„Dyrektorka obcinała mi pensję za każdą bzdurę. Zdębiałam, gdy dowiedziałam się, co robi z kasą, którą mi zabiera”

Mściłam się na byłym mężu dojąc go finansowo fot. Adobe Stock, Kittiphan
„Okazało się, że z mojej pensji regularnie odciąganych jest 76 zł raty za pożyczkę. Wiedziałam, że dostaję o tyle mniej, ale sądziłam, że to znowu jakaś kara nałożona na mnie za >>niedokładnie wytarte parapety<<. Co więcej, okazało się, że nie jest to pierwsza pożyczka, którą wzięłam! W poprzednich dwóch latach także miałam długi wobec szkoły…”.
/ 20.04.2023 22:00
Mściłam się na byłym mężu dojąc go finansowo fot. Adobe Stock, Kittiphan

Zależało mi na tej pracy i cieszyłam się, gdy ją w końcu dostałam. Ale nawet nie zdawałam sobie sprawy, w jakie bagno wdepnęłam... Praca na dwóch etatach, po kilkanaście godzin dziennie, to była moja codzienność, odkąd zostałam sama z trójką dzieci. Nie wiem, jak bym sobie z tym wszystkim poradziła, gdyby nie Madzia, moja piętnastoletnia córka, która potrafiła poskromić sześcioletnie bliźniaki. Zajmowała się braćmi, podczas gdy ja w ciągu dnia sprzedawałam w sklepie, a wieczorem sprzątałam biurowiec. Harowałam ponad siły, a mimo to, było nam bardzo ciężko.

Życie kosztuje przecież coraz więcej i więcej

Dlatego, gdy zobaczyłam w gazecie tamto ogłoszenie czułam, że muszę podjąć męską decyzję.

– Kochanie – zagadnęłam wieczorem córkę. – Myślę, że mogłybyśmy zrezygnować z wynajmowania mieszkania w mieście i przenieść się na wieś. Znalazłam niedrogie dwa pokoje, tylko czterdzieści kilometrów od centrum, z dobrym dojazdem. A na miejscu jest szkoła, sklepy, apteka, nawet przychodnia. Co ty na to?

– To chyba dobry pomysł, mamuś – zgodziła się Madzia.

Zarządziłam więc przeprowadzkę. W zadomowieniu się na nowym miejscu bardzo pomogła nam sąsiadka, przemiła starsza pani, Jola.

– Piotruś i Pawełek są zupełnie jak kiedyś moi synowie! – mawiała i chętnie opiekowała się chłopcami, odciążając w tym trochę Madzię.

Praca w mieście, do której wciąż dojeżdżałam, odcinała mnie jednak na cały dzień od domu. Moja córka była więc nadal przeciążona. Dlatego, jak tylko pojawiła się możliwość pracy gdzieś bliżej, od razu zaczęłam się o nią starać. O wakacie w pobliskiej szkole, do której chodzili moi chłopcy, dowiedziałam się przypadkiem, w sklepie. Stałam akurat za dwiema kobietami, które między sobą rozprawiały o tym, że szkolna sprzątaczka poszła na emeryturę i zastanawiały się, komu teraz dostanie się jej etat.

„Może powinnam spróbować o niego powalczyć?” – zastanowiłam się. „To wymarzona praca dla mnie, byłabym blisko dzieci”.

Ciekawe jednak było to, że nigdzie nie widziałam ogłoszeń o wakacie… Nie widziałam, bo ich nie było. Szkoła w mojej wsi rządziła się bowiem swoimi, specyficznymi prawami. A może powinnam raczej powiedzieć, że niepodzielnie rządziła w niej pani dyrektor, niczym królowa rozdająca przywileje i kary. Dla miejscowych nie było tajemnicą, że lubi zatrudniać całe lokalne familie, które „opanowały” niektóre profesje w szkole, nie dopuszczając ludzi z zewnątrz. Tak było z kucharkami, sprzątaczkami, ochroną… Nawet nauczycieli pani dyrektor dobierała według klucza: „masz przywileje, jeśli jesteś rodziną albo znajomym pracownika. A jak nie, to się nie wychylaj”.

Państwowa szkoła przypominała rodzinny biznes

Jakim cudem się to udawało? Ano, mąż pani dyrektor był wójtem… Dzięki niemu i szczodrym dotacjom szkoła funkcjonowała wspaniale, a małżeństwo państwa P. było niczym ród królewski – wpływowe i nie do ruszenia. Przekonałam się boleśnie o prawach panujących w szkole, gdy postanowiłam postarać się o ten wolny etat.

– Sprzątaczka? U nas? Nie! Wszystkie miejsca są zajęte! Musiała się pani przesłyszeć – usłyszałam w sekretariacie.

– Pani Ewo, bo tego się u nas tak nie załatwia! – złapała się za głowę pani Jola, gdy później opowiedziałam jej o tej rozmowie. – Trzeba było przyjść najpierw do mnie, a ja już bym dalej zadziałała.

– To…. Czy pani może… coś zrobić? – poprosiłam nieśmiało.

I tak, po protekcji sąsiadki, dostałam ten etat w szkole. Nie omieszkano jednak na każdym kroku podkreślać, że powinnam być za to bardzo wdzięczna, bo takie rzeczy właściwie się u nich nie zdarzają, żeby przyszedł ktoś z zewnątrz… Byłam wdzięczna. Harowałam jak wół, aby to okazać. Mimo to wiecznie były do mnie jakieś pretensje. A za niedociągnięcia pani dyrektor leciała po wypłacie… Mogła to robić, bo okazało się, że moja pensja jest częściowo uznaniowa. To znaczy przyznawano mi premię za piękne sprzątanie, albo nie. W moim przypadku częściej miało miejsce to „nie”… Przyzwyczaiłam się do tego, że nigdy nie wiedziałam, ile dokładnie na koniec miesiąca dostanę. Sto złotych więcej czy mniej… Nie lubię się o nic prosić. Nie korzystałam więc też z rozmaitych przywilejów danych pracownikom szkoły. Na przykład, nie występowałam o nieoprocentowane pożyczki, chociaż raz w roku można było taką dostać z funduszu socjalnego, za pozwoleniem dyrektorki, oczywiście. Zdarzyło się jednak tak, że za jednym zamachem w naszym domu padła i lodówka, i odkurzacz. Owszem, mogłam je kupić na raty w markecie, ale…

„Pracuję już w tej szkole trzy lata i chyba mi się coś należy!” – pomyślałam i wystąpiłam jednak o pożyczkę.

Nie dostałam jej, co nie było dla mnie niespodzianką. Wstrząsnęła mną jednak przyczyna odmowy, skreślona ręką księgowej. Nie przysługiwała mi pożyczka, bo… już w tym roku jedną wzięłam!

Od razu poleciałam do księgowej, aby wyjaśnić sprawę

A tymczasem ona mi pokazała, że z mojej pensji regularnie odciąganych jest 76 złotych raty za pożyczkę. Wiedziałam, że dostaję o tyle mniej, ale sądziłam, że to znowu jakaś kara nałożona na mnie za „niedokładnie wytarte parapety”. Co więcej, okazało się, że nie jest to pierwsza pożyczka, którą wzięłam! W poprzednich dwóch latach także miałam długi wobec szkoły...

Ale ja nigdy niczego nie podpisywałam! – tłumaczyłam.

Miałam szczęście, że księgowa, z którą tę sprawę załatwiałam, nie była zatrudniona na etacie, lecz zastępowała koleżankę. Nie była wciągnięta w ciemne sprawki dyrekcji. Postanowiła więc rozwikłać sprawę. Przeszukała dokumentację i wyciągnęła druki, które rzekomo podpisałam. Tylko że… to nie był mój podpis!

– Boże, zostałam oszukana! – zrobiło mi się słabo. – Co ja mam teraz zrobić?

– Trzeba tę sprawę wyjaśnić z dyrekcją – powiedziała księgowa patrząc na mnie współczująco. – Na wszelki wypadek zrobię pani kopie tych dokumentów – dodała, kserując je wszystkie.

Dobrze zrobiła, bo kiedy poszłam do dyrektorki wyjaśnić te tajemnicze kredyty, wszystkie papiery księgowe nagle „wyparowały” w dziwny sposób, a mnie zaczęto szantażować, że odpowiem za szkalowanie dobrego imienia szkoły. Na wiadomość, że mam kopie, dyrektorka najpierw się zmieszała, a potem wymamrotała:

– Pani Ewo, jakoś się chyba dogadamy…

Okazało się, że podział na „swoich” i „obcych” miał w szkole daleko idące konsekwencje. Ci „obcy”, tacy jak ja, wprawdzie z łaski dostawali pracę, ale potem ich wykorzystywano, także w ten sposób, że brano na nich kredyty.

– Jeśli pani o tym zapomni, w przyszłym roku spłacimy za panią jakiś kredycik – dostałam propozycję jednoznacznie sugerującą, że w spłacanie mojej pożyczki wrobi się następną ofiarę.

Jednym słowem wciągnie się mnie do sitwy

Nie skorzystałam z tej propozycji. Miałam bowiem za sobą tamtą księgową, która przyszła na zastępstwo i w głowie się jej nie mieściły machlojki dyrekcji. Dała o nich znać do prokuratury i kuratorium. Dyrektorka straciła pracę. A nowa, która przyjechała z miasta, zaprowadziła własne porządki. Teraz etat dostaje ten, kto wygra konkurs lub zwyczajnie dobrze pracuje, a nie jest polecony przez ciotkę, matkę czy kuzynkę. Zrobiło się wreszcie normalnie, a ja nadal mam pracę. I co więcej, pensję w stałej wysokości, a za dobrą robotę dostaję premię. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA