„Drań myślał, że kupi mnie za marne 10 zł napiwku. Osaczał mnie, twierdził że przecież się spotykamy”

kobieta, która była nękana i nagabywana fot. Adobe Stock, Rainer Fuhrmann
„Jestem fryzjerką. Tadeusz chyba uważał, że skoro dał mi nędzną dychę napiwku, to kupił też moje uczucia. Zaczął się zachowywać, jakbyśmy byli parą. Nachodził mnie, wydzwaniał, pisał i nagabywał. Wmówił moim córkom, że jesteśmy zakochani.”
/ 16.09.2021 08:51
kobieta, która była nękana i nagabywana fot. Adobe Stock, Rainer Fuhrmann

Praca fryzjerki do lekkich nie należy – cały dzień na nogach z niewielkimi przerwami na odpoczynek. Czasami pod koniec dnia byłam tak wykończona, że miałam ochotę rzucić tym wszystkim. Od dziesięciu lat pracowałam w tym samym salonie. Zarobki były niewielkie, a w naszym miasteczku ludziom się nie przelewa, więc nie było co liczyć na napiwki. Skrycie marzyłam o kursie manicurzystki, ale nie było mnie na niego stać, a poza tym nie przypuszczałam, by tutejsze panie były zainteresowane takimi usługami. To znaczy, pewnie miałyby ochotę, ale nie było ich stać na takie ekstrawagancje.

Nie miałam wyjścia – musiałam ciągnąć ten wózek, bo po rozwodzie krucho było z pieniędzmi. Moje córki kończyły szkołę i miały mnóstwo potrzeb. Ich tatuś, niestety, nie kwapił się do płacenia alimentów i mimo gróźb i wyroków sądowych, ciężko było od niego wyegzekwować pieniądze, bo udawał, że jego firma przynosi straty. Dobrze wiedziałam, że to nieprawda, ale dość już miałam handryczenia się z tym draniem. Byłam szczęśliwa, że pozbyłam się go ze swojego domu i życia, więc wydzwanianie do niego też nie sprawiało mi przyjemności.

W piątek po południu jak zwykle padałam już na twarz, a w moim zawodzie piątek nie oznacza jeszcze weekendu. Ten dzień nie był jednak taki zły, bo jakiś nowy klient zostawił mi dziesięć złotych napiwku, co było prawdziwym fenomenem. W przypływie dobrego nastroju kupiłam na wieczór dużą paczkę ulubionych lodów dziewczynek. Pal licho, że są kaloryczne i niezdrowe. Niech też mają coś z życia! Rzadko kupowałam im coś słodkiego, bo nie było to nigdy na liście priorytetów.

Stojąc w kolejce do kasy, rozglądałam się wokół znudzona czekaniem i nagle przy kasie obok zauważyłam właśnie mężczyznę, którego dzisiaj strzygłam. Niezły zbieg okoliczności, że wydawałam właśnie dychę od niego. Skończył zakupy jako pierwszy i odwrócił się w moim kierunku. Chyba poczuł, że świdruję go wzrokiem, więc trochę zawstydzona swoim zachowaniem pomachałam do niego, a on się uśmiechnął i poczekał, aż skończę.

Druga taka okazja mogła mi się już nie trafić

– Ładna fryzura – zażartowałam, kiedy do mnie podszedł.
– A, dziękuję. Jak chce pani taką samą, to mogę pani polecić dobrą fryzjerkę. Widzę, że szykuje się szaleństwo na wieczór. Jakaś randka? – wskazał na paczkę lodów.

Jeśli miał być to tekst na podryw, to wyjątkowo słaby, ale oczywiście się uśmiechnęłam, udając, że żart mnie rozbawił.

Nie chodzę na randki. Mam w domu nastoletnie bliźniaczki. Wystarczy mi atrakcji.
– Szkoda… Myślałem, że może uda mi się panią wyciągnąć na kawę.

On naprawdę mnie podrywał! Od bardzo dawna już nie miałam żadnego adoratora. A tu proszę! Najwyraźniej te dziesięć złotych napiwku wpadło mi nie bez przyczyny. Miło mi było, że komuś się spodobałam, ale kawa mnie nie interesowała, więc odpowiedziałam wymijająco, że nie dam dziś rady. Dziewczynki oszalały z radości na widok lodów, a mnie zrobiło się przykro, że nie mogę częściej robić im takich niespodzianek. Następnego dnia z rozbawieniem opowiedziałam koleżance z pracy o spotkaniu w sklepie.

– Trzeba było iść, Maryśka! Nie wiadomo, czy ci się jeszcze trafi taka okazja! – naigrywała się ze mnie.

Z drugiej strony mogła mieć rację. To nie Nowy Jork!

Mężczyźni do wzięcia nie czyhają za każdym rogiem. A ten był właściwie całkiem niebrzydki. No i z gestem. Gdy tego dnia wychodziłam z pracy, ku swojemu zaskoczeniu przy wyjściu zastałam ponownie mojego adoratora. Siedział na ławce przed zakładem i trzymał jakąś siatkę.

– A co pan tu znowu robi? – zapytałam dość obcesowo.
– Przepraszam. Nie chciałem pani wystraszyć, ale nie ukrywam, że czekam właśnie na panią. Przyniosłem lody dla pani córek i kawę dla pani. Może jeśli nie chce się pani dać zaprosić do kawiarni z braku czasu, to kawiarnia wpadnie do pani?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Było to trochę dziwne, ale z drugiej strony trochę żałowałam, że wczoraj się z nim nie umówiłam, więc może nie zaszkodzi spróbować.

– No, dobrze – odparłam. – W takim razie zapraszam do siebie!

Po drodze zaczęłam z nim rozmawiać. Miał na imię Tadeusz i okazało się, że był nowym zarządcą budynku, w którym mieścił się nasz zakład.

– Czemu się pan nie przyznał? Był pan na przeszpiegach? – zapytałam półżartem, a on się zaśmiał.

Ktoś rzeczywiście wspominał, że dawna firma zarządzająca nieruchomością przegrała przetarg i teraz budynkiem będzie zarządzać ktoś inny. Nie przykładałam jednak do tego wagi, bo poprzedniego zarządcy nie widziałam na oczy.

– To by coś zmieniło? – spytał. – Chciałem, żeby umówiła się pani ze mną, nie z zarządcą.
– Bardzo śmieszne! – skwitowałam.

Trzeba przyznać, że było w nim coś naraz interesującego i irytującego. Nie mogłam go rozgryźć. Jego poczucie humoru ewidentnie różniło się od mojego. A może po prostu przez tę monotonną pracę i ciężki rok stałam się już zgorzkniała i nie tak łatwo mnie rozbawić. Kiedy szliśmy klatką schodową do góry, wciąż tylko zastanawiałam się, czy dziewczynki nie zrobiły w domu armagedonu i czy nie zastaniemy zwisających z lampy części garderoby, bo moje nastolatki były zdolne do wszystkiego. W pewnym momencie na klatce zgasło światło, a ja poczułam nieprzyjemny dreszcz, świadoma, że jestem tam z obcym facetem. Tadeusz zaświecił jednak szybko światło i spokojnie ruszył dalej.

Całe szczęście w mieszkaniu nie było tak źle. Ogarnęłam tylko trochę stolik i zawołałam dziewczynki na deser. Popatrzyły zaskoczone tym, że oferuję im lody drugi dzień z rzędu, a jeszcze bardziej tym, że nie wróciłam sama.

To Mariola i Natalia. Moje córki. A to jest pan Tadeusz.

Dziewczyny najwyraźniej czekały na dalsze wyjaśnienie, kim jest nasz gość, ale uznałam, że nie mam jak tego prosto wyjaśnić, więc pozostawię to bez tłumaczenia. Wtedy Tadeusz, wyciągając rękę, żeby się z nimi przywitać, powiedział:

– Tadeusz, miło mi was w końcu poznać. Od jakiegoś czasu spotykam się z waszą mamą.

Zatkało mnie. Co to w ogóle miało znaczyć?! Dziewczynki spojrzały na mnie skołowane, a ja zaczęłam zaprzeczać tak żywiołowo, że aż mogło się to wydać podejrzane.

– Nie spotykamy się – powtórzyłam. – Pan Tadeusz wpadł na kawę.

Zmroziłam go wzrokiem, a on tylko zachichotał, jakby wyszedł mu świetny dowcip. Nie było mi do śmiechu. Liczyłam, że wypije tę kawę i pójdzie. Gdyby nie fakt, że obrócił wszystko w żart, pewnie od razu wyrzuciłabym go z domu. Nie starałam się go nawet zabawiać rozmową. Po dwudziestu minutach wyprosiłam go, tłumacząc, że mam dużo prania i gotowania. Właściwie nie musiałam mu się tłumaczyć, ale poprawność i grzeczność wpojona mi przez rodziców pokutowała w takich wypadkach.

Skąd miał mój numer i czego ode mnie chciał?

Kiedy wyszedł, dziewczynki wciąż próbowały dopytywać, czy to na pewno nie jest mój nowy chłopak. Po raz kolejny zapewniłam, że pan sobie żartował. Nie miałam czasu się zastanawiać, czy mi uwierzyły, bo usłyszałam dźwięk esemesa. Wyciągnęłam telefon z torebki i zauważyłam obcy numer z wiadomością o treści: „Już tęsknię, skarbie, dzięki za cudowny wieczór”.

Poczułam, że dreszcz przechodzi mi po plecach. Skąd on w ogóle miał mój numer? To nie było już w ogóle śmieszne. „Proszę się ode mnie odczepić. Nie jestem zainteresowana dalszą znajomością.” – odpisałam. Po chwili ten sam numer zaczął dzwonić. Odebrałam i usłyszałam jego zdyszany głos w słuchawce. Powtórzyłam to samo, co napisałam, ale on zaczął się śmiać i powiedział, że niepotrzebnie zgrywam pruderyjną, po czym zaczął mówić rzeczy, których nie odważyłabym się powtórzyć.

Wystarczy sam fakt, że miały bardzo niedwuznaczne podłoże. Zdegustowana odłożyłam słuchawkę. Wieczorem nie mogłam zasnąć. Ekran wyciszonej komórki co chwilę rozświetlało światło, bo przychodziły wiadomości i połączenia. Zaczęłam się bać, że ten typ będzie wciąż do mnie wydzwaniał i mnie nachodził. Na dodatek wie, gdzie mieszkam. Następnego dnia szłam do pracy naprawdę wystraszona. Moje przeczucia mnie nie myliły. Tadeusz stał pod salonem z bukietem róż.

– Witaj, skarbie! – chciał mnie pocałować na powitanie, ale ja natychmiast się od niego odsunęłam.
– Dość tego! – warknęłam.

Miałam nadzieję, że kiedy będziemy rozmawiać na żywo, a nie za pośrednictwem komórki, trochę się speszy, ale nie wyglądało na to. Popatrzył na mnie zdziwiony, jakbym to ja odgrywała jakiś teatrzyk. Co za tupet! Ruszyłam w stronę salonu, a on podbiegł za mną i otworzył mi drzwi. Weszłam do środka wściekła, a Izka zrobiła okrągłe oczy, widząc, że idę z mężczyzną niosącym naręcze kwiatów. Poprosił ją, żeby wstawiła róże do wazonu, a ona niezwłocznie i z uśmiechem spełniła jego prośbę.

– Wyjdź stąd! – powiedziałam zdecydowanie, a on odparł, że nie ma zamiaru, bo przecież tu pracuje.

No, tak! Był administratorem budynku. Zagroziłam mu policją, a on się tylko zaśmiał. Wyszedł do swojego biura, tyle że cały dzień pisał do mnie esemesy. Gdy powiedziałam Izie, co się dzieje, nie mogła uwierzyć. Kolejne dni wyglądały tak samo. Ciągłe telefony, wizyty w salonie i sterczenie przed moim domem doprowadzało mnie do szału. A kiedy ten wariat wystraszył moje dziewczynki, wybrałam się na komisariat. Opowiedziałam posterunkowemu o mojej sytuacji, a ten… zaczął się śmiać, jakby usłyszał dowcip.

– Co pana tak bawi?! – spytałam.
– Tak ogólnie – odparł. W tym momencie nie wytrzymałam. – Jesteście niezgułami! – wrzasnęłam. – Od byłego męża nie mogę wymóc alimentów, a wy rozkładacie ręce. A teraz kiedy dręczy mnie i straszy jakiś wariat, panu jest do śmiechu?! Tak działa władza?

Policjant się wyprostował i oświadczył, że spiszemy raport. Co mi z raportu?! Chciałam tego barana zamknąć w areszcie! Złożyłam jednak oświadczenie. Wychodząc, trafiłam na moją koleżankę ze szkoły, Kasię, która także była tu policjantką. Zapytała, co u mnie słychać, więc streściłam jej sytuację.

– Słyszałam już coś o tym gościu! – powiedziała, szczerze przejęta. – Zdaje się, że nie jesteś pierwszą kobietą, na którą się uwziął. Trzeba znaleźć inne poszkodowane. Zajmę się tym. Nie bój się. Nie zostawię cię z tym samej.

Byłam jej wdzięczna, a równocześnie wściekła, że dopiero znajomość z kimś z policji sprawiła, że potraktowano sprawę poważnie. Kasia zadzwoniła tego samego wieczoru. Namierzyła sześć poszkodowanych, które zgłosiły tę sprawę. Powiedziała, że pomoże mi napisać pozew zbiorowy i złożyć go do prokuratury. Bałam się bardzo, bo Tadeusz wciąż nie dawał mi spokoju, a dziewczynki były przerażone. Uznałam jednak, że nie mogę pokazywać po sobie strachu. Muszę być twarda. Wieczorem, kiedy się kładły, powiedziałam, żeby się niczym nie martwiły, że czasem zdarza się w życiu tak, że ktoś rzuca nam kłody pod nogi, ale to tylko powód, żeby szybciej biec i wyżej skakać. Wytłumaczyłam, że policja zajmuje się już sprawą tego natrętnego pana, ale to ja nie pozwolę nigdy ich skrzywdzić.

Właściwie wtedy zdałam sobie sprawę, że macierzyństwo było motorem wszystkich moich działań.

Gdybym nie miała córek, nie potrafiłabym tak walczyć

Po dwóch tygodniach, gdy byłam w salonie, do budynku weszli policjanci. Tadeusz, zakuty w kajdanki i prowadzony przez funkcjonariuszy, krzyczał, że jest niewinny i zrzucał wszystko na mnie. Chyba nie mógł uwierzyć, że tym razem cała sprawa nie uszła mu na sucho. Mimo że byłam już bezpieczna, przewartościowałam wszystko w moim życiu i postanowiłam przeprowadzić się do większego miasta. Były mąż, który dowiedział się o całej sprawie, nagle zreflektował się i przelał nam zaległe alimenty, a ja za zgodą dziewczynek pożyczyłam od nich te pieniądze na kurs manicure i założyłam własny salon.

Nasze życie odmieniło się na lepsze. Ludzie mogą mówić, że pieniądze szczęścia nie dają, ale większe zarobki sprawiły, że w końcu zaczęłyśmy żyć pełną piersią i nie bać się, że dziesięć złotych napiwku zrujnuje nam życie.

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA