„2 razy dostałem u kobiety kosza, a raz trafiłem jak kulą w płot. Kiedy przestałem szukać miłości, miłość odnalazła mnie”

zakochana para fot. Adobe Stock, goodluz
„– Jurek, o rany, ja nie mogę myśleć o takich rzeczach, nie chcę… Nie zamierzam wychodzić za mąż, na pewno nie teraz, kiedy za chwilę jadę z ekipą na drugi koniec świata… Boże, tak mi głupio, że wyskoczyłeś z tym pierścionkiem, kiedy ja… ja chciałam z tobą porozmawiać, zakończyć… Chodzi o to, że nie powinniśmy blokować siebie nawzajem, ograniczać…”.
/ 30.12.2022 13:15
zakochana para fot. Adobe Stock, goodluz

Nigdy nie miałem szczęścia do kobiet. Nie byłem bogaty, specjalnie przystojny ani wygadany. Byłem przeciętnym facetem i miałem proste marzenie: chciałem znaleźć miłą, dobrą dziewczynę, z którą spędzę resztę życia. Czy to tak wiele? Najwyraźniej. W moim wypadku to zwykłe pragnienie zakrawało na cud.

Nie miałem panny w liceum. Żadna nie była zainteresowana chodzeniem ze mną; nawet na studniówkę musiałem zaprosić sąsiadkę. Na studiach nie było lepiej. Studiowałem dwa kierunki naraz, miałem mnóstwo wkuwania i biegałem raczej od biblioteki do biblioteki niż od klubu do klubu. A jednak gdzieś w środku tej nauki poznałem Klaudię. Była studentką archeologii, uwielbiała wykopaliska, historię miała w małym palcu. Imponowała mi. Roztapiałem się w środku, kiedy patrzyła na mnie wielkimi, sarnimi oczami i mówiła, że mnie kocha.

Miało być pięknie, a zostałem pośmiewiskiem

Spędziliśmy ze sobą trzy lata i kiedy kończyliśmy studia, postanowiłem oświadczyć jej się w dniu obrony pracy magisterskiej. Tak romantycznie i znacząco. Takie dopełnienie i otwarcie zarazem. Kończymy pewien etap edukacyjno-zawodowy i wkraczamy w kolejny etap związku. Siedziałem na korytarzu, czekałem, a w kieszeni marynarki paliło mnie pudełeczko z pierścionkiem, na który odkładałem kasę przez kilka miesięcy. Kiedy wreszcie wyszła z sali, cała w uśmiechach, bo oczywiście obroniła się na piątkę, klęknąłem przed nią.

– Boże, Jurek, wstań! – rzuciła się, by mnie podnosić. – Co ci przyszło do głowy? Wszyscy się gapią… – zarumieniła się, ale z zażenowania.

Takiej reakcji się nie spodziewałem.

– Klaudia, jesteśmy razem trzy lata, kochamy się, pomyślałem… no, wiesz, kolejny etap…

– Jurek, o rany, ja nie mogę myśleć o takich rzeczach, nie chcę… Nie zamierzam wychodzić za mąż, na pewno nie teraz, kiedy za chwilę jadę z ekipą na drugi koniec świata, żeby grzebać w ziemi. Jak ty to sobie wyobrażasz? Ty tu, ja tam? Praca jest dla mnie najważniejsza, mam szansę zrobić karierę, jestem jedną z najlepszych studentek… Boże, tak mi głupio, że wyskoczyłeś z tym pierścionkiem, kiedy ja… ja chciałam z tobą porozmawiać, zakończyć… Chodzi o to, że nie powinniśmy blokować siebie nawzajem, ograniczać…

Mówiła, tłumaczyła, ale ja rozumiałem tylko jedno: zrywa ze mną, nie chce mnie, to koniec, koniec! Załamałem się. Rozumiałem jej ambicje, nie musiała mnie skreślać, poczekałbym, mógłbym czekać całe życie na jej powroty z kolejnych wypraw. A jednak mnie skreśliła. Może nigdy nie traktowała mnie poważnie?

Część znajomych mnie pocieszała, część pokpiwała z kolesia, który oświadczył się w momencie, kiedy dziewczyna chciała z nim zerwać. Musiałem się odciąć, dlatego postanowiłem poszukać pracy gdzie indziej, byle dalej od tego wszystkiego.

Nauczyciel języków obcych ma dzisiaj spore możliwości, szkoły wyrastają jak grzyby po deszczu. Uczyłem angielskiego i hiszpańskiego, w międzyczasie udzielałem korepetycji i trochę tłumaczyłem. Właśnie w biurze tłumaczeń poznałem Ilonę. Była kierownikiem oddziału i zarządzała „bałaganem”, który my, tłumacze, robiliśmy. Śliczna jak z obrazka, kompetentna, zorganizowana. Nie wierzyłem w swoje szczęście, kiedy zgodziła się pójść ze mną na kawę.

Kawa przerodziła się w spacer, kolację, potem w kino… Zaczęliśmy spotykać się regularnie, byliśmy już kojarzeni jako para. Porzuciłem korepetycje, za to tłumaczyłem coraz więcej, dostając coraz więcej lepiej płatnych zleceń. Ilona potrafiła zadzwonić w środku nocy, jeśli akurat nie spała ze mną, i przesłać mailem coś do tłumaczenia na rano dla ważnego klienta.

Nigdy się na mnie nie zawiodła, zawsze byłem do jej dyspozycji. Znowu się zakochałem, choć nie sądziłem, że to możliwe. Miałem wrażenie, że wreszcie moje życie układa się tak, jak powinno. To była kobieta, którą mogłem przedstawić rodzicom, którą chciałem przedstawić rodzicom! Choć znaliśmy się tylko rok, coraz częściej myślałem o ślubie.

Znowu?! Dlaczego los się na mnie uwziął?!

Pierścionek już miałem. Kupiłem go dla mojej ukochanej, a teraz była nią Ilona. Rozmiar się dopasuje – uznałem. Czekałem na odpowiednią chwilę. Jej urodziny? A może nasza rocznica? Albo święta? Wtedy zaproszę ją do mojego rodzinnego domu i zadam to najważniejsze pytanie… Nie byłem ślepy, zauważyłem, że ostatnio dostaję coraz mniej zleceń, i zwykle jakieś bzdurki, za grosze. Ilona dziwnie często wymawiała się od spotkań nawałem pracy, a od nocowania u mnie wieczornymi obowiązkami w biurze, jakieś inwentaryzacje, kolaudacje… Czułem, że się oddalamy, że mamy mały kryzys.

Zaskoczę ją, pomyślałem. Pokażę, że mi zależy, że się staram. Kupiłem pizzę, wino i pojechałem do jej biura. Światło rzeczywiście się świeciło, mimo późnej pory. Tylko że Ilona niczego nie inwentaryzowała, raczej sprawdzała umiejętności pracownika, choć nie w zakresie tłumaczeń.

Nie miałem ochoty słuchać jej wyjaśnień i przeprosin. Byłem wściekły. I potwornie zraniony. Znowu! Czemu? Dlaczego los się na mnie uwziął? Czemu mam takiego pecha do kobiet? Czy to ja źle wybieram? Czy to one po jakimiś czasie mają mnie dosyć?

Jedna zdradzała mnie z pracą, druga zdradza mnie w pracy… Do trzech razy sztuka? Może, ale postanowiłem dać sobie czas na wyleczenie złamanego serca. Jeśli ktoś znowu zawróci mi w głowie, poczekam i upewnię się, że to naprawdę dobry wybór – postanowiłem. Na pociechę i by mieć do kogo wracać, do kogo się odezwać w domu, wziąłem ze schroniska kota.

Dziewczyna, która przeprowadzała wizytę adopcyjną, a potem miała przyjść jeszcze raz, żeby sprawdzić sytuację, była bardzo miła. A kiedy się do niej ciepło uśmiechnąłem, zaczerwieniła się. Serio! Okej, obiecałem sobie, żadnych romansów, żadnego klina klinem, żadnego angażowania się, ale… potoczyło się jakby samo, niezależnie ode mnie.

Kiedy Karolina przyszła na wizytę poadopcyjną, zaproponowałem kawę i ciasto, ale grzecznie odmówiła, bo była weganką. Skąd miałem wiedzieć? No nic, muszę naprawić swoją gafę – uznałem. Kiedy zadzwoniła, żeby zapytać, czy z kotem wszystko w porządku, zaprosiłem ją na kolację. Tym razem wegańską, bez wtopy.

Sprawiała, że chciałem się starać. Zmieniałem dla niej swoje nawyki. Bardziej oszczędzałem wodę, zużywałem mniej plastiku i staranniej segregowałem śmieci. No i kiedy byłem z nią, nie jadłem mięsa. Mięsa, jajek, mleka… Ale brakowało mi tego cholernie. Jestem mięsożercą, nic na to nie poradzę. Choć to, co gotowała Karolina i co serwowali w vege-knajpach, było smaczne, po posiłku szybko znowu robiłem się głodny, jakbym zjadł trociny. Żeby nie paść z głodu i frustracji, mięso pożerałem w samotności, rozkoszując się każdym kęsem. Zamawiałem do pracy pizzę bez żadnych warzywnych dodatków. Chodziłem z kumplami na kebaby-giganty, po czym grzecznie wracałem do domu i wsuwałem sałatkę z liści z olejem roślinnym.

Dość szybko zamieszkaliśmy razem. To znaczy Karolina wprowadziła się do mnie, gdy wypowiedziano jej wynajem pokoju, i tak już zostało. Dopasowywałem się i po mniej więcej dwóch latach wspólnego życia przypomniałem sobie o pierścionku schowanym na dnie szuflady. Może faktycznie do trzech razy sztuka?

Nie czekałem na okazję. Karolina nie potrzebowała efektu wow. Najlepiej czuła się w domu, ze mną i ze zwierzętami – tak, liczba mnoga, bo od kiedy się wprowadziła, mieszkały z nami już cztery koty. Wyciągnąłem więc pierścionek i jeszcze tego samego wieczora się oświadczyłem, tak po prostu, a ona się zgodziła, też tak po prostu. Wreszcie sukces. Hura!

Dlaczego tylko ja mam jej ustępować?

Zaczęliśmy planować małe przyjęcie weselne. Moi rodzice byli zachwyceni przyszłą synową, jej rodzice też mnie polubili. Karolina chodziła na przymiarki sukni, zaliczka na lokal została wpłacona, data ustalona, goście uprzedzeni, by zamiast kwiatów przynieść karmę dla zwierząt ze schroniska. I wtedy Karolina wyczuła na mojej koszuli zapach…

– Ty jesz mięso! – wrzasnęła, płosząc wszystkie koty z sypialni.

– Karolcia…

– Nie Karolciuj mi tu, padlinożerco jeden! Jak mogłeś?!

Szlag, mogłem poprosić kumpla, żeby odebrał dla mnie tego kebaba, to nie, polazłem sam i wszystkie te zapachy przeszły mi na ubranie.

Nie dała się przebłagać. Rzuciła we mnie pierścionkiem tak mocno, że diament zranił mnie w czoło. W ciągu paru godzin spakowała swoje rzeczy, trzy koty i się wyprowadziła. Poniekąd ją rozumiałem: poczuła się zdradzona. Z drugiej strony… jakoś nie chciałem jej zatrzymywać, skoro swoje arbitralne zasady kochała bardziej niż mnie. To ja musiałem się dostosować do niej, ona nie zamierzała ustąpić o włos. Tak by miało wyglądać moje życie? Jedno wielkie ustępstwo? Lepiej, że mnie rzuciła.

Niemniej odwoływanie kwestii związanych ze ślubem dobiło mnie. Miałem dosyć. Mojego życia, nieudanych związków, tej sinusoidy: szczęście, nieszczęście, szczęście, nieszczęście. Dosyć. Koniec. Widać miłość, małżeństwo, rodzina nie są mi pisane. Pozostanę przy towarzystwie kota. Żadnych kobiet. Z goryczą i gniewem popatrzyłem na pierścionek. Ciebie też mam dosyć – pomyślałem.

Poszedłem nad zalew z pierścionkiem w garści. Otworzyłem dłoń. Spojrzałem. Na pewno? Na bank! Cisnąłem tak mocno i daleko, jak tylko potrafiłem.

– Oho, jak tu kiedyś zaczną dno oczyszczać, to się nieźle wzbogacą – usłyszałem za sobą kobiecy głos.

Nawet się nie obejrzałem. Ostatnie, czego potrzebowałem, to kpin kobiety.

Moja obrączka też tam leży – podeszła bliżej i oparła się o poręcz pomostu. – Wrzuciłam ją tam, żeby los zabrał sobie jeszcze i to…

– Ciężki rozwód?

– Rak.

– Przykro mi – powiedziałem łagodniej i przyjrzałem się kobiecie.

Mogła mieć ze trzydzieści parę lat, ale wyglądała starzej czy raczej poważniej. Musiała sporo przejść w życiu.

– Cóż, przy urodzeniu nie dostaje się gwarancji na wieczne szczęście. Los bywa podły. Przepraszam, że tak do ciebie zagadałam, ale… Po prostu wiem, jak się czujesz. Mnie wtedy zabrakło kogoś, kto by mnie pocieszył. Teraz wiem, że trudno znaleźć właściwe słowa, więc powiem tylko, że ci współczuję. Daruję sobie teksty, że kiedyś będzie lepiej, że czas leczy rany, choć to prawda. Powodzenia.

Odwróciła się i odchodziła pomostem, a ja poczułem dziwny żal. Nie chciałem, by zniknęła… Zagadała do obcego, chcąc go bezinteresownie podtrzymać na duchu, więc powinienem jej choć podziękować, prawda? Ruszyłem za nią.

Nie mogłem pozwolić jej odejść

– Przepraszam, mam dziś kiepski humor, ale… dziękuję. To było miłe. Jestem Jerzy.

– Tośka. Cieszę się, że mogłam choć odrobinkę pomóc. Powodzenia – powtórzyła, nie zwalniając kroku.

– A może miałabyś ochotę na kawę? Całkowicie po przyjacielsku – zastrzegłem, unosząc obie ręce do góry, jakbym się poddawał. – Dobrych znajomych nigdy za wiele.

Zgodziła się, z lekkim wahaniem, ale się zgodziła. Spacerowaliśmy wokół zalewu i rozmawialiśmy. Ona opowiadała mi co nieco o swoim życiu, o dwóch córkach, które po śmierci męża wychowywała sama, bo nie chciała im szukać zastępczego ojca, a dla siebie erzacu utraconej miłości. Ja opowiadałem jej o kolejnych nieudanych zaręczynach i związkach. Dobrze mi się z nią rozmawiało, tak… normalnie. Naturalnie. Nie zmuszałem się do tego, by jej słuchać, żeby jej imponować, udawać kogoś, kim nie jestem, dopasowywać się do jej wyobrażeń czy oczekiwań. Po prostu szliśmy i rozmawialiśmy, a nasze kroki same się do sobie dostrajały…

Nie skończyło się na tej jednej rozmowie. Zaczęliśmy do siebie dzwonić, czasem gdzieś razem wychodziliśmy. Tośka okazała się rewelacyjną przyjaciółką. Mogłem na nią liczyć, a ona na mnie. Zostałem wujkiem-korepetytorem jej starszej córki, bo młoda miała problemy z angielskim. Poznaliśmy nawzajem swoich znajomych, powolutku stapialiśmy nasze różne światy w jeden…

Tamtego wieczora siedzieliśmy w restauracji i zajadaliśmy się spaghetti. Dziewczynki pojechały na weekend do dziadków, więc Tośka mogła trochę od nich odpocząć, wyjść z domu i choć przez parę godzin pobyć beztroską kobietą bez zobowiązań. Gadaliśmy, żartowaliśmy, przekomarzaliśmy się i śmialiśmy coraz głośniej, bo wyjątkowo nie musiała jechać po córki z samego rana, więc nie żałowaliśmy sobie wina.

– Rodzice nalegają, byśmy się przeprowadziły do nich – powiedziała nagle.

– Co masz na myśli?

– No, wiesz… Pielęgniarka wszędzie się przyda, oni pomogliby mi przy dziewczynkach, mają domek, byłoby łatwiej, taniej… Poza tym młodsi się nie robią, pewnie niedługo to oni będą potrzebować mojej pomocy…

– No tak… – mruknąłem.

Bo co innego mogłem powiedzieć?

Tym razem to miłość znalazła mnie…

Posmutniała. Pewnie szkoda jej porzucać duże miasto, jego możliwości – myślałem. Martwi się zmianą środowiska, tym, jak dziewczyny to zniosą…

Kiedy pożegnała się ze mną i wysiadła z taksówki, a ja pojechałem dalej, nagle – w drodze do domu, gdzie czekał na mnie tylko kot – uświadomiłem sobie, że żadne „no tak”. Nie mogłem jej stracić! Jak wyglądałoby moje życie bez niej? Bez niej, bez Amelki, bez Róży? Kochałem wszystkie trzy! Ty idioto, ty ślepy idioto…

Kazałem taksówkarzowi zawrócić. Zadzwoniłem domofonem i gdy mi otworzyła, pognałem na górę, pokonując po trzy stopnie naraz.

Nigdzie nie jedziesz! Nie możesz! – wydyszałem. Kręciło mi się w głowie, nie wiedziałem, czy od alkoholu, czy od szalonego biegu po schodach, czy od huczących w głowie myśli.

– Jurek, co się stało? – pytała zdezorientowana, wciągając mnie do środka i zamykając za mną drzwi.

– Stało się to, że nie możesz wyjechać, bo… Bo muszę dalej uczyć Różę!

– Jurek…

Wszedłem dalej i zacząłem krążyć po dużym pokoju.

– Nie możecie wyjechać, bo… bo ja się nie zgadzam, właśnie tak, nie mogę was stracić, całej waszej trójki… Po prostu nie mogę, rozumiesz?

Podeszła do mnie i uniosła głowę, spojrzała mi prosto w oczy.

– Nie bardzo. Możesz jaśniej?

Pochyliłem się i ją pocałowałem. Z pełnym zaangażowaniem. Jaśniej już chyba się nie dało.

Kupiłem nowy pierścionek. Taki, który był przeznaczony tylko dla Tosi, nikogo więcej. Nie mógł być przechodni, musiał być wyjątkowy jak ona. Z czterema diamentami, bo i nas jest czwórka. Zakochałem się w kobiecie, którą zesłał mi los, gdy miałem go dość, gdy się na niego obraziłem. Najpierw została moją przyjaciółką, a potem ukochaną. Tą jedyną, na którą czekałem, której tak długo szukałem. Sama mnie znalazła, a ja byłem dość mądry, by nie pozwolić jej odejść.

Czytaj także:
„Kamila dała mi kosza, ale znalazłem pocieszenie u jej przyjaciółki. Nagroda pocieszenia stała się kobietą mojego życia”
„Marzyłem o miłości, ale internetowe randki były porażką. Gdy uznałem, że nie ma dla mnie nadziei, los mi to wynagrodził”
„Chciałem zabrać Zuzę na romantyczny wyjazd, ale ona mnie rzuciła. Całe szczęście, bo dzięki temu poznałem miłość życia”

Redakcja poleca

REKLAMA