„Dlaczego matki z internetu wiecznie pouczają inne matki? Każda myśli, że wie najlepiej, co dobre dla cudzego dziecka!”

Mąż po prostu przyniósł do domu dziecko, które urodziła mu kochanka fot. Adobe Stock, Africa Studio
„– Ja już nie mogę! Ta baba z Instagrama nie daje mi spokoju. Że czapeczka za cienka, że pod tym kocykiem to dzidzia marznie, a gdzie moskitiera. Inne zaczęły jej wtórować. Czy one nie mają własnych dzieci? Niech się nimi zajmują, zamiast czepiać się mnie! – Mają – odparłam. – Ale pouczając ciebie, zapewne rekompensują sobie własne błędy”.
/ 13.12.2022 16:30
Mąż po prostu przyniósł do domu dziecko, które urodziła mu kochanka fot. Adobe Stock, Africa Studio

– Oszalałaś? Co ty wyczyniasz?! To najgłupszy pomysł, o jakim słyszałam! Przecież chcesz zajść w ciążę! Musisz być odpowiedzialna. Słyszysz, co do ciebie mówię? Nie wzdychaj mi tu!

Dwa lata temu wrzeszczałam tak na przyjaciółkę, kiedy wtajemniczyła mnie w swoje plany. Otóż Agnieszka postanowiła rzucić stabilną, dobrze płatną pracę i otworzyć własną firmę, choć planowali z mężem dziecko. Na dodatek chciała robić karierę w biznesie, z którym dotąd nie miała styczności, nie na poziomie profesjonalnym. Wcześniej zajmowała się marketingiem i promocją w internecie dla firmy handlującej ekologicznymi kosmetykami. Teraz zamierzała przerzucić się na… projektowanie wnętrz. Czy to takie dziwne, że na nią nawrzeszczałam?

Martwiłam się, że wyląduje pod mostem

Ja prosiłam, straszyłam, ostrzegałam, Aga pozostawała niewzruszona. Jak sobie coś umyśliła, to parła do przodu jak czołg.

– Spokojnie, kochana. Skąd ten brak wiary we mnie? Przecież wiesz, że zrobiłam kurs, pomagałam Joannie w projektach i sama kilku osobom urządziłam mieszkanie. W czasie ciąży mogę bez problemu pracować, a jak już młode się pojawi, to będę przygotowywać projekty z domu.

Wzięłam głęboki oddech.

– No dobrze… Pomijając ciążę i macierzyństwo, kurs to nie studia, Joannie pomogłaś trzy razy na krzyż, w dodatku charytatywnie, a to, że komuś urządziłaś mieszkanie, nie znaczy, że stałaś się od razu gwiazdą wnętrzarstwa. Nie uważasz, że lepiej byłoby zachować pracę, w międzyczasie rozkręcając biznes? Pomyślałaś, że możesz nie mieć klientów, bo nikt o tobie nie usłyszy?

– I tu się mylisz, moja droga – odrzekła tym swoim irytującym, zdecydowanym tonem. – A od czego moje dotychczasowe umiejętności? Rozkręcę taką kampanię w mediach społecznościowych, że ludziska będą do mnie walić drzwiami i oknami.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Ja zaś musiałam odszczekać, co mówiłam, bo Agnieszka tak się rozszalała w internecie, że momentalnie zdobyła klientów. Zastosowała mnóstwo sztuczek, o których mi opowiadała, ale niewiele z tego zrozumiałam. Dla mnie media społecznościowe to nadal magia, ze wskazaniem na czarna magia. Co nie zmienia faktu, że byłam pod ogromnym wrażeniem osiągnięć przyjaciółki. Pewnego dnia pokazała mi swoje profile w internecie. Jakość zdjęć, podpisów, liczba interakcji były imponujące. Zdecydowanie znała się na swoim fachu. A projekty wnętrz? Fantastyczne! Agnieszka unikała popularnych bieli i szarości. Proponowała klientom zdecydowane kolory, wzorzyste tapety, koncepcje odważne i jedyne w swoim rodzaju.

Młodzi klienci ją za to uwielbiali

Gdy zaszła w ciążę, radości nie było końca. Spełniło się jej marzenie. Robiła sobie ciążowe zdjęcia za pomocą statywu i pilota. Wyglądała na nich kwitnąco, ciąża tylko dodała jej urody. To do takich kobiet pasuje jak ulał określenie stan błogosławiony. Zaczęła nawet wrzucać te zdjęcia na swoje strony wnętrzarskie w ramach ocieplania wizerunku.

Klienci lubią czuć, że mają do czynienia z osobą z krwi i kości. Przez takie luźne posty nawiązuję z nimi relacje.

Cóż, nie znam się na mediach społecznościowych, ale umiem ocenić, czy coś działa czy nie. W przypadku Agnieszki ta strategia faktycznie odnosiła skutek – realizowała coraz bardziej śmiałe projekty u coraz bogatszych klientów. Aż pewnego dnia odwiedziła mnie wyraźnie nabuzowana.

– Zobacz!

Pokazała mi swoje konto na Instagramie, gdzie wrzuciła zdjęcie, na którym korzysta z letnich promieni słońca. Pod zdjęciem widniał komentarz: „kobieta w ciąży nie powinna się opalać”.

– Czy ta baba naprawdę uważa, że jestem na tyle głupia, by przesiadywać godzinami w pełnym słońcu? I narażać się na udar?

– Wiesz… Z tego, co słyszałam, w internecie wszyscy uważają się za ekspertów.

– No fakt, ale i tak mnie to wkurza.

Agnieszka dalej robiła swoje i jej strategia przynosiła owoce. Niestety, znów nie obyło się bez nerwów. Miesiąc przed rozwiązaniem wrzuciła na Instagram zdjęcie łóżeczka, pod którym ta sama mądralińska baba napisała, że materacyk jest umieszczony za nisko.

No przecież wiem, do jasnej cholery! – pomstowała. – Napisałam jej, że może być spokojna, do narodzin potomstwa materac zostanie podniesiony.

– Moim zdaniem powinnaś jej powiedzieć, by pilnowała własnego nosa.

– Nie mogę. Zasada w promocji jest taka, że trzeba być miłym.

Ciężkie to życie w sieci – skwitowałam.

Nie uważałam, żeby Agnieszka swoim podejściem kogokolwiek oszukiwała. Była miłą osobą, a tamta kobieta najwyraźniej lubiła się czepiać. Uważała się za jakąś alfę i omegę macierzyństwa, i to z przymusem do pouczania innych. Irytujący typ.

Agnieszka urodziła piękną, zdrową córeczkę

W pierwszych tygodniach, z oczywistych względów, musiała odłożyć pracę na bok, ale nie miała powodu do zmartwienia. Dzięki dobrze płatnym zleceniom zgromadziła oszczędności, a zadowoleni klienci byli gotowi czekać na nią nawet rok. Przyjaciółka bez reszty poświęciła się macierzyństwu i czerpała z niego ogromną radość. Promieniała. Była jedną z tych szczęśliwych matek, które po porodzie szybko wracają do dawnej formy i budzą zawiść swoim wyglądem. Oczywiście życie to nie bajka, więc nie zawsze było różowo. Ale uśmiech upragnionej, wyczekanej córki wynagradzał wszystko. Z przyjemnością oglądałam zdjęcia, które mi wysyłała, zwłaszcza te ze spacerów, gdzie dumna mama robiła sobie selfie z bobasem w wózku. No i pewnego dnia znów zadzwoniła do mnie wściekła jak osa.

– Ja już nie mogę! Ta baba z Instagrama nie daje mi spokoju! Że czapeczka za cienka, że pod tym kocykiem to dzidzia marznie, a gdzie moskitiera. Jeszcze inne zaczęły jej wtórować! Czy one nie mają własnych dzieci? Niech się nimi zajmują, zamiast czepiać się mojego!

– Mają – odparłam. – Jasne, że mają własne dzieci, ale pouczając i krytykując ciebie, zapewne rekompensują sobie własne błędy.

– Myślisz? – spytała Agnieszka nieco uspokojona.

– Tak mi się wydaje. Poza tym ludzie w internecie bardzo lubią się wymądrzać. Chodzi o anonimowość. Niby skąd tyle jadu, hejtu… Bo mogą, bo nie dostaną w twarz od tego, kogo obrażą, bo nie muszą świecić oczami i się konfrontować, póki ktoś ich nie pozwie, rzecz jasna…

– Jak na osobę kiepsko uspołecznioną w mediach, dużo o nich wiesz.

– Bo to taki sam mechanizm jak w anonimach od tak zwanych życzliwych osób. Tyle że w sieci szybciej działa.

– Osobiście mam już tego dość. Chyba…

– Wreszcie im odparujesz? – weszłam Agnieszce w słowo. – Rzucisz ciętą ripostą?

– Nie – odparła z niejakim zażenowaniem. – Przestanę publikować osobiste zdjęcia.

Byłam zdziwiona

Bo z tego, co mówiła, zrozumiałam, że te zdjęcia pomagały jej w zdobywaniu klientów. Po ich obejrzeniu widzieli, z kim będą pracować. Łatwiej było im podjąć decyzję, gdy wykonawca stawał się im bliższy. Jednak Agnieszka doszła do wniosku, że biznes biznesem, promocja promocją, a irytujące komentarze kosztują ją zbyt wiele emocji. Poza tym i tak nie potrzebowała w obecnej chwili nowych klientów. Doszłyśmy do wniosku, że internet to doskonałe narzędzie promocji, ale trzeba wypośrodkować, co chcemy w nim umieszczać. Trzeba znaleźć równowagę, która pozwoli nam cieszyć się sukcesem, ale bez poświęcania własnego dobrostanu.

– Poza tym mam już nowy pomysł – oznajmiła podniesiona na duchu przyjaciółka. – Będę publikować tak zwane zdjęcia zza kulis. Jak wybieram materiały, jak dźwigam paczki z glazurą. Wiem! Otworzę bloga, na którym będę udzielać praktycznych wskazówek, jak tanio odświeżyć mieszkanie. Myślisz, że to wypali?

– Aga, na sto procent – powiedziałam, uśmiechając się. – Wszystko, czego się dotkniesz, zamieniasz w złoto.

Cieszyłam się, że Agnieszka nie uległa ponuremu nastrojowi, a nieprzyjemne doświadczenie postanowiła przekuć w coś dobrego. Byłam pewna, że ten blog stanie się jej kolejnym cudownym dzieckiem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA