„Męczy mnie siedzenie w domu z płaczącym dzieckiem. Padam na twarz, a mama zamiast mi pomóc, każe wziąć się w garść”

matka zmęczona opieką nad dzieckiem fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов
„– Miałaś przyjechać i czemu cię nie ma? – jęknęłam w słuchawkę. – Wszyscy obiecywali, że będą pomagać, a jak przyszło co do czego, nie ma nikogo… Mamo, ja nie mogę tak żyć! To po to studiowałam, po to się starałam? Mamo, nie chcę mieć dziecka, słyszysz? Nie chcę!”.
/ 27.05.2022 18:15
matka zmęczona opieką nad dzieckiem fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов

Ledwo sięgnęłam po gazetę, dziecko zaczęło kwilić w łóżeczku. Udawałam, że nie słyszę, ale litery już tańczyły mi przed oczami i nie potrafiłam sobie przypomnieć zdania, które przed chwilą przeczytałam. Szlag by to trafił! Podkręciłam głos w radio, wyciągnęłam się na fotelu i położyłam nogi na stole… Może zaśnie? W końcu czego może jeszcze chcieć, skoro cały dotychczasowy czas spędziłam na karmieniu go, przewijaniu i huśtaniu?

Przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że jestem w mojej agencji reklamowej, wokół mnie toczy się życie, szumią drukarki i dzwonią telefony… Słyszałam prawie stuk moich szpilek, gdy płynęłam przez salę. Co za rozkosz! Głupia, a jeśli dziecko się zadławi albo coś mu się stanie?

Zerwałam się z fotela i poszłam sprawdzić, ale nie, nic mu nie było. 

– No i co, nie mógłbyś się przespać, co? – zapytałam retorycznie. – Jak długo zamierzasz mnie szantażować tym bekiem: pięć, dziesięć, piętnaście lat?

Przelał swoje uczucia na syna

Od zawsze wiedziałam, że nie chcę mieć dziecka. Nigdy nie czułam potrzeby bawienia się z maluchami, brania ich na ręce, czy choćby zaglądania do cudzych wózków. Dzieci mnie nie zachwycały. A jednak dałam sobie wmówić, że jeśli nie urodzę, tyle stracę!  Maciek, mój mąż, też mnie oszukał; niby mu nie zależało na potomstwie i uważał, że my dwoje całkowicie sobie wystarczymy, ale gdy wsiadła na niego teściowa i siostry, nagle najbardziej na świecie zapragnął być ojcem… I teraz w najlepsze siedzi sobie w pracy, podczas gdy ja 24 godziny na dobę jestem uziemiona!

Przewinęłam malucha.

Powinieneś się urodzić komuś innemu – wyjaśniłam, patrząc w jego niebieskie oczka. – Komuś, kto by cię kochał i pragnął.

Beknął tylko w odpowiedzi i z ust ulało mu się mleko.

– O, słyszę, że zaczęłaś mówić do Łukaszka! – usłyszałam głos męża i aż podskoczyłam.

– Skąd się tu wziąłeś? – Przestraszyłam się. – Skradasz się za moimi plecami jak jakiś złodziej!

Wróciłem wcześniej, chciałem troszkę pobyć z rodzinką – pląsał po domu z dzieckiem na rękach. – Trudno cię ostatnio zadowolić, Marzena – spojrzał z wyrzutem, a może nawet… niechęcią?

Coraz częściej łapałam go na tym i coś mi mówiło, że powoli idę w odstawkę. W końcu co jest fascynującego w rozmemłanej, znudzonej, niemiłej babie, która cały dzień spędza w domu i od dwóch miesięcy nie przeczytała żadnej książki, nie była w kinie? Ale zaskakiwało mnie to, że mąż przenosi zarezerwowane dotąd dla mnie uczucia na dziecko.

Chętnie bym się z tobą zamienił – oznajmił ostatnio. – To musi być cudowne, czuć, że mały człowieczek jest tak całkowicie zależny i bezbronny, być z z nim …

Kompletny idiota, naprawdę.

Poszłam do kuchni, poszukałam butelki i ściągnęłam pokarm, a potem postawiłam to przed nim.

– Proszę bardzo, skoro uważasz, że to cudowne – powiedziałam z sarkazmem w głosie. – Ja muszę wyjść, bo się uduszę.

– Jak to? Gdzie idziesz? – wystraszył się tak bardzo, że powstrzymałam się, żeby nie rzucić mu krótkiego „gdziekolwiek”.

– Do parku na spacer – uspokoiłam go. – Dziecko jest przewinięte i nie powinno być głodne wcześniej niż za godzinę. Podgrzej mleko w garnku z ciepłą wodą, nie zapomnij. Muszę wyjść, głowa mnie boli, a wiesz, że nie powinnam brać tabletek przeciwbólowych, żeby nie zaszkodzić małemu – dodałam, sama nie wiem po co.

Już dłużej tak nie mogę...

Narzuciłam płaszcz i wyszłam w mroźną, zimową pogodę. Minęłam centrum handlowe, potem park. W końcu klapnęłam na ławkę na przystanku. Wyjęłam komórkę i wbiłam numer mamy. Rozpłakałam się, gdy usłyszałam jej głos.

– Co się stało, Marzenko? – wystraszyła się. – Coś z Łukaszkiem?

– Mamusiu, jestem taka nieszczęśliwa – wyszlochałam. – Potrzebuję pomocy.

– Co się stało? Mały jest chory?

– Nie, to ja jestem chora, mam chorą duszę i nadzieję, że umrę od tego możliwie szybko – ogarnęła mnie desperacja. – Miałaś przyjechać i czemu cię nie ma? Wszyscy obiecywali, że będą pomagać, a jak przyszło co do czego, nie ma nikogo… Mamo, ja nie mogę tak żyć! To po to studiowałam, po to się starałam? Mamo, nie chcę mieć dziecka, słyszysz? Nie chcę!

Po drugiej stronie panowała cisza, w końcu usłyszałam głos matki:

Nawet nie waż się tak mówić! – rozkazała mi surowo, po czym dodała łagodniej: – Jesteś zmęczona, córciu. Każda kobieta czuje czasem coś takiego, ale instynkt macierzyński pozwala nam to przetrwać. I wracaj do domu. Spoczywa na tobie odpowiedzialność za życie małego człowieka. Weź się w garść.

– Powtórz to, a rzucę się pod tramwaj – mruknęłam do siebie, wyłączając komórkę.

A potem wstałam i powlokłam się w kierunku domu, myśląc o tym całym cholernym macierzyńskim instynkcie, którego los najwidoczniej mi poskąpił.

Ale gdzieś tam w podświadomości wciąż tkwiły mi słowa mamy. Może przyjdzie jednak taki czas, że i ja nauczę się być matką?

Czytaj także:
„Rodzina przypomniała sobie o nas, gdy kupiliśmy dom. Moja oaza spokoju zamieniła się w pensjonat dla darmozjadów”
„Mama zamiast oglądać seriale, podgląda sąsiadów. Ten jej osiedlowy monitoring zdał egzamin. Uratowała kobietę"
„Zakochałam się w swoim wykładowcy, byłam gotowa zrobić dla niego wszystko. Wykorzystał to do strasznych rzeczy”

Redakcja poleca

REKLAMA