Kawa w łóżku, wylegiwanie się w wannie przez pół godziny albo i dłużej? Niemożliwe, gdy mieszka się z rodzicami i trójką rodzeństwa. Wyprowadziłam się, bo rodzice nalegali, abym zdobyła wykształcenie, ale mnie jakoś nie było z tym po drodze.
Poczułam się wolna
– Jeśli nie chcesz studiować, to pójdziesz na swoje – oznajmił ojciec. – Pomieszkasz sama, poczujesz odpowiedzialność za swoje życie i podejmiesz decyzję, jaką drogę chcesz obrać.
Spodziewałam się tego. Rodzice byli pedagogami nie tylko z wykształcenia, ale i zamiłowania. Wypchnięcie najstarszej córki z ciepłego gniazda miało służyć celom wychowawczym, przekonać mnie, że bez zawodu nie dam sobie rady. W naszej wielodzietnej rodzinie każdy musiał coś robić, albo nauka, albo praca, innej drogi nie było.
A ja właśnie po pierwszym roku niechcianej polonistyki, zrezygnowałam z prób zdobycia wyższego wykształcenia. Żaden kierunek specjalnie mnie nie interesował, więc po co tracić czas? W szkole zawsze należałam do przeciętniaków… Nawet się ucieszyłam. Miałam mieszkanie po babci, nic wielkiego, pokój z kuchnią, które do tej pory było wynajmowane studentom. Teraz obejmę je w posiadanie.
„Koniec z mieszkaniem we wspólnym pokoju z dwiema siostrami, wreszcie będę miała trochę przestrzeni dla siebie” – myślałam upychając w plecaku niezbędne rzeczy. Milcząca widownia złożona z rodzeństwa – Julii, Sebastiana i najmłodszej Anielki – siedziała rzędem na łóżku, obserwując uważnie moje ruchy. Małej zbierało się na płacz.
– Nie chlip – burknęłam. – Przecież będziemy się widywać, nikt mnie nie wyrzuca z domu, przeprowadzam się, i tyle. Teraz będę mieszkać sama. Kiedyś i na ciebie przyjdzie czas.
– Nie wytrzymasz bez nas dwóch dni – zaśmiał się Sebastian.
– Na to liczę – przyznał pogodnie nasz ojciec, pojawiając się w progu. – Chłód, głód, brak odpowiedniego towarzystwa i partnerów do scrabble przygna cię do domu, a wtedy znowu porozmawiamy o studiach.
– Niezastąpieni się znaleźli! – zdenerwowałam się. – Dam sobie radę,
a wy – skinęłam łaskawie głową – możecie mnie czasem odwiedzać.
Pełna nadziei na nową przyszłość rozlokowałam się we własnych czterech kątach, rozkoszując się brakiem licznej rodziny. Żadnych kolejek do łazienki! Mogłam się kąpać godzinami, bez obawy, że ktoś zacznie domagać się natychmiastowego udostępnienia pomieszczenia! Bajka!
Czułam się tam potrzebna
Pierwszy tydzień upłynął błyskawicznie. Znalazłam nawet pracę. Miałam być pomocnicą kucharki w domu dziecka. Nie było to wymarzone zajęcie, ale lepsze takie niż żadne. Wiedziałam, że z pracą dla osób niewykwalifikowanych jest krucho, a tę dostałam, mam wrażenie, ze względu na nazwisko. Mój ojciec od lat zajmował się domami dziecka,
i pewnie ktoś chciał w ten sposób pomóc jego córce.
Dni upływały jeden za drugim. Praca w kuchni była tak monotonna, że zgłosiłam się jako wolontariuszka do zabawy z dziećmi. Teraz nie miałam już chwili dla siebie. Wieczorem wracałam do domu i waliłam się do łóżka jak nieżywa. Byłam jednak zadowolona. Czułam, że jestem na właściwym miejscu. Maluchy miały wszystko, czego potrzebowały, oprócz uwagi
i czułości skierowanej personalnie do każdego osobno.
Ojciec kiedyś nam o tym mówił. Opiekunki zajmowały się całą grupą, nie wyróżniając nikogo, by nie robić dziecku płonnych nadziei. Dzieciaki potrzebowały jednak czegoś więcej, chciały się czuć lubiane choć przez jedną osobę, dlatego powstała idea wolontariatu. Ojciec twierdził też, że to mniejsze zło, bo domy dziecka powinny być zastąpione przez wychowanie w rodzinach zastępczych, z ojcem i matką, w domowej atmosferze.
– Masz to we krwi – powiedziała mi kiedyś pani dyrektor. – Odziedziczyłaś po rodzicach pasję społecznikowską, no i masz rękę do dzieci. Widzę, jak się nimi zajmujesz, mądrze i z miłością. Szkoda, że nie mogę zatrudnić cię jako opiekunki. Bez dyplomu – ani rusz! Oj, marnujesz się w tej kuchni, dziewczyno.
Chyba się zmówili przeciwko mnie! Ledwie wyprowadziłam się z domu, gdzie temat mojego wykształcenia był wciąż wałkowany, a już szefowa atakuje mnie nim w pracy. Nie mogłam zostawić „moich” dzieci teraz, kiedy wreszcie nabrały do mnie zaufania. Lubiłam z nimi przebywać. Nie byłabym córką swoich rodziców, gdybym nie domyślała się dlaczego.
Maluchy zajmowały moją uwagę i odciągały myśli od tęsknoty za domem. Czas, kiedy samotność wydawała mi się bonusem od losu, minął. Brakowało mi wesołego rozgardiaszu, nawet kolejek do łazienki. Nie miałam się z kim kłócić, godzić, dyskutować i oczywiście grać w scrabble.
Zaczęło mi ich brakować
W naszym domu zwykły skrabelek miał rangę dyscypliny olimpijskiej i był traktowany bardzo poważnie. W rozgrywkach brali udział wszyscy, tworząc nowe słowa, oszukując na potęgę i starając się pognębić przeciwnika. Kiedyś rodzony ojciec próbował nam wmówić, że wyraz „rozpść”, który właśnie ułożył, jest staropolską formą słowa „rozpuścić”, tyle że w trybie rozkazującym!
– Coś się kończy, coś zaczyna – próbowałam pocieszyć się ulubionymi słowami mamy, ale na próżno.
Płakałam właśnie w najlepsze, kiedy w drzwiach zjawił się Sebastian z wypchanym plecakiem.
– Wziąłem zapasowe klucze i jestem – zaraportował radośnie, waląc tobołem o podłogę; spod klapy wypadł zrolowany śpiwór. – Mam stąd bliżej na uczelnię, zostanę trochę, co ty na to, siostra? – spytał dla formalności.
Ucieszyłam się. We dwoje raźniej. Zresztą dojazd zimą z Milanówka do Warszawy rzeczywiście wymagał hartu ducha, błogosławiłam więc spóźniającą się wiecznie kolejkę podmiejską, która sprowadziła brata do mnie. Przynieśliśmy składane łóżko z piwnicy, Sebastian zagospodarował się i zrobiło się całkiem przytulnie.
– Ciasno jak w waszym dawnym pokoju – kiwnął z satysfakcją głową braciszek. – Ale, ale zapomniałem powiedzieć, że Julia też tu wpadnie.
– Matko boska! – przestraszyłam się. – Na jak długo i co na to rodzice?
– Nie łam się, siostra… – resztę wypowiedzi nieodpowiedzialnego brata zagłuszył dzwonek do drzwi.
Oczywiście Julia. Młoda też była nieźle obładowana, a obecność karimaty i śpiwora nie pozostawiała wątpliwości co do jej zamiarów.
– Niech zgadnę – zaczęłam ostrożnie – masz stąd bliżej do liceum?
– Jasne! A poza tym stęskniłam się. Bez ciebie jest w domu strasznie smutno – Julia wygięła usta.
– Ha, czyli teraz nasi rodzice pomieszkają sami i zastanowią się, jak ma wyglądać ich życie – kwiknęłam i dostałam głupawki, która natychmiast udzieliła się rodzeństwu.
– Jeszcze nam Anielka została, specjalnie jej pilnowaliśmy – dobiegł nas od progu ojcowy baryton. – Zostawiliście otwarte drzwi, więc uznaliśmy to za zaproszenie.
– Wchodźcie, czujcie się jak u siebie – zatoczyłam gościnnie ręką krąg obejmujący niewielki wolny od gratów i rodzeństwa kawałek podłogi.
Znalazłam swoje powołanie
Julia i Sebastian nadal pokładali się ze śmiechu, nasza najmłodsza siostra ochoczo do nich dołączyła. Rodzice przysiedli na krzesłach, rozglądając się po skromnym gospodarstwie. Mama wypakowała naczynie z zapiekanką i odprowadzana naszymi głodnymi spojrzeniami poszła do kuchni. Za chwilę napłynął stamtąd cudowny zapach.
„Jak w domu” – pomyślałam, spoglądając ciepło na wszystkich
– No co, Zuza – ojciec zajrzał mi w oczy – nie ma to jak siła rodziny, co? A poza tym słyszałem, że świetnie sobie radzisz. Dyrektorka jest tobą zachwycona, szkoda tylko, że…
– Tato, nie kończ. Postanowiłam, że będę studiowała zaocznie pedagogikę. Chcę pracować z tymi dziećmi, a bez dyplomu nikt mnie nie zatrudni. No więc trudno, na twoje wyszło.
– Niczego ci nie narzucam, ale coś mi się zdaje, że właśnie znalazłaś swoją drogę. Nie będziesz żałowała! A teraz dla odprężenia, ustalenia ostatecznej punktacji i wyłonienia zwycięzcy proponuję tradycyjnego…
– Skrabelka! – wrzasnęła chórem rodzina, rzucając się do planszy.
Czytaj także:
„Przynieś, wynieś, pozamiataj. Dla rodziców i braci byłam służącą. Zdziwili się, gdy się wyprowadziłam i zarośli brudem”
„Matka mówiła, jak mam żyć, więc się wyprowadziłam. Wtedy mój facet okazał się niedojrzałym dzieciakiem do niańczenia”
„Syn bezczelnie skubał mnie z pieniędzy. Wyprowadził się z domu, żeby żyć niezależnie… ale na mój koszt”