„Długo staraliśmy się o adopcję, ale nie potrafiłam pokochać tego dziecka. Macierzyństwo mnie przerosło”

Załamana kobieta fot. iStock by GettyImages, Arsenii Palivoda
„Wychodząc za mąż za Piotrka, miałam wizję szczęśliwego domu, w którym główną rolę miały pełnić dzieci. Jednak szybko okazało się, że los bywa przewrotny, a nasze marzenia nie zawsze mają szansę, aby się ziścić. Informacja o tym, że nigdy nie zostanę matką, rozbiła mnie kompletnie”.
/ 29.03.2024 08:30
Załamana kobieta fot. iStock by GettyImages, Arsenii Palivoda

Starania o dziecko rozpoczęliśmy niemal od razu po ślubie. Oboje stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać.

— Wyobraź sobie, że za chwilę po mieszkaniu będzie hasał berbeć, który zupełnie nie będzie utrzymywał porządku — śmiał się mój mąż, gdy kolejny raz biegałam z odkurzaczem i wypominałam mu, że jest bałaganiarzem. Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale nie potrafiłam się zbyt długo złościć.

— A potem drugi i trzeci — odpowiedziałam od razu, gdyż wiedziałam, że Piotrek — podobnie jak i ja — marzy o gromadce dzieci.

Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Ja byłam pedantką, której przeszkadzał nawet najmniejszy paproch kurzu, natomiast Piotrkowi zupełnie nie przeszkadzał wszechobecny rozgardiasz. A mimo to świetnie się dogadywaliśmy i byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi.

— To może od razu rozpoczniemy starania — Piotrek mrugnął do mnie okiem. — Sprzątanie może poczekać — dodał ze śmiechem i zaciągnął mnie do sypialni. Tutaj akurat się z nim zgadzałam — sprzątanie naprawdę mogło poczekać.

Jednak nie wszystko szło po naszej myśli, a my po wielu miesiącach starań wciąż nie zostaliśmy rodzicami.

— Trzeba coś z tym zrobić — powiedział Piotrek któregoś wieczoru. Początkowo nie wiedziałam, co ma na myśli, ale szybko okazało się, że mój mąż zapisał nas do kliniki leczenia niepłodności. Piotrek zawsze był racjonalny i praktyczny, a każdy problem traktował zadaniowo. Teraz było zupełnie tak samo — pojawiła się przeszkoda i trzeba było ją pokonać. Tylko chyba nawet on nie przypuszczał, że tym razem okaże się, że tego problemu nie da się rozwiązać.

— Jest mi przykro, że muszę przekazać państwu takie wieści — zakomunikowała nasza lekarka. Właśnie przeszliśmy wielotygodniowe badania, które miały dać odpowiedź, dlaczego do tej pory nie zostaliśmy szczęśliwymi rodzicami.

Spojrzałam na nią i od razu wiedziałam, że nie będą to słowa, które chciałabym usłyszeć.

— Czeka nas długie leczenie? — zapytałam cicho.

Lekarka obrzuciła mnie spojrzeniem i powiedziała coś, co przekreśliło moje wszystkie plany i marzenia.

— W tym przypadku leczenie nic nie da — powiedziała po kilku sekundach.  — Nie ma najmniejszych szans na to, aby kiedykolwiek została pani biologiczną matką.

Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Niby rozumiałam znaczenie usłyszanych przed chwilą słów, ale nie dopuszczałam do siebie tej okrutnej prawdy.

— Ale przecież są jakieś metody, które umożliwiają zajście w ciążę — Piotrek próbował zaklinać rzeczywistość, ale po jego minie widziałam, że jest załamany tak samo jak ja. — W końcu mamy XXI wiek — dodał.

Lekarka spojrzała na nas smutnym wzrokiem.

— Niestety, ale w państwa przypadku nie ma na to szans — stanowczym głosem pozbawiła nas jakichkolwiek nadziei. A potem dodała, że może warto zastanowić się nad adopcją.

— Ale ja chcę mieć swoje dziecko! — wykrzyknęłam i z płaczem opuściłam gabinet. Piotrek wybiegł za mną i próbował mnie uspokoić. Ale to nie było takie proste. W ciągu kilku minut moje życie legło w gruzach, a ja dowiedziałam się, że jedno z moich największych marzeń nigdy się nie spełni.

Możemy rozważyć adopcję

Przez kilka kolejnych dni nie mogłam dojść do siebie. Piotrek próbował mnie pocieszyć, ale widziałam, że jemu też nie jest łatwo.

— Jestem wybrakowana — powiedziałam mu któregoś wieczoru. Właśnie dotarło do mnie, że to ja jestem winna temu, że nigdy nie będziemy mieć dzieci.

— Nie mów tak — Piotrek od razu zaprzeczył.

— A jak mam mówić?! — krzyknęłam. — To ja nie mogę mieć dzieci — dodałam z płaczem. Piotrek szybko podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.

— Wszystko będzie dobrze — szeptał i głaskał mnie po głowie. Ale ja wiedziałam, że nic nie będzie dobrze.

— Zrozumiem, jak będziesz chciał odejść — powiedziałam. I chociaż moje serce krzyczało, że tego bym nie zniosła, to wiedziałam, że nie mogę go zatrzymywać.

— Nie opowiadaj głupstw — ofuknął mnie mąż. — Nigdzie się nie wybieram. I na pewno się mnie nie pozbędziesz — dodał. Jednak ja wiedziałam, że z czasem zapał mojego męża do bycia ze mną może znacząco się zmniejszyć.

Piotrek jednak się nie poddał. Jak do każdego innego problemu, także i do tego podszedł w sposób zadaniowy. Któregoś wieczoru wrócił z pracy i powiedział, że musimy porozmawiać. "I to by było na tyle, jeżeli chodzi o nasze małżeństwo" — pomyślałam. Okazało się jednak, że mojemu mężowi chodziło o zupełnie coś innego.

— Długo myślałem nad tym wszystkim — usłyszałam. A potem Piotrek spojrzał mi prosto w oczy. — Pomyślałem, że może powinniśmy rozważyć adopcję. Jest tyle niechcianych dzieci. A my moglibyśmy jednemu z nich dać prawdziwy dom — dodał.

Spojrzałam na niego. Nigdy nie przypuszczałam, że Piotrek zaproponuje coś takiego. Z tego co wiedziałam, to zawsze pragnął zostać ojcem.

— Jesteś pewien? — zapytałam cicho.

— Oczywiście, że jestem pewien — odparł. — To dla nas ogromna szansa — dodał. A potem podszedł i mocno mnie przytulił. "Czemu nie?" — pomyślałam. Adoptowanie dziecka było naszą jedyną szansą na to, żebyśmy poczuli smak rodzicielstwa.

Proces adopcyjny będzie długi i wymagający

Kilka dni później udaliśmy się do ośrodka adopcyjnego. I już na samym początku przeżyliśmy spory szok — okazało się, że na swój dom czeka co najmniej kilkadziesiąt maluchów. A mimo to dowiedzieliśmy się, że wcale nie tak łatwo jest zostać rodzicem adopcyjnym.

— Proces adopcyjny jest długi, ciężki, czasochłonny i bardzo wymagający. A do tego wymaga od przyszłych opiekunów pełnego zaangażowania i pewności, że naprawdę chcą to zrobić — powiedziała dyrektorka już na początku naszej wizyty. Zabrzmiało to tak, jakby chciała nas zniechęcić do adoptowania jednego z jej podopiecznych.

— Nie poddamy się — od razu odpowiedział Piotrek. Spojrzał też na mnie, jakby szukał potwierdzenia, że tak jak on jestem zdecydowana na ten krok.

— Zrobimy wszystko, aby zostać rodzicami — przytaknęłam mężowi. Ale czy tak myślałam? Wtedy wydawało mi się, że to najlepsze wyjście. Nawet nie przypuszczałam, że pokochanie cudzego dziecka będzie tak trudne.

Sam proces adopcyjny ciągnął się w nieskończoność. Okazało się, że trzeba przejść mnóstwo testów, rozmów, wywiadów, badań i wielu innych procedur. A i tak cały czas mieliśmy wrażenie, że nie jesteśmy zbyt dobrzy, aby zostać opiekunami takiego porzuconego malucha.

— Takie są procedury — uspokajała nas dyrektorka, gdy głośno wyrażaliśmy swoje niezadowolenie. — Musimy mieć pewność, że oddajemy dziecko w naprawdę dobre ręce.

Przytakiwaliśmy jej, ale zaczynało nas to coraz bardziej irytować. I z każdą kolejną przeszkodą byliśmy niemal pewni, że zrezygnujemy.

Jednak nie poddaliśmy się, a po kilkunastu miesiącach ciężkich przepraw otrzymaliśmy w końcu upragniony telefon z ośrodka.

— Mogę wreszcie przekazać państwu dobrą nowinę — usłyszeliśmy w słuchawce uradowany głos dyrektorki ośrodka. — Po wielu miesiącach starań zostali państwo oficjalnie rodzicami adopcyjnymi.

Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy po dziewczynkę, o którą tak długo walczyliśmy. Trzymając na rękach to maleństwo, byłam przekonana, że czeka nas szczęśliwa przyszłość.

Nie potrafię pokochać tego dziecka

Przez pierwsze tygodnie byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. W końcu miałam dziecko, o którym tak bardzo marzyłam.

— Wyglądasz na bardzo szczęśliwą — powiedział Piotrek, gdy chodziłam z małą na rękach, próbując ją ukołysać do snu. Jednak to nie była prawda. Już jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że proces adopcyjny mógł być błędem, a ja robię dobrą minę do złej gry.

Jednak nic nie mówiłam, bo nie miałam odwagi przyznać się do tego, że nie jestem szczęśliwa.

— Dlaczego nic nie mówisz? — zapytał mnie mój mąż i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. Piotrek znał mnie wyjątkowo dobrze, wiec wcale mnie nie zdziwiło, że coś wyczuł.

— Stało się coś? — powtórzył pytanie, gdy przez kilkanaście sekund nie odzywałam się ani słowem. Nadal chodziłam z małą na ręku, a jej płacz zaczynał mnie coraz bardziej irytować.

W końcu Piotrek podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

— Co się stało? — zapytał z poważnym wyrazem twarzy.

Wtedy nie wytrzymałam. Poczułam, jak po policzkach ciekną mi łzy.

— Ja nie potrafię pokochać tego dziecka — wykrztusiłam w końcu. Piotrek spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

— Co ty opowiadasz? — zapytał. I wyraźnie oczekiwał odpowiedzi

— Ta sytuacja mnie przerosła — powiedziałam po chwili milczenia. — Byłam przekonana, że adopcja rozwiąże wszystkie moje problemy i zaspokoi chęć bycia matką. Ale nic nie jest tak, jak powinno być. Ja nie kocham tego dziecka.

Nie było mi łatwo wypowiedzieć te słowa. Wiedziałam, że Piotrek jest zaskoczony i chyba trochę rozczarowany. "On się tak starał, a ja wszystko zepsułam" — pomyślałam.

— I uważasz, że powinniśmy oddać Marysię z powrotem do ośrodka? — zapytał.

— Oczywiście, że nie — oburzyłam się. — Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła.

I to była prawda. Być może nie kochałam tego dziecka, ale nie miałabym serca, aby się go pozbyć.

— To, co zamierzasz zrobić? — zapytał mnie cicho mąż.

Zastanowiłam się. A potem odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Wychować i zapewnić jej szczęśliwy dom. I robić wszystko, aby ją pokochać.

Piotrek mocno mnie przytulił. I tak staliśmy we trójkę — ja, mój mąż i nasza adoptowana córeczka. Spojrzałam na małą i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby wychowywała się wśród ludzi, którzy ją kochają. Czy mi się to uda? Mam taką nadzieję.

Czytaj także:
„Rodzina ciągle pyta, kiedy ślub. Wciskają mi, że mój termin ważności się kończy i żaden nie zechce starej kociary”
„Mój brat to wiejski podrywacz, który żadnej pannie nie przepuścił. Brał je sobie na sianko, bo miał dobry bajer”
„Mój syn to pantoflarz. Nawet po rozwodzie chce być lojalny, choć żona go zdradziła i upokorzyła”

Redakcja poleca

REKLAMA