„Dwa lata wierzyłam w bajeczki o miłości. Dla mężczyzny, któremu oddałam życie, byłam tylko głupiutką zabaweczką”

Kobieta, którą oszukano fot. Adobe Stock, Saksoni
„Sama jestem sobie winna. Dawałam się oszukiwać przez dwa lata! Dorosła, ponoć inteligentna kobieta. Żenada! By mu się przypodobać, robiłam rzeczy, jakie kiedyś wyśmiewałam. Co za poruta, co za dno. Dno i dziesięć metrów mułu”.
/ 07.04.2022 06:42
Kobieta, którą oszukano fot. Adobe Stock, Saksoni

Floryda. Puszcza Zielonka. Jezioro. Domek z kominkiem. Moje tereny relaksacyjnego zapadania się. Floryda to osiedle wypoczynkowe, z dostępem do plaży miejskiej, gdzie przy sprzyjających wiatrach ludzie potrafią się kąpać nawet w lutym. Na własne oczy widziałam. Teraz mogłabym przeoczyć słonia.

Malowniczości mojego azylu też nie umiałam dziś docenić. Jego spokój wyjątkowo nie koił. Cisza burego lasu w czas tej płaczliwej, ciepłej zimy działała przygnębiająco. Pustka ciągnie do pustki. W moim przypadku to była istna czarna dziura, która wsysała, pochłaniała od środka…

Dokładniej, pożerał mnie wstyd

Człowiek, o którym mówiłam „mój mężczyzna”, dla którego zrezygnowałam z awansu, by mieć dla nas więcej czasu, dla którego studiowałam blogi z poradami erotycznymi i kulinarnymi, dla którego ganiałam na siłownię i rozważałam operację plastyczną, okazał się cudzym mężem. Obłudnym typem, który o wszystkim pisał, ale nie o tym, że ma żonę w Londynie.

Gdy się objawiła, dzwoniąc do mnie i prosząc, bym łaskawie zakończyła romans z jej mężem, byłam zszokowana. Jak ktoś oblany znienacka lodowatą wodą. Rozłączyłam się. O nic nie pytałam, niczego nie sprawdzałam. Nie musiałam.

Przesłała mi na komórkę kilka linków do albumów z ich wspólnymi zdjęciami, sprzed kilku lat i sprzed tygodnia, gdy niby był na konferencji. W dziwnie szybkim tempie przeszłam przez etapy niedowierzania, gniewu, żalu i tęsknoty. A potem wpadłam w otchłań wstydu…

Sama jestem sobie winna. Dawałam się oszukiwać przez dwa lata! Dorosła, ponoć inteligentna kobieta. Żenada! By mu się przypodobać, robiłam rzeczy, jakie kiedyś wyśmiewałam. Co za poruta, co za dno.

Dno i dziesięć metrów mułu

Czułam się totalnie rozczarowana. Sobą. Może to był mechanizm obronny mojego złamanego serca, ale z miejsca gnojka skreśliłam i dałam dożywotniego bana. Przyjechałam do Florydy w nocy i wraz ze świtaniem poszłam na spacer, by uciec od tego palącego, ssącego jak głód wstydu.

Przewędrowałam moją trasę chyba ze trzy razy, nim ocknęłam się na brzegu jeziora. Właściwie w jeziorze. Za mną była mała, nieoficjalna plaża. Przede mną jezioro, kuszące niebytem, paraliżującym zmysły i umysł zimnem.

Pode mną…  Spojrzałam. Nie miałam stóp. Nie wiedzieć kiedy weszłam do wody i utknęłam w mulistym dnie po kostki. Cóż za dosłowna metafora. Jeśli się ruszę, wydobędą się bąbelki, czerń i smród bagna.

– Co pani robi? – usłyszałam bas.

– Zapadam się…

– Znaczy pod ziemię? – doprecyzował męski głos. – A nie może się pani zapadać na lądzie? Bo najpierw się pani utopi.

– Aż tak go nie kochałam – mruknęłam. – Może wcale? Bo czy można się tak szybko odkochać? Przejść od miłości do zażenowania w tempie ekspresowym?

– Aha. Czyli zapada się pani pod ziemię ze wstydu – domyślił się bas. – Rozumiem, to był palant, jest się czego wstydzić… Ale niech mi pani poda rękę, Ewo. Pomogę.

Hm, głos znał moje imię i chyba część mojej historii. Obróciłam się. Kawał chłopa. Brodacz z kitką. Ja też go znałam, z widzenia. Od paru lat rezydował w domku na sąsiedniej uliczce. Mówiliśmy sobie dzień dobry i tyle, bo ja nie przyjeżdżałam do Florydy, by się bratać czy swatać, a on nie próbował mnie podrywać ani zagadywać.

Może nie byłam w jego typie, może wyczuwał, że jestem tu dla wyciszenia i spacerów w samotności, a jemu przyświecał dokładnie ten sam cel. Teraz złamał naszą niepisaną umowę o milczących stosunkach.

– Wyciągnę panią – powiedział, kontynuując motyw dosłownych przenośni.

– Z dołka? – zachichotałam i zachlupałam nogami. – Fakt, sama nie dam rady. Utknęłam na amen.

Podszedł, złapał mnie pod pachy, napiął potężne mięśnie i po prostu mnie wyciągnął z mulistego dna. Jak korek z butelki. A potem wziął mnie na ręce. Nie zaprotestowałam. Było mi wszystko jedno, co ten brodaty książę ze mną zrobi.

Niech mnie niesie choćby na kraj świata. Niech się mną ten wrażliwy drwal zaopiekuje, niech wyzwie od idiotek. Niech mnie nawet przeleci, bylebym przestała czuć ten cholerny, żrący wstyd. Naprawdę wolałabym się wstydzić za przypadkowy seks z ledwie znanym sąsiadem niż za dwuletni związek z kłamliwym manipulantem.

– Prześpisz się ze mną?

Sekunda wahania.

– Wiesz, że powiedziałaś to na głos?

– Wiem.

– Dobra, ale będziemy tylko spać. Dziś przynamniej. Nie chcę być gościem na pocieszenie. Krępującą przygodą na jeden raz. Za długo czekałem na taką okazję.

– Czyli ci się podobam? – upewniłam się.

– Jak cholera – burknął.

– A wiesz, że po angielsku zapada się w miłość? Fall in love. Ładnie, co?

– Yhy. No to ja zapadłem się w tobie już jakiś czas temu…

Czytaj także:
„Nasza miłość rozkwitła, gdy zaczęliśmy spać osobno. Wcześniej uczucie prawie zabiło... chrapanie mojego męża”
„Teść oddał nam cały majątek, a sam wylądował na dnie. Nie miał gdzie mieszkać, bo chciał żeby nam było dobrze”
„Iwona w nocy była kokietką, a w dzień stawała się naburmuszoną paniusią. Nie sądziłem, że flirtuję z bliźniaczkami”

Redakcja poleca

REKLAMA