„Dla rodziny byłam pustą lalą, a w pracy pośmiewiskiem. Marzyłam o tym, by mój nos nie wyglądał jak klamka do zakrystii”

smutna dziewczyna fot. Getty Images, Johner Images
„W biurze ciągle szeptano za moimi plecami. Łudziłam się, że rodzina mnie wesprze albo chociaż zrozumieją moją decyzję. Niestety. Poczułam się tak samo jak w pracy. Dziwoląg, wyrzutek, obiekt wiecznej krytyki. Bo mam wielki nos”.
/ 28.11.2023 11:15
smutna dziewczyna fot. Getty Images, Johner Images

Odkąd pamiętam, nos był moim przekleństwem. Długi, z garbem i opadającym czubkiem. Czułam się jak naznaczona.

Czułam się bardzo niepewnie

Dzieciaki potrafią być okrutne i bezlitosne. Pinokio, nochata, baba jaga – takie miałam przezwiska, i gorsze. W domu z kolei mój nos był tematem tabu. Jest, jaki jest, więc o czym tu gadać. Rodzice nie naśmiewali się, ale wsparcia z ich strony też nie czułam, choć autentycznie cierpiałam. Cud, że w jakąś depresję nie wpadłam. Nie chodziłam z dumnie uniesioną głową, raczej przemykałam pod ścianami. Próbowałam odwracać uwagę od nosa długimi włosami i makijażem, ale niewiele to dawało. Dla większości ludzi byłam „dziewczyną z długim nosem”.

Taka etykieta nie pomaga, gdy się dojrzewa i przeżywa pierwsze miłości. Nie miałam chłopaka jako nastolatka. W dorosłym życiu też nie potrafiłam sobie znaleźć faceta. Chyba nawet nie próbowałam. Byłam zamknięta w sobie i bardzo nieśmiała. Nazwałabym się szarą myszką, niewidoczną dla otoczenia, gdyby nie ogromny nos, wyróżniający mnie niczym neon.

– Są w naszej firmie jakieś wolne dziewczyny? Poszedłbym z kimś do kina – podsłuchałam niedawno, jak Mariusz wypytywał naszą księgową.

– Tobie tylko romanse w głowie. Ech, kiedyś cię jakaś usidli i skończy się kozakowanie – prorokowała rozbawiona Iwona. – O ile wiem, Ola niedawno zerwała z facetem. Magda chyba też nikogo nie ma.

– No i jeszcze Agnieszka – wtrąciła Żaneta z sekretariatu.

Mariusz zmarszczył brwi.

– Która Agnieszka?

– Ta z działu kadr, no wiesz, ta z wielkim nosem – wyjaśniła sekretarka.

Nie słuchałam dalej. Po co? Żeby się dowiedzieć, że ze mną i z moim nosem żaden normalny facet na randkę się nie umówi.

To właśnie wtedy coś we mnie pękło. Miałam dość wysłuchiwania mniej lub bardziej chamskich żartów. Siadłam do służbowego komputera i wpisałam w wyszukiwarkę hasło „operacja plastyczna nosa”. Po chwili już przeglądałam strony internetowe znanych klinik. Poznań, Warszawa, Polanica – w tych miastach Polki najczęściej operowały nosy. Zrobię to, pójdę na operację i wreszcie pozbędę się tego przeklętego kinola, myślałam zdeterminowana. Jeszcze tego samego dnia złożyłam w banku wniosek o kredyt. Potrzebowałam trzynastu tysięcy; tyle kosztowało spełnienie mojego marzenia.

Na konsultację chirurga czekałam dwa miesiące. Czyli musi być dobry, uznałam, skoro jest do niego kolejka. Gdy się doczekałam, lekarz wydawał się miły, a co ważniejsze kompetentny, więc mu zaufałam. Cierpliwie odpowiadał na pytania i tłumaczył, na czym będzie polegać zabieg.

– W pani przypadku konieczna będzie całkowita korekta. Operacja samej części chrzęstnej nie przyniosłaby pożądanego efektu – wyjaśnił.

W trakcie zabiegu mój nos miał zostać skrócony i zwężony. Lekarz zaplanował także spiłowanie garbu.

– Oczywiście, najpierw trzeba wykonać podstawowe badania. Muszę też panią poinformować o ewentualnych powikłaniach, bo, niestety, czasem się zdarzają. Jak w każdej operacji.

Przyznam, że niezbyt uważnie słuchałam tej części wykładu. Myślałam tylko o swoim nowym nosie. Oczami wyobraźni widziałam, jak wchodzę do firmy odmieniona i wszyscy chwalą mój wygląd. Odtąd moje życie będzie zupełnie inne, pozbędę się kompleksów, nabiorę pewności siebie, znajdę przyjaciół i wreszcie poderwę jakiegoś faceta – święcie w to wierzyłam.

W pracy zostałam pośmiewiskiem

Kilka tygodni później byłam po operacji. Przez parę dni nosiłam na nosie specjalny gips, ale poza tym czułam się dobrze. Wreszcie nadeszła ta chwila! Mogłam zobaczyć swój nowy nos. Wzięłam do ręki lusterko i powoli otworzyłam zaciśnięte powieki. Nieśmiało zerknęłam i... nadzieja zmieniła się w przerażenie. Zamiast idealnego nosa na mojej twarzy widniała bezkształtna klucha.

– Jest jeszcze mocno nabrzmiały. Opuchlizna może schodzić nawet do pół roku, wtedy też nos uzyska ostateczny kształt – uspokajał mnie lekarz.

Mimo jego słów czułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Po operacji miałam zobaczyć w lustrze swoją lepszą wersję. Tymczasem wyglądałam jak dawniej. W poniedziałek musiałam wrócić do pracy; zwolnienie lekarskie już się skończyło. Sińce pod oczami zbladły, ale nos jakoś nie chciał zmienić swojego kształtu. Myślałam, że po operacji wejdę do firmy jak królowa, a weszłam ukradkiem, jak tchórz. Zasłoniłam twarz rozpuszczonymi włosami i szybko przemknęłam do swojego biurka. Przez cały dzień żaden z moich współpracowników nie zauważył zmiany. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że operacja się nie udała.

Dopiero następnego dnia się zaczęło. Może ktoś jednak coś zauważył i puścił nowinę w obieg? W każdym razie kiedy pojawiłam się w pracy, wszyscy się na mnie gapili. Niektórzy rzucali pełne współczucia spojrzenia, a inni kpiące. W kuchni podsłuchałam rozmowę. Mój nos stał się gorącym tematem.

– Na bank zrobiła operację – mówiła Żaneta. – Iwona widziała jej zwolnienie. Wystawił je chirurg plastyk.

– To kiepskiego lekarza wybrała, bo w ogóle nie widać poprawy! – Magda parsknęła śmiechem.

– Poczwara chciała się zamienić w motyla, ale coś poszło nie tak – dodał rozbawiony Mariusz.

– Przestańcie. Co się czepiacie dziewczyny? Nie jej wina, że się urodziła z takim nosem – broniła mnie Ola. Nie przyjaźniłyśmy się, ale byłam wdzięczna, że chociaż ona jedna stanęła po mojej stronie. – Osobiście uważam, że teraz wygląda lepiej. Przynajmniej ma prosty profil bez tego ogromnego garbu.
Nie chcąc słuchać ripost, wyszłam zza filaru. I jak nigdy, ale byłam naprawdę rozżalona, zdobyłam się na komentarz.

– Jak miło, że nieustająco dostarczam wam rozrywki. Mnie już tak miło nie jest, ale kogo to obchodzi.

Dziewczyny spojrzały po sobie zmieszane. Usta Żanety ułożyły się w wielkie „ooo”, a Mariusz mruknął w swoim mniemaniu dowcipnie:

– Uwaga, panna umie się odgryźć.

– Nie przejmuj się nim. – Ola zgromiła kolegę wzrokiem. – Ani tym głupim gadaniem. Za tydzień znajdą sobie inny temat. Agnieszka, poczekaj! – próbowała mnie zatrzymać, ale nie byłam w stanie dłużej udawać niewzruszonej.

Odwróciłam się i pobiegłam do toalety, gdzie rozpłakałam się jak dziecko. Co ja sobie myślałam? Że z brzydkiego kaczątka zmienię się w łabędzia? Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać sama przed sobą, że operacja była kiepskim pomysłem. Bo jeśli coś się zmieniło, to tylko na gorsze. Miałam do spłacenia kredyt i w dalszym ciągu wstydziłam się swojego nosa. Na dodatek wyśmiewali się ze mnie w pracy. To już wolałam, kiedy mnie ignorowali. Teraz sama przyciągnęłam ich uwagę, ale nie o takiej sławie marzyłam.

Rodzina nie była wsparciem

Z trudem dotrwałam do weekendu. W biurze ciągle szeptano za moimi plecami. W niedzielę odważyłam się wybrać na rodzinny obiad. Łudziłam się, że może mnie wesprą, choć ten jeden raz, albo chociaż zrozumieją moją decyzję. Niestety. Początkowo w ogóle nie zauważyli różnicy. Dopiero gdy siostra zaczęła mi się jakoś baczniej przyglądać, powiedziałam im o operacji, i przy stole zawrzało.

– Córciu, coś ty sobie zrobiła? Taka krzywda! Na co, po co? – biadoliła mama. – Miałaś przecież normalny nos. A w każdym razie mogłaś nim oddychać. Jak jest teraz? Boli cię?
– dopytywała się troskliwie, choć ja się czułam, jakby wbijała mi szpilki. Skoro dawniej mogłam oddychać, ona nie widziała problemu!

– Aga, dałaś sobie złamać nos za trzynaście tysi? Co za rozrzutność. Trzeba było przyjść do mnie, zrobiłbym to za darmo – kpił mój młodszy braciszek.

– Jak już szłaś pod nóż, powinnaś wyszukać dobrego chirurga. Jest lepiej, niż było, ale efekt nie powala – stwierdziła krytycznie moja siostra.

– Nie zostawię tak tego! Osobiście pójdę do tego konowała i zażądam poprawki! – grzmiał ojciec.

– O nie, mój drogi, nasza córka musi ponieść teraz konsekwencje. To kara za jej próżność – mama spojrzała na mnie karcąco. – Tyle razy mówiłam, żeby tego nosa nie ruszać. Jedni mają odstające uszy, inni krzywe nogi, a inni duży nos. Tacy się urodzili, i tacy umrą.

– Łatwo ci mówić! – wybuchnęłam. – Łatwo wam wszystkim się mądrzyć, bo żadne nie ma takiego problemu!

Złapałam torebkę i wybiegłam, trzaskając drzwiami. Poczułam się tak samo jak w pracy. Dziwoląg, wyrzutek, obiekt wiecznej krytyki. Bo mam wielki nos. Bo śmiałam go poprawić. Ale o ile ludzie w pracy byli mi obcy, o tyle zachowanie rodziny bolało. Naprawdę nie rozumieli, dlaczego zdecydowałam się na operację? Aż tak byli nieczuli? Nie słyszeli tych wszystkich żartów i obelg, jakie ścigały mnie od podstawówki? Nie widzieli, jak płaczę, jak zamykam się w sobie? Ich zdaniem powinnam się cieszyć, że w ogóle mam nos, tak? Nieważne jaki! Nieważne, że przez niego byłam samotna! Od zawsze bagatelizowali sprawę, która dla mnie była fundamentalna!

Na co mi to było?

Zaczęłam wydzwaniać do lekarza, który mnie operował. Zgodził się na kolejną konsultację.

– Te zgrubienia się wchłoną. Może pani masować nos. – pokazał mi, w jaki sposób mam to robić.

Nie ufałam mu już, choć z biegiem czasu mój nos faktycznie stał się szczuplejszy. Niestety pod skórą pojawiły się jakieś nierówności, a czubek zaczął skręcać w prawą stronę. Po ośmiu miesiącach czekania miałam dość. Umówiłam się na następną wizytę i usłyszałam, że konieczna jest poprawka.

– Ale przecież pan mnie zapewniał, że wszystko będzie dobrze – wytknęłam mu płaczliwie.

– Jeśli nie pojawią się komplikacje – przypomniał mi. – Operacje nosa to jedne z najtrudniejszych operacji plastycznych, nie zawsze da się dokładnie przewidzieć efekt. Zwłaszcza przy tak dużej ingerencji. Uprzedzałem panią, prawda?

Może i uprzedzał. Co z tego? Panicznie bałam się znowu iść pod nóż. No bo jaką miałam gwarancję, że tym razem się uda? Żadnej. W dodatku nie bardzo było mnie stać na kolejną operację. Gdybym się zdecydowała, musiałabym wziąć drugi kredyt.

Od pierwszej operacji minął prawie rok, a wszystko pozostało po staremu. Nadal jestem sama i nie mam przyjaciół ani faceta. Dla innych ludzi ciągle jestem „dziewczyną z dużym nosem”. Niby wygląda lepiej, ale nadal daleko mu do zgrabnego noska. Moja siostra powiedziała mi ostatnio, że sama jestem sobie winna, bo przyczyna moich problemów jest gdzie indziej.

– Nos to wygodna wymówka, by się ukrywać. Z własnej woli izolujesz się od ludzi – stwierdziła, kiedy powiedziałam jej, że rozważam drugi zabieg. – Gdzie pewność, że z ładnym, małym noskiem będziesz szczęśliwsza? A jak będziesz wyglądać dziwacznie, jak ci ten mały nos nie będzie pasował? Każesz go wydłużyć? Czy zaczniesz zmieniać kształt twarzy, by pasowała do nowego nosa?

Kazała mi przestać się mazać i po prostu wyjść do ludzi. Dla mnie to jednak nie jest takie proste. Wmawiam sobie, że to zrobię, jeśli tylko będę miała ładny nos. Wymówka? Może faktycznie to moje kompleksy są winne, a nie nos. Inni ludzie mają gorsze defekty i jakoś nie rujnują im one życia. Czyli co, do psychologa powinnam iść zamiast do chirurga plastycznego? Albo może powinnam zacząć umawiać się na randki? Hurtowo, aż trafię na kogoś, kto zauważy mnie, a nie mój nos. Dla kogo będę po prostu dziewczyną, a nie dziewczyną z dużym nosem...

Ale ja naprawdę go nienawidzę! Tego okropnego kinola. Coraz poważniej myślę o kolejnej operacji. Byłam nawet u innego lekarza, który podjąłby się poprawki. Jednak ciągle nie jestem pewna. Boję się, że znowu coś pójdzie nie tak i czeka mnie kolejne rozczarowanie, i następna operacja. Nie chcę tak skończyć...

Czytaj także:
„Zawsze byłem oparciem dla siostry. Wszystko się zmieniło, gdy rodzice dali jej moje 100 tys.”
„Córka chce prosić przyjaciółkę, by była urodziła jej dziecko. Jestem pewna, że zięć maczał w tym palce”
„Synowa chciała być światowa i skazała moją wnuczkę na drwiny. Nawet ja wstydze się mówić do niej po imieniu”

Redakcja poleca

REKLAMA