„Dlaczego jestem po 4 rozwodach? Bo wolę wyjść za zdrajcę lub brutala niż za nudziarza. W związku muszą być fajerwerki”

Zawsze wychodziłam za złych mężczyzn fot. Adobe Stock, sepy
„Zawsze wybierałam faceta, który rozbudzał motyle w brzuchu i kończyłam poturbowana. Pierwszy był narcyzem, drugi, kiedy uznał, że jestem ślepa z miłości i zaczął mnie zdradzać. Trzeci okazał się być hipochondrykiem, a żeby na dobre pozbyć się czwartego, brutala, musiałam wystąpić o zakaz zbliżania się”.
/ 14.10.2022 18:30
Zawsze wychodziłam za złych mężczyzn fot. Adobe Stock, sepy

Nie zakochuję się w każdym, kogo poznam, ale cztery razy w życiu serce stwierdziło: to ten. Pierwszy był narcyzem, co wyszło na jaw na trzy miesiące przed ślubem. Drugi, kiedy uznał, że jestem tak zakochana, że aż ślepa, zaczął mnie zdradzać. 

Trzeci okazał się nudnym hipochondrykiem, a żeby na dobre pozbyć się czwartego, męża brutala, musiałam wystąpić o sądowy zakaz zbliżania się. Drań kosztował mnie cztery tysiące z trudem uzbieranych oszczędności, bo musiałam wstawić wybite zęby. Nie czekałam na kolejny seans bicia za to, że ośmieliłam się mu sprzeciwić. Obdukcja, pozew o rozwód, te rzeczy. Wiedziałam, że już do domu nie wrócę, ale wolałam tułać się po znajomych, a nawet i po noclegowniach, byleby więcej nie mieć z nim do czynienia.

Kiedy dostałam rozwód, opiłam to z kumpelami

Kilka miesięcy później, kiedy szukałam pokoju do wynajęcia, trafiłam na ogłoszenie o mieszkaniu kilka przecznic od mojej pracy. Nowy budynek otoczony zielenią, pokój z balkonem, kuchnia, łazienka. Cena do przyjęcia. Drugi pokój w mieszkaniu wynajmował mężczyzna.

Nie będzie to pani przeszkadzało? – spytała pani z agencji wynajmu.

Wolałabym oczywiście kobietę, ale miejscówka, otoczenie, cena…

– Zależy, co to za mężczyzna – odparłam ostrożnie.

W końcu większość facetów jest w porządku. Nie każdego trzeba się bać. Pani z agencji zorganizowała nasze spotkanie w mieszkaniu – obejrzę sobie lokal i poznam ewentualnego współlokatora. Okazał się nim Mateusz.

Tu musimy się cofnąć o jakieś cztery lata, kiedy byłam już po hipochondryku, a przed moim mężem. Koleżanka namówiła mnie na szybkie randki. Wiecie – duża sala zastawiona dwuosobowymi stolikami. Przy każdym siedzi kobieta szukająca miłości. W sali są też mężczyźni szukający kobiety. Siadają przy stoliku i para ma pięć minut, by się zorientować, czy kliknie między nimi. Po pięciu minutach panowie przechodzą do kolejnych stolików, a kobiety zaznaczają w kajeciku, czy facet ją zainteresował. Jeśli tak, i jeśli ten mężczyzna ją także wybrał, organizuje się im już dłuższą randkę. Z Mateuszem nie kliknęło. Był sztywny i nudny. Przez te pięć minut ja mówiłam, on na pytania odpowiadał monosylabami. Kiedy minął czas, wstał, ukłonił się sztywno i poszedł do następnego stolika.

Dziwak, pomyślałam

I oczywiście skreśliłam go w kajeciku. Lubię mężczyzn wygadanych, którzy są towarzyscy i z którymi łatwo nawiązuje się kontakt. Był mrukliwy, ale wiedziałam, że nie niebezpieczny. Mieliśmy wspólnych znajomych i oni czasem o nim plotkowali. Z opowieści wyłaniał się obraz mężczyzny o, jakby to ładnie ująć… miękkim i ugodowym charakterze, który unikał konfrontacji i wolał stracić, niż się postawić. Inaczej mówiąc – gdyby nasze wspólne pomieszkiwanie nie bardzo wychodziło, prędzej on poszuka innego lokum niż ja.

Zostaliśmy współlokatorami. Nie był uciążliwy, nie rozrzucał rzeczy w łazience i nie wyjadał tego, co trzymałam w lodówce. Szczerze mówiąc, kilka razy to ja ukradkiem spróbowałam jego zapiekanek, które często robił, i przyznam, były mistrzowskie. Więc kiedyś zaproponowałam wymianę – ja mu dam trochę sałatki, a on poczęstuje mnie zapiekanką. No to on wyznał, że chętnie by zjadł talerz mojej zupy. I tak nawiązaliśmy kuchenną współpracę. Kilka razy udało się nam porozmawiać na różne tematy, choć to ja przeważnie mówiłam, a on pomrukiwał, czasem rzucił jakieś zdanie, które dowodziło, że jednak słuchał. To był jego plus – umiał słuchać, człowiek czuł się wtedy zauważony i doceniony. Miłe uczucie. Powoli moje życie uspokoiło się, unormowało. Kiedy wreszcie dostałam rozwód, umówiłam się z przyjaciółkami w barze, by akt wolności opić. Wróciłam do domu w środku nocy, tak ululana, że nie byłam w stanie trafić kluczem do zamka. Ale drzwi otworzyły się, prawie wpadłam do środka, na szczęście Mateusz mnie złapał. Zaprowadził do mojego pokoju, rozebrał z płaszcza i butów.

Położył na łóżku i przykrył kocem

– Miło z twojej strony…

Jak zwykle coś odburknął i sobie poszedł. Kiedy następnego dnia wytrzeźwiałam – a była to sobota – postanowiłam zrobić to, o czym gadałyśmy z kumpelami w barze. Zapisałam się do „Randki w ciemno”. Nie, nie do tego telewizyjnego programu, tylko na internetowy portal dla singli, o którym powiedziała mi Ola. Ona sama już od trzech miesięcy spotykała się z facetem, którego wybrał jej algorytm komputerowy. I była zachwycona. Uprzedziła mnie, że pytania w ankiecie są dość dziwne, ale skoro taki jest efekt, to nie ma co wydziwiać.

– A dlaczego w ciemno? – zainteresowałam się.

– Bo odpowiadasz na pytania w ankiecie, po czym kilka dni później dostajesz termin i miejsce spotkania. Nie wiesz, kim będzie facet, który przyjdzie – wyjaśniła Ola. – Ekscytujące, prawda?

Średnio. Nie lubię niespodzianek. Ale miałam już trzydzieści pięć lat, znów byłam sama i, spójrzmy prawdzie w oczy, moje własne wybory nie okazały się najlepsze. Więc może pozwolić wybrać mi faceta innym? Zalogowałam się na portalu, podałam podstawowe informacje. A potem wypełniłam ankietę… „Dokończ zdanie: Kiedy widzę na niebie kłębiaste chmury, to…”. „Przeczytaj poniższy wiersz i w jednym zdaniu napisz, o czym mówi…”. „Wyobraź sobie następującą sytuację: Robisz w sklepie zakupy świąteczne…”. I tak dalej.

Wypełniłam, wysłałam, zapłaciłam

Kilka dni później otrzymałam datę i godzinę randki w ciemno.

„Udało się dobrać dla Pani drugą połówkę, mężczyznę komplementarnego. Gratulujemy. Na spotkanie proszę wziąć pluszowego białego kota. Pani partner przyniesie żółtą różę. Życzymy szczęśliwego życia.” Z

decydowanie właściciele portalu mieli bardzo wysokie mniemanie o świadczonych usługach. No, zobaczymy, jak wygląda moja druga połówka. I choć myślałam o tym z kpiną, nie wierząc w technologiczne cuda, to idąc na spotkanie byłam podekscytowana i zaintrygowana. Randkę zorganizowano nam w kawiarni obok filharmonii. Przy stoliku, na którym w smukłym wazoniku stała żółta róża, siedział Mateusz. Gdy stanęłam jak wryta w drzwiach kawiarni, z białym kotem w objęciach, on uniósł głowę i popatrzył na mnie. Jego zazwyczaj surowa twarz jakby złagodniała. Może nawet pojawił się na niej uśmiech? Nie byłam pewna, ale nie zastanawiałam się nad tym, bo ogarnął mnie histeryczny chichot.

Zrobiłam w tył zwrot, wróciłam do domu i napisałam do właścicieli portalu, żeby mi zwrócili kasę, bo im całkiem ze mną nie wyszło. A potem zadzwoniłam do Olki, by jej o wszystkim opowiedzieć

– On miałby być moją drugą połówką? Z którą będę szczęśliwa? Wolne żarty. A gdzie miłość? Pożądanie? Głębokie porozumienie? Przepyszne zapiekanki to za mało.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Już myślałam, że zerwało połączenie, gdy Ola odezwała się z zamyśleniem.

– No, nie wiem… Zawsze szukałaś miłosnych odlotów i namiętności. I nigdy nie byłaś zadowolona. Pamiętasz, jak narzekałaś na facetów, kiedy już minęło pierwsze zakochanie? Twój mąż wydawał ci się ideałem. Towarzyski, inteligentny, romantyczny. I jak się skończyło? Może jednak potrzebujesz kogoś innego? Sama mówisz, że dobrze ci się z nim mieszka. A nie jesteś łatwa we współżyciu. Zawsze musi być po twojemu. A poza tym, pomyśl, czy to nie dziwne? Najpierw szybka randka, potem okazał się twoim współlokatorem, a teraz to. Los podsuwa ci faceta pod sam nos. Przynajmniej daj mu szansę.

Mateusz wrócił do domu kilka godzin później. Kiedy zapukałam do niego i po usłyszeniu mruknięcia weszłam, zobaczyłam, że się pakuje. Zamierzał się wyprowadzić. Faktycznie, między nami mogło być niezręcznie.

Chciałabym spróbować – powiedziałam prosto z mostu. – Przemyślałam wszystko. Więc jeśli nie obraziłeś się na mnie śmiertelnie, to może…

Popatrzył na mnie uważnie, po czym znów coś mruknął i zaczął się rozpakowywać. Zrozumiałam, że zostanie i też spróbuje. Jesteśmy małżeństwem od trzech lat. Nie ma między nami porywów namiętności, przyspieszonego bicia serca i tego wszystkiego, co się kojarzy z miłością. Ale nagle okazało się, że do szczęścia wystarczy mi spokój, zaufanie i idealne dopasowanie. Ja gadam, on słucha. Ja wyznaczam cele, on je realizuje. A kiedy zasypiam na kanapie, on przykrywa mnie kocem. Podobno bardzo złagodniałam. Ale tak to już jest, kiedy wreszcie ma się to, czego się potrzebuje.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA