„Ręce świerzbią mnie na widok szałowych emerytów. Może jestem stara, ale wciąż jara”

Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Portra
„Lubię liczby. Na przykład mój mąż numer dwa był uduchowionym leniem. Łachudrą. Dlatego na emeryturze mam zamiar wyjść za przebojową ósemkę. Chcę sobie pożyć i nie być samotna. Nie jestem jeszcze taka stara”.
/ 14.02.2024 08:30
Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Portra

Chciałabym znaleźć sobie faceta, ale albo to, albo tamto. Głównie albo nie mam czasu, albo... jeszcze bardziej nie mam czasu. Rano wstaję o szóstej, kawa, toaleta, makijaż. Potem korki na mieście i osiem godzin w biurze. Moja praca w zasadzie polega na romansowaniu z cyferkami. Czyli jestem księgową. I kiedy rozmawiam, to głównie na tematy około-finansowe.

– Masz już ten budżet na następny miesiąc? – pytają mnie koleżanki i... koledzy.

– I co, zdążyłaś ogarnąć ten bilans dla Marka w weekend?

No właśnie, bo ta moja praca w korporacji ma to do siebie, że z cyferkami "romansuję" również w weekendy. No co, lubię je. Dla jednego to mało pociągające, ale przyznam szczerze, że w sobotnie wieczory, przy odpowiedniej scenerii, liczby wydają mi się nawet kuszące. Zmysłowe.

Bo są takie konkretne. Muszą się ze sobą zgadzać i koniec.

Ach. Jak jakiś konkretny, przebojowy, postawny facet! Nie jakiś padalec.

Fajnych facetów nie sieją po parkingach

A jednak dobrze wiem, że nawet najbardziej zgadzający się ze sobą rząd cyfr nie podnieci mnie tak, jak ten wymarzony, wysoki brunet. Z bródką. Z wąsikiem. Humorem. Towarzyskim dowcipem. Emeryturką... Nie zaszkodzi też z działeczką rekreacyjną lub domkiem w górach. I z dowozem do domu takiego, poproszę. Nie?

No wiem, nie ma tak łatwo. Fajnych facetów nie sieją po parkingach. Wiem, bo już w życiu przerabiałam temat niefajnych facetów, ale o tym za chwilę. Za to na emeryturze... no właśnie, to już za niecały rok. Mam plan znaleźć sobie męża. Nie chcę na starość zostać sama. Koniec, kropka.

Pakuj się lepiej do grobu

Jednak jeszcze z dwie dekady temu pewnie wyśmiano by mnie w obliczu takich postanowień:

– Ej, ty, stara pudernico, pakuj się lepiej do grobu – zachęcano by.

Tymczasem, o ile dobrze umiem liczyć, a znam się również na księgowości tak zwanej... kreatywnej, to mam obecnie jakieś, powiedzmy, no... czterdzieści dwa lata. No co?

O ile oczywiście dzisiejsza pięćdziesiątka jest nową trzydziestką, to wtedy sześćdziesiątka nową czterdziestką...

A przy dobrych wiatrach medycyny estetycznej może nawet pod koniec roku dobiję, ho ho, do trzydziestki dziewiątki.

No wiem, że w tej kreatywnej księgowości nie prześcignę Madonny, która będąc grubo po sześćdziesiątce ma lat szesnaście, ale zamierzam twardo wprowadzić swój plan w życie.

Zbyszek — mąż numer jeden

Te cyferki. Przyznaję. Zawsze niezwykle mnie interesowały. I od zawsze nieodłącznie kojarzyłam je z miłością. Na przykład jedynka. To energia silnego ego i taki był mój pierwszy mąż. Drań i manipulant. Do tego leń patentowany. 

– Zbyszek, może umyłbyś naczynia – prosiłam go nie raz.

– Zaraz, Kaśka, jak tylko zaczną się reklamy – odpowiadał, wpatrzony w ekran telewizora niczym jakaś dewotka w Ostatnią Wieczerzę.

– A może znalazłbyś w końcu jakąś lepszą pracę, hmm? – Zachęcałam, bo umycia naczyń nie doczekałam się nigdy. No, może raz na pół roku umył po sobie szklankę. Gnida.

– Jak tylko wyleczę tę nogę, bo mnie boli – wymigiwał się.

Oczywiście jego prywatną rehabilitację również musiałam sponsorować. Ale nawet do tego się nie palił. Nie mówiąc o tym, że w sypialni odwracał się najczęściej do mnie tyłkiem.

Lecz jeszcze większym królem Migasem był mój mąż numer dwa.

Marian wierszokleta

Z numerologicznej dwójki Marian miał to, że był... jakby to ująć, zbyt delikatny i „widział więcej” – tak się mówi, o tych wybrańcach niebios. Problem w tym, że za bardzo fruwał w tych chmurach. Interesował się mitologią.

– Ten król Midas to fascynująca sprawa – gapił się namiętnie wieczorami w te swoje księgi.

– O sobie mówisz, królu Migasie? – pytałam, bo chyba nikt tak jak on nie migał się od roboty.

Pisał wiersze do różnych wydawnictw, a w praktyce trudno było nam się utrzymać z jego nauczycielskiej pensji polonisty na pół etatu. Dlatego zaczęłam jak głupia harować jako księgowa w korpo i tak mi zostało. Mój wierszokleta nie umiał również wbić gwoździa czy naprawić zlewu.

– Marian, proszę, popraw tę firankę w kuchni, bo nieładnie wisi.

– O nie, ja nie mam głowy do tych uciekających żabek.

– A może szafkę spróbowałbyś naprawić?

– Ale nie mam gwoździ, Kaśka.

– Do tego nie potrzeba gwoździ, ale głowy. Marian. Zajrzyj do swojej książki, może ci ten twój król Midas Migas pomoże – Trzasnęłam wtedy drzwiami od sypialni, a wkrótce również i tymi do sądu, raz na zawsze się z nim rozwodząc.

Mąż z numerem osiem

Więc nie ma mowy, tym razem nie dam sobą pomiatać losowi. Wręcz przeciwnie, zamierzam wziąć los w swoje ręce.

Mój matrymonialny plan ma związek z liczbami. Zamierzam wziąć sobie na męża bardzo specjalnego chłopa – numerologiczną ósemkę. Wiadomo nie tylko numerologom, że ósemka sprzyja bogactwu. 8 to też przebojowość. Siła. Ambicja. Pracowitość. Ale jak znaleźć faceta z liczbą urodzeniową osiem? I jeszcze się w nim zakochać. Ba, i jeszcze rozkochać jego. No?

Cóż, chyba naprawdę nie bez powodu pracuję w tej księgowości. Co miesiąc rozliczam zusy i inne pity pracowników naszego działu. Ale praktycznie mam dostęp do danych wszystkich pracowników. Również byłych, ale i tych, którzy przechodzą niebawem na emeryturę. Już wyliczyłam, że jest ich, nomen omen, dwadzieścia osiem, i aż... osiem ósemek. Co za niezwykły zbieg okoliczności.

Oglądam więc tych moich kandydatów na męża. Na razie wybrałam czterech wartych uwagi.

Adam — trochę spaliłam teren

Adam - 16.02.1961, po podliczeniu wszystkich cyfr z urodzenia wychodzi pierwsza ósemka. No i proszę, pan analityk finansowy. Zdążyłam już go sobie obejrzeć. Szatyn. Nie za wysoki, ale po rozwodzie. Dwa tygodnie temu nawet jechaliśmy razem w windzie. Nie wiem, może jednak trochę za bardzo mu się przyglądałam i spaliłam teren. Pamiętam, jak zaczął przyglądać mi się spłoszony i powiedział:

– Czy coś się stało?

– A nie, nic, zamyśliłam się, proszę pana.

– Ah tak – przyjrzał mi się „spod byka”.

No i nie wiem. Zobaczymy.

Wojtek — prawdziwy rycerz

Wojtek - 06.04.1960. psycholog, dział kadr. Łał, lubię mężczyzn trzymających pod kontrolą swoje emocje. Do tego wdowiec. I przystojny. Raz zaobserwowałam go w akcji stawania po stronie kobiety. Rycerz! Jakiś robotnik budowlany stawiał niemoralne propozycje naszej stażystce przed budynkiem. Młoda dziewczyna.

– Hej, piękna, to co, umówimy się na piwko wieczorem? – Koleś zatarasował jej drogę.

– Przepraszam, ale... – Dziewczyna próbowała go wyminąć.

– Widzi pan, że pani nie jest zainteresowana? - powiedział Wojtek. Facet od razu zaczął zmykać.

No, ale może on gustuje tylko w młodych? Zobaczymy. Na razie jestem na etapie rozglądania się.

Andrzej — złota rączka, ale polują na niego inne

01. 09. 1960. Andrzej, a nawet powiedziałabym... Anżej –  to hmm... elektryk. Krasna twarz. Duże, czerwone dłonie.

No co? Ważne, że kawaler. I fachowiec, a na fachowców jest popyt na rynku, więc pewnie na emeryturze będzie miał dodatkowe fuchy. Chociaż, z tym kawalerem to do końca nie jestem przekonana. Kto wie, dlaczego nigdy się nie ożenił. Żadna go nie chciała?

– Kaśka, nie znasz Andrzeja? To nasza złota rączka – powiedziała mi kilka dni temu koleżanka z sąsiedniego pokoju, Elka.

– Fajnie byłoby mieć taką złotą rączkę w domu – odpowiedziałam jej.

– Oj, no to się pospiesz, bo z tego co wiem, na faceta polują co najmniej dwie laski, i to z dziesięć lat młodsze od ciebie.

No, jak na zwykłego elektryka facet wydaje się mieć powodzenie. Nic dziwnego. Chłop idzie na emeryturę, ale złotą rączką w domu chyba nadal pozostanie, nie tak łatwo jest z dnia na dzień zacząć nic nie robić.

Jan — liczba mistrzowska

29. 09. 1959. Jan. I tutaj perełka, bo pan jest współudziałowcem w firmie. Nic dziwnego, bo liczba mistrzowska, czyli 8 z 44. Były dyrektor działu marketingu. Warto popracować nad tą znajomością.

Jeszcze go nie widziałam z bliska. A nie, raz miałam okazję minąć go w holu. Stał przy recepcji. Wysoki, smukły, szpakowaty. A pachniał jak... cóż, zabrakło mi porównań. Może faktycznie nie jest dla mnie?

W każdym razie — na emeryturze mam ręce pełne romansów.  

Czytaj także:
„Wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę z domu. Poszłam po rozum do głowy, gdy wpakował mnie do domu starców”
„Dziadkowie mówili mi, że rodzice nie żyją, aż dostałem tajemniczy spadek. Cały ten czas mieszkali w Ameryce”
„Rodzice uznali, że sprzedadzą dom, by zwiedzać świat, a ja żyję w ciasnocie, bo nie stać mnie na większe mieszkanie”

Redakcja poleca

REKLAMA