„Do USA jechałem po lepsze życie. Skończyło się rozwodem, utratą pieniędzy i godności. Spałem na ulicy”

mężczyzna, który wylądował na samym dnie fot. Adobe Stock, leksann
Najpierw wywalili mnie z mieszkania, bo nie płaciłem. Nie to, że nie miałem kasy, ale po prostu zapominałem. Nie mogłem się doczekać, aż skończę zmianę, żeby się napić. Rano bolała mnie głowa i wypijałem klina. Oczywiście, szef szybko się zorientował, że znowu piję.
/ 14.07.2021 12:27
mężczyzna, który wylądował na samym dnie fot. Adobe Stock, leksann

Kiedy miałem niecałe trzydzieści lat, wyjechałem do Ameryki szukać tych dolarów, co to tam leżą na ulicy. Nie powiem, na początku rzeczywiście wydawało mi się, że trafiłem do raju. Pracowałem jako magazynier, chociaż przecież skończyłem studia. Ale w kraju nie mogłem się utrzymać ze swojej pensji. A tam jako pracownika fizycznego stać mnie było na wynajęcie małego mieszkania, godne życie, i jeszcze mogłem co nieco wysyłać rodzinie. Oczywiście szybko się zorientowałem, że tylko ode mnie zależy, co będzie dalej. Poszedłem na kurs, podszkoliłem język. I już po trzech latach zacząłem pracować legalnie i zarabiać tyle, że stać mnie było na wszystko. Przynajmniej w moim mniemaniu.

Nie obyło się to moje nowe życie bez dodatkowych kosztów

Po pierwsze, żona, którą zostawiłem w Polsce, wystąpiła o rozwód. Nie dziwiłem jej się. Miałem przecież siedzieć w tych Stanach tylko trochę, na tyle, żeby spłacić kredyt, który wzięliśmy na mieszkanie. Jednak było mi dobrze i wcale nie myślałem o powrocie. Po co? Do czego? Tym bardziej że im dłużej mieszkałem sam, tym wyraźniej do mnie docierało, że z żoną mnie już właściwie nic nie łączy. Jej decyzję przyjąłem właściwie z ulgą i nawet nie wnikałem, czy kogoś poznała, czy też miała dość bycia słomianą wdową.

A po drugie… No cóż, Polak w Stanach to ktoś obcy, postrzegany przez pryzmat stereotypów. Byłem imigrantem i tak traktowali mnie koledzy i przełożeni. Wiedziałem, że nie mam co liczyć ani na przyjaźń, ani na awans. Umiałem więcej niż niejeden z moich współpracowników, jednak to oni dostawali premie i stanowiska, bo byli Amerykanami. Taka była polityka firmy. W dodatku czułem się zwyczajnie samotny.

Polonia amerykańska jest specyficzna. To tylko tak się wydaje, na zewnątrz, że wszyscy trzymają się razem, że się wspierają. Bzdura. Owszem, jak przyjechałem, od razu trafili się jacyś nowi znajomi deklarujący przyjaźń. Bo przywiozłem nowinki z kraju, bo byłem nowy. Potem powoli się ode mnie oddalali. Każdy tu ma własne życie i własne problemy. Kolejny Polaczek nikogo nie obchodzi.

Stary, masz tu żonę, dzieci, przestań chlać

Paweł był wyjątkiem. Od początku znaleźliśmy wspólny język. Może dlatego, że obydwaj mieliśmy tę samą słabość – lubiliśmy wypić. A chociaż w Stanach wiele osób pije, to przecież nas nikt nie przebije – to polski, narodowy sport! Kiedy więc naprawdę chcieliśmy odpłynąć, spotykaliśmy się we dwóch, najlepiej w domu, i piliśmy do rana.

Żona Pawła, rzecz jasna, nie była z tego powodu zachwycona i nawet rozmawiała ze mną. Nie miała pretensji, że wyciągam Pawła, bo zdawała sobie sprawę, że jak nie ja, to znajdzie się jakiś inny kumpel do kielicha. Ale prosiła, żebym na niego wpłynął.

– Marcin, on ma tu mnie, dzieciaki, pracę – powiedziała, kiedy pewnego dnia przyprowadziłem Pawła z knajpy, bo nie wiedzieć czemu złożył się jak scyzoryk, chociaż zazwyczaj miał mocny łeb. – Boję się, że wreszcie straci pracę, i co my wtedy zrobimy? Pogadaj z nim, proszę. Nie chodzi mi o to, żeby w ogóle nie pił, tylko żeby zachował umiar i rozsądek. Żeby myślał o rodzinie.

Nie wiem czemu, lecz wziąłem sobie tę prośbę do serca. Przecież to nie pierwsza żona, która narzekała na picie męża i prosiła o pomoc. A jednak w tym wypadku się przejąłem. I kiedy Paweł po raz kolejny popłynął, wziąłem go na prawdziwą męską rozmowę. Potrząsnąłem nim, powiedziałem, co myślę. I zastrzegłem, że jak się nie ogarnie, to straci kumpla. Paweł, o dziwo, to, co powiedziałem, potraktował poważnie. Potem wyznał mi, że nie docierało do niego, że jest z nim źle.

– Wiesz, piłem jak większość facetów, w weekendy, i zawsze tłumaczyłem sobie, że to normalne – powiedział. – Ale masz rację, najwyższy czas oprzytomnieć. Dzięki, stary.

Prawdę mówiąc, tamta rozmowa i mnie dała do myślenia. Sam widziałem, że z Pawłem z dnia na dzień jest gorzej, że pije coraz więcej. A przecież nie pił sam, tylko ze mną! Zatem… do mnie to też się odnosiło. Tyle że ja nie miałem żony, która by o mnie walczyła. Musiałem sam o siebie zadbać. I to właśnie mniej więcej w tamtym czasie poprosiłem Pawła o przysługę.

– Słuchaj, stary, masz tu 1500 dolarów – powiedziałem, kładąc kopertę na stole. – Schowaj je. I jak uznasz, że się staczam, że jestem na dnie, to proszę cię o jedno. Kup bilet, weź mnie za fraki i zapakuj do samolotu do Polski, dobra?
– Nie rozumiem – zdziwił się kumpel. – Dlaczego?
– Bo ja tu nikogo nie mam – odparłem, decydując się na szczerość. – Nikt mi nie powie, że zbliżam się do dna. Nic mnie tu nie utrzyma na powierzchni. A Polska to Polska. Dlatego po prostu to zrób, dobrze?
– A jak dasz sobie radę w Polsce? – zainteresował się. – Myślisz, że była żona cię przyjmie?
– Nie, ale to mnie na tyle otrzeźwi, że może stanę na nogi – stwierdziłem. – Tutaj bardzo łatwo przekroczyć granicę i stracić kontrolę… Po prostu zrób to. Wyrzuć mnie z tego kraju, ok?

Wiedziałem, że proszę go o bardzo dużo. Nie wiem, czy gdybym ja znalazł Pawła w rynsztoku, potrafiłbym go po prostu wyrzucić w nieznane. Raczej chciałbym mu pomóc na miejscu, wiedzieć, co się z nim dzieje. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że gdy tu zostanę, to nawet Paweł mi nie pomoże. Po tej rozmowie widywałem się z Pawłem nieco rzadziej.

Stwierdził, że musi przestać pić, a moja obecność kojarzyła mu się, niestety, z chlaniem

Przy mnie ciągnęło go do kielicha – jak mówił. Rozumiałem kolegę i nie miałem pretensji. Skupiłem się więc na sobie, na swojej pracy. Niestety, co tu kryć, czułem się samotny, więc musiałem to jakoś odreagować. Tak tłumaczyłem sobie coraz częstszą potrzebę picia. Teraz w knajpie bywałem już nie tylko w weekendy. Zawsze znalazł się ktoś, kto się chętnie ze mną napił.

Miałem pieniądze i stawiałem, a w takiej sytuacji natychmiast okazywało się, że mam wielu „przyjaciół”. Nie wiem, kiedy zacząłem się staczać, nie zarejestrowałem tego. Najpierw wywalili mnie z mieszkania, bo nie płaciłem za wynajem. Nie to, że nie miałem kasy, ale po prostu zapominałem o rachunkach. Wynająłem szybko jakąś kawalerkę na przedmieściach i cieszyłem się, że jest tańsza niż dotychczasowe mieszkanie.

Potem kilka razy dostałem upomnienie w pracy. Bo zdarzyło się, że w ogóle nie przyszedłem. Miałem kaca. Tłumaczyłem się głupio, że to przeziębienie. Na początku szef mi wierzył. Jednak gdy zdarzyło mi się przyjść po całonocnym chlaniu do roboty, wziął mnie na rozmowę.

– Panie Martin, tak być nie może – powiedział. – Ja pana szanuję, ale w mojej firmie nie można pić. Daję panu ostatnią szansę.

Przejąłem się, nie powiem. Przez chwilę próbowałem zachować fason. Przestałem pić, zacząłem odkładać pieniądze. Myślałem nawet, że kupię sobie samochód i przeprowadzę się w jakąś ładną okolicę. Wytrzymałem zaledwie kilka miesięcy. Pewnej soboty, gdy przechodziłem koło knajpy, wstąpiłem na jednego. Na jednym się nie skończyło. No i znowu wpadłem w ciąg.

Co dzień nie mogłem się doczekać, aż skończę zmianę, żeby wreszcie się napić. Rano bolała mnie głowa i żeby poczuć się lepiej, wypijałem klina. Oczywiście, szef szybko się zorientował, że znowu piję.

Straciłem pracę. No i wylądowałem na samym dnie

Nie bardzo się tym przejąłem – stres i kłopoty próbowałem zapijać. Kiedy wyrzucili mnie z kolejnego mieszkania, machnąłem na wszystko ręką i postanowiłem zamieszkać na ulicy. Akurat było lato, tu wyjątkowo gorące – a takich jak ja było tu wielu. Miałem jeszcze jakieś pieniądze, niewiele, wkrótce wszystko przepiłem. Zacząłem więc żebrać albo szukałem jakiejkolwiek dorywczej pracy, żeby było na wódkę i bułkę. Powoli – czy może szybko, nie wiem, bo nie pamiętam – zamieniałem się w kloszarda.

W sumie to przypadek, że Paweł mnie znalazł. Bo ja nie poszedłem do niego po pomoc, było mi głupio. A on pewnego dnia po prostu zobaczył mnie śpiącego na ławce. Zabrał mnie do domu. Następnego dnia, umyty, nakarmiony i przebrany w czyste ubranie, poczułem się dobrze. Myślałem, że posiedzę z Pawłem, napijemy się wina czy piwa, pogadamy. Ale on pojawił się wieczorem i oznajmił, że jedziemy.

– Dokąd? – zdziwiłem się.
– Na lotnisko – oznajmił mi sucho. – Kupiłem ci bilet.

Poczułem bunt. Nie chciałem wracać! Nie teraz, nie tak! Byłem na niego zły i miałem żal, że mnie tak traktuje. Ale gdzieś głęboko, w tym moim zamroczonym przez alkohol łbie, kołatała się myśl, że Paweł wie, co robi…

Wsiadłem do samolotu okropnie obrażony na Pawła. Wróciłem do kraju, w którym nie miałem nic

Zamieszkałem z mamą staruszką, której winny jestem opiekę, zresztą innego wyjścia dla siebie nie widziałem. Powoli zacząłem tu budować nowe życie. Kumpli nie mam – ci starzy się porozjeżdżali, nowych jeszcze nie znalazłem. Za to znalazłem pracę, zacząłem zarabiać. Co najważniejsze, zapisałem się do klubu AA. Bo wiem, że dla mnie innego ratunku nie ma. Jeszcze tylko jedną sprawę muszę załatwić: zadzwonić do Pawła i mu podziękować. Na końcu krzyczałem do niego, że przyjaciel tak nie postępuje. Ale to było kłamstwo. On zachował się jak najlepszy przyjaciel na świecie!

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA