„Doniosłam na szefa, bo nie płacił pensji i był mi winny 10 tys. Ten wyzyskiwacz w ramach zemsty zrobił ze mnie dziwkę”

Oszukana kobieta fot. Adobe Stock, Paolese
„Właściciel szwalni nie był dobrym człowiekiem, ale dopóki płacił, zaciskałyśmy zęby i robiłyśmy swoje. Problemy zaczęły się rok temu, kiedy pierwszy raz nie otrzymałyśmy pensji”.
/ 20.12.2021 09:17
Oszukana kobieta fot. Adobe Stock, Paolese

Jestem szwaczką, 38-letnią kobietą wiodącą zupełnie zwyczajne życie. Mąż, dwie córki, praca od szóstej rano do piętnastej w zakładzie szyjącym dziecięce ubranka. Nie narzekam, w zasadzie jestem szczęśliwa.

To, że właściciel szwalni nie był dobrym człowiekiem, wiedziałam od dawna. Ale że w naszej okolicy to jedyna szwalnia, nie było wyjścia i od lat znosiłyśmy z dziewczynami jego zaczepki, szowinistyczne docinki i krzyki. Dopóki płacił, zaciskałyśmy zęby i robiłyśmy swoje. Problemy zaczęły się rok temu, kiedy w lutym pierwszy raz nie otrzymałyśmy pensji. Szef tłumaczył, że to tylko przejściowe problemy i że za chwilę wszystko wróci do normy, bo zamówienia idą do nas lawinowo. I że w związku z tym musimy szyć więcej i więcej. Więc szyłyśmy także i po godzinach. Bywało, że wstawałyśmy od maszyn o osiemnastej.

Tyle że w ślad za naszą ciężką pracą nie szły pieniądze. Chociaż dziecięce ubranka faktycznie znikały z magazynów, pensje miewały poślizg, a o zapłacie za nadgodziny mogłyśmy tylko marzyć.

– Tak nie może być. Idź, wygarnij mu, co o nim myślisz! – zagrzewał do walki mój mąż. – On was okrada w biały dzień! Sam zmienia samochody jak rękawiczki, a ty całe popołudnia szyjesz za darmo śpiochy i kaftaniki.

– Przecież nie ma tygodnia, byśmy z dziewczynami go o zaległe pieniądze nie prosiły. Mówi, że zapłaci, że za miesiąc, góra dwa wszystko nam wyrówna – przekonywałam męża.

Przez pół roku wierzyłam w zapewnienia szefa

Czara goryczy przelała się, kiedy w sierpniu zobaczyłam, jak moja córka Ola płacze po kryjomu w swoim pokoju. Gdy ją przytuliłam i zapytałam, co się stało, aż mnie zatkało.

– Co ja powiem za tydzień w szkole, kiedy nauczyciel będzie po kolei nas pytał, kto gdzie był na wakacjach? Że my jesteśmy tak biedni, że nie byliśmy nigdzie? Że siedziałam w domu, bo nie stać nas na żaden wyjazd? Że ty pracujesz, ale nie zarabiasz? Będą się ze mnie śmiali. Będą mi dokuczać – lamentowała. – A przecież obiecywałaś, że jak będziemy miały ładne świadectwa, to pojedziemy nad morze. I przecież miałyśmy obie czerwone paski – łkała.

Miałam ochotę płakać razem z nią. Bo było mi przed córką wstyd. Odkąd szef przestał mi płacić, żyliśmy z pensji męża. A utrzymanie czteroosobowej rodziny z wypłaty murarza łatwe nie jest. Gdybym ja zarabiała tyle, ile przepracowałam, moglibyśmy wyjechać z naszymi dziewczynkami nad morze. Ale szef dalej robił, co mógł, by nie płacić. Był mi winien już około 10 tysięcy.

Boże, przecież za tyle pieniędzy moglibyśmy spędzić ze trzy tygodnie nad Bałtykiem i jeszcze by na zeszyty do szkoły zostało. A moja córka nie musiałaby się wstydzić przed kolegami, że w wakacje nosa z domu nie wyściubiła, bo nie było nas stać na wyjazd.

– Po co mi praca, przez którą cierpi moja rodzina, a ja i tak nic w niej nie zarabiam? – pytałam sama siebie.

I wtedy coś we mnie pękło

Pojechałam do szwalni i złożyłam wypowiedzenie. A zaraz po wyjściu z zakładu skierowałam swoje kroki do inspekcji pracy. I wszystko opowiedziałam. Jak nas traktował, jak wykorzystywał naszą ciężką pracę, jak sam w tym czasie, gdy nie płacił, chwalił się, że kupił sobie łódkę. Inspektorzy wszystko spisali i obiecali, że jeszcze w tym miesiącu skontrolują szwalnię. I słowa dotrzymali. Dziewczyny pisały mi, że lista znalezionych w szwalni nieprawidłowości była tak długa, że nie pomogły tłumaczenia szefa i inspektorzy nałożyli na niego grzywnę.

Byłam szczęśliwa. Bo chociaż nie miałam pracy, a znalezienie nowej łatwe nie było, czułam, że sprawiedliwości stało się zadość.

– Dobrze zrobiłaś – chwalił mnie mąż.

– Pokazałaś mu, że nie wolno wykorzystywać ludzi, będzie miał niezłą nauczkę. Ty kiedyś znajdziesz inną pracę, a on zrozumie, że za wykonaną robotę trzeba ludziom płacić. I dobrze, że stamtąd uciekłaś, nim doszło do jakiegoś dramatu – skwitował.

Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że chociaż moja praca należała już do przeszłości, dramat się właśnie zaczynał… Lepiłam pierogi, gdy następnego dnia moja komórka zaczęła wibrować na stole. Telefon dzwonił raz po raz, ale z ubrudzonymi w cieście rękoma nie miałam jak odebrać. W końcu dałam za wygraną.

– Olu, odbierz i powiedz, że mama jest zajęta – poprosiłam córkę, gdy kolejny raz pojawiło się połączenie.

Córka odebrała. Słuchała, milczała i po chwili wypaliła w moją stronę:

– Mamo, co to jest anons towarzyski? Pan mówi, że dzwoni z anonsu towarzyskiego i że jest zainteresowany twoją ofertą. Że lubi korpulentne blondynki i że blisko mieszka, więc może wieczorem wpaść. I że będzie tak, jak lubisz… – na twarzy mego dziecka rysowało się kompletne niezrozumienie.

A ja zamarłam. Jaki anons?

Na następny telefon nie musiałam długo czekać. Nie zważając na brudne ręce, wyrwałam Oli słuchawkę.

– Halo!

– No cześć, mała. Kochana, masz bardzo fajne zdjęcie, mega mi się podobasz. Chętnie cię bliżej poznam. Napisałaś, że lubisz eksperymenty…

– Gdzie napisałam?! Co napisałam?! – krzyczałam do słuchawki, nie chcąc słuchać, co dzwoniący mężczyzna ma mi do powiedzenia.

– No jak to gdzie? Żarty sobie robisz? Przecież dałaś ogłoszenie na portalu randkowym „Dwa Serduszka”. W internecie. Ze zdjęciem, numerem telefonu i adresem. Z resztą to całkiem blisko mnie, więc może bym wieczorem wpadł…

Ręce mi drżały, a serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Rozłączyłam się i pobiegłam do laptopa Oli. Po kilku minutach zobaczyłam „mój” anons. Czytając to, co ktoś tam napisał płonęłam ze wstydu. Na zdjęciu w śmiałej pozie wyginała się jakaś nieznana mi kobieta, ale tuż obok widniał mój numer telefonu i nazwa miejscowości.

Łzy płynęły mi po policzkach. A zostawiony na kuchennym blacie telefon wciąż dzwonił. Kiedy trochę ochłonęłam, pobiegłam na posterunek policji. Chociaż nie zrobiłam nic złego, ledwie wydukałam, co się stało. Policjant patrzył na mnie jak na wariatkę, ale zgłoszenie przyjął. Schowany w torebce telefon dalej dzwonił. Postanowiłam udowodnić, czego stałam się właśnie ofiarą.

– Chce się pan sam przekonać? Proszę – wcisnęłam zieloną słuchawkę i wręczyłam komórkę posterunkowemu.

Widziałam, jak oczy robią mu się coraz większe ze zdziwienia. Monolog po drugiej stronie słuchawki musiał być soczysty…

– Jezu, kto pani to zrobił? – zapytał, rozłączając połączenie.

– To, mam nadzieję, ustali pan. Ja mogę tylko wyłączyć telefon i umrzeć ze wstydu – łzy znowu zalały moją twarz. I tyle pamiętam. Zrobiło mi się czarno przed oczami i upadłam.

To był koszmar

Obudziłam się w szpitalu. Lekarze wyjaśnili mi, że ostry stres spowodował coś, co w medycynie nazywa się kardiomiopatią stresową, czyli chorobą do złudzenia przypominającą zawał.

O mały włos nie umarłam. Dziękowałam Bogu, że jednak żyję i pod troskliwym okiem męża i moich dziewczynek dochodziłam do siebie. Wybłagałam lekarza, bym mogła wrócić do domu i obiecałam, że nie będę już niczym się denerwować. Po kilku tygodniach rekonwalescencji do moich drzwi zapukał nasz posterunkowy.

– Telefon dalej dzwoni?

– Zmieniłam numer. Lekarz zabronił się denerwować, a ja bez emocji nie byłabym w stanie tłumaczyć każdemu, że to pomyłka. Że ktoś zrobił sobie głupi żart moim kosztem, że nie wiedzieć czemu ktoś…

– I my już wiemy nawet kto – policjant przerwał mi w pół słowa. – Ustaliliśmy, z jakiego komputera dodano ogłoszenie. Mówi pani coś ten adres?

Kiedy odczytałam zapisaną na kartce nazwę miejscowości i numer posesji, wszystko stało się jasne. Znałam to miejsce doskonale. W końcu przepracowałam tam kilka lat. Na kartce widniał adres szwalni. Nie mogłam wydusić z siebie słowa.

– Już rozmawialiśmy z pani byłym szefem. Przyznał się. Powiedział, że to za donosicielstwo. Proszę się nie martwić, teraz jego spotka zasłużona kara.

Słyszałam to jak przez mgłę. Czułam, że znowu osuwam się w ciemność. Ostatnie co pamiętam to pytanie, które zdążyłam zadać sama sobie: do czego zdolny jest pałający chęcią zemsty pracodawca?

Czytaj także:
„Eksmąż był samcem alfa, któremu musiałam usługiwać. Ukrywałam przed nim to, ile zarabiam, żeby nie urazić jego ego”
„Ojciec zostawił nas dla młodszej o 20 lat kochanki. Znalazła innego frajera, a on wrócił do domu błagać o wybaczenie”
„Mąż wmawiał, że jestem chora psychicznie, żeby ukrywać swoje zdrady. Nikt nie wierzył niezrównoważonej kobiecie”

Redakcja poleca

REKLAMA