Ech, ileż to razy stałam przy tym oknie, ukryta za firanką, i obserwowałam swojego najmłodszego syna. Zwykle szedł szybko, bo nie chciał napatoczyć się na ojca. Andrzej nie był zadowolony, ilekroć się wydało, że wbrew niemu wspomagam finansowo Janka. Tym razem to nie na Janka patrzyłam przez szybę. Właśnie wyszła ode mnie jego dziewczyna. Szła wolno, z rękami w kieszeniach i pochyloną głową.
Nie dostała tego, o co prosiła…
Z Jankiem zawsze były kłopoty, jeszcze w podstawówce. Nie chciał się uczyć, wagarował, zaczął palić jako trzynastolatek, później pić, nawet kradł i zawsze imponowało mu jakieś szemrane, podejrzane towarzystwo dużo starsze od niego. Nie mieściło nam się to w głowie, że on się tak wyrodził. Przecież traktowaliśmy wszystkie dzieci jednakowo, nikogo nie wyróżnialiśmy. A Janek, jako ten najmłodszy, był nawet bardziej hołubiony od innych. Więc skąd u niego ten pociąg do złego? Ja zawsze próbowałam łagodzić wybryki syna, tłumaczyłam go przed nauczycielami i innymi rodzicami, przepraszałam wszystkich, płaciłam za szkody przez niego wyrządzane, obiecywałam, że się poprawi. Jednak z roku na rok było coraz gorzej. I wreszcie Andrzej wziął się za Janka twardą ręką. Zaczęły się zakazy i nakazy, szlabany na wszystko, kary.
– Nie pomogła twoja metoda marchewki, to niech spróbuje kija – powiedział mąż, gdy za pobicie kolegi zawiesili Janka w gimnazjum. – Ja teraz się wezmę poważnie za jego wychowanie, koniec z twoim pobłażaniem. – pokręcił głową. – Bo nam w domu wyrośnie bandyta…
Skutkiem zastosowania metody kija było to, że nasz syn w wakacje uciekł z domu na kilka dni. Szybko go odnaleźliśmy, jednak potem było już coraz gorzej. Ja przestałam mieć na niego wpływ zupełnie, z zakazów Andrzeja też niewiele sobie robił. Gdy w technikum nie przeszedł do następnej klasy i mąż wziął go na poważną rozmowę, z przerażeniem patrzyłam na kpiące spojrzenie syna, słuchałam jego drwiącego śmiechu ze ściśniętym sercem. Jak strasznie patrzył na ojca, jaki był opryskliwy!
– No i jaką karę teraz wymyślisz, co? – spytał, patrząc na ojca pogardliwie. – W pokoju mnie za karę zamkniesz na klucz, bo nie dopuszczą mnie do matury i nie zrobię magisterki jak moje uczone siostrzyczki?
– No właśnie – krzyknął Andrzej, doprowadzony do ostatnich granic. – Twoje siostry będą mieć normalne, porządne życie, bo się nas słuchały – czerwony z gniewu podszedł blisko do Janka. – A wiesz, jak się dawniej mówiło? Że kto nie słucha ojca i matki, ten posłucha psiej skóry.
– Co ty chrzanisz, ojciec – zaśmiał się syn ironicznie. – Jakie normalne życie, na kasie w hipermarkecie za parę złotych będą harować, potem bachory, pieluchy, kredyty do spłacania? Ty to nazywasz normalnym życiem? – patrzył ze złością na Andrzeja. – Wielkie dzięki, ja pasuję, wolę żyć tak, jak ja chcę.
– Ale nie w moim domu – krzyknął Andrzej i ręką pokazał mu drzwi.
– Proszę cię, przestań – chwyciłam męża za ramię. – Daj spokój – odwróciłam się do syna. – Janek, tak nie można mówić, myśleć. Proszę cię, synku, przeproś ojca…
Nie przeprosił. Jeszcze tego samego wieczoru spakował trochę swoich rzeczy i wyprowadził się. Płakałam, prosiłam, żeby tego nie robił, że jak ojciec ochłonie, to będzie jak dawniej, a klasę może powtarzać. Tak go błagałam, żeby nie marnował sobie życia, żeby się jeszcze zastanowił.
Jednak moje prośby spełzły na niczym
Janek za miesiąc miał skończyć osiemnaście lat, niewiele mogłam zrobić. Tym bardziej że Andrzej zaciął się w sobie i nie pozwolił mi nawet szukać Janka.
– Nie będzie nam ten gnojek wstydu wciąż przynosił – powiedział. – Jest pełnoletni, chce żyć na swój rachunek, no to niech popróbuje prawdziwego życia. Ciekawe, jak długo wytrzyma bez naszej pomocy.
Przez kilka tygodni byłam jak w transie, nie wiedziałam, gdzie jest mój syn, co robi, nie odbierał telefonów. Ale później zadzwonił na moją komórkę, powiedział, że pracuje dorywczo w drukarni, że ma dziewczynę, wynajmują razem pokój. I wtedy po raz pierwszy poprosił mnie o pożyczkę, bo muszą zapłacić czynsz, a nie dostał jeszcze wypłaty. Zgodziłam się, szczęśliwa, że w ogóle go słyszę, zaprosiłam do domu na obiad, wtedy, gdy ojca nie będzie. Tak bardzo się ucieszyłam, kiedy wreszcie zobaczyłam go na progu. Nie mogłam powstrzymać łez, zaczęłam wypytywać o wszystko, jednak Janek tylko potrząsnął głową.
– Innym razem pogadamy, mama – powiedział. – Śpieszę się trochę, więc może jakbyś dała mi tę forsę… – spojrzał na mnie pytająco.
– Wejdź, chociaż na chwilę, obiad zjedz – pociągnęłam go za rękaw. – Syneczku, dam ci też trochę jedzenia do domu – zająknęłam się. – To znaczy tego domu, gdzie teraz mieszkasz – gardło mi się ścisnęło.
– Spoko, bardzo chętnie – uśmiechnął się. – Żarcie zawsze się przyda, zwłaszcza, że Majka wciąż nie ma roboty i z kasą na co dzień krucho.
Wziął pieniądze, kilka pojemników z jedzeniem i tyle go widziałam. Nie powiedział nawet, kiedy mi odda te sześćset złotych, a ja nie pytałam, bo i po co. Ale chociaż nie musiałam się o niego już tak niepokoić, nie wyglądał źle, był zdrowy, miał pracę, dach nad głową. No i dziewczynę… Maję poznałam jakiś czas później, gdy znowu poprosił o pożyczkę. Tym razem przyszli oboje, zostali na obiedzie. Uważnie obserwowałam wysoką, ładną brunetkę, która od pierwszej chwili zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Grzeczna, uprzejma, ładnie się wyrażała. I to, co od razu rzucało się w oczy, bez pamięci zakochana w Janku. Nawet się zdziwiłam, że taka dziewczyna chce być z moim synem, który… No właśnie, sama nie wiedziałam już, co mam o tym myśleć.
I znowu pożyczyłam mu pieniądze
I nie pytałam o ich zwrot. Tak było jeszcze kilka razy, a ja nie miałam serca mu nigdy odmówić. A potem zaczął przynosić jakieś drobne rzeczy, kosmetyki, skórzaną galanterię, nawet damskie buty, apaszki i szale. Że niby jego kumpel tym handluje, ale mu nie idzie, więc próbują mu pomóc i sprzedawać na boku. I może ja bym coś kupiła albo moje koleżanki… Zgodziłam się, żeby zostawił to wszystko, obiecałam, że popytam wśród znajomych. Nawet do głowy mi nie przyszło, że są to rzeczy kradzione. Dopiero Andrzej otworzył mi oczy, gdy przypadkiem się zorientował. Boże, jak on się wtedy wściekł…
Spakował wszystko do torby, postawił w przedpokoju i kazał mi zadzwonić do Janka. Że nazajutrz ma przyjść i zabrać swoje rzeczy.
– Nie sądziłem, że dożyję dnia, kiedy moja żona będzie paserem swojego syna – wykrzyczał mi w twarz.
– Naszego syna – rozpłakałam się.
– Nie chcę mieć z nim nic wspólnego! Jest dorosły, niech robi, co chce ze swoim życiem, byleby mnie do tego nie mieszał – odparł z gniewem. – I ciebie też nie – nagle popatrzył na mnie podejrzliwie, jakby mu coś do głowy przyszło. – Słuchaj, on brał od ciebie jakieś pieniądze?
Milczałam przez chwilę, jednak w końcu coś musiałam mężowi odpowiedzieć.
– Trochę – skinęłam głową. – Ale to były tylko pożyczki, odda, jak będzie miał…
– Na świętego nigdy – parsknął ze złością Andrzej i wtedy to wymógł na mnie przyrzeczenie, że więcej tego nie zrobię; nie dam naszemu synowi już ani grosza.
Nie dotrzymałam obietnicy. Tamtego dnia Janek przyszedł do mnie, jak zwykle pod nieobecność męża. Ucieszyłam się na jego widok, choć od razu zauważyłam, że jest blady i jakiś smutny. Zmartwiło mnie to strasznie. Dałam mu obiad, z radością patrzyłam, jak zmiata wszystko z talerzy. Wreszcie się odezwał:
– Mamo, bo ja miałbym taką prośbę… Naprawdę, gdyby to nie było koniecznością, nie przychodziłbym do ciebie, ale mam nóż na gardle.
– To znaczy, że co? – przerwałam mu, podenerwowana.
– Dostałem ostateczne wezwanie do zapłacenia takiej jednej grzywny, jutro mija termin – odparł, patrząc mi pokornie w oczy. – Jak nie wpłacę, to pójdę kiblować, tak długo, aż ją odsiedzę, a to wychodzi prawie miesiąc.
– Masz jakiś wyrok? – przestraszyłam się. – Co ty znowu zrobiłeś?
– Nie wyrok, tylko grzywnę z zamianą na areszt – wyraźnie się zniecierpliwił. – To stare dzieje, jeszcze wiosną trochę narozrabialiśmy z kumplami na działkach, ale teraz mogą mnie nawet zwinąć na ulicy…
Nie mogłam pozwolić na to, żeby moje dziecko poszło do więzienia! Nie wyobrażałam sobie, że on by mógł przeżyć tam chociaż jeden dzień. Mój synek… Dałam mu więc pieniądze, choć od razu zapowiedziałam, że więcej już mu nie pomogę, że to naprawdę ostatni raz. Że musi zastanowić się nad swoim życiem i coś z nim zrobić. Bo dłużej tak nie pociągnie i wcześniej czy później wejdzie w taką kolizję z prawem, że na grzywnie się nie skończy. Ma zapłacić teraz i zacząć uczciwie żyć.
Każda matka by tak zrobiła…
Obiecał mi to solennie, pocałował mnie nawet w rękę. Przez kilka dni nie dzwonił, nie odbierał moich telefonów. Pomyślałam, że może pracuje, w tej drukarni przecież robił na zmiany. Przynajmniej już byłam spokojna – zapłacił tę grzywnę, areszt już mu nie groził. Jakiś tydzień później, ku mojemu zdziwieniu, zadzwoniła Maja. Spytała, czy mogłaby na chwilę przyjść do mnie, bo ma „delikatną” sprawę.
– Pewnie, przyjdź – odparłam. – A Janek pewnie w pracy jest?
– To ja będę za godzinę – rozłączyła się, nie odpowiadając na pytanie.
Jeszcze nie przeczuwałam niczego złego. Zaparzyłam kawę, pokroiłam ciasto, spakowałam do pojemnika wędlinę i ser, które miałam w lodówce. Nie wypuszczę przecież dziewczyny z pustymi rękami z domu. Jednak, gdy otworzyłam drzwi, natychmiast zorientowałam się, że coś się stało. Maja była blada, oczy miała podkrążone, jakby płakała. Specjalnie dla niego upiekę pyszne ciasto, zaparzę kawę
– Co się dzieje? – spytałam. – Coś z Jankiem? Czy ty chora jesteś?
– No właśnie, ja przyszłam panią poprosić… – spojrzała na mnie nieśmiało. – To znaczy Janek prosi… – zająknęła się.
– O co? – spytałam szybko. – I dlaczego ciebie przysłał, sam nie mógł zadzwonić? Albo przyjść?
Potrząsnęła głową, zagryzła wargi, widziałam, że trudno jej mówić.
– Nie mógł – odparła po chwili. – Bo go zwinęli, musi odsiedzieć też tę starą grzywnę.
– Ale przecież ja mu dałam pieniądze, żeby zapłacił – przerwałam dziewczynie. – Już tydzień temu.
– Ja wiem – Maja pociągnęła nosem. – Tylko że on za tę kasę zrobił imprezkę z kumplami, znowu na tych działkach, spili się chyba bardzo, nie wiem dokładnie, bo ja miałam wtedy nockę w robocie. Gliny przyjechały i ich zwinęli, wszystkich. I Janek teraz musi odsiedzieć tamto i pewnie jeszcze mu dołożą.
Milczałam, nie wierząc własnym uszom
Ja mu dałam ostatnie pieniądze, żeby wybronić go przed aresztem, a on sobie imprezę urządził! Wręcz nie mieściło mi się w głowie, że tak się mogłam zawieść na własnym dziecku. Idiotkę zrobił ze mnie!
– I Janek bardzo panią prosi o paczkę, kawę, papierosy, jakieś konserwy – Maja patrzyła na mnie niepewnie. – Ale najbardziej mu zależy na kawie, a ja dostanę wypłatę dopiero za dwa tygodnie, nie mam pieniędzy, żeby mu ją kupić.
Odchyliłam głowę, opierając się na fotelu. Patrzyłam na tę jąkającą się ze zmieszania dziewczynę, która tu przyszła prosić mnie o paczkę do więzienia dla mojego syna. Dziewczynę, której on nie był wart… Przez myśl przemknęły mi dawne chwile, gdy broniłam go przed nauczycielami, innymi rodzicami, sąsiadami. Gdy zawsze wyciągałam go z opresji, pożyczałam pieniądze na wieczne nieoddanie. Kiedy prosiłam go o to, aby wreszcie uszanował życie i ludzi, którzy go kochają. Ale Janek nie szanował ani nas, swoich rodziców, ani tej dziewczyny siedzącej teraz naprzeciwko mnie. Zrozumiałam, że zawsze popełniałam błędy, lecz teraz tego nie mogłam już zrobić, właśnie dla dobra mojego syna. Musiałam to powiedzieć, chociażbym sama uznała siebie za złą matkę. A może właśnie, gdybym tego nie powiedziała, byłabym nadal złą matką… I chociaż serce mi pękało z bólu, potrząsnęłam głową.
– Nie zrobię Jankowi paczki z kawą ani z niczym innym – powiedziałam wolno. – Jeżeli masz taką możliwość, Maju, to przekaż mu, że gdy wyjdzie z aresztu, to zapraszam go do domu, na filiżankę najlepszej pod słońcem kawy, na ciasto, które dla niego specjalnie upiekę i inne smakołyki. – Ale teraz niech nie liczy na nic ode mnie.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”