„Dziadek i ojciec wpoili mi, że kobiety zakochują się tylko w bohaterach. Poświęcałem zdrowie i życie, żeby znaleźć miłość”

Ojciec i dziadek mówili, że tylko bohater zdobędzie kobietę fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
„Czułem się przy niej… czułem się jak nigdy wcześniej. Zsunąłem się z maski samochodu i przedefilowałem w stronę karetki. Ktoś bił brawo, ktoś nawet gwizdnął. Jak się dowiem kto, dostanie w dziób! Dziewczyna wtuliła się we mnie mocno i zadrżała. – Tak się bałam… – wyszeptała mi w szyję. – Gadałam głupoty, bo tak reaguję w stresie. A myślałam, że umrę!”.
/ 16.10.2022 12:30
Ojciec i dziadek mówili, że tylko bohater zdobędzie kobietę fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Mój dziadek był strażakiem i uratował z pożaru pannę, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. No, może od drugiego, jak już zmyła sadzę z twarzy. W każdym razie miłość była tak silna, że zerwał zaręczyny i ożenił się z moją babcią. Mój ojciec tak samo poznał swoją żonę. Pożar, ratunek, wyniesienie nieprzytomnej niewiasty, która już po niespełna roku została moją mamą. Ojciec zaręczony nie był, ale miał dziewczynę jeszcze od liceum, z którą się rozstał. Musiał, bo zakochał się w pannie, którą uratował. I to zanim oprzytomniała. Obaj zranili uczucia swoich poprzednich dziewczyn i mieli z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia, ale nie mieli też wyboru.

Z miłością i przeznaczeniem nie wygrasz

Byli pewni, że mnie też w końcu trafi piorun.

– Masz to w genach, synu.

– I zapisane w gwiazdach – dodaje dziadek. – Jak powołanie.

Fakt, też zostałem strażakiem. Ale czy to takie dziwne? Nasiąkałem ich opowieściami od małego. Podziwiałem ich i chciałem być tacy jak oni. Wiedziałem, że to ciężki i niebezpieczny kawałek chleba, że nie zawsze usłyszę „dziękuję”, ale po prostu nie widziałem dla siebie innej drogi. Na życie, nie na związek. Nie wierzyłem w takie rzeczy jak przeznaczenie. Od ośmiu lat gasiłem pożary, pomagałem ludziom i jakoś żaden piorun we mnie nie trafił. Ani dosłownie, ani w przenośni. Nawet dziewczyny nie miałem, by z nią zerwać, bo zakocham się w innej. Lato tego roku było ciężkie. Zwłaszcza dla strażaków. Pożary na przemian z podtopieniami i lokalnymi powodziami. Pożary – bo gorąco, powodzie – bo ulewy. Mieliśmy pełne ręce roboty. Ponieważ jako jedyny nie miałem żony ani dzieciaków, praktycznie zamieszkałem w bazie, brałem za chłopaków dodatkowe dyżury i nie wychodziłem dalej niż do pobliskiego sklepu.

Tę upalną sobotę uwieńczyła burza. Ale jaka! Pioruny biły jeden przy drugim przez jakieś trzy minuty, a potem zaczęło lać, jakby ktoś z wiadra chlustał. Momentalnie zrobiło się ciemno, temperatura spadła…

– Panowie, zaraz się zacznie – szef poprawił pasek w spodniach.

Miał rację. Numer ratunkowy 112 to największy wynalazek ludzkości zaraz za kołem i zimnym piwem. Dzięki niemu można jednym telefonem wezwać wszystkie potrzebne służby, przy czym dzwoniący wcale nie musi decydować, jakie to mają być jednostki. Informacja o zdarzeniu trafia do operatora, a ten powiadamia, kogo trzeba.

Jeździliśmy od jednej katastrofy do drugiej

Podtopienia, zalania, zwalone na samochody drzewa. No i wypadki samochodowe. Ściana deszczu, która nagle runęła, zaskoczyła wielu kierowców. Cięliśmy, odpompowywaliśmy, wyciągaliśmy z wody ludzi i ich dobytek. Końca roboty nie było widać, dobrze, że chociaż przestało padać i mimo późnej nocy zaczynało się znów ocieplać. Nad ranem oraliśmy nosami i musieliśmy odpocząć. Nawet zdrzemnąłem się dwie godzinki, ale o szóstej z minutami alarm zerwał mnie na równe nogi. Chwilę później pędziliśmy na sygnale przez budzące się powoli miasto.

– Wichura powaliła drzewo na przedmieściach! – krzyczał szef. – Spadło na auto! W środku jest kierowca, ale nie odpowiada! Spieszcie się! – nie musiał tego dodawać.

Na miejscu sprawa wyglądała beznadziejnie. Cóż, od takich spraw też jesteśmy. Czerwone autko było w zasadzie zmiażdżone. Runęła na nie olbrzymia topola i uderzyła centralnie w dach, tak że przód i tył wozu uniosły się. Nie było ani jednej całej szyby, a w dodatku do środka nalało się tyle wody, że sięgała aż do krawędzi drzwi. Podszedłem jako pierwszy, żeby ocenić sytuację. Nie miałem złudzeń, że kierowca przeżył. Usuniemy drzewo, ale ostrożnie, nie ryzykując, bo trupowi w środku minuta w tę czy we w tę nie zrobi różnicy. I wtedy martwy człowiek się poruszył. W dwóch susach byłem przy aucie. Szybkim spojrzeniem omiotłem dach, a potem spróbowałem otworzyć drzwi od strony kierowcy. Nic. Tylne też były zakleszczone.

Czy ja umrę? – usłyszałem szept.

Głos należał do kobiety. Otumanionej, szczękającej zębami, pewnie z jakimiś obrażeniami, ale bez wątpienia żywej. Póki co.

– Nie, proszę pani. Na pewno nie na mojej zmianie.

Odwróciłem się do kolegów.

– Nożyce hydrauliczne! I łom! Dziewczyna żyje, ale jest po szyję w wodzie i zaraz nabawi się hipotermii!

Zrozumieli. Jacek pobiegł do wozu po łom. Kuba i Wojtek ciągnęli już hydrauliczne nożyce do cięcia blachy. Jacek z łomem był pierwszy.

– Wal w tylne drzwi, ale nisko. Musimy wypuścić jak najwięcej wody.

Zaczął robić dziury w karoserii, a ja zwróciłem się do kobiety:

Czy może pani swobodnie oddychać? Poruszać nogami? Rękami? Głową? Gdzie boli?

– Prawa ręka – jęknęła. – Nie czuję jej i nie mogę wyciągnąć…

Chłopaki byli już obok mnie.

– Tniemy?

– Nie, zaczekajcie – powstrzymałem ich. – Najpierw musimy usunąć drzewo, jak mamy ją wyjąć w jednym kawałku. Zostawcie to i lećcie po piły.

Zostawili. Polecieli.

– Jak tam?! – zawołałem do Jacka.

– Już kończę i woda schodzi z kabiny – wysapał, zajęty robieniem dziur w dolnej części drzwi.

Wrócili z dwiema piłami; wziąłem jedną z nich, Kuba drugą. Zaczęliśmy ciąć. W pół godziny udało nam się zwalone drzewo pociąć i odciągnąć na bok. Potem w ruch poszły nożyce.

Otworzyliśmy auto jak puszkę sardynek

Wszedłem na maskę.

– Muszę panią obejrzeć – powiedziałem do dziewczyny i zacząłem ją dotykać, żeby sprawdzić obrażenia i czy można ją ruszyć.

– Panie strażaku… – odezwała się całkiem przytomnym i nieco złośliwym tonem – to się nazywa obejrzeć? Można to tak na pierwszej randce od razu z łapami startować? Obmacywać, co się chce? I to przy ludziach? Zarumieniłabym się, ale mi za zimno.

Zbaraniałem na moment. Czy ona ze mną flirtuje? W takiej sytuacji?!

– Żarty się pani trzymają – warknąłem, ale uniosłem ręce. – Proszę pani, nie obmacuję pani dla przyjemności, tylko sprawdzam, czy żadna część pani ciała nie utknęła i czy mogę…

– Może pan – przerwała mi z bladym uśmiechem. – Jeśli to randka.

Westchnąłem. Przecież nie będę się kłócić z ofiarą.

– Dobrze, niech będzie, że to randka – stwierdziłem kwaśno. – Więc mogę?

– Bardzo proszę – uśmiechnęła się szerzej. – I nie obrażę się, jak będzie panu przyjemnie.

Pobieżne badanie potwierdziło, że nie odniosła poważniejszych obrażeń. Złamana ręka i obojczyk to drobiazgi. No i była zziębnięta oraz przemoczona.

– Założę tylko coś na tę rękę…

– Pierścionek? Tak szybko? Ledwie się znamy, a pan… już się oświadcza?

– Jezu, dziewczyno, przecież ja ci tu życie ratuję! – zirytowałem się.

– O, pierwszą kłótnię mamy już za sobą. A co pan potem z nim zrobi?

– Z czym?

– No z tym moim życiem. Jak już je pan uratuje?

Odwróciłem się do kolegów.

Ofiara chyba jest w szoku, bo bredzi. Dajcie tutaj lekarza – wycedziłem.

Lekarz wgramolił się na maskę obok mnie. Wyjął stetoskop, osłuchał dziewczynę, poświecił jej w oczy.

– Na szok mi to nie wygląda – skwitował. – Twarda sztuka. Niech pan jej usztywni rękę i można ją brać.

A mnie nikt o zgodę nawet nie zapyta?! – zawołała do jego pleców dziewczyna.

Zacisnąłem zęby. Założenie rękawa usztywniającego zajęło mi dwadzieścia sekund.

– Gotowa? Mogę panią wziąć? – spytałem, zanim ugryzłem się w język.

– Ale tak przy wszystkich? – roześmiała się. – Dobrze, niech pan mnie bierze, skoro się panu tak podobam, ale na własną odpowiedzialność…

Trochę już miałem dosyć tego flirtu

Ostrożnie wyłuskałem ją z rozciętego auta i wziąłem na ręce. Zdawała się nic nie ważyć. Była drobniutka i leciutka. Chyba dlatego jakimś cudem przeżyła: drzewo w nią nie trafiło. Za to ja zaliczyłem trafienie. Czułem się przy niej… czułem się jak nigdy wcześniej. Zsunąłem się z maski samochodu i przedefilowałem w stronę karetki. Ktoś bił brawo, ktoś nawet gwizdnął. Jak się dowiem kto, dostanie w dziób! Dziewczyna wtuliła się we mnie mocno i zadrżała.

– Tak się bałam… – wyszeptała mi w szyję. – Gadałam głupoty, bo tak reaguję w stresie. A myślałam, że umrę! Z zimna. Albo się utopię. Albo to cholerne drzewo mnie zgniecie. Dziękuję, że mnie uratowałeś. Bardzo ci dziękuję.

W podzięce zaczęła mnie obcałowywać po policzkach, nosie, brodzie i wszędzie tam, gdzie mogła dosięgnąć. Nie protestowałem. Bo już nie miałem wątpliwości. Trafiony i zatopiony. Łaskotanie w brzuchu. Budzące się żądze. Zakochany po uszy. Na wieść o ślubie ojciec parsknął śmiechem, a dziadek klepnął mnie w łopatkę.

– Z przeznaczeniem nie wygrasz!

– Ale nie było pożaru – zaprotestowałem słabo.

– Ale reszta pasuje. Strażak, ratunek, miłość… Przeznaczenie jak byk.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA