Mój brat sądzi, że zniszczyłam mu życie. A ja być może uratowałam go w ten sposób przed więzieniem lub śmiercią… Rafał uważał, że jest świetnym kierowcą i nigdy nie spowoduje wypadku, nawet gdy wypije.
Od razu się przyznałam
Kilka dni temu wpadł do mnie brat, Rafał. Był wściekły jak osa.
– Ledwie wyjechałem z parkingu przed twoim domem, gdy zatrzymała mnie policja. Zachowywali się tak, jakby wiedzieli, że jadę po kielichu. Wiesz coś na ten temat? – zapytał, gdy tylko przekroczył próg.
– Owszem – skinęłam głową. – Uprzedzałam cię, że jeśli wyjdziesz z kluczykami, to po nich zadzwonię.
– Faktycznie, coś tam wspominałaś. Ale myślałem, że sobie jaja robisz – patrzył na mnie zdumiony.
– To się pomyliłeś. Nigdy w życiu nie mówiłam poważniej – odparłam spokojnie. Brat aż poczerwieniał.
– Nie wierzę, po prostu nie wierzę… Wiesz, co narobiłaś? Przez ciebie zabrali mi prawo jazdy! Policjant powiedział, że stracę je co najmniej na dwa lata. I jeszcze pewnie grzywnę zapłacę!
– Przeze mnie? Chyba żartujesz. Przecież to nie ja wsiadłam pijana do samochodu, tylko ty! Sam jesteś sobie winien – odparowałam.
– Akurat! Gdyby nie ty, dojechałbym sobie spokojnie do domu, jak zwykle. A tak mam przechlapane. Mogą mnie nawet wyrzucić z pracy! Przecież bez prawa jazdy nie dojadę do klientów. Parszywa donosicielka! Nigdy ci tego nie daruję – warknął i wybiegł, trzaskając drzwiami. Walnął tak mocno, że aż tynk posypał się ze ściany.
– Trudno. Wolę już, żebyś się na mnie gniewał, niż siedział za kratkami lub nie daj Boże leżał w grobie! – mruknęłam pod nosem.
Nie miałam innego wyjścia
Zrobiłam sobie kawę i usiadłam w fotelu. Przypomniał mi się wieczór, w którym doniosłam na Rafała. Były moje imieniny. Zaprosiłam kilka osób z rodziny, w tym oczywiście brata. Pojedliśmy, pośmialiśmy się, trochę wypiliśmy. Gdy impreza dobiegła końca, wszyscy goście zaczęli dzwonić po taksówki. Tylko nie Rafał.
– Nie mów, że zamierzasz pojechać własnym samochodem! – zdenerwowałam się.
– Oczywiście! – zamachał mi kluczykami przed nosem.
– Oddaj mi je natychmiast! – próbowałam mu je wyrwać, ale schował dłoń za plecami.
– Nic z tego, moja droga. Jestem już duży, wiem, co robię – prychnął.
– W porządku, to twoja decyzja. Ale uprzedzam, za chwilę zadzwonię na policję. Zobaczysz, nie zdążysz się rozpędzić, a już cię będą mieli – zagroziłam.
– O rany, ale się boję. Aż mi się nogi trzęsą, sama zobacz – zarechotał.
Potem gdy z triumfem w oczach wybiegł z domu, pomyślałam, że muszę dotrzymać danego sobie słowa. Bo inaczej dojdzie do tragedii. Myślałam, że jest rozsądny. A on prowadzi po alkoholu!
Dla niego to nie problem
Nie pamiętam dokładnie, kiedy się zorientowałam, że mój brat prowadzi po alkoholu. Chyba trzy lata temu. Spotkałam go wtedy przypadkowo wieczorem na ulicy. Wracałam właśnie z teatru, a on wychodził z knajpki z kolegami z nowej pracy. Tak bardzo się cieszył, gdy dostał etat w korporacji! Z wypiekami na twarzy opowiadał o eleganckim biurze, a przede wszystkim o służbowym samochodzie. Wcześniej jeździł do pracy rowerem albo komunikacją miejską. Teraz miał wreszcie dobre auto.
– O, siostrunia, co za spotkanie! Sto lat cię nie widziałem – rzucił mi się na szyję.
– Oho, widzę, że trochę zabalowałeś – roześmiałam się.
– A tam, od razu zabalowałem. Po prostu udało nam się skończyć w firmie jeden bardzo ważny projekt. No i postanowiliśmy to uczcić – odparł.
– Wezwać ci taksówkę? – zapytałam go.
– Nie ma potrzeby. Mam samochód! Stoi tam, za rogiem. Jak chcesz, to cię mogę nawet podrzucić do domu – odparł i ruszył w stronę auta. Poszłam za nim.
– Zwariowałeś? Nie możesz jechać. Przecież wypiłeś! Śmierdzi od ciebie wódą jak z gorzelni!
– Nie przesadzaj. Prawie nic nie wypiłem. No dobra, może dwa albo trzy kieliszki. Ale nie więcej. Przecież jest środek tygodnia, muszę wstać do pracy – tłumaczył.
– Mimo wszystko powinieneś zostawić samochód – upierałam się.
– Chciałbym, ale naprawdę nie mogę. Jutro raniutko mam ważne spotkanie, a potem kolejne, na drugim końcu miasta. Sama więc rozumiesz, że autko jest mi potrzebne jak powietrze – otworzył drzwi.
– Ale… – zająknęłam się.
– Błagam cię, nie marudź, tylko wsiadaj!
– Dziękuję, wolę pojechać autobusem.
– Jak chcesz! – wzruszył ramionami.
Chwilę później wystartował z piskiem opon. Kiedy jego samochód zniknął za zakrętem, zastanawiałam się tylko nad jednym: czy szczęśliwie dotrze do domu.
Myślałam, że to mu da do myślenia
Miałam nadzieję, że to jednorazowy wyskok. Zawsze uważałam Rafała za rozsądnego i odpowiedzialnego człowieka. Byłam pewna, że zdaje sobie sprawę z tego, czym grozi jazda samochodem po pijanemu. Że może stracić prawo jazdy albo, co gorsza, spowodować wypadek. Zabić siebie, przechodnia, innego kierowcę. Niestety, pomyliłam się.
Brat zupełnie zapomniał o niebezpieczeństwie. Po każdej zakrapianej rodzinnej imprezie odjeżdżał własnym autem. Kiedy próbowałam protestować, potwornie się denerwował. Twierdził, że robię z igły widły, że jeden drink nie ma wpływu na kierowcę. Najsmutniejsze było to, że tylko ja próbowałam przemówić mu do rozsądku. Reszta rodziny milczała. Nawet rodzice patrzyli na jego wybryki przez palce. Doprowadzało mnie to do białej gorączki.
– Dlaczego, do cholery, nie zabierzesz mu kluczyków! Przecież on ledwie trzyma się na nogach! – napadłam kiedyś ojca, gdy brat wychodził zawiany po jego urodzinach.
– Nie przesadzaj, nie jest z nim tak źle. Jest dobrym kierowcą, poradzi sobie – odparł beztrosko. Z bezsilności i złości chciało mi się wyć.
Kilka tygodni temu u babci miał się odbyć zjazd rodzinny. Cieszyłam się na tę imprezę. Miałam nadzieję, że zobaczę dawno niewidzianych krewnych. Dowiem się, co u nich słychać, jak żyją. Niestety, zamiast tego spotkaliśmy się na pogrzebie. Zginęła moja kuzynka. Pijany kierowca potrącił ją na przejściu dla pieszych. Osierociła dwójkę małych dzieci. Rafała bardzo to poruszyło.
– Co za tragedia! Mam nadzieję, że ten gnojek, który zabił Jolę, będzie gnił w więzieniu do końca życia! – powiedział do mnie wzburzony, gdy wychodziliśmy z cmentarza
– A ja mam nadzieję, że to nieszczęście czegoś cię wreszcie nauczy – odparłam.
– Mnie? Nie rozumiem, o co ci chodzi – obruszył się Rafał.
– Doprawdy? Człowieku, przecież niczym się od tego gnojka nie różnisz! Też siadasz za kierownicę po pijanemu! Tyle tylko, że do tej pory miałeś szczęście i nikogo jeszcze nie zabiłeś! – wrzasnęłam. Aż przystanął.
– No wiesz, jak możesz mnie z nim porównywać? Przecież ten facet był pijany jak bela. Miał ponad dwa promile alkoholu we krwi. Ja nigdy w takim stanie nie wsiadam do samochodu – powiedział urażony.
– A skąd możesz o tym wiedzieć? Kupiłeś sobie alkomat? – naciskałam.
– Nie. Ale po prostu wiem. Nie jestem nieodpowiedzialnym durniem. Znam swoje możliwości i głowę. Mnie nic takiego się nie przytrafi – odparł z przekonaniem w głosie.
Zrobiło mi się bardzo smutno. Zrozumiałam, że do mojego brata nic nie dotarło, że dalej będzie lekceważył zagrożenie, liczył na to, że mu się uda, jakoś przemknie…
Nie miałam skrupułów
Po tamtej rozmowie podjęłam bardzo ważną decyzję. Obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę Rafałowi prowadzić po alkoholu. Skoro on nie potrafił rozsądnie myśleć, musiałam zrobić to za niego. Kiedy więc po moich imieninach uparł się, że wróci do domu samochodem, próbowałam odebrać mu kluczyki. Ale on schował je za plecami i z triumfem w oczach wybiegł z mojego mieszkania.
Stałam w oknie i patrzyłam, jak idzie beztrosko w stronę parkingu. Było ciemno, padał rzęsisty deszcz… W uszach ciągle brzmiały mi jego słowa: jestem dorosły, wiem, co robię. Nie zastanawiając się długo, chwyciłam telefon i wystukałam numer na policję.
– Dyżurny komendy miejskiej, słucham? – odezwał się męski głos.
– Za chwilę pod moim blokiem wsiądzie do samochodu pijany mężczyzna. Jak się pośpieszycie, to nie zdąży nawet wyjechać z osiedla.
– Jest pani pewna?
– Tak, to mój brat. Kwadrans temu jeszcze siedział przy stole i pił za moje zdrowie – odparłam.
A potem podałam adres, markę samochodu, numer rejestracyjny. Słyszałam, jak dyżurny przekazuje wiadomość drogówce. Gdy Rafał ruszył, przy wjeździe na osiedle dostrzegłam radiowóz na sygnale. Wiedziałam, że brat zaraz zostanie zatrzymany.
Od tamtej porannej wizyty Rafał się do mnie nie odzywa. Jest śmiertelnie obrażony. Od mamy wiem, że wydzwania po rodzinie i opowiada, jaki to ze mnie kapuś, jak mu skomplikowałam życie. A niech sobie gada. Nie mam wyrzutów sumienia. Przecież nie zadzwoniłam na policję po to, by zrobić mu na złość. Chciałam go ochronić. Przecież jest moim jedynym, ukochanym bratem! Nie wyobrażam sobie, że mogłoby spotkać go coś złego. Wolę więc już, żeby mnie przeklinał, niż siedział za kratkami albo leżał w grobie. Teraz tego jeszcze nie rozumie, ale może kiedyś…
Czytaj także:
„Mój mąż jest sknerą. Wolał zrezygnować z intymności i figlowania, zamiast pomóc mi z kosztami antykoncepcji”
„Kupiłem żonie na walentynki suszarkę do prania. Gdy zobaczyłem jej minę, wiedziałem, że mi nie wybaczy”
„Ręce świerzbią mnie na widok szałowych emerytów. Może jestem stara, ale wciąż jara”