Kubę poznałam na spotkaniu fanów Tolkiena. Ja byłam przebrana za elfkę Arwenę, a on za Aragorna, jej ukochanego. Kiedy po raz pierwszy na siebie spojrzeliśmy, od razu nawiązała się między nami jakaś tajemnicza nić porozumienia. Wymieniliśmy nieśmiałe uśmiechy… a parę chwil później rozmawialiśmy ze sobą tak swobodnie, jakbyśmy znali się od urodzenia. Owszem, łączyła nas wspólna pasja, ale po prostu samego od początku świetnie się dogadywaliśmy. Jak mentalne bliźnięta.
Było jasne, że chociaż mieszkamy w różnych miastach, nie skończy się na tym jednym spotkaniu. Widywaliśmy się potem dość często, z różnych okazji, nie tylko związanych z książkami Tolkiena. Byliśmy razem na festiwalu filmowym i na kilku koncertach. Odwiedzaliśmy się, ilekroć było nam akurat po drodze, czyli nawet kilka razy w miesiącu.
Jakub był świetnym gościem, w jego towarzystwie zawsze dopisywał mi humor. Byłoby dziwne, gdybym nie pomyślała, że ta znajomość może przerodzić się w coś więcej. Niestety, nigdy nie dał mi odczuć, że mu się podobam jako kobieta. Byłam trochę rozczarowana, ale nie zamierzałam robić z tego powodu dramatu. Może ma dziewczynę? Może mnie lubi, ale fizycznie go nie kręcę? Bywa. Będę się cieszyć z tej przyjaźni, zamiast żałować, że to nie miłość. Tamtego lata Kuba zaproponował mi wspólny wyjazd pod namiot do lasu.
– Będzie jak w „Hobbicie”, wędrówka i przyroda. Zgódź się, nie pożałujesz!
Nie musiał mnie długo namawiać, choć nie należałam od dziewczyn typu harcerka-traperka. Byłam mieszczuchem z krwi i kości, jak moi rodzice, wakacje spędzałam zazwyczaj w hotelach albo pensjonatach, więc ten wyjazd był dla mnie czymś zupełnie nowym.
No czego się nie robi dla najlepszego kumpla
Trochę szkoda, że taki chłopak jest tylko kolegą, nie kimś więcej… Oboje studiowaliśmy i w trakcie letniej przerwy na uczelni mieliśmy sporo wolnego czasu. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby go wykorzystać na wakacje na łonie natury. Umówiliśmy się na całkowity odwyk od cywilizacji. Kuba wybrał już miejsce, gdzieś na wschodzie Polski.
– Może nie jest to Nowa Zelandia, gdzie kręcili „Władcę Pierścieni”, ale jest tam niemal równie pięknie – zapewniał.
Jego entuzjazm był zaraźliwy. Już nie mogłam się doczekać, kiedy pokaże mi tę bajkową krainę. Wreszcie nadszedł wielki dzień i wyruszyliśmy w naszą podróż po leśnych szlakach i ostępach. Byłam oczarowana sosnowymi zagajnikami, nagrzane słońcem igły pachniały wręcz oszałamiająco, normalnie darmowa inhalacja.
Wędrowaliśmy cały dzień, rzadko spotykając jakąś istotę ludzką. Za to co rusz widzieliśmy daniele, sarny, raz przebiegła nam drogę locha z młodymi, słyszeliśmy kukanie kukułki i stukanie dzięcioła. Prawie wcale nie rozmawialiśmy – nie chcieliśmy psuć słowami otaczającej nas magii natury. Pod wieczór dotarliśmy nad niewielkie jeziorko.
– Tutaj zanocujemy – oznajmił Kuba i zabrał się za rozbijanie obozowiska.
Wytłumaczył mi, że nie będziemy palić ogniska, bo nawet jedna, jedyna iskra mogłaby spowodować pożar.
– Dziadek zawsze mi powtarzał: niech w górach i w lesie pozostaną po tobie tylko ślady stóp. I tego się trzymam: żadnego śmiecenia i palenia ognia.
Byłam pod wrażeniem. Jego ekologiczna postawa przejawiała się nie tylko w słowach, ale też w czynach, inaczej niż w przypadku wielu moich znajomych. I znów robiło mi się trochę szkoda, że Kuba jest tylko kolegą, nie kimś więcej… Jakby wyczuł, że siadł mi nastrój, bo zaproponował kąpiel. Kiedy wbiegliśmy, trzymając się za ręce, do orzeźwiającej, chłodnej wody, zapomniałam o smutkach. Chlapaliśmy się i wygłupialiśmy aż do zmierzchu. Potem usiedliśmy na brzegu i oglądaliśmy zachód słońca. Cudny, niesamowity… Podziwianie niknącej za horyzontem kuli złota zakłóciło głośne burczenie.
– Ktoś tu jest chyba głodny…
W tym samym momencie Kubie też zaburczało w brzuchu. Wybuchnęliśmy śmiechem i poszliśmy zrobić kolację. Po całym dniu marszu i długiej zabawie w jeziorze byliśmy głodni jak wilki. Pochłonęliśmy kanapki z konserwą do ostatniego okruszka. Wieczorem położyliśmy się na materacu przed namiotem, patrzyliśmy w gwiazdy i słuchaliśmy odgłosów lasu: pohukiwania sowy i szelestu liści, który brzmiał jak szepty elfów.
Wiem, że to brzmi jak bredzenie nawiedzonej romantyczki, ale czułam się tak, jakbym faktycznie trafiła do krainy baśni. Zwyczajny świat staje się niezwykły, gdy masz czas, by go dostrzec. To ostatnia myśl, jaką pamiętam.
Kolejnego ranka Kuby nie było, zniknął!
Obudziłam się o świcie w namiocie. Kuba musiał mnie przenieść. Zrobiło mi się ciepło na myśl, że niósł mnie na rękach, że moje serce biło koło jego serca. Popatrzyłam na niego, leżał tuż obok, tak blisko, że dotykał czołem mojego ramienia. To było bardzo miłe uczucie, mieć go przy sobie. Był jedynym człowiekiem na świecie, z którym milczało mi się równie dobrze, co rozmawiało, przy którym mogłam być naprawdę sobą i niczego nie udawać. Taki przyjaciel to skarb. Chciałbym czegoś więcej, ale nie kosztem utraty tego, co już miałam.
Przez następne dni wędrowaliśmy razem po leśnych traktach i bezdrożach. Piliśmy wodę ze strumieni, bo Jakub miał butelki ze specjalnym filtrem uzdatniającym. Był najbardziej zaradnym facetem, jakiego w życiu spotkałam, a równocześnie ani trochę nie udawał twardziela. Coraz częściej przychodziło mi do głowy, że osoba, z którą się zwiąże, będzie mieć wielkie szczęście. Starałam się odpędzać od siebie te myśli, ale były jak natrętne muchy. W końcu musiałam przyznać sama przed sobą, że mimo rozsądnych postanowień zakochuję się w moim przyjacielu coraz bardziej…
Aż któregoś ranka obudziłam się sama w namiocie. Nie było ani Kuby, ani jego śpiwora, plecaka. Mój towarzysz zniknął! Zostawił mi list, z odręczną mapką w stylu Tolkiena, oraz kompas.
„Pora, byś przeżyła własną, prywatną przygodę i posmakowała samotnego wędrowania. Spotkamy się w oznaczonym na mapie miejscu. Po drodze uważaj na trolle”.
Co to ma być?! Co on sobie wyobraża?
Jak mógł mnie zostawić tu samą, na pastwę dzików, łosi, wilków, kłusowników i włóczęgów? Byłam wściekła. Tak wściekła, że bliska odkochania się. Kuba zachował się dziecinnie i niepoważnie. To nie australijski busz ani puszcza amazońska, ale mimo wszystko. Co innego przebierać się za postacie z książek czy filmów dla zabawy, a co innego udawać, że się nimi jest! Zamierzałam włączyć swoją komórkę i za pomocą GPS jak najszybciej wrócić do cywilizacji, ale kiedy już sięgałam po telefon, zmieniłam zdanie.
Obudziła się we mnie ambicja. Nie wymięknę. Może mnie teraz obserwuje z ukrycia? Gdzieś tam kołatała się we mnie myśl, że nie porzuciłby mnie w lesie, na odludziu, nie zostawił zupełnie samej w nieznanym terenie. Tak czy siak, dowiodę mu, że nie jestem tchórzliwą paniusią, co mdleje na widok pająka i nie da sobie rady w pojedynkę, bo musi zawsze mieć wsparcie silnego, najlepiej męskiego ramienia. Poza tym nie chciałam porażką zakończyć naszej wycieczki i zepsuć przygotowanej przez Kubę gry. Chce mnie sprawdzić, proszę bardzo. Podjęłam rzucone wyzwanie i wyruszyłam na samotną wędrówkę.
Na początku nie szło mi dobrze. Zanim zaczęłam się prawidłowo posługiwać kompasem i mapą, trochę błądziłam. Ale miało to swój urok. Byłam zdana tylko na siebie – szybko zapomniałam o ewentualnym niewidocznym stróżu – i skoro musiałam sobie poradzić, to sobie radziłam. Okazało się, że wiele zdążyłam się nauczyć od Kuby podczas tych kilku dni wspólnego biwakowania.
Dzięki niemu umiałam o siebie zadbać, a co do samotności w lesie… Tego nie da się przeżyć we dwoje, trzeba ją przeżyć na własną rękę, poczuć na własnej skórze i… głęboko w sobie. Samotności można się nauczyć tylko w pojedynkę. Bycia sam na sam ze sobą, z własnymi lękami, pragnieniami i niepewnością.
Bez dzielenie się nimi z kimś innym, bez żadnych zakłóceń ze strony cudzych myśli i oczekiwań, bez pomocnych domysłów, rad i podpowiedzi. Bardzo inspirujące, dogłębne i w odświeżające doświadczenie, a zarazem obnażające i przerażające. Jak pobyt na bezludnej wyspie. A to, co najintensywniej odkrywałam, nie znajdowało się wokół, a wewnątrz mnie.
Samotność na początku wiąże się z okropną bezradnością, opuszczeniem i słabością, ale potem, gdy ją oswoisz, nakarmisz myślami i działaniem, gdy ją polubisz i docenisz, daje uskrzydlające poczucie wolności.
Samotność zmienia się w niezależność i siłę. Na nikim nie muszę polegać. Mogę, ale nie muszę, bo poradzę sobie w każdych okolicznościach. Czy to był prezent Kuby dla mnie? Bym odbyła wyprawę w głąb w siebie? Jako przyjaciel, bratnia dusza, świadomie czy nie, ofiarował mi coś bezcennego, ale…
Czy gdyby był we mnie zakochany, też wysłałby mnie na samotną misję? Czy raczej nie odstępowałby mnie na krok, chcąc spędzić ze mną jak najwięcej czasu, dzielić każdą chwilę razem? A może to był test, czy nadaję się na jego dziewczynę?
Te pytania nie pojawiłyby się, gdybym nie przyjrzała się sobie w lustrze samotności. Zaczęłam lepiej widzieć, czego chcę i kogo chcę. Czy Kuba wziął to pod uwagę? Po pięciu dniach dotarłam do celu. Była nim piękna polanka otoczona starymi dębami. Położyłam się w miękkim mchu i odpoczywałam, napawając się urokiem tego miejsca. Minął jakiś czas…
Może kwadrans, może godzina. Po pięciu dniach samotności na łonie natury czas płynął dla mnie inaczej. Zatem po jakimś czasie dotarło do mnie, że chyba powinien tu na mnie czekać Kuba. Dlaczego go nie było? Bo się spóźniłam? Bo zjawiłam się za wcześnie? Bo coś mu wypadło i wystawił mnie do wiatru?
Pięć dni temu pewnie zrobiłoby mi się przykro, możne nawet bym się rozpłakała, że go nie ma. Teraz po prostu uruchomiłam komórkę. Dwie kreski baterii, za to brak zasięgu, skonstatowałam spokojnie. No nic, pójdę dalej, aż się pojawi. Albo zasięg, albo jakiś człowiek, którego zapytam o drogę. Ale jeszcze trochę posiedzę…
I wtedy zza drzew wyłoniły się postaci z kart książek Tolkiena: elfy, hobbici, czarodzieje, orkowie. To byli nasi znajomi ze zlotów, a wśród nich Jakub przebrany za Aragorna, tak jak wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Podszedł do mnie, pogratulował mi wypełnienia misji, czyli dotarcia na umówione miejsce. Napracował się, by to zorganizować, przyznaję. Tylko po co tyle zachodu? Uklęknął, wziął moją dłoń w swoje ręce i popatrzył mi głęboko w oczy.
O Boże, chyba nie zamierza mi się oświadczyć?!
Będzie niezręcznie odmówić mu przy tylu świadkach. Co za upokarzająca sytuacja… No ale nie będę składać obietnic, co do których nie miałam pewności. Bo nie miałam. Życie nie jest bajką – kolejne odkrycie tej wyprawy – a ja nie chciałam, by mi towarzyszył w nim ktoś, kto zostawił mnie samą w lesie. Po prostu.
Na szczęście Kuba nie zapytał, czy za niego wyjdę ani nawet czy zostanę jego dziewczyną. Zapytał, czy może być już zawsze moim rycerzem.
– Cokolwiek to znaczy – odparłam cicho i pokiwałam głową.
Objęliśmy się, a wszyscy zebrani zaczęli klaskać.
To było wzruszające i… dziwne. Czułam się nie na miejscu. Jak z innej bajki. Po co mi rycerz, skoro właśnie dowiodłam, że nie potrzebuję takiego?
– O co chodzi? – spytał Kuba, gdy usiedliśmy nieco z boku, patrząc jak nasi znajomi pląsają po polanie.
– Bałam się, że mi się oświadczysz.
Zamiast parsknąć śmiechem, zmieszał się i oblał rumieńcem.
– Zamierzałem – wyznał. – Straciłem odwagę, gdy spojrzałem ci w oczy. Niby cię obserwowałem podczas wędrówki, ale… nie sądziłem, że aż tak się zmienisz.
Tak, to prawda. Nawet jeśli była to misja z asekuracją, bo pilnował mnie skryty w cieniu. Nawet jeśli nic poważnego mi nie groziło, bo w razie czego przybyłby z odsieczą, co nieco go usprawiedliwiało. Niemniej samotność, jakiej doświadczyłam, jaką oswoiłam i przytuliłam w lesie, była do szpiku kości autentyczna.
Czytaj także:
„Żyłam w trójkącie – ja, mój chłopak i przyszła teściowa. Adrian odbierał telefony od matki nawet, gdy się kochaliśmy”
„Mój chłopak nie wytrzymał presji rodziców i rzucił mnie, bo byłam tylko córką robotnika. Zostałam sama z brzuchem”
„Mój chłopak, gdy widzi swoich kumpli, zmienia się w aroganckiego drania. Traktuje mnie, jak nic niewarty stary rupieć”