„Zakochany śmieciarz”. Tak mógłby brzmieć tytuł jakiejś piosenki, chociaż przebojem pewnie by nie została. Za to teraz moje życie jest jak cała lista przebojów!
Jestem śmieciarzem od ponad trzydziestu lat. I się tego nie wstydzę. To, co robię, jest potrzebne ludziom. Nawet niezbędne. Dużo bardziej niż praca w jakiejś agencji reklamowej. Każdy przyzna, że bez tych reklam da się żyć. A bez wywiezionych śmieci? Prawda? Jest tylko jeden mały problem.
Śmieciarz to chyba jeden z najmniej romantycznych zawodów na świecie. Jak mówię, co robię, to ludzie baranieją. No bo co mieliby odpowiedzieć? Zapytać, czy znajduję w tych śmieciach ciekawe rzeczy? Pewnie mógłbym kłamać. Albo wymyślić jakieś ładne określenie typu menedżer do spraw nieczystości. Tyle że nie potrafię.
Więc sam jestem sobie winien, że od tylu lat jestem sam. Długo próbowałem znaleźć kobietę. Zawsze kończyło się tak samo. Mogłem zwlekać, zmieniać temat, ale zawsze w końcu nadchodził ten moment, że trzeba było powiedzieć dziewczynie, czym się zajmuję. I uwierzcie – to zawsze był koniec.
Niektóre uciekały od razu, inne jeszcze udawały przez kilka dni i znikały pod pierwszym z brzegu innym pretekstem. Ale wiem, że chodziło o te śmieci. W końcu dałem sobie spokój.
Mam całkiem udane, spokojne życie
Moje wymagania są niewielkie, więc pieniędzy mi starcza, a nawet trochę odkładam. Na podróże, jak już pójdę na emeryturę. Jestem zapalonym wędkarzem. Każdy weekend spędzam za miastem na rybach. Lubię ciszę, spokój, lubię tak sobie siedzieć i rozmyślać. Wiem, że to śmieszne, ale czasem zaczynam sobie rymować. I zapisuję te moje rymowane przemyślenia w kajeciku tylko dla siebie. Potem do nich czasem wracam, coś zmieniam, dopisuję. Jak już się doczekam tej emerytury, to pojadę do Skandynawii na pstrągi. Piękne rzeki mają na północy.
A moje największe marzenie to Kanada. Ale raczej jeżeli któregoś dnia nie znajdę w tych śmieciach szkatułki ze złotem, to na taką podróż nie odłożę. Pewnie będzie mi musiał starczyć album ze zdjęciami z Kanady, który kupiłem parę lat temu. I obejrzałem już ze 100 razy. Albo więcej.
W domu radzę sobie sam całkiem nieźle. Lubię porządek, śmieci mam dość w pracy. Umiem gotować, nic wyszukanego, ale na pewno nie jadam zup z torebki jak pewnie wielu starych kawalerów. Czasem nawet upiekę sobie szarlotkę albo piernik. Mama mnie nauczyła. W każdą środę idę na spotkanie w moim kole wędkarskim. Pogadamy, napijemy się piwa. Te spotkania zaspokajają moje potrzeby towarzyskie. Czasem w piątek z kolegami z pracy też wstępujemy na jedno piwko.
Znalazłem kobietę w… kontenerze
I tak żyłem sobie spokojnie i szczęśliwie, choć może trochę samotnie, do pewnego czwartku dwa miesiące temu. Trochę bolała mnie głowa, bo za dużo było piwka poprzedniego dnia. Zajechaliśmy śmieciarką pod taką starą kamienicę. Brama jest tam tak niska, że nie da się wjechać na podwórko. Trzeba pojemniki ręcznie wywozić na ulicę. Podchodzę do kontenera na makulaturę i już chcę go szarpnąć, gdy czuję, że coś się w środku rusza. Kot? Zaglądam, a tam… kobieta. W kaloszach i gumowych rękawicach nerwowo przekopuje sterty papierów.
– Halo! Zgubiła coś pani tutaj? – zażartowałem, nachylony nad nią. Kobieta się wyprostowała.
– A żeby pan wiedział, że zgubiłam! Błagam, proszę jeszcze nie zabierać tego kontenera. Tu gdzieś jest rękopis mojej powieści! Błagam pana! No cóż. Jestem dżentelmenem. Nie zostawię kobiety w opałach samej sobie. Gwizdnąłem na mojego kolegę i dałem mu znak, żeby przyszedł.
– Proszę się stąd wygramolić. Zrobimy inaczej – zaordynowałem i podałem pani pisarce rękę. Potem razem z kolegą położyliśmy kontener na boku. I do drugiego, już opróżnionego, przekładaliśmy gazetę po gazecie.
– Proszę powiedzieć, czego szukamy – zagadnąłem.
– To był gruby skoroszyt, zapisany ręcznie. Musiałam go położyć na stercie gazet, a potem je zgarnęłam i wyrzuciłam. Nigdzie nie mogę znaleźć zeszytu, więc na pewno jest gdzieś tutaj. Od wczorajszego wieczoru.
W milczeniu przekładaliśmy gazetę po gazecie, karton po kartonie. Niestety. Doszliśmy do dna i nic. Ani śladu rękopisu.
– Wie pani… Zbieracze makulatury mogli tu w nocy być. To się zdarza. Bardzo mi przykro. Kobieta wyglądała na załamaną.
– No tak. To się musiało tak skończyć. Jak się głupiej babie na starość ubrda, że może zostać pisarką. Wszyscy się ze mnie śmieją. Znajomi, rodzina. Bo wie pan, ja jestem fryzjerką, tę powieść piszę od pięciu lat. To byłby mój debiut. Ale widać nie było mi pisane, he, he. Dziękuję panom bardzo. Może się kawy napijecie?
– No, byłoby miło, ale musimy jechać dalej. Proszę się nie załamywać, raz pani napisała, to i drugi raz się uda. A tak w ogóle, to proszę jeszcze raz w domu poszukać. Może skoroszyt gdzieś spadł i wcale nie powędrował do śmieci? Powodzenia! – pożegnałem się i pojechaliśmy dalej.
Następnego dnia, gdy wszedłem na to samo podwórko, z okna na drugim piętrze rozległy się krzyki. – Halo, tutaj, u góry! Podniosłem wzrok, a tam z okna wychylała się niedoszła pisarka.
– Proszę zaczekać, muszę coś panu powiedzieć! – zawołała i zniknęła. Po chwili pojawiła się na podwórku. – Miał pan rację! Miał pan rację! Znalazłam mój rękopis za szafką! Jest! Muszę pana uściskać! – krzyknęła i zanim zdążyłem zaoponować, kobieta wisiała mi na szyi. Muszę przyznać, że nie było to nieprzyjemne.
Jej obfity biust kleił się do mojej piersi
Przyjemnie pachniała, jej włosy muskały moją twarz. No, nie muszę mówić, co się zaczęło dziać.
– Już dobrze, już dobrze, pobrudzi się pani – zacząłem się odsuwać. – Bardzo się cieszę, ale przecież to nie moja…. Kobieta nie dała mi dokończyć.
– Jak nie pana? To pan mi powiedział, żeby szukać w domu. Ja już się poddałam. Pewnie bym znalazła ten zeszyt za dziesięć lat, przy jakimś remoncie. Muszę się jakoś odwdzięczyć… – kobieta obrzuciła mnie krytycznym wzrokiem.
– Wiem. Wyraźnie przydałoby się panu strzyżenie. Proszę przyjść jutro na Krzywą, to się tym zajmę. Pracuję do osiemnastej, to chyba pan zdąży, prawda? Jakby mnie akurat nie było, proszę pytać o Wandę. Nie było sensu się sprzeciwiać. Zresztą, wcale nie chciałem. Po pierwsze – rzeczywiście przydałoby mi się strzyżenie. Po drugie – kobitka była niebrzydka, sympatyczna, bystra, no i… już wiedziała, że jestem śmieciarzem!Więc byłem o krok dalej niż we wszystkich wcześniejszych próbach nawiązania znajomości.
Zanotowałem w telefonie adres, pożegnałem się i wróciłem do roboty. Następnego dnia po pracy wyszorowałem się staranniej niż zwykle i spryskałem obficie wodą toaletową. Pewnie nawet zbyt obficie, bo gdy tylko wszedłem do zakładu fryzjerskiego, Wanda oderwała wzrok od głowy klientki i zawołała:
– No proszę, ale się pan wypachnił! Proszę usiąść, zaraz się panem zajmę. Siedziałem i przeglądałem leżące na kupce kobiece pisemka. Wśród nich odkryłem ze zdziwieniem „Magazyn Wędkarski”. Wprawdzie numer sprzed dwóch miesięcy, ale jednak.
– Znalazł pan coś dla siebie widzę? – zawołała Wanda. Podniosłem pismo i pokazałem jej. – Interesuje pana wędkarstwo? To ja dorzuciłam do kupki ten magazyn. Zamiast wyrzucić. Ale jakoś nasze klientki nie są zainteresowane. A klientów mamy niewielu. I proszę bardzo, przydał się wreszcie.
Klientka Wandy w końcu została uczesana, spryskana lakierem i sobie poszła. Pożegnała się też druga fryzjerka i zostaliśmy sami. Rozsiadłem się w fotelu, zamknąłem oczy i oddałem się w ręce Wandy.
Ależ mi się z nią świetnie gadało!
– To dziadek zaraził mnie wędkarstwem – odezwała się. – Przez całą podstawówkę wakacje spędzałam z nim w domku kempingowym w ośrodku jego koła wędkarskiego. Byłam dobra, co roku wracałam z pucharem z zawodów dla dzieci. Potem miałam długą przerwę. Męża wędkowanie śmiertelnie nudziło, wolał motorówki i skutery…
„Mąż. Szlag, jest jakiś mąż” – pomyślałem i zrobiło mi się smutno.
Ale Wanda mówiła dalej: – W pierwszy weekend po rozwodzie odgrzebałam w piwnicy swoje wędki i pojechałam na ryby. Boże, jak mi tego brakowało. Obiecałam sobie, że już nigdy przez żadnego faceta nie będę rezygnować z tego, co lubię.
Wanda dawno skończyła zajmować się moją fryzurą. Zaparzyła kawę i rozmawialiśmy. O wędkowaniu, o samotności, o życiu po prostu. Nawet nie wiem, kiedy zrobiło się ciemno.
– Już 19. Dawno powinnam zamknąć – zreflektowała się Wanda. Pogasiliśmy światła, opuściliśmy kratę. I wyraźnie żadne z nas nie było gotowe na zakończenie spotkania.
– Może da się pani zaprosić na piwo? Pewnie jest tu gdzieś jakiś pub – zaryzykowałem wreszcie.
– Jasne, tu za rogiem. Mają świetne piwo z takiego małego browaru. Może panu zasmakuje.
Na jednym piwie się nie skończyło. Nigdy z żadną kobietą tak mi się nie rozmawiało. Pomiędzy jednym a drugim piwem przeszliśmy na ty. Dowiedziałem się, że Wanda ma 49 lat („Jeszcze parę lat temu tak się bałam tej pięćdziesiątki, a teraz, kiedy to już za parę miesięcy, w ogóle przestałam się tym przejmować”), mężatką była zaledwie przez pięć lat i to dawno temu. Dzieci nie miała („Chyba też nigdy nie chciałam”), a pięć lat temu poczuła, że chce napisać powieść.
– Raczej nie zostanę pisarką. Nawet gdyby ktoś zechciał wydać tę pierwszą powieść. Bo nie mam pomysłów na kolejne. Po prostu któregoś dnia zrozumiałam, że kołacze mi się po głowie historia, która jest warta opisania. Ta książka to nie jest autobiografia, choć bohaterka ma wiele ze mnie. Pozbierałam do kupy urywki z życia znajomych, zasłyszane anegdoty, zdarzenia. I udało mi się to spójnie wpleść w życie jednej kobiety i jej przyjaciół. Może kiedyś dam ci przeczytać, ale jeszcze nie jestem na to gotowa. Bo jak przeczytasz, to będziesz wiedzieć o mnie wszystko. Dlatego też waham się, czy w ogóle próbować ją wydać. Nie jestem ekshibicjonistką, lubię dużo mówić, ale nie o uczuciach, nie o tym, co siedzi we mnie w środku, co mnie gryzie. A tam wszystko opisałam…
W nocy nie mogłem spać. Nie mogłem uwierzyć, że oto nagle, kiedy już dawno straciłem nadzieję, spotkałem bratnią duszę. Kobietę, która jest mną zainteresowana! Mną, śmieciarzem. Rozsądek podpowiadał: Stefan, nie ekscytuj się, pewnie nic z tego nie będzie! Ale serce wiedziało swoje.
Spotkaliśmy się następnego dnia. I umówiliśmy na ryby. Na cały weekend. Zarezerwowałem domek, upewniłem się, że ma dwie sypialnie. Żeby Wanda nie pomyślała, że coś sobie z góry założyłem. To był najwspanialszy weekend w moim dorosłym życiu. Nie przesadzam. Naprawdę. Druga sypialnia nam się nie przydała. Muszę się przyznać, że w niedzielę w ogóle nie poszliśmy łowić. Nie wyszliśmy nawet z domku.
– Wiesz, ja mam jutro wolne, może zostaniemy do rana – zaproponowałem nieśmiało po południu.
– Ja mam pierwszą klientkę na 13, to jak się rano zwiniemy, to zdążę. Cały czas o tym myślałam, tylko nie chciałam się narzucać. Widać myślimy dokładnie to samo – zawołała Wanda i zanurkowała pod kołdrę. Jeszcze tego wieczoru zrobiłem coś, o czym myślałem, że nigdy tego nie zrobię. Pokazałam Wandzie swoje rymowanki. Oczywiście pożałowałem już w momencie, gdy podałem jej kajet. Byłem pewien, że parsknie śmiechem. Przez chwilę czytała w skupieniu.
– Stefan, ty masz talent. Mógłbyś pisać teksty do piosenek. Jakbyś się postarał, to może i jakiś hit disco polo byś napisał… Za to ostatnie Wanda oberwała poduszką w głowę i znowu na jakiś czas rozmowa się urwała. W poniedziałek odwiozłem Wandę do pracy i pojechałem do domu. Krzątałem się po kuchni i nagle zauważyłem, że się w ogóle nie mogę skupić na tym, co robię. Zapomniałem włączyć gaz, schowałem nóż do lodówki… Myślałem tylko o Wandzie!
„Chłopie, czy ty żeś się na stare lata zakochał? Jak gówniarz?” – zadałem sobie pytanie. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to chyba nigdy nikogo nie kochałem. Wiec może to jednak to? Może to tak jest, że ta druga osoba siedzi ci w głowie i nie chce z niej wyjść? Nagle zadzwoniła komórka.
– Stefan? Musiałam cię usłyszeć. Wiesz, jestem taka rozkojarzona. Przed chwilą o mało nie ostrzygłam jednej starszej pani na łyso. Bo zamiast po szczotkę sięgnęłam po maszynkę. Coś ty ze mną zrobił? Zacząłem się śmiać i opowiedziałem jej o swoich poczynaniach w kuchni.
To będzie prezent drukowany
– To chyba nie mamy innego wyjścia i musimy się znowu zobaczyć. Zanim zrobimy sobie lub komuś krzywdę – zakończyła rozmowę Wanda. Po chwili przyszedł SMS: „Wiesz, gdzie mnie szukać. Mieszkanie nr 24. Będę po 19”. Kupiłem bukiet kwiatów i wino. Żeby było elegancko. Ale ponieważ nie wiedziałem, jakie lubi Wanda, to na wszelki wypadek wziąłem i białe, i czerwone. Kwadrans przed 19 byłem już na miejscu. Spacerowałem po ulicy w tę i z powrotem, i odliczałem minuty.
O 19.02 nacisnąłem dzwonek. Wanda wyglądała jeszcze ładniej niż zwykle. Burzę loków spięła wysoko na głowie. Miała na sobie miękką, podkreślającą jej kobiece kształty sukienkę. Nigdy nie podejrzewałem siebie o taką spontaniczność, ale nie wytrzymałem. Rzuciłem kwiaty i wino na ziemię, złapałem ją na ręce.
– Drugie drzwi na lewo – wyszeptała. Jaki w sypialni jest bałagan, zauważyłem dopiero godzinę później. Czego tu nie było. Sterty gazet, biżuteria, jakieś chusty, ubrania. Na podłodze, na drzwiach szafy, na krzesłach. Wstałem i odruchowo zacząłem zbierać gazety. Myślałem, że Wanda przysnęła.
– No proszę – usłyszałem jednak jej głos; leżała oparta na boku i przyglądała mi się z uśmiechem. – Absztyfikant śmieciarz to skarb. Miałam nosa – nie dałem jej dokończyć. Oberwała stertą gazet, wyskoczyła spod kołdry i zaczęliśmy się ganiać jak dzieci po mieszkaniu. Minęła kolejna godzina, zanim przypomnieliśmy sobie, że jesteśmy statecznymi ludźmi w średnim wieku. Podniosłem z podłogi bukiet i wstawiłem do wazonu. Wanda, już ubrana i uczesana, zaczęła odgrzewać kolację.
– Przez ciebie ta lazania będzie gumowata. A to moje danie popisowe – Wanda pogroziła mi palcem. – No dobra, wybaczam. Warto było.
„Jeżeli to jest jej danie popisowe, to następnym razem na pewno ja gotuję” – pomyślałem, ale głośno powiedziałem:
– Nic jej nie brakuje, naprawdę, bardzo smaczna. Gdy już byłem przy drzwiach, Wanda wręczyła mi grubą kopertę. W środku był maszynopis. – To moja powieść. Dałam ją do przepisania. Nikt jej jeszcze nie czytał. No, oprócz maszynistki. Czytałem do rana. Nie jestem wykształcony, nie znam się na literaturze. Nie wiem, czy Wanda ma dobry styl, czy powieść ma ciekawą kompozycję. Ale nie mogłem się oderwać. To była opowieść o zmaganiach zwykłego człowieka z losem. Dowcipna, gorzka. Ale do bólu szczera i prawdziwa. „Nie wiem, czy to jest dobra literatura. Ale to jest piękna historia. Przeczytałem do końca.
„Kocham Cię” – napisałem o 4. rano
Pewnie ją obudziłem, bo odpisała: „Ja Ciebie też, głuptasie”. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni. Nie zamieszkaliśmy razem, bo nasze wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać mieszkanie, są skrajnie różne. Ale pewnie wkrótce będziemy musieli podjąć w tej sprawie jakieś negocjacje…
Na szczęście nie musiałem bardzo walczyć o to, kto w tym związku jest kucharzem. Po pierwszej kolacji, którą przygotowałem ja (szparagi zapiekane z szynką parmeńską, polędwiczki wołowe w sosie szałwiowym, a na deser sernik z malinami), Wanda sama zaproponowała:
– Poddaję się. W tym związku kuchnia należy do ciebie. Jak sobie przypomnę moją lazanię, to aż się rumienię. Przepraszam, że cię na nią naraziłam. Oczywiście próbowałem zaprzeczać, ale w końcu się poddałem.
– Masz rację. Lazania była straszna. Ale lody na deser całkiem znośne. Zaczęliśmy się śmiać, jakbyśmy zwariowali na dobre. Zrozumiałem, że złapałem szczęście za nogi. I nie mogę go już wypuścić. Przygotowuję niespodziankę na 50. urodziny Wandy. Wydam na nią wszystkie oszczędności. Skandynawie i Kanady już mi nie są potrzebne. Z Wandą mogę spędzić emeryturę w przyczepie nad jeziorem.
A za te oszczędności wydam powieść Wandy. Znalazłem w internecie firmę, która pomaga wydawać własnym sumptem książki. Oferują korektę, skład, druk. Na razie zamawiam 200 egzemplarzy. Do rozdania znajomym, rodzinie. I rozesłania do profesjonalnych wydawnictw. Mam przeczucie, że znajdzie się ktoś, kto zechce ją wprowadzić do obiegu. Bo może Wanda nie napisze nic więcej, ale ta jedna książka naprawdę zasługuje na to, żeby przeczytał ją ktoś jeszcze oprócz mnie.
To nie koniec moich niespodzianek. Wanda szykuje wielkie przyjęcie. Przy okazji ma przedstawić mnie znajomym. Pewnie jak się wyda, że jestem śmieciarzem, to się jej przyjaciele trochę zdziwią. Dlatego pomyślałem, że już gorszego wrażenia i tak nie zrobię, i postanowiłem iść na całość. Piszę dla Wandy piosenkę. Kolega z pracy, co trochę gra na gitarze, wymyślił prostą melodię. I nauczył mnie potrzebnych chwytów. Na razie mam jedną zwrotkę i refren. Idzie mniej więcej tak: „Obudziłaś mnie, moja królewno ze snu, który już zawsze mógł trwać wiem, że tobie zawdzięczam na pewno, że się szczęścia przestałem tak bać”. Nie jest to wielka poezja. Ale jeszcze dwa tygodnie. Postaram się.
Czytaj także:
„Dałam córce wszystko to, czego ja nie miałam. Chciałam, by została lekarzem, a nie samotną matką bez wykształcenia”
„Mój mąż skapcaniał. Dawniej biegaliśmy na imprezy, pikniki, wycieczki. Dziś nawet na spacer nie mogę go wyciągnąć”
„Sąsiadka wyrzuciła na bruk ciężarną lokatorkę, bo bała się, że ta chce ją okraść. Przecież, to trzeba nie mieć serca"