ten zabytkowy wóz parom jadącym do ślubu, fotografom do sesji, a raz nawet na plan filmu, którego akcja rozgrywa się w powojennej Warszawie. Syrena więc wciąż „żyje”, a nawet pracuje i jest dla nas jak członek rodziny. „Mieszka” też z nami, bo miejsce w garażu pod domem należy do niej, a nasza skoda stoi przed ogrodzeniem.
Czasem, kiedy schodzę do tego garażu i uchylam róg plandeki, wydaje mi się, że nie jestem sama. Może to tylko gra wyobraźni, a może to dziadek Mieczysław odwiedza swoją ukochaną syrenkę wraz ze mną?
Czytaj także:
„Babcia całe życie nosiła tajemniczą obrączkę innego mężczyzny. Jak mogła to robić dziadkowi? Przecież to zdrada!”
„Z dziadka był kawał drania. Za życia napsuł wszystkim krwi, a kiedy już stał nad grobem, jeszcze nam zagrał na nosie”
„Dopiero po śmierci babci odkryłam, że mój dziadek… nie był moim dziadkiem. Tego prawdziwego spotkała tragedia”