Zazwyczaj ludzie narzekają na brak czasu. Niektórzy jednak mają go aż w nadmiarze. I to też jest spory problem. Bo co ma począć taki emeryt, który co rano głowi się nad tym, jak tu sobie zorganizować dzień, i zazwyczaj nie wymyśla nic sensownego? Problem staje się naprawdę poważny, gdy nie ma się ciągot do rozwiązywania umysłowych szarad ani nie musi pędzić do dzieci, aby przypilnować wnuki.
Jako dozorczyni bloku wiem coś na ten temat
W naszym budynku mieszka sporo emerytów. Dwóch postanowiło ostatnio wykorzystać nadmiar czasu dość nietypowo. Oto pewnego dnia podszedł do mnie pan Antoni i zaoferował pomoc w ściganiu chuliganów, którzy niszczą ohydnymi napisami elewację budynku, tudzież zamalowują windy obscenicznymi obrazkami.
„Czemu nie – uznałam. – Każda pomoc się przyda”.
Pech chciał, że w tym samym czasie pan Wacław, również emeryt, po zakończeniu urzędniczej aktywności w banku postanowił zrealizować dziecięce marzenia o zostaniu policjantem i wystąpił z podobną propozycją jak pan Antoni.
Ponieważ pole działalności obu dżentelmenów ograniczało się do jednego 10-piętrowego bloku, podwórka i parkingu, stąd – jak łatwo się domyślić – wkrótce doszło między nimi do konfliktu.
Kiedyś pan Wacław zaczaił się bladym świtem na chuligana wywracającego pojemniki w naszym śmietniku. Ten sam cel obrał sobie pan Antoni. W rezultacie jeden złapał drugiego lub, jak twierdził ten drugi, to on chwycił pierwszego.
Spod śmietnika doszły mnie krzyki
– A masz, kanalio ty jedna! – darł się pan Antoni, wymierzając bolesne razy panu Wacławowi trzymaną w ręku laską.
Jego przeciwnik bronił się sprawnie.
– Kanalio?! – zaperzył się. – Ja ci dam, chuliganie, wycierać sobie mną gębę! W kryminale zgnijesz, łachmyto!
Wywabiona z mieszkania tymi okrzykami rozdzieliłam walczącą parę. Efektem pojedynku był jeden oderwany rękaw w koszuli i jedno podbite oko.
Wkrótce do mojej skrzynki pocztowej zaczęły nadchodzić anonimy. W pismach życzliwi donosili, że „A” wyrzuca śmieci przez okno, natomiast „W” przedwczoraj wysikał się z balkonu na podwórko. Nie reagowałam na te donosy, więc wkrótce obaj panowie zorientowali się, że ich rewelacje mnie nie interesują.
Doszli do wniosku, że tą drogą niczego nie osiągną, zatem pewnego dnia ponownie spotkali się pod moimi oknami ni mniej, ni więcej, tylko po to, żeby się bić. Jedynym rozwiązaniem konfliktu, jak wynikało z ich słów, był właśnie pojedynek.
Pierwszy ów pomysł rzucił pan Antoni, który przy okazji wyraził wątpliwość posiadania przez stronę przeciwną czegoś takiego jak honor. Panu Wacławowi jakby kto szpilkę wbił w czułe miejsce: natychmiast oświadczył, że w takim razie o każdej porze dnia i nocy jest gotów dać drugiej stronie satysfakcję.
Pozostał wybór "broni"
Pistolety, rzecz jasna, nie wchodziły w grę. Szpady tym bardziej. Jeśli chodzi o zastosowanie ludowego środka wyrazu, czyli siekier, również zostały uznane za nieodpowiednie.
– Będziemy się pojedynkować na laski – zadecydował pan Antoni. – Chyba nie trzęsiesz portkami, co, staruchu?
– W życiu! – prychnął pan Wacław. – Powiedz tylko gdzie i kiedy, stary pryku!
Słyszałam, jak w ich głosach zaczęły pobrzmiewać coraz silniejsze emocje. Zanim więc obaj ustalili co i jak, nerwy im puściły i obaj postanowili zacząć bronić własnego honoru natychmiast.
– Już stąd żywy nie wyjdziesz! – zakrzyknął pan Wacław bojowo.
Kiedy wybiegałam z klatki schodowej, zobaczyłam, że pan Antoni nie zdołał odparować uderzenia. Biedak dostał solidny cios w czoło i zwalił się nieprzytomny na trawnik.
Choć pan Wacław zwyciężył, wiek i emocje zrobiły swoje. Gwałtownie zbladł, zakasłał, chwycił się za serce i legł nieopodal przeciwnika.
Przestraszona, że dostał zawału i zaraz mi tu zejdzie, szybko wezwałam karetkę. Na szczęście lekarz, który przybył na miejsce w rekordowym czasie, przywrócił obu krewkich emerytów do stanu tak zwanej używalności.
Doszli do wniosku, że pracy dla ochroniarzy wolontariuszy nigdy nie zabraknie i mogą pełnić służbę we dwóch. Przyznam szczerze – z mojej żartobliwej opowiastki nie potrafię wyciągnąć żadnej nauki ani morału. Mogę jedynie się cieszyć, że do emerytury zostało mi jeszcze dużo czasu.
Czytaj także:
„Stałam się więźniem macierzyństwa. Nie pamiętam już, jak to jest być samemu w toalecie, dzieci wiecznie na mnie wiszą”
„Mąż skakał z kwiatka na kwiatek, a ja byłam tylko przykrywką. W końcu postawiłam mu ultimatum - albo ja, albo tamte baby”
„Oskarżyłam niewinnego o kradzież. Chciałam zapaść się pod ziemię, gdy okazało się, że złodziejką jest moja córka”