Chyba od zawsze bawiło mnie wzbudzanie u innych strachu. Uwielbiałem, gdy nagle na twarzach pojawiał się wyraz niepewności, a w oczach zaczynał czaić się lęk. Obserwowanie takich reakcji nakręcało mnie, sprawiało, że czułem się pewniejszy siebie. Człowiek nie może żyć samą pracą, potrzebuje trochę rozrywki. Jedni zbierają znaczki, inni chodzą z kijkami, ja kolekcjonowałem strach. Hobby jak każde inne…
Na początku eksperymentowałem z dzieciakami. Obserwowałem bawiących się na placu zabaw smarkaczy i czekałem na odpowiedni moment. Zawsze wybierałem takiego, który na chwilę oddalił się od grupy. Znienacka łapałem go w pasie, zatykałem mu usta i wierzgającego przenosiłem gdzieś w krzaki. Nie musiałem nic więcej robić. Przerażona mina, usta, które z trudem łapały powietrze, czasem płynące łzy – to wystarczało, bym poczuł satysfakcję.
Nie syciłem się zbyt długo. Zostawiałem zszokowanego dzieciaka i szybko odchodziłem. Lubiłem potem z daleka obserwować, jak bachor z rykiem wraca do opiekunki i zachłystując się od szlochu, usiłuje jej powiedzieć, co się stało. I zanosiłem się od bezgłośnego śmiechu, widząc, jak dostaje klapsa za samowolne oddalenie się.
Potrzebowałem jeszcze więcej emocji
Dbałem oczywiście o to, by mnie nie namierzono. Wprawdzie przesiadujące w parku na ławeczkach matki i babcie na ogół były zajęte plotami, ale nigdy nie wiadomo. A nuż jakaś zachowa czujność i zauważy podejrzanego trzydziestoparolatka. Dlatego starałem się wyglądać niepozornie. Nierzucające się w oczy ciuchy w stonowanych kolorach, czapka z daszkiem lub kaptur na głowie. Dobry kamuflaż był nieodłącznym elementem zabawy. Dżinsy, bluza, adidasy – kiedy tylko wyciągałem je z szafy, już czułem dreszczyk emocji. Strój był zapowiedzią przedniej zabawy, uwerturą do symfonii przeżyć.
Po jakimś czasie z żalem zauważyłem, że straszenie dzieci przestaje mi wystarczać. Z każdym kolejnym razem emocje słabły. Jedynie nakręcały mnie jeszcze podsłuchiwane po jakimś czasie rozmowy.
– Słyszała pani? Jakiś zboczeniec grasuje w parkach – mówiła młoda klientka do osiedlowej sklepikarki.
Udawałem, że wybieram gatunek sera i nadstawiałem uszu.
– Znowu? Że też na takich kary nie ma… – odparła ekspedientka i pokręciła głową.
– Ostatnio tak nastraszył dziecko, że podobno zaczęło się jąkać – relacjonowała klientka z wypiekami na twarzy. – Słyszałam, że już zgłoszono to do straży miejskiej i na policję. Mają zwiększyć patrole w parkach i na osiedlowych placach zabaw – dodała klientka, pakując równocześnie zakupy do torby.
– Oby go szybko złapali! – powiedziała sklepowa i nagle skierowała wzrok na mnie. – Co dla pana?
Spojrzałem na nią, szybko wyciągnąłem pierwsze z brzegu opakowanie sera i położyłem na ladzie.
– To i jeszcze gazetę – odparłem i wskazałem na stojak za nią.
Zapłaciłem, zabrałem sprawunki i nieśpiesznie wyszedłem.
Usiadłem na pobliskim skwerku, by przemyśleć to, co usłyszałem. Udawałem, że czytam gazetę, ale kątem oka obserwowałem okolicę. Rzeczywiście w pobliżu zauważyłem patrol straży miejskiej, który zamiast zajmować się biegającymi bez kagańców psami, przyglądał się odpoczywającym na ławkach ludziom. Mnie także omietli wzrokiem, ale nie poświęcili mi większej uwagi. W marynarce, koszuli i krawacie wyglądałem na drobnego przedstawiciela handlowego, który czekając na klienta, umila sobie czas lekturą.
Kiedy wróciłem do domu, stanąłem przed dużym lustrem.
– Stać cię na więcej. Przestraszyć dzieciaka to żaden sukces. To jedynie wprawka, musisz się rozwijać – powiedziałem do siebie surowo.
Wyciągnąłem się na kanapie i zacząłem rozmyślać. Nie miałem zamiaru porzucać ulubionej rozrywki, ale musiałem ją dopracować, wybrać nowy rodzaj ofiary. Chwilę zastanawiałem się nad staruszkami, ale to nie był dobry pomysł. One, gdy się boją, zaczynają się trząść i śmierdzieć. Przypomniałem sobie staruchę z windy. Gdy zobaczyła, jak się bawię nożem sprężynowym, pobladła, cała dygotała, o mało nie zeszła z tego świata na zawał. Nie, staruszki zdecydowanie odpadają.
Bardzo starannie wybrałem ofiarę
Postanowiłem też, że odtąd żadnego wysiadywania po parkach i wypatrywania przypadkowych okazji. Szukałem rozwiązania, które z jednej strony dawałoby mi maksimum zadowolenia, a z drugiej zapewniło jak największe bezpieczeństwo. Nie sztuka kogoś nastraszyć, sztuką jest napawać się czyimś lękiem, zachowując anonimowość. Spodobała mi się taka koncepcja i na niej skoncentrowałem swoje wysiłki.
Gdy wymyśliłem nowy plan, od rana zabrałem się do jego realizacji. Faza przygotowań przeciągała się, ale nie chciałem niczego przyspieszać. Starannie wybierałem potencjalną ofiarę. Długo obserwowałem młode dziewczyny, aż wreszcie znalazłem idealną kandydatkę.
Wpadła mi w oko, kiedy przebiegała przez jezdnię, usiłując dogonić ruszający właśnie z przystanku autobus. Była piękna i jakaś taka uroczo bezradna. Przyglądałem się potem, jak stoi rozżalona, patrząc w ślad za oddalającym się pojazdem. Ramiona opuszczone, przygarbiona sylwetka, mógłbym się założyć, że w oczach miała łzy.
Zacząłem ją śledzić. Po jakimś czasie wiedziałem o niej coraz więcej. Pracowała w jednym z banków i studiowała zaocznie. Wynajmowała kawalerkę w wielopiętrowym bloku na sąsiednim osiedlu. Wspaniale, na klatkach i korytarzach takiego budynku można przebywać całkowicie incognito. Zdobycie imienia i nazwiska też nie stanowiło żadnego problemu. Odwiedziłem bank i zerknąłem na jej identyfikator przypięty do bluzki: Maria B., młodszy kasjer.
W dalszych poszukiwaniach pomocny okazał się Facebook. Z niego dowiedziałem się o jej upodobaniach, rodzinie, znajomych. Najbardziej ucieszyła mnie wiadomość, że jest singielką. Nie potrzebowałem dodatkowych komplikacji w postaci jakiegoś zakochanego palanta. Kiedy już uznałem, że wiem o niej wystarczająco dużo, przeszedłem do fazy drugiej mojego planu.
Wiedziałem, że ma zwyczaj wyjmowania poczty przed pójściem do pracy, więc wrzuciłem do jej skrzynki zdjęcie rozjechanego gołębia. Potem, stojąc na przystanku, z którego zwykle odjeżdżała, obserwowałem wyraz jej twarzy, kiedy oglądała fotografię. Zdziwiona? Zaniepokojona? – analizowałem jej mimikę. „Poczekaj, Marysiu” – tak właśnie ją w myślach nazywałem. – „To dopiero początek. Zapewniam cię, że niedługo zaczniesz się bać”.
Przez kolejne dni zostawiałem w jej skrzynce równie makabryczne zdjęcia i z przyjemnością odnotowywałem jej rosnący niepokój. Po fotografiach przyszła kolej na wiadomości typu: „Nie mogę się doczekać, kiedy to zrobimy”, „Chcę zobaczyć twoje oczy w tym momencie”.
Wpadłem w panikę, zacząłem się szarpać
Radość, jaką dawały mi jej przygaszona twarz, zdenerwowanie widoczne w ruchach, trwożliwe rozglądanie się na boki, kiedy zmierzała do mieszkania, była niepomiernie większa od tej, jaką odczuwałem, strasząc dzieciaki. Ukradkiem robiłem też Marysi zdjęcia, które potem obrabiałem w komputerze, nadając im cechy pornograficzne.
Raz posunąłem się nawet do tego, że wsiadłem za nią do zatłoczonego autobusu. Korzystając z tego, że wypełniony do granic możliwości pojazd wykluczał obronne manewry, wyciągnąłem rękę i przesunąłem dłonią po jej plecach i pośladkach. Przez materiał ubrania wyczułem, jak cała sztywnieje, jak napinają się jej wszystkie mięśnie. Cóż za wspaniałe uczucie! Zanim się odwróciła, przepchnąłem się do drzwi, gdzie troskliwie pomogłem jakiejś mamuśce wynieść wózek z autobusu.
Przystąpiłem do trzeciej fazy mojej zabawy, która miała polegać na podrzucaniu zdjęć bezpośrednio pod drzwi jej mieszkania. „Niech czuje zagrożenie. Niech wie, że nawet w domu nie jest bezpieczna” – myślałem, pakując fotografie do koperty.
Nie chciałem używać windy, więc skorzystałem z pustej klatki schodowej. Bez trudu wspiąłem się na siódme piętro. Chwilę stałem za drzwiami, które prowadziły na korytarz. Nasłuchiwałem, ale na szczęście nic nie mąciło przedpołudniowej ciszy. Wysunąłem się w końcu zza drzwi i wyciągnąwszy kopertę, chciałem ją wetknąć we framugę. Wtedy poczułem na plecach ciężką rękę:
– Policja, pan pozwoli z nami – usłyszałem zdecydowany głos.
Łomot serca, zimny pot, żołądek w gardle! Naprawdę wpadłem w panikę, zacząłem się szarpać, próbowałem uciekać jak przerażony królik. Przez myśl przeszło mi, że to uczucie, które chciałem wzbudzać u innych, w istocie jest okropne.
Dopiero w areszcie, kiedy postawiono mi zarzuty, uzmysłowiłem sobie, że to Marysia musiała zgłosić sprawę na policję. Okazało się, że wcale nie była tak bezradna i sterroryzowana, jak mi się zdawało. Teraz to ja mam powody, żeby się bać. Lekarz powiedział, że jestem socjopatą niezdolnym do empatii i uczyć wyższych. Ale lęk odczuwają nawet zwierzęta, a w więzieniu może być więcej takich osób jak ja…
Czytaj także:
„Po rozwodzie poczułam się jak wybrakowany towar. Sądziłam, że jestem za stara na amory, jednak los zesłał mi kochanka”
„Nie chciałem być starym kawalerem, więc zostałem... pantoflarzem. Wziąłem pierwszą lepszą i poczułem, co to znaczy być marionetką”
„Przystojny, dowcipny, romantyczny… Michał wydawał mi się uosobieniem marzeń. Niestety, jedna noc zaważyła na całym moim życiu"