Jeśli miałabym dać jedną radę wszystkim kobietom na świecie, pewnie powiedziałabym to: uważajcie, za kogo wychodzicie za mąż. Facet to jedno, ale jego rodzina to zupełnie inna bajka.
Ernest pochodzi z wierzącego domu
Mojego męża poznałam w swojej pierwszej pracy. Obydwoje byliśmy stażystami w dziale finansowym w dużej firmie. Ernest od razu mnie zachwycił. Był zabójczo przystojny, zabawny i szarmancki. Zawsze otwierał przede mną drzwi, komplementował moje stroje. Byłam nim absolutnie urzeczona, więc wpadłam w prawdziwą ekstazę, gdy w końcu zaprosił mnie na randkę.
– Rany, uwierzysz w to?! Nie dość, że wygląda jak marzenie, to jeszcze mu się spodobałam! – zachwycałam się, rozmawiając przez telefon z przyjaciółką.
– Zadzwoń do mnie po randce i wszystko mi opowiedz! – pisnęła podekscytowana Klara.
Nasze pierwsze wspólne wyjście było wspaniałe. Mieliśmy całą masę wspólnych tematów, a przez cały wieczór dało się wyczuć jakieś niezwykłe seksualne napięcie. Tej randki nie zakończyliśmy w łóżku, ale... następną już tak. Rany, czułam się, jakbym znowu miała osiemnaście lat. Czułam motyle w brzuchu, rumieniłam się, gdy Ernest obdarzał mnie przeciągłymi spojrzeniami... To było coś wspaniałego.
– Jesteś naprawdę niezwykła, wiesz? – powiedział mi któregoś dnia, a ja prawie rozpłynęłam się w jego ramionach.
Nasz związek rozwijał się bardzo szybko. Zaledwie po kilku miesiącach zdecydowaliśmy się na wspólne mieszkanie, a już po roku byliśmy zaręczeni. Oczywiście, jak to w poważnych związkach, któregoś dnia nadszedł czas na spotkanie z rodzicami. Moi od razu zaakceptowali i polubili Ernesta.
– Wiesz, podoba mi się ten facet. Myślę, że może naprawdę na ciebie zasługiwać – zachichotał tata, gdy po kolacji znosiliśmy naczynia do kuchni.
– Mówisz? Ja też go całkiem lubię – zaśmiałam się.
Teściowa mnie sprawdzała
Niestety, spotkanie u rodziców Ernesta nie było już tak bajkowe. Ojciec był dość milczący, a matka od samego wejścia lustrowała mnie od stóp do głów.
– Nie przejmuj się, ona wydaje się być ostra, ale to naprawdę dobra babka – szepnął mi uspokajająco Ernest.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po wejściu do domu, była cała galeria dewocjonaliów. Złote Maryjki na stolikach, pełno świętych obrazków, przedruków i prawdziwych płócien, a jako zwieńczenie... ołtarzyk ze świeczkami w rogu salonu. „O rany, intensywnie...”, pomyślałam zdziwiona rozglądając się na boki.
Stało się dla mnie oczywiste, że przyszli teściowie, a na pewno teściowa, należą do ludzi głęboko wierzących. Gdy zasiedliśmy do obiadu i już miałam podnosić widelec, Ernest delikatnie kopnął mnie pod stołem. Nad talerzami ujrzałam świdrujące spojrzenie, które posyłała mi jego matka.
– W tym domu najpierw się modlimy – oznajmiła sucho.
– Oczywiście, przepraszam! – poprawiłam się szybko i złożyłam posłusznie ręce do modlitwy.
Gdy już zaczęliśmy jeść, matka Ernesta zdawała się sprawdzać, czy na pewno jestem odpowiednim materiałem na żonę.
– Do kościoła chodzisz? – zapytała bezpośrednio.
– Tak, na wszystkie święta – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Tylko na święta? – zdziwiła się.
– Eee... Przeważnie tak – odparłam zawstydzona.
– Hm – mruknęła pod nosem i nic już nie powiedziała.
Później były także pytania o moje „zdolności kulinarne”, o to, czy chciałabym zostać matką i jak ważna jest dla mnie moja kariera. Przyznaję, wszystkie były natarczywe, w normalnych warunkach, zupełnie nie na miejscu. Nie chciałam jednak wywoływać konfliktu już podczas pierwszej wizyty w domu ukochanego, chociaż stało się dla mnie oczywiste, że raczej nie zaprzyjaźnię się z jego matką.
– Przepraszam za nią. Ona jest mocno wierząca i pewnie wyobrażała sobie, że znajdzie mi jakąś cichą, zahukaną dziewczynkę z katolickiego domu, która będzie tylko mi gotować i siedzieć w pieluchach – wyjaśnił mi przepraszająco Ernest. – Ale wiesz, że ja wcale nie chciałbym takiej żony, prawda?
– Wiem, ale dziękuję, że to mówisz – zachichotałam.
Chcieliśmy mieć własny dom
Jakiś miesiąc po naszym ślubie, który odbył się bez zbędnych konfliktów czy innych utarczek, zabraliśmy się za szukanie naszego wspólnego miejsca zamieszkania. Dotychczas mieszkaliśmy w mieszkaniu, które z początku wynajmowałam z koleżanką, aż dołączył do mnie Ernest. Asia się wtedy wyprowadziła, abyśmy mogli w spokoju wić swoje pierwsze wspólne gniazdko. Wiedzieliśmy jednak, że jako małżeństwo nie możemy do końca życia mieszkać „u kogoś”, zwłaszcza że faktycznie planowaliśmy dzieci wkrótce po ślubie.
– Myślę, że warto kupić coś pod miastem, żeby było trochę taniej, ale jednak jak najszybciej. Im szybciej kupimy, tym szybciej będziemy mieli z głowy kredyt – wyliczał mąż.
– Pewnie masz rację. Tylko jak my to wszystko ogarniemy finansowo... – zastanawiałam się.
– Słuchaj, a gdybyśmy przez rok pomieszkali z moimi rodzicami? Zaoszczędzimy wtedy dobre kilkadziesiąt tysięcy, to już będzie coś na start albo na nadpłatę kredytu... – zaproponował.
– No nie wiem... Jesteś pewien, że nie mieliby nic przeciwko?
– Na pewno nie, ojciec sam mi to proponował. Wiem, że czasem może to być uciążliwe, ale to tylko na chwilę i mocno nas to odciąży na początku.
– No tak, na pewno... Zgoda, niech więc tak będzie – zgodziłam się w końcu.
Fakt, że byłam pełna obaw o to, jak dam sobie radę pod jednym dachem z teściową przez całe dwanaście miesięcy. Musiałam jednak przyznać, że rozwiązanie, które wymyślił Ernest naprawdę było najbardziej rozsądne. Posłusznie więc zaczęłam pakować nasze rzeczy, aby już wkrótce przenieść się do domu teściów.
Teściowa ulokowała nas w pokoju gościnnym, który... a jakże, również był zasypany dewocjonaliami i świętymi obrazkami. Czułam się tam jak w kościele.
– Kochanie, myślisz, że będziemy mogli zdjąć część tych rzeczy ze ścian? – zapytałam nieśmiało męża, rozpakowując nasze rzeczy.
– Hm, a tak bardzo ci przeszkadzają? Matka pewnie byłaby oburzona... – mruknął niepewnie.
– Dobra, to dajmy spokój. Jakoś się przyzwyczaję – objęłam go i wróciłam do układania naszych ubrań w szafie.
Nie mogłam się przyzwyczaić
Niestety, wystrój naszego pokoju, jak i całego domu, był dla mnie po prostu przerażający. Z każdego kąta spoglądał na mnie inny święty. Czułam się wiecznie obserwowana i oceniana, tak jakby teściowa nasyłała na mnie swoich agentów.
Najgorzej jednak było w nocy. Już pominę fakt, że któregoś razu prawie dostałam zawału, gdy poszłam po ciemku do łazienki, a tam, zupełnie znikąd, „wyskoczył na mnie” obraz świętej Faustyny. Największą uciążliwością było... nasze życie seksualne w tym pokoju. Po prostu nie byłam w stanie utrzymać podniecenia, gdy znad łóżka i właściwie z każdego zakątka pomieszczenia, zerkały na mnie Matki Boskie, papież, anioły i Jezus...
– Kochanie, przepraszam, nie mogę się skupić... – przepraszałam męża i wykręcałam się od kontynuowania zbliżeń, a on patrzył na mnie z zawodem. – Tu naprawdę nie chodzi o ciebie, po prostu ten pokój... Wybacz, to mnie przytłacza... Czuję się, jakby cała zgraja tych świętoszków zaglądała nam do łóżka!
– Rozumiem... – wzdychał, po czym szedł spać markotny i urażony.
„Rany boskie, nie chcę, żeby się tak czuł... Jak my tu wytrzymamy przez rok?! Przecież tak nie da się żyć! Czy ta kobieta ma coś nie tak z głową?”, myślałam wściekła, sfrustrowana i, oczywiście niezaspokojona seksualnie. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Pościągać te obrazy i iść na noże z teściową czy po prostu... przenieść swoje życie erotyczne do jakiegoś hotelu, samochodu czy w inne miejsce? Wiem na pewno, że jeśli nie zrobię niczego, okaże się, że przez cały rok spaliśmy ze sobą może z dwa razy. A to przecież niedopuszczalne w młodym małżeństwie!
Czytaj także:
„Ukrywam przed rodziną, że narzeczona jest moją szefową. Ojciec mnie wyśmieje, że kobieta zarabia więcej ode mnie”
„Mój mąż nie rozstaje się z telefonem. Chciałabym włamać się do jego komórki, bo podejrzewam, że mnie zdradza”
„Po 50-tce ogień rozpalił we mnie obcy facet. Czułam się jak rozochocona nastolatka i nie miałam hamulców”