Dopiero tuż przed siedemdziesiątką wszystko zaczęło się jakoś układać. Przede wszystkim, nareszcie dogaduję się z żoną. Może dlatego, że umarła i przestała ciągle narzucać swoje zdanie? Staję sobie co sobotę nad jej grobem i zdaję uczciwie relację z minionego tygodnia. Kiedy się zagapię, uśmiechnę na wspomnienie jakichś zdarzeń, niemal słyszę jej głos:
– I co się tak szczerzysz, Mietek, jeszcze ktoś zobaczy i pomyśli, że się cieszysz, że umarłam. I gdzie masz czapkę? Tyle razy ci mówiłam, żebyś uważał na zatoki!
Kocham tę kobietę, zawsze ją kochałem
– Dzień dobry – nawet nie zauważyłem Kowalskiej, gdy zbliżała się alejką. – A pan, jak zawsze, u żony. Smutno panu samemu.
Pokiwałem głową, bo i co tu odpowiadać, skoro wie lepiej? Popatrzyła chwilę, z ukontentowaniem pokiwała głową i w końcu odeszła w stronę kaplicy.
– Tak coś czułam, że wdówki zaraz się koło ciebie zakręcą – powiedziałaby Marta. – Człowiek życie poświęcił, żebyś nie zdziadział, a teraz te krążą jak hieny…
– Nie ma strachu, Martuś – uspokoiłem ją. – Ostatnie, o czym marzę, to następny ożenek, słowo harcerza.
Nie chciałem, żebyśmy rozwodzili się na temat głupot i podejrzeń bez pokrycia, bo dziś miałem żonie do powiedzenia coś naprawdę ważnego. Całą noc się zastanawiałem, jak to najzgrabniej ująć, żeby nie sarkała, i nic nie wymyśliłem, toteż w końcu walnąłem prosto z mostu:
– A wiesz, że dziś przyjedzie Sebastian? Zaprosiłem go w końcu.
Zapadła cisza, tylko wiatr zaszeleścił zeszłorocznymi liśćmi buków. Gdzieś w górze odezwał się kruk, tym dźwiękiem, który brzmi, jakby ktoś wyciągał korek z butelki.
– Marta? – próbuję ją przywołać. – Nasz syn przyjeżdża. Nie sam.
I proszę bardzo, cisza. A cóż by to było, gdyby wciąż żyła! Zaraz by się zaczęło, że „po jej trupie”. Hm… W sumie, na to wyszło, jakby nie patrzeć, może właśnie dlatego wstrzymuje się od komentarzy? Nie mogłem zrozumieć, skąd w ostatnich tygodniach życia brała jeszcze siłę do tej swojej niemal biblijnej zawziętości. Za każdym razem, gdy proponowałem, by pogodziła się z synem, reagowała natychmiastowym „nie”. Posunąłem się nawet do tego, by jej uświadomić, że umiera, a tym samym wszystkie opcje się wyczerpują.
– Wiem o tym i bez ciebie, Mietek – pod koniec nie mogła już wzruszać ramionami, ale przewracanie oczami wciąż wychodziło jej mistrzowsko. – Ale śmierć to nie mój problem, tylko Sebastiana. To on zostanie z tym, co mi zrobił, i nie będzie już mógł niczego naprawić.
– Marta, jak możesz – zdołałem tylko wyszeptać ze zgrozą. – To twój syn.
– I ja się właśnie poświęcam dla niego – oświadczyła. – Jeśli to go nie otrzeźwi, jeśli nie podda się leczeniu, to koniec. Jego dusza będzie zgubiona na wieki wieków.
Sebastian był naszym jedynym dzieckiem. Urodził się późno i w dzieciństwie sporo chorował
Marta zrezygnowała z pracy, by się nim opiekować, ja, wręcz przeciwnie, musiałem robić dwa razy więcej, by wystarczyło pieniędzy na kosztowne terapie. To były trudne czasy, ale zawsze pocieszałem się, że miną i prawdopodobnie już nic gorszego nas nie spotka – świadomość tego trzymała mnie w pionie i dodawała sił. Marta znalazła ulgę w wierze – nie zliczę, ile razy, gdy Sebastian zasnął, ona, zamiast się przytulić lub odpocząć, padała na kolana i dziękowała Bogu za chwilową poprawę. Nie wtrącałem się – każde z nas radziło sobie z sytuacją jak umiało, ważne, że udawało nam się brnąć do przodu, dzień za dniem, noc po nocy. Krok po kroku, aż Sebastian stanie na nogi, a nasze życie wróci do normy. Nigdy jednak nie wróciło: ani, gdy lekarze orzekli, że dzieciak będzie żył jak inne, ani gdy Marta w końcu wróciła do pracy, a ja mogłem trochę odpuścić.
Gdzieś w tym wszystkim straciłem wesołą, bystrą dziewczynę, z którą się ożeniłem; zamiast niej pojawiła się kontrolująca, pilnująca zasad i norm kobieta, którą wielu za naszymi plecami nazywało heterą. Nagle okazało się, że najważniejsze jest, co powiedzą ludzie. Skończyło się zabieranie do pracy kanapek z serem, bo jeszcze ktoś pomyśli, że nas nie stać na szynkę. Urwały się spacery po bulwarze nad rzeką, bo zawsze były ważniejsze rzeczy do zrobienia, dobiegły kresu wakacje w górach, bo podobno wyrośliśmy ze spartańskich warunków, a poza tym dziecko musiało poznawać kulturę. Może i na tym skorzystałem, w końcu zobaczyłem większość sławnych katedr i miejsc kultu, z Watykanem na czele. Wszystkie te zmiany sączyły się powoli, zmieniając nasze życie i nas samych.
Powoli w tej wędrówce ku nowemu zapadłem się w siebie i wycofałem, uznając, że nie warto kruszyć kopii o sprawy bez większego znaczenia. Poza tym Marta wydawała się taka kompetentna jako matka, zawsze wszystko wiedziała lepiej, nie miała absolutnie żadnych wątpliwości… Cóż, ja mogłem sobie pobłyszczeć tylko w pracy.
– Kto by pomyślał, że awansuję tak wysoko? – rzuciłem w przestrzeń, kończąc sprzątać błoto i liście z płyty.
– W gruncie rzeczy nigdy nie obchodziło cię nic oprócz pracy i taka jest prawda – usłyszałem starą śpiewkę Marty. – A trzeba było się przyłożyć do wychowania chłopca, pograć z nim w piłkę, zabrać na biwak.
– No to już przesada! – żachnąłem się. – Pograć w piłkę! A kto co roku załatwiał Sebastianowi zwolnienia z ćwiczeń na wuefie, żeby się, chłopczyna, nie spocił? Ja?! Ja uznałem, że jedynym dopuszczalnym sportem dla niego będzie machanie kadzielnicą w czasie mszy? Poza tym, o czym my w ogóle mówimy? Przecież to wszystko nie ma nic do rzeczy.
– Skąd wiesz?
– A ty skąd wiesz, że ma? Nigdy cię nie interesowało, jakie są fakty, zawsze tylko grzech i grzech. I te wnuki, których nigdy nie będziesz miała… Matka Boska też się wnuków nie doczekała i jakoś jej to nie przeszkadzało wspierać syna do samego końca. No, ale ty, rzecz jasna, musiałaś być świętsza od papieża.
– Wynika z tego, że ty jesteś Święty Józef, tak? – wyrwało jej się i zapadła cisza.
Pewnie się teraz kaja za bluźnierstwo, jak ją znam. Przestraszona, bo według niej przekroczyła dopuszczalne granice, a jednocześnie wściekła na mnie, bo kto, jak nie mąż bezbożnik podstępnie skłonił ją do skandalicznej riposty? Spodziewałem się, że już dziś jej nie usłyszę, toteż zapowiedziałem tylko, że spotkamy się w następną sobotę. Opowiem jej, jak przebiegła wizyta Sebastiana, bo nie wierzę, że nie jest ciekawa, a wierzyć się nie chce, żeby ktoś, kto wstąpił w białe światło, mógł wciąż żywić w duszy takie niskie uczucia jak niechęć i zawziętość.
– Prawda, Martuś? – rzuciłem na koniec, poprawiłem donicę z wrzosem i ruszyłem w stronę bramy.
Przechodząc obok kaplicy, przypomniałem sobie pogrzeb żony
Dziwiłem się, że przyszło tylu żałobników, nawet z jej dawnej szkoły była delegacja. Stałem tam, samotny w tłumie i powoli docierało do mnie, że już zawsze tak będzie. Zniknął na zawsze ktoś, na czyje towarzystwo i zrozumienie mogłem liczyć. Cała ta uroczystość, wieńce, ludzie, ksiądz, wszystko wydawało mi się takie nierealne… Gdzie oni wszyscy byli, gdy Marta cierpiała, zdana tylko na mnie i swoją wiarę? Tłum, a nikogo, z kim mógłbym połączyć się w poczuciu straty.
I wtedy go zobaczyłem – stał z tyłu, równie bezradny jak ja, z pustymi dłońmi opuszczonymi wzdłuż czarnego płaszcza, smutną twarzą i kosmykami ciemnych włosów szarpanymi wiatrem. Mój syn, Sebastian. To musiał być instynkt, przecież inaczej nigdy nie zakłóciłbym pogrzebu, tymczasem już przeciskałem się między ludźmi, nawet nie siląc się na przeprosiny.
– Sebastian – stanąłem przed nim i objąłem go ramionami.
Czułem, jak drżymy obydwaj, a potem musiałem już go puścić…
Nie wypadało przeciągać, wziąłem go jednak za rękę i pociągnąłem za sobą na należne nam miejsce. Teraz już mogłem tam stać i znieść ten koszmarny moment, gdy pierwsze grudy ziemi spadają na trumnę.
– Jesteś sam? – zapytałem, gdy już wszystko się skończyło.
– Tak – odpowiedział. – Nie wiedziałem, czy wypada… Czy mogę... – zacukał się, nieszczęśliwy i bezradny.
– Zawsze możesz, synu – spojrzałem mu w twarz i odgarnąłem ten uparty kosmyk. – Nie będziemy krążyć wokół tematu i robić podchodów, chyba żaden z nas nie ma teraz na to sił ani chęci. Zawsze możesz.
– Ale czy ty… – znów przerwał. – Czy nie masz za złe, tato? Wiesz, nie chodzi o mnie. Ja już przywykłem, radzę sobie. Po prostu chciałbym mieć pewność, że Artura nie spotkają tutaj nieprzyjemności. To bardzo dobry człowiek.
– Nie z mojej strony – zapewniłem. – Nie wiem, kiedy się tak porobiło, ale nie ma dla mnie znaczenia, czy żyjesz z kobietą, czy mężczyzną. Ważne, żebyś miał obok siebie kogoś, komu ufasz. Kogoś, przy kim chcesz się budzić co rano. Ważna jest miłość…
Zabrzmiało to tak górnolotnie, że aż pokręciłem głową w poczuciu niesmaku. Cóż, dobrym mówcą to ja nie byłem nawet w najlepszych czasach i dziwne, jakby mi się znienacka poprawiło, skoro ostatnimi laty robiłem głównie za słuchacza.
– Ale mama… – Sebastian wciąż nie wydawał się przekonany. – Czy to prawda, że zniszczyła wszystkie listy ode mnie?
– Jeśli jakieś wysłałeś, to pewnie tak – westchnąłem. – Bo ja nigdy żadnego nie widziałem. Ale to nie znaczy, że tylko mama jest winna. Ja też dałem ciała, synu.
Szliśmy obok siebie w porywistym wietrze, który dopiero zaczął się rozkręcać. Myślałem o Marcie, która została sama na cmentarzu i, chociaż to głupie, przejmowałem się, że trafiła na tak paskudną pogodę.
Odprowadziłem syna na pociąg. Umówiliśmy się, że będziemy w kontakcie
Myślę, że każdy z nas czuł to samo – wagę straconego czasu i niepewność, czy dobra wola zdoła ją przezwyciężyć. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będę co sobotę odwiedzał grób żony – jakoś tak wyszło. Pierwsza sobota po pogrzebie była akurat rocznicą naszego małżeństwa, więc z kim, jak nie z Martą miałem ją świętować? I zaraz dostałem ochrzan za kwiatki, że nie takie. I co mi się w ogóle wydaje, że gdy ktoś umrze, to gust mu się zmienia? Albo w ogóle jest mu wszystko jedno? Pomyślałem tylko: jak za życia była zrzędliwa, tak jej się nic nie odmieniło. Czy to jest sens w ogóle zabiegać o jakieś uczestnictwo w życiu pozagrobowym, skoro nawet ono nie koryguje charakteru?
Miały być chóry anielskie, róże i bławatki, a tu, jak zwykle, kręcenie nosem na wszystko. Ale, mimo wszystko, lepsze znane niż nieznane i zacząłem łazić co sobotę, zdawać raporty i narażać się na bezustanną krytykę. To i tak było lepsze niż gapienie się w sufit. Poza tym, no cóż… Liczyłem na to, że Marta zrozumie swoje błędy. Coś ją natchnie, nastąpi jakiś niebiański pstryk i któregoś razu przyzna, że się pomyliła.
Powie: nie miałam racji, napraw, co zepsułam, zrób to, Mieciu, dla mnie, i będę mogła rozpuścić się w blasku. Ale nie, jest zawzięta jak zawsze, po prostu milczy i oddala się, gdy tylko zaczynam mówić o Sebastianie. Jedno mnie w tym wszystkim zastanawia – dlaczego, skoro niewątpliwie jest duchem i, na zdrowy rozum, nic jej już nie ogranicza, rozmawia ze mną tylko na cmentarzu? Dlaczego nie w domu, w mieście, w parku? Przyznam, że znalazłem dotąd tylko jedno uzasadnienie, a mianowicie, że takie postawienie sprawy daje Marcie stuprocentową pewność, że przynajmniej raz w tygodniu będę przy jej grobie i wszyscy zobaczą, że się o niego troszczę i żyć bez żony nie mogę. To do mojej ślubnej podobne, oj tak.
Ale teraz, gdy zbliżając się do domu, zobaczyłem samochód, a przy nim Sebastiana i wysokiego szczupłego blondyna w okularach, przyszło mi do głowy inne rozwiązanie tego fenomenu: Marta dała mi wolność. Mogę robić, co chcę, ona nie będzie mnie kontrolować ani powstrzymywać. Może nawet na to czeka i dlatego właśnie co sobotę wciąż jeszcze mogę z nią rozmawiać? Wszystko ci opowiem, szepnąłem teraz, głównie po to, by dodać sobie odwagi, a potem dziarskim krokiem podszedłem do gości.
Uściskałem syna, podałem rękę jego partnerowi – uścisk miał budzący zaufanie.
– Wchodźcie, zapraszam – otworzyłem drzwi. – Sebastian, Artur, jestem taki szczęśliwy, że przyjechaliście.
Wygląda na to, że nigdy nie jest za późno, by otworzyć nowy rozdział swojego życia.
Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić