„Dla moich teściów byłem biedakiem i nieudacznikiem. Ich córeczka powinna wyjść za lekarza, a nie takiego chłystka”

Facet z problemami fot. iStock by GettyImages, Paolo Cordoni
„Rodzice Marleny nawet nie chcieli mnie słuchać. Woleli wyrzec się córki, niż przyjąć mnie do rodziny”.
/ 06.01.2024 21:15
Facet z problemami fot. iStock by GettyImages, Paolo Cordoni

Nie jestem dzieckiem z dobrze sytuowanej ani prestiżowej rodziny. Szczerze mówiąc, nie wywodzę się z rodziny, którą mógłbym z dumą prezentować. Mam ojca, tak jak każdy — jakiś tam ojciec jest, ale nie znam go, nie jestem pewien, czy moja matka pamięta, kim on jest.

Nie jestem jedynakiem, mam rodzeństwo, a każde z nas jest dzieckiem innego mężczyzny, który zapłodnił naszą matkę w stanie upojenia alkoholowego, i raczej przez niezamierzone działanie, ponieważ w naszym otoczeniu środki antykoncepcyjne nie są stosowane.

Kobieta, którą muszę nazywać matką, nigdy nie powinna zostać rodzicem. Jej jedyną pasją, na rzecz której była skłonna zrezygnować ze wszystkiego, był alkohol. Widziałem ją tylko pijaną lub z kacem. U nas regularnie pojawiali się pracownicy socjalni, kuratorzy oraz funkcjonariusze policji. To idealny przykład patologicznego domu i rodziny.

Wszystko zawdzięczam sobie

Debata na temat tego, co ma większy wpływ na rozwój młodego człowieka: genetyka czy wychowanie, trwa nadal. Co do mnie, nikt nie zajął się moją edukacją, nie dbał o mnie, dorastałem na własną rękę niczym dziko rosnący chwast. Mimo to zdołałem wydostać się z tego zdegradowanego środowiska. To cud, który wymagał ciężkiej pracy, determinacji i stałego wysiłku. Niewielu ludziom udaje się wygrzebać z takich warunków i stać się człowiekiem pełnym wartości.

Dlaczego? Bo nie wielu ma na to ochotę. Ciężko jest uwierzyć w swoje możliwości, kiedy od najmłodszych lat jest się nasyconym atmosferą bezradności, bierności, nałogów, tych zapachów, gestów, nawyków, tego egzystowania dzięki zasiłkom, tego przyjmowania, skoro dają, tej rezygnacji z oczekiwania na coś lepszego... A potem, w dorosłości, po prostu odtwarza się to, co utrwaliło się w pamięci z dzieciństwa.

Gdy ostatni raz próbowałem wesprzeć moją młodszą siostrę, oferując, że odwiozę ją do ośrodka dla osób uzależnionych, odrzuciła moją pomoc. To było cztery lata temu i od tego czasu jej nie spotkałem. Moja starsza siostra opuściła rodzinny dom, kiedy miała zaledwie szesnaście lat. Nie jestem pewien, czy zdecydowała się na to, ponieważ była zmęczona ciągłym obciążaniem jej odpowiedzialnością za młodsze rodzeństwo przez naszą matkę, czy po prostu chciała zerwać z całą tą sytuacją.

Niewątpliwie zniknęła jak igła w stogu siana. Najmłodszy z nas Witek któregoś dnia wypadł przez okno, kiedy matka była na rauszu. Przeżył, ale do domu już nie wrócił. Prawdopodobnie trafił do rodziny zastępczej, ale nie mogłem ustalić, do której i do kogo. Być może to lepsze dla niego. Czy potrzebuje takiej rodziny, takiego ciężaru?

Byłem zdeterminowany, nieustępliwy i bystry

Wkładałem w naukę całe swoje zaangażowanie, aby dostać się do renomowanego liceum w większym mieście. I udało mi się to osiągnąć. Otrzymałem nawet stypendium na utrzymanie i miejsce w internacie, które finansował urząd miasta. Szczęście to niewątpliwie ważny czynnik, kiedy próbujesz wydostać się z trudnej sytuacji, w której się urodziłeś. 

Dawałem sobie radę i nie narzekałem, mimo iż często musiałem decydować, co jest dla mnie w danym momencie kluczowe. Jedzenie czy książki? Buty czy zimowa kurtka? Najtrudniejsze było, gdy nagle w ciągu dwóch miesięcy przestałem mieścić się w swoje ubrania.

Naprawdę musiałem się napocić, aby jakoś zgrać finanse; potem rozpocząłem dodatkową pracę jako dystrybutor ulotek i asystent w myjni samochodowej, zawsze coś tam się dorobiłem.

Mimo wszystko, edukacja zawsze była dla mnie najważniejsza i ukończyłem liceum z drugim najlepszym wynikiem w całej placówce. Jedyną lepszą ode mnie osobą była Marlena, której rodzice zapewniali mnóstwo korepetycji, a ona sama doskonaliła angielski na obozach w Wielkiej Brytanii. Oczywiście, uczyła się również w weekendy, zamiast czyścić kolejny samochód czy przemierzać klatki schodowe z ulotkami.

Byliśmy znajomymi, ale też nieco rywalizowaliśmy. Obserwowaliśmy się wzajemnie, szanując jednocześnie. Jednakże, zaraz po egzaminie maturalnym, zaczęliśmy patrzeć na siebie nieco odmiennie, nie jak uczniowie z różnych klas patrzą na rywali w zmaganiach o lepsze oceny. Odczuwaliśmy, że istnieje między nami pewne przyciąganie — mimo braku doświadczenia — ale zanim zdołaliśmy wyrazić to słowami, rok szkolny dobiegł końca, a my znaleźliśmy się w dwóch odmiennych miastach, studiując na dwóch różnych uczelniach.

Z pewnej perspektywy to szkoda. Z innej — to były dla mnie za wysokie progi, usprawiedliwiałem się. Byłem niewielkim graczem, ubogim studentem filologii angielskiej, który marzył o pracy tłumacza. Ona z kolei miała możliwość być kimkolwiek tylko pragnęła. Dlaczego? Ponieważ była atrakcyjna, utalentowana i miała wsparcie rodziny, zarówno emocjonalne jak i finansowe. Cóż, niektóre osoby mają szczęście od momentu poczęcia, przychodzą na świat we właściwym miejscu, czasie i... rodzinie.

Nie narzekam, po prostu taka jest prawda

Na studiach miałem tylko jeden problem — moja całkowita abstynencja. Wydawało się, że niektórzy byli zirytowani faktem, że nie sięgam po alkohol, niezależnie od rodzaju — piwo, wódka, whisky czy kolorowe koktajle. Nie miało znaczenia, że inni fundują, że wszyscy piją. Ja nie piłem i nie pozwalałem, aby ktokolwiek mnie namówił lub przekonał, nie wpływały na mnie drwiny ani żarty.

Nie chciałem kusić losu. Nie miałem pewności, do jakiego stopnia mogę polegać na sobie i czy nie wpadnę z powrotem w bagno, z którego tak ciężko mi było się wydobyć. Pierwszy łyk, potem kolejny, dziesiąty i skończę jak mama i siostra. Tymczasowe odprężenie nie było warte ryzyka upadku na samo dno. Nie zamierzałem nawet próbować piwa bezalkoholowego, byłem nieustępliwy jak zawsze.

Zdobyłem dyplom ukończenia studiów i rozpocząłem poszukiwanie pracy w roli tłumacza. Na starcie, podejmowałem się każdego zlecenia, niezależnie od proponowanego honorarium. Bardziej intratne propozycje pracy zazwyczaj zaczynały się od wymogu "doświadczonego tłumacza", a doświadczenie nie zdobywa się samo. Zajmowałem się więc tłumaczeniem rozmaitych reklam, instrukcji obsługi, listów, opracowań naukowych, w nadziei, że następny raz przyniesie mi możliwość tłumaczenia prawdziwej literatury, najlepiej z dużej "L".

Kilka godzin przy komputerze, analizując rozmaite teksty, zaczęło negatywnie wpływać na mój wzrok: litery zaczęły mi się zlewać, oczy szybko się męczyły, a ból głowy nie dawał mi spokoju. Muszę założyć okulary — pomyślałem z pewnym niepokojem, zdając sobie sprawę z tego, że to wiąże się ze sporymi wydatkami.

Czekanie na wizytę refundowaną z funduszu byłoby dla mnie jak czekanie na cud, a w tym czasie widziałbym coraz gorzej, dlatego zdecydowałem się zarejestrować do prywatnego specjalisty. Postanowiłem, że zacisnę pasa i wydam te pieniądze, nie będę oszczędzał na swoim ”narzędziu pracy”. Poprosiłem o najbliższy dostępny termin u dowolnego lekarza; przecież okuliści również muszą zdobywać doświadczenie na kimś.

Byłem zaskoczony do granic możliwości, kiedy w drzwiach mojego gabinetu ujrzałem Marlenę.

— Dzień dobry... Karol? Czy to możliwe, że to ty?

Również ona była zaskoczona. Nie potrafiłem rozpoznać, czy jej zaskoczenie było pozytywne, ponieważ teraz bardziej skutecznie ukrywała swoje emocje. Przeprowadziła badanie mojego wzroku, dobrała mi odpowiednie okulary i wymieniliśmy kilka słów, zanim nadszedł kolejny pacjent czekający przed gabinetem.

— Czy moglibyśmy się spotkać i porozmawiać trochę więcej o starych czasach? — zapytałem z odwagą, przecież najgorsze, co mogło się stać, to odpowiedź odmowna.

Skoro spotkaliśmy się ponownie, to coś więcej niż zbieg okoliczności, nieskorzystanie z tej sytuacji i niesprawdzenie czy to, co kiedyś między nami iskrzyło, było prawdziwe, byłoby głupotą. Marlena dała mi swój numer telefonu, zapisując go na małym kawałku papieru.

— Zadzwoń — zażądała.

Przypadek miał swoje plany, ponieważ kilka miesięcy przed naszym spotkaniem Marlena rozstała się ze swoim chłopakiem, prawie narzeczonym, jak go określiła. Z dnia na dzień zdecydował się na pracę w Hiszpanii i oczekiwał, że ona również zdecyduje się na ten krok i z radością pójdzie za nim.

Nagle staliśmy się parą

Zaskakujące było to, że jej rodzice nie byli w stanie pojąć, dlaczego zdecydowała się na rozstanie z kimś, kto miał taki wielkie perspektywy rozwoju. Ona natomiast nie potrafiła sobie wyobrazić bycia z kimś, kto nie dzieli się z nią tak ważnymi decyzjami.

Pierwsza filiżanka kawy, potem druga, następnie obiad, seans filmowy i, mimo że nasze uczucie nie eksplodowało jak niespodziewany pożar, to kiedy już zaczęło płonąć, paliło się jasnym, silnym, stabilnym ogniem. Staliśmy się parą po prostu, bez głośnego wyrażania tego, bez niezręcznych wyznań czy składania sobie jakichkolwiek monumentalnych deklaracji.

Zaczęliśmy trzymać się za ręce i od tego momentu byliśmy nierozłączni. Obydwoje zachowywaliśmy zdrowy rozsądek, nawet jeśli chodziło o emocje. Marlena przyznała, że w liceum byłem jej sympatią, ale planując studia w stolicy, nie chciała inicjować czegoś, co mogłoby skończyć się jako związek na odległość albo w najgorszym wypadku złamać nam obojgu serca.

— Na szczęście obecnie jesteśmy już dorośli i mieszkamy w tej samej miejscowości, więc... — zaśmiałem się.

— Dokładnie — również się uśmiechnęła.

Po kilku miesiącach, kiedy już zdawaliśmy sobie sprawę, że to nasza wspólna wędrówka przez życie, a nie jedynie dłuższa przechadzka, zaczęliśmy mieszkać razem, dostosowując się do siebie na wielu poziomach.

Moje nietypowe zajęcie tłumacza idealnie wpasowywało się w dyżury Marleny, co pozwalało nam spotkać się nawet wtedy, gdy była bardzo zapracowana. Mogliśmy przynajmniej przelotnie się zobaczyć, wspólnie zjeść coś, przytulić się, wymienić kilka zdań. A kiedy było nam trudniej, kiedy tęsknota za sobą rosła, stawaliśmy się coraz bardziej pewni, że pragniemy być razem na dobre i na złe. Oświadczyłem się Marlenie, a ona odpowiedziała ”tak”.

I wtedy właśnie zaczęły się problemy

Zostałem postawiony przed koniecznością zaprezentowania się jej rodzicom, co naturalnie wywołało we mnie stres. Jednakże nie przypuszczałem, że cała sytuacja przybierze tak drastyczny obrót. To nie było zwyczajne spotkanie, raczej przypominało przesłuchanie.

Musiałem zrelacjonować, czym się zajmuję, co studiowałem i jakie są moje perspektywy na przyszłość. W tych aspektach radziłem sobie nieźle, aczkolwiek na tle Marleny — przedstawicielki trzeciego pokolenia rodziny lekarzy — moje osiągnięcia wyglądały mniej imponująco.

Później pytania zaczęły dotyczyć mojej przeszłości, rodziny, pochodzenia. Nie widziałem konieczności wdawania się w detale, ale równocześnie nie chciałem zatajać, że mój start w dorosłe życie nie należał do łatwych. Tym bardziej był to powód do dumy z siebie i tego, co udało mi się dokonać. Udało mi się wydostać z patologicznego otoczenia, nie miałem styczności z alkoholem, nie paliłem, byłem stoikiem i sprzeciwiałem się rozwiązaniom siłowym.

Wiedziałem, jak pracować z pełnym zaangażowaniem, aby osiągnąć zamierzony cel, nie byłem zależny od nikogo. Marlena uważnie słuchała i kiwała głową... Jej rodzice zareagowali w sposób, który nas kompletnie zaskoczył. Najpierw długie milczenie, podczas którego przyswajali otrzymane informacje, a później ojciec Marleny poprosił mnie, abym opuścił ich dom.

— Dlaczego miałby to zrobić? — sprzeciwiła się moja rozważna partnerka, mocno trzymając mnie za rękę i nie pozwalając mi opuścić pokoju.

— Doceniam fakt, że ciężko pracuje, lecz jestem przekonany, że osoba taka jak on, nie jest odpowiednia na przyszłego zięcia.

— Ależ jest idealnym kandydatem na mojego męża!

— Nie masz pojęcia, co mówisz — przyznała matka Marleny, popierając swojego małżonka. Jej taktowny ton brzmiał chłodno. — Prędzej czy później pojmiesz, iż nie jesteście dla siebie stworzeni, że to nieodpowiedni związek, i że różnice pomiędzy wami są nie do zniwelowania. Takie niezgrane małżeństwa okazują się prawdziwe jedynie w baśniach.

Mezalians nie do przyjęcia...

Marlena ostro pokłóciła się z rodzicami. Broniła mnie z determinacją godną lwicy broniącej swoich dzieci. Była zagniewana, poruszona, dotknięta do żywego w moim imieniu i gotowa była na zerwanie stosunków, jeżeli nie zgodzą się na jej decyzję.

— Już nie jestem tym małym dzieckiem, które posłusznie pojawiało się na randkach w ciemno z synami waszych przyjaciół! — wołała. — Fakt, że inwestowaliście we mnie, nie daje wam prawa do uznawania mnie za swoją własność, do dyktowania mi, za kogo powinnam się wydać za mąż! Kogo mogę kochać, a kogo nie!

Siedziałem w ciszy słuchałem, jednocześnie radosny i poniżony, pełen optymizmu, lecz równocześnie pełen rozpaczy. Wiedziałem, że nigdy nie uzyskam ich akceptacji. Nie podejmowali nawet próby, by udawać, że nie są niezadowoleni z wyboru ich córki.

W końcu osiągnąłem granicę wytrzymałości. Podniosłem się i wyszedłem, zgodnie z życzeniem gospodarza. Marlena ruszyła za mną. Po powrocie do naszego mieszkania, nieustannie po nim chadzała, nie mogąc odnaleźć spokoju.

— Jak mogli powiedzieć coś takiego? Jak?! Dlaczego się do tego posunęli?!

— Byli po prostu uczciwi... — machnąłem ręką. — To nie jest pierwszy raz, kiedy ktoś mnie ocenia przez pryzmat mojej rodziny. Niektórzy mnie szanują, inni patrzą na mnie z wyższością, niektórzy próbują mnie sprowokować, a jeszcze inni zachowują ostrożność, bo nigdy nie można przewidzieć, kiedy z mojego wnętrza wyjdą złe geny...

— Przecież oni są moimi rodzicami! Powinni mi na tyle ufać, żeby rozumieć, że wiem jak wybierać przyszłego partnera!

— Rozumiem ich punkt widzenia. Jak byś się czuła, gdyby twoja córka przyprowadziła do domu...

— Nie usprawiedliwiaj ich! Bez względu na to, kogo by przyprowadziła, najpierw bym go poznała, a dopiero później wydała sąd. Na miłość boską, to przecież ludzie wyedukowani! Jak mogą pozwolić, aby uprzedzenia, które zawsze potępiali, nimi kierowały? Są hipokrytami!

— Są to po prostu... rodzice, których ci zazdroszczę...

Złapałem ją w tej wędrówce po pokoju i wziąłem na kolana.

— Niech lepiej zaczną się oswajać z myślą, że zostaniesz moim mężem.

Co będzie z nami dalej?

Kilka dni później tata Marleny zaprosił mnie do swojego biura na papierosa, którego jednak nie zapaliłem. Zamiast tego usłyszałem, że skoro Marlena zachowuje się jak nastolatka szalejąca z miłości, a więc histerycznie, to ja powinienem zachowywać się jak odpowiedzialny dorosły.

Bo przecież co mogę jej zaoferować? Jaka przyszłość czeka ją ze mną? Co się stanie, gdy moja rodzina, z którą nie utrzymuję żadnych stosunków, nagle zacznie mnie nękać, próbując wzbudzić wstyd, żądać pieniędzy, a także zaczepiać ich córkę? Czy nie byłoby lepiej, gdyby Marlena zdecydowała się na związek z kimś ze swojego kręgu?

Rozumiałem go. Dlatego kiedy wróciłem z tego spotkania, powiedziałem Marlenie, że nie możemy dłużej ciągnąć naszego związku. Próbowałem jej wytłumaczyć, że musi szanować rodziców, którzy się o nią troszczą, i być może nasz związek nie jest wart tego, by zrywała z nimi kontakt.

— Naprawdę nie możesz tak mówić... Nie pozwalam ci! — łkała. — Jeżeli moi rodzice nie są w stanie zrozumieć, uszanować, cóż. Wychowali mnie, darzyli miłością, jestem im wdzięczna za wszystko, ale nie mają prawa tak do mnie i do ciebie mówić... a ty nie powinieneś ich słuchać, ufać im...

Trudno się z tym nie zgodzić...

Wycierałem jej łzy, przytulałem do siebie, zastanawiając się nad tym, co powinienem zrobić. Czy mam moralne prawo, żeby stawać między Marleną a jej rodzicami? Możliwe, że nie tylko jej rodzicami, ale także z całym jej otoczeniem, znajomymi, którzy mogą podzielać ich zdanie...

Przez dwa dni mijaliśmy się niemal bez słowa. Marlena chodziła, jak struta, ewidentnie pochłonięta we własnych myślach. W końcu stanęła w drzwiach mojego gabinetu i powiedziała:

— Bierzemy ślub tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie próbuj robić jakichś szalonych ruchów, poświęcając się dla mojego dobra, bo nigdy ci tego nie daruję. Wolałabym wstąpić do zakonu, niż poślubić kogoś innego. Czy wszystko jasne?

Na moich ustach pokazał się szeroki uśmiech.

— Weźmiesz ślub...

— Zdaję sobie z tego sprawę! Lecz jedynie z tobą, głuptasie!

Nasz ślub był skromny. Nieobecni na niej byli członkowie ani mojej, ani jej rodziny. Do udziału zaprosiliśmy jedynie naszych przyjaciół, którzy nam serdecznie kibicowali i autentycznie nam sprzyjali.

Impreza bez tańca, lecz z wyśmienitymi potrawami i przepysznym tortem. Po niej nastąpił wyjazd na dwutygodniowe wakacje na Zanzibar, gdzie mogliśmy całe dnie spędzać albo w naszym hotelowym pokoju, albo leniuchować na plaży, delektując się miejscowymi smakołykami.

Moim najcenniejszym, najważniejszym prezentem weselnym jest moja żona. Niezwykła, inteligentna kobieta, która dostrzegła i pokochała kogoś takiego jak ja.

Czytaj także:
„Przedszkolanki znęcały się nad moim synem. Te bezduszne babska krzyczały na Ignasia i zostawiały go samego bez jedzenia”
„Przez 2 lata modliłam się do św. Rity o dobrego męża. Stał się cud i dostałam wdowca w pakiecie z niemowlakiem”
„Przez lata byłam sprzątaczką u bogaczy. Rozpuszczona córunia moich pracodawców okrutnie mnie potraktowała”

Redakcja poleca

REKLAMA