„Dla świętego spokoju nie podrywałem kobiet, bo bałem się, że mnie wyśmieją. Monika pokochała mnie takim, jakim jestem”

Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes
„Była pewna siebie, wyglądała na kobietę nietolerującą cudzych słabości. Nawet jeśli pochopnie ją oceniłam, nie zamierzałem tego sprawdzać, bo to oznaczałoby kolejne upokorzenie. Wypracowałem sposób bycia, który pozwalał tego uniknąć, ale widocznie Monice to nie pasowało”.
/ 05.07.2022 12:30
Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy Monika dołączyła do naszego zespołu, starałem się ją omijać z daleka. Nie lubiłem poznawać nowych ludzi, bo w ich obecności moja nieszczęsna przypadłość się nasilała, a ja zaliczałem kolejne zdziwione spojrzenie, które przeradzało się w zniecierpliwienie, zakończone uśmieszkiem.

Był czas, kiedy nie sprawiało mi to trudności

Monika była pewna siebie, wyglądała na kobietę nietolerującą cudzych słabości. Nawet jeśli pochopnie ją oceniłam, nie zamierzałem tego sprawdzać, bo to oznaczałoby kolejne upokorzenie.

Wypracowałem sposób bycia, który pozwalał ich unikać i on działał. Mówiłem najmniej, jak mogłem, bo przekonałem się, że małomówny mężczyzna nikogo nie dziwi tak jak jąkała.

Mówiłem ładnie i płynnie aż do szóstego roku życia, potem zacząłem się zacinać. Twierdzono, że z tego wyrosnę, jednak mijały lata, a mnie się nie poprawiało. Im bardziej chciałem wyjść z impasu, tym gorzej mi szło.

Ciało się napinało, denerwowałem się i milkłem, bo ile można się męczyć. Ten sposób bycia nie jednał mi przyjaciół, musiałem przyzwyczaić się do samotności. W dorosłym życiu było trochę lepiej, nie stykałem się z chamskim komentowaniem mojej przypadłości, ale nadal konsekwentnie milczałem, odzywając się tylko wtedy, gdy było to niezbędne.

Zauważyłem, że mój sposób bycia zainteresował Monikę, co spowodowało, że się napiąłem. Wiedziała, że się zacinam, musiała słyszeć, jak wymieniam konieczne uwagi z innymi. Raz czy dwa przyłapałem ją, jak mi się uważnie przyglądała. Nigdy nie widziała faceta, który się zacina?

Ten ton zwiastował kłopoty

Monika pewnego dnia stanęła za mną, nie zauważyłem jej, bo akurat szukałem dokumentacji projektu w szafce.

– Nie uważasz, że powinniśmy sobie coś wyjaśnić? – odezwała się tonem, który uznałem za urażony. – Zauważyłam, że mnie unikasz. Możesz mi powiedzieć, co do mnie masz? Nie musimy się lubić, żeby współpracować, ale jakieś formy należałoby zachować.

Poczułem znajome, nieprzyjemne napięcie zwiastujące kłopoty. Jak się teraz odezwę, to mogiła. Nie wyjdę poza pierwszą sylabę.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? – naciskała Monika.

– P-p-p-óźniej – zacząłem z mozołem i dałem spokój.

Nie dam rady. Chciałem powiedzieć, że potem jej to wyjaśnię, co znaczyło, że nigdy, bo nie zamierzałem mieć z nią do czynienia. Zrobiłem gest odganiający, niezbyt uprzejmy, ale zrozumiałyO dziwo, nie poczuła się urażona.

– Dobra, niech ci będzie. Kiedy zechcesz – uśmiechnęła się wcale niezłośliwie i na razie zostawiła mnie w spokoju.

Witała się ze mną wylewnie, opowiadała o tym i owym. Nie czekała na odpowiedź, odpływała do swoich spraw, ale zaczepiała mnie przy każdej okazji.

Zacząłem się do niej przyzwyczajać, a nawet dostrzegłem w niej kilka interesujących cech. Nasza relacja była dziwnie jednostronna – ona gadała jak najęta, ja odpowiadałem monosylabami albo kiwałem głową.

Wróciła następnego dnia i kolejnego

Nie przeszkadzało jej to, może lubiła małomównych? Stopniowo zacząłem się rozluźniać, aż któregoś dnia lody puściły.

– Miło się z tobą rozmawia – powiedziałem płynnie, chcąc ją zatrzymać, bo po wygłoszeniu oracji zamierzała odejść.

– Z tobą też – usłyszałem w odpowiedzi.

Doceniłem, że nawet żartem nie skomentowała mojego milczenia, należały jej się wyjaśnienia.

– Nie lubię za dużo g-gadać – zacząłem. Zacinanie się wróciło, więc zrezygnowałem. Nie chciałem, żeby to słyszała.

– Mój kuzyn też tak miał – odpowiedziała swobodnie. – Chodził na terapię i teraz jest dużo lepiej. Próbowałeś tego?

Zaprzeczyłem gestem.

– A właściwie, nie przejmuj się – machnęła ręką. – Mnie nie przeszkadza, lubię z tobą rozmawiać.

Zacząłem się śmiać.

– My nie rozmawiamy, to ty mówisz, za co jestem ci bardzo wdzięczny. Jesteś najlepszą terapeutką.

Nawet nie zauważyłem, że mówię płynnie, Monika naprawdę dobrze na mnie działała.

– Coś mi się w zamian należy – zmrużyła chytrze oczy. Nie zdziwiła się, jak dobrze mówię, tak jak przedtem nie komentowała zacinania.

– A c-co byś chciała? – miało zabrzmieć uwodzicielsko, ale pierwsza głoska nie chciała wskoczyć na swoje miejsce. Mimo to Monika odpowiedziała.

– Może spacer? – udała, że się zastanawia – Nie, lepszy będzie drink. Albo może kawa i ciastko?

– No to zdecyduj się – spojrzałem na nią karcąco.

– A nie może być wszystko naraz? – otworzyła szeroko oczy.

– C-co tylko zechcesz – już nie przeszkadzało mi, że się zacinam, zresztą przy niej nie musiałem się obawiać.

Monika udowodniła, że mnie nie wyśmieje

– No to umówione, spotkamy się po robocie – zarządziła.

Przytaknąłem

– Ale to nie jest randka – zastrzegła, odchodząc do swoich spraw.

Położyłem rękę na sercu, niech odczyta to, jak chce. Uśmiechnęła się, a ja zacząłem czekać. Skutek był taki, że jąkanie wróciło w nasilonej formie. Monika konsekwentnie udawała, że niczego nie zauważa, cierpliwie czekała, aż się wypowiem.

Jakoś tak w drugiej godzinie randki, która nią nie była, odblokowałem się. Dobrze było rozmawiać z dziewczyną bez konieczności uciekania w milczenie, dlatego kiedy żegnaliśmy się, od razu poprosiłem o drugie spotkanie.

– O ile się mną nie zniecierpliwiłaś… – dodałem, chcąc jej dać możliwość wymigania się.

– Jeszcze nie, nie miałam dość czasu – przekrzywiła przekornie głowę. – Jak się spotkamy kilka razy, to ci powiem.

Jeszcze tego samego dnia podjąłem decyzję, że poddam się terapii. Jeśli kuzynowi Moniki pomogła choć w części, ja również mam szansę.

Wcześniej nie chciałem próbować, znałem jednego z podobną przypadłością jak moja, który leczył się i poniósł fiasko, ja mogłem być następny.

Jak to, wymyśliła tego kuzyna?!

Monika mnie zachęciła, zainspirowała, dzięki niej poczułem, że mogę zawalczyć o siebie. Może to głupie, ale głowę miałem pełną wielkich planów i pierwszy raz, odkąd pamiętam, poczułem przypływ nadziei. Uda się, musi się udać.

Chciałem rozmawiać z Moniką bez przeszkód, powiedzieć jej wszystko, co myślę, nie czując ograniczeń. Znalazłem terapię i zwierzyłem się Monice.

– Doskonale, będę cię wspierała – ucieszyła się. – A jak się nie uda, to nic nie szkodzi. I tak jesteś fajny.

– Ty też – odwzajemniłem się krótko, zostawiając resztę na chwilę, kiedy będę dobrze mówił. Bałem się, że w wyznania wkradnie się zdradzieckie jąkanie.

– Dobre i tyle – zaśmiała się Monika.

– Nie chcę się zaciąć, d-dłuższa wypowiedź g-grozi… – zacukałem się i umilkłem.

– Śmiercią lub kalectwem – Monika zirytowała się po raz pierwszy. – Nie przytaczaj mi tu urywków z przepisów BHP, które wymyśliłeś na własny użytek.

– J-j-jąkam się – wydukałem.

– I co z tego? Jesteś przez to innym człowiekiem?

Zawsze wiedziała, co powiedzieć

Właśnie o to chodziło, byłem inny niż wszyscy dookoła.

– Bzdura! – wzięła mnie za rękę. – Proszę mi tu natychmiast opowiedzieć, co planujesz. Dokładnie, ze wszystkimi szczegółami.

– Terapię planuję – wypaliłem płynnie – i w związku z tym mam wielką prośbę. Chciałbym porozmawiać z tym twoim kuzynem.

– Z kim? – zdziwiła się Monika.

– Z facetem, który się j-jąkał – zaciąłem się, bo w głowie zaświtało mi podejrzenie. – W-wymyśliłaś go na mój użytek?

– Coś w tym rodzaju – przyznała się bez żenady. – Ale pomogło, co? W grupie zawsze raźniej.

– Z-zainspirował mnie ten nieistniejący k-kuzyn – przyznałem, zacinając się co drugie słowo. – Pójdę na t-terapię i niech się d-dzieje… – jąkanie wróciło w silniejszej formie, skutecznie mnie uciszając. 

– … co chce – dokończyła za mnie Monika.

Terapia okazała się orką na ugorze, naszpikowaną ćwiczeniami, które wykonywałem w każdej wolnej chwili. Efekt był całkiem zadowalający.

Nadal się czasem zacinam, ale dużo rzadziej niż przedtem. Odblokowałem się, przestałem się wstydzić, teraz mówię głośno i wyraźnie. A jak oporna sylaba nie chce wejść na swoje miejsce, powtarzam ją, aż się podda.

Nie śpieszę się i nie denerwuję, słuchacze poczekają. Tego nauczyła mnie Monika, zanim jeszcze usłyszałem tę zasadę od logopedy. Oswoiła mnie, przełamała i złożyła na nowo. No to teraz mnie ma, czy tego chce czy nie. Wygląda na raczej zadowoloną.

Czytaj także:
„Oddałam mu wszystko, a on wykorzystał, zbałamucił i porzucił. Serce złamane przez młodzieńczą miłość, krwawi do dziś”
„Moja synowa wydziwia i nie pozwala mi zajmować się wnuczkiem. Przecież ja chyba wiem lepiej, jak się dzieci wychowuje!”
„Była żona żerowała na moim synu. Płacił jej alimenty, a i tak chciała więcej. Nie zostawało mu nic na życie”

Redakcja poleca

REKLAMA