„Dla pieniędzy mogłam zrobić wszystko. Bezwstydnie pisałam kłamstwa za kasę, a w mięsnym myłam karkówkę płynem do naczyń”

Strapiona kobieta fot. iStock by GettyImages, puhimec
„Przez większość życia uważałam, że to pieniądze są najważniejsze. Nie chciałam skończyć jak biedaczka, która musi liczyć się z każdym groszem. W rodzinnym domu się nie przelewało, więc przysięgłam sobie, że nie będę takim nieudacznikiem, jak matka i ojciec. Dla kasy robiłam różne rzeczy”.
/ 29.01.2024 13:14
Strapiona kobieta fot. iStock by GettyImages, puhimec

Odkąd pamiętam, nigdy nie mogłam pozwolić sobie na to, co bym chciała mieć. Powód? Bardzo prozaiczny i zarazem niezwykle frustrujący – brak pieniędzy. Miałam ogromny żal do rodziców o to, że nie zapewnili mi odpowiedniego startu w dorosłe życie. Ubolewałam nad tym, że nie urodziłam się w bogatej rodzinie – przynajmniej nie musiałabym się martwić o środki na utrzymanie i mogłabym spełnić mnóstwo marzeń.

Tymczasem po skończeniu ogólniaka nie byłam w stanie pozwolić sobie na to, żeby od razu pójść na studia – najpierw musiałam na nie zarobić, bo przecież rodziców nie było na to stać. Złościłam się na cały świat, ponieważ nie rozumiałam, dlaczego zostałam tak okrutnie ukarana.

Patrząc na wielu moich rówieśników, dosłownie pękałam z zazdrości, bo zamiast ciężko harować, korzystali z przywilejów młodości. Jako świeżo upieczona absolwentka szkoły średniej bez żadnego doświadczenia nie mogłam spodziewać się cudów, więc zatrudniłam się w charakterze sprzątaczki. Innego zajęcia nie dałam rady znaleźć.

Fizyczna praca ostro dawała mi w kość, niemniej w końcu odłożyłam tyle pieniędzy, żeby wyjechać do Warszawy i kontynuować naukę. Oczywiście musiałam połączyć studia z pracą, co w praktyce oznaczało brak życia towarzyskiego. Zero imprez, chłopaków, wyjść do klubów. Jeśli tylko znalazła się wolna chwila, padałam ze zmęczenia i odsypiałam. Szczerze nienawidziłam siebie za to, że jestem biedaczką.

Przegapiłam moment, w którym pieniądze stały się moją obsesją. Za stosowny przelew na konto byłam gotowa sprzedać duszę diabłu. Oszczędzałam, ile wlezie, ograniczając wydatki do niezbędnego minimum. Gdy trzeba było zainwestować przykładowo w buty czy spodnie, wpadałam niemalże w furię.

Skoro sama na siebie zarabiam, to wolno mi wszystko

– Co byś powiedziała na wyjście w sobotę? – niespodziewanie zapytała Dorota. – Aga będzie świętować awans.

Rzadko otrzymywałam tego typu propozycje, więc w pierwszej chwili się ucieszyłam. Jednakże już po kilkunastu sekundach włączył mi się w głowie kalkulator. Zaczęłam szybko obliczać, ile kosztowałyby mnie drinki, a przecież wypadałoby postawić przynajmniej jedną kolejkę. Szacunkowa kwota do niskich nie należała. Czy rzeczywiście mogłam pozwolić sobie na taki wydatek?

– Super, że jej się udało, ale niestety nie dam rady – odparłam, udając zasmuconą.

– Szkoda – westchnęła Dorota – bo na pewno dobrze by ci to zrobiło. Strasznie dużo pracujesz.

To fakt. Poza niepełnym etatem w biurze dorabiałam jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym, gdzie nierzadko „pod stołem” wpadały dodatkowe pieniądze. Wystarczyło jedynie zastosować na prośbę przełożonego kilka sztuczek, żeby poszczególne produkty prezentowały się atrakcyjniej, niż wyglądały w rzeczywistości.

Przykładowo nacierało się mięso płynem do mycia naczyń, żeby miało ładny, kuszący kolor. Oczywiście trzeba było robić to tak, aby inni pracownicy nie widzieli – nigdy nie wiadomo, czy ktoś „uprzejmy” nie szepnąłby słowa inspekcji pracy czy sanepidowi. Sporo ryzykowałam, ale nie widziałam w tym niczego niestosownego – przecież ja tylko wykonywałam swoją pracę.

W biurze z kolei złapałam kontakt z kolegą pracującym przy sąsiednim biurku, który podpowiedział, jak się wzbogacić o parę stówek miesięcznie. Sposób był banalnie prosty, a polegał na wystawianiu w internecie opinii lekarzom i rozmaitym specjalistom – rzecz jasna negatywnych. Nie miałam żadnych obiekcji, a to, że tych ludzi w ogóle nie znałam i nigdy na oczy nie widziałam, nie miało najmniejszego znaczenia.

W sieci byłam anonimowa, nikt nie sprawdzał mojej tożsamości. Drogą mailową otrzymywałam wytyczne, a po sprawdzeniu, czy i jak wykonałam powierzone zadania, dostawałam przelew. Miałam na uwadze wyłącznie własne korzyści. Nie obchodziło mnie, że mogłam przyczynić się do zrujnowania komuś kariery – wtedy nie myślałam o tym w takich kategoriach.

Nie dałam szansy tej relacji

– Wyskoczymy po pracy na kawę? – Marek posłał mi łobuzerskie spojrzenie znad laptopa. – Ja zapraszam.

Słowa „ja zapraszam” były dla mnie równoznaczne z „ja stawiam”, więc się zgodziłam. Poza tym naprawdę lubiłam Marka, bo wydawał się być w porządku. To właśnie on podsunął mi pomysł z tymi opiniami, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Od jakiegoś czasu podejrzewałam, że wpadłam mu w oko. Coraz częściej przyłapywałam go na zerkaniu w moim kierunku, niemniej nie zamierzałam robić pierwszego kroku.

– Jasne, z przyjemnością – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.

Wybraliśmy się do znajdującej się niedaleko kawiarni – przytulnej i klimatycznej. Zażyczyłam sobie latte z syropem czekoladowym i porcję miodownika. Spędziliśmy miło czas, rozmawiając o mniej i bardziej poważnych sprawach.

Żywiłam początkowo pewne obawy, ponieważ z facetami umawiałam się sporadycznie. Nie miałam na to czasu – byłam zbyt zajęta zarabianiem pieniędzy i ich chomikowaniem. Związek postrzegałam w kategoriach zagrożenia dla mojej płynności finansowej, dlatego broniłam się przed nim zaciekle. Z Markiem było jednak nieco inaczej – zapewne dlatego, że najzwyczajniej w świecie zaczęło mi na nim zależeć. Nic nie mogłam na to poradzić, to było silniejsze ode mnie.

Marek był czuły, uważny, szczery i uczciwy. Zakochaliśmy się w sobie i na trochę zapomniałam o tym, co łączy mnie z pieniędzmi. Jakoś tak się stało, że zeszło to dalszy plan. Naturalnie nie zrezygnowałam z oszczędzania, chociaż na ten cel przeznaczałam nieznacznie mniejsze sumy. Pragnęłam być atrakcyjną kobietą dla swojego mężczyzny. Zainwestowałam co nieco w odświeżenie garderoby i kosmetyki.

Przyznaję, że miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale głos miłości zdołał je uciszyć.

– Chciałbym, byśmy razem zamieszkali – wyznał Marek, kiedy spędzaliśmy u niego romantyczny wieczór.

Zamurowało mnie, bo tego się nie spodziewałam. Gdzieś podświadomie czułam, że byłby to sensowny krok naprzód, jeśli chodzi o nasz związek, a teraz spanikowałam. Starałam się tego nie okazać.

– To poważna decyzja – oznajmiłam. – Nie sądzisz, że warto ją dobrze przemyśleć?

– Ewa, nie rozumiem, przecież się kochamy – Marek nie krył zdziwienia.

– Nie wydaje mi się, że powinniśmy się śpieszyć.

– Spotykamy się prawie rok, na co tu czekać?

Z jednej strony pragnęłam tego, ale z drugiej bałam się inwestowania w tak bliską relację. Niestety, stary, świetnie znajomy głos znowu przemówił. Zaczęłam kalkulować, czy opłaca mi się to z finansowego punktu widzenia i…

– Wiesz, bo to spore wydatki… – wypaliłam, zanim zdołałam ugryźć się w język.

Marek popatrzył na mnie z niedowierzaniem, a mi zrobiło się strasznie głupio. Chciałam cofnąć te słowa, ale już się nie dało.

– Nie przypuszczałem, że jesteś aż taką materialistką – chłód w jego głosie był przerażający.

– Aż taką? – dopytywałam. – Co to znaczy?

– Dawno zauważyłem, że niezbyt chętnie wydajesz pieniądze, ale do tej pory to nie przeszkadzało – wyjaśnił ozięble.

– A teraz raptem ci przeszkadza – skwitowałam.

– Owszem.

Potem jeszcze parę razy rozmawialiśmy na ten temat, ale niczego konstruktywnego to nie przyniosło, bo byłam w trybie kalkulatora. Dla Marka oznaczało to jedno – koniec.

Refleksja przyszła zbyt późno

Od rozstania z Markiem minęły 2 lata. Doszły mnie słuchy, że związał się z inną kobietą i byli razem bardzo szczęśliwi. Ja zostałam natomiast ze swoimi pieniędzmi, których zgromadziłam niemało. Postanowiłam wspomóc się kredytem i kupiłam mieszkanie. Co z tego, że jest ładnie urządzone i moje, skoro siedzę w nim sama?

To, co wydarzyło się między mną a Markiem, dało mi mocno do myślenia i sprawiło, że przejrzałam na oczy i dostrzegłam, iż mam problem. Rozważam pójście na terapię, bo brak mi pewności, czy na własną rękę i bez profesjonalnego wsparcia pokonam moje demony.

Czytaj także:
„Po ślubie moja przyjaciółka zamieniła się w pustaka. Kiedy ja opowiadam o swoich problemach, ona papla o błyskotkach”
„Mąż pomiatał mną, bo po ciąży się zaniedbałam. Dla dziecka znalazłam zastępczego tatusia, a dla siebie kochanka na boku”
„Moja sąsiadka robi mi z życia cyrk. Wali w rury i nasyła na mnie policję, bo gotuję obiad”

Redakcja poleca

REKLAMA