Cieszyłam się, że będę miała to przedpołudnie tylko dla siebie. Moja starsza córka, Gosia, z którą mieszkam, wyjechała z dziećmi do teściowej.
– Nie będzie nas tylko dwa dni, mamo, bo sama wiesz, jaka jest matka Roberta – usłyszałam. – Ciężko
z nią dłużej wytrzymać…
„Dobre i dwa dni” – pomyślałam, ale oczywiście tego nie powiedziałam.
Wiedziałam, że Magdalena nie ma cierpliwości do dzieci i nie przepada za wizytami wnuków w swoim domu.
– Zawsze coś zbroją – powtarza. – Biegają tylko w kółko bez sensu. Ostatnio zbili mój ulubiony wazon!
– Bo nimi się trzeba trochę zająć, zaproponować im jakąś ciekawą zabawę – powiedziałam jej kiedyś.
Wydawało mi się to takie oczywiste! Naprawdę musiałam tłumaczyć tej kobiecie takie rzeczy?
– Nie wiem, jaką – wzruszała wtedy ramionami teściowa mojej córki. – Ty robisz to o niebo lepiej ode mnie…
No właśnie. A skoro „robię to lepiej” niż ona, to zajmowanie się wnukami zawsze było tylko na mojej głowie. I to wszystkimi wnukami! A trochę ich jest. Starsza córka ma dwoje dzieci, Kasię i Michasia, a syn bliźniaki, Grzesia i Krzysia oraz młodszą o dwa lata córeczkę, Kaję.
Wiem, że wszystkie moje wnuki mnie uwielbiają. Ja także lubię z nimi przebywać, ale czasami… aż sama przed sobą boję się przyznać, jak bardzo brakuje mi odrobiny spokoju.
Teraz także, ledwie zdążyłam zrobić sobie herbatę, by zasiąść w fotelu z książką, na którą miałam chętkę już od dawna, gdy rozległ się dzwonek telefonu.
– Mamo, mam gardłową sytuację! Kaja kaszle, Krzysio właśnie zaczyna, nie poszli do przedszkola, a ja muszę wyjść – wyrzuciła z siebie synowa.
Już na końcu języka miałam pytanie, dlaczego nie zadzwoniła do swojej matki, gdy sama mi powiedziała:
– Mama jest w sanatorium…
Sanatorium! Mnie także by się przydało wyjechać i poświęcić kilka dni na lecznicze zabiegi, szczególnie z powodu mojego steranego pracą kręgosłupa. Ale kiedy miałam to niby zrobić. No i za co?
Uprzedzałam ją, że nie może się spóźnić
Cały czas byłam potrzebna. Prawie codziennie opiekowałam się wnukami. A i odłożyć jakieś pieniądze było mi naprawdę trudno, mimo że nadal dorabiałam do swojej skromnej emerytury, sprzątając cudze domy. Co chwilę bowiem któreś z dzieci zwracało się do mnie po pożyczkę.
Nie to, żebym narzekała, rozumiałam ich sytuację. Mieli kredyty do spłacenia, a i życie robiło się coraz droższe, praktycznie z dnia na dzień. Czasami zresztą sama z siebie proponowałam, że dołożę im do wakacji. Chciałam, żeby te moje wnuki chociaż na tydzień lub dwa wyjechały z miasta i pooddychały świeżym powietrzem. Przecież te ich wszystkie choroby brały się właśnie z tego, że ciągle wdychały spaliny.
Opiekowałam się nimi najlepiej, jak mogłam. Teraz też na pytanie Zosi, czy zajmę się dzieciaczkami, odpowiedziałam, że natychmiast przyjeżdżam.
– Gdybyś tylko mogła wrócić do piętnastej, kochanie, bo dzisiaj akurat mam umówione sprzątanie i wolałabym go nie odwoływać. Zrobiłam to już w ubiegłym tygodniu, bo Małgosi też wypadła jakaś nagła sytuacja i boję się, że jak tak dalej pójdzie, to stracę klienta – uprzedziłam synową.
– Ma to mama jak w banku! – zapewniła mnie, ubierając się szybko.
– Kochani, bądźcie grzeczni i nie dokuczajcie babci! – rzuciła w stronę dzieci i tyle ją widziałam.
Moje kochane wnuki, zwykle dość grzeczne i do opanowania, tego dnia okazały się bardzo marudne. Pewnie przez ten katar były w złych humorach. Nie chciały ani słuchać bajek, ani nawet ich oglądać w telewizji, chociaż zawsze ta propozycja wprawiała je w zachwyt. Rozrabiały, kłóciły się i płakały na przemian, więc po trzech godzinach byłam kompletnie wykończona. A tu jeszcze czekała mnie harówka z mopem.
Nerwowo zerkałam na zegarek, bo nieubłaganie zbliżała się godzina, o której powinnam się stawić w domu moich pracodawców, a mojej synowej nie było!
Wpadła wreszcie spóźniona.
– Przepraszam, mamo! – wołała już od progu, budząc dzieci, które jakiś cudem udało mi się w końcu uśpić.
„Trudno, będzie musiała sobie z nimi poradzić już sama” – pomyślałam, kiedy usłyszałam płacz bliźniaków. Błyskawicznie zarzuciłam na siebie płaszcz i wybiegając na klatkę, spostrzegłam ze zdziwieniem, że synowa ma chyba inny kolor włosów niż miała rano.
„Czyżby była u fryzjera? Nie... Wprawdzie nie mówiła, co to za ważne sprawy ma do załatwienia, ale chyba nie ciągnęła mnie z drugiego końca miasta, żeby móc zadbać o włosy?” – pomyślałam, gnając do przystanku.
Niestety musiałam wziąć taksówkę…
Dobiegłam do przystanku, ale zobaczyłam już tylko tylne światła autobusu. A następny dopiero za pół godziny! Co robić? Nie mogłam spóźnić się do pracy, a za nic w świecie nie uda mi się już dotrzeć na czas.
„No chyba że wezmę taksówkę…” – przebiegło mi przez głowę. Wprawdzie zapłacę za nią jak za zboże, może nawet oddam taksówkarzowi wszystko to, co dzisiaj zarobię, ale lepiej odżałować tę kwotę niż stracić robotę. Miałam szczęście, bo kiedy wybiegłam z klatki, to akurat stała pod nią taksówka, która teraz wyjeżdżała z osiedla i skręcała w główną ulicę. Zatrzymałam ją i wsiadłam.
– Ile będzie kosztował kurs do… – wymieniłam ulicę zaniepokojona, że może nawet nie mam przy sobie tylu pieniędzy.
Na szczęście miałam.
– Pani to chyba rzadko jeździ taksówką… – zagadnął mnie kierowca, niemłody już i wyraźnie doświadczony przez życie. – Bo ja, proszę pani, już dwadzieścia lat jeżdżę i zawsze poznam stałego bywalca. O, na przykład teraz… Dopiero co wiozłem taką młodą babeczkę, która jest naszą stałą klientką. Ja to po nią nawet kilka razy w miesiącu podjeżdżam, inni koledzy także.
– Jak kogoś stać… – mruknęłam.
Słuchałam kierowcy tylko jednym uchem, bo strasznie się denerwowałam, że mimo wszystko nie zdążymy na czas z powodu korków w mieście.
Jednak nagle coś mnie zainteresowało. Opowiadał o tej stałej klientce, i to wszystko jak ulał pasowało do... mojej synowej! Kiedy powiedział, że ona ma trójkę dzieci i wymienił ich imiona, zyskałam pewność.
Wkurzyłam się! Nie żebym chciała ją instruować, jak ma wydawać pieniądze, ale przecież w ubiegłym tygodniu syn ode mnie pożyczył na wieczne nieoddanie sporą kwotę. Twierdził, że nie ma na ratę kredytu!
Wysiadłam z taksówki całkiem skołowana i zadzwoniłam do drzwi domu. Otworzyła mi matka właściciela, jak zwykle w jedwabiach i na wysokich obcasach, chociaż babka jest chyba w moim wieku, czyli już dobrze po sześćdziesiątce.
– Synowa zostawiła dla pani kartkę z poleceniami na stole w kuchni – rzuciła tylko i przeszła do salonu, gdzie ryczał telewizor.
Nie przepadałam za nią, sama zresztą nie wiem, dlaczego. Może trochę przemawiała przeze mnie zazdrość? Ja nie miałam co liczyć na to, że na stare lata będę sobie leżeć na sofie i pachnieć. Musiałam zasuwać, żeby… No właśnie, żeby co? Dokładać synowej do fryzjera i taksówek?! Toż to absurd!
Dzisiejsze wydarzenia kompletnie zachwiały sensem tego, co robię.
W dodatku zdałam sobie sprawę z tego, że nie tylko żona mojego syna mnie wykorzystuje, ale i on sam! A córka nie jest chyba wcale lepsza… Jakoś wszyscy doskonale rozumieli i nie mieli pretensji o to, że tamte babcie nie mają czasu dla wnuków, bo wolą go mieć dla siebie i na siebie wydawać pieniądze, zamiast je pożyczać. A ja… Ja nic dla siebie nie miałam! Ani czasu, ani pieniędzy!
Ta kobieta okazała się równą babką!
Ścierałam kurze coraz bardziej przygnębiona, aż w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. I tak sobie sprzątałam, a łzy same spływały mi po policzkach... To pewnie przez nie nawet nie zauważyłam, że do pokoju weszła matka właściciela i od jakiegoś czasu mi się przyglądała.
Kiedy wreszcie zdałam sobie sprawę z jej obecności, speszyłam się i szybko otarłam rękawem policzki.
– Przepraszam… – wybąkałam.
– Nie ma za co – rzekła i wyszła.
Było mi strasznie głupio. Jak mogłam tak się rozkleić przy obcej osobie. W dodatku przy matce mojego pracodawcy! Tymczasem ona wróciła, niosąc dwa kieliszki z winem. Wyciągnęła jeden w moim kierunku.
– Dziękuję, ale... w pracy nie piję - wydukałam mocno zaskoczona.
Jeszcze brakowało, aby jej synowa mnie nakryła i wyrzuciła z pijaństwo!
– Ewy nie ma, wyjechali z synem i dziećmi. Wrócą dopiero po weekendzie. A pani przyda się najwyraźniej odrobinę wyluzować, wypocząć, wygadać się – usłyszałam.
Jak zahipnotyzowana wzięłam wtedy od niej kieliszek i upiłam łyk.
– Danka! – z uśmiechem podała mi rękę. – Raczej nie wypada być na „pani”, kiedy się razem pije.
– Ja… także jestem Danuśka – odparłam zakłopotana.
– A to się świetnie składa, bo to bardzo ładne imię! – roześmiała się.
Pół godziny później zastanawiałam się, jak mogłam wcześniej sądzić, że matka właściciela jest nadęta i niemiła. Okazała się równą babką!
Przede wszystkim jednak potrafiła słuchać… Wszystko jej o sobie opowiedziałam! O tym, że haruję jak wół po to, by moim dzieciom żyło się lepiej i o tym, co dzisiaj odkryłam.
– Kocham moje wnuki, naprawdę. Kocham całą moją rodzinę, ale czasami bym sobie od nich chętnie odpoczęła… – wyznałam szczerze.
Popatrzyła na mnie ze współczuciem, a w jej oczach dostrzegłam zrozumienie. Ona natomiast musiała zobaczyć w moich zazdrość, bo nagle sama zaczęła się zwierzać:
– Mój syn zdradza żonę na prawo i lewo, a ona o tym wie. Nie rozwiedzie się z nim jednak, bo to on zarabia pieniądze. Natomiast ona wydaje je w ogromnych ilościach i bez zastanowienia. On jej na to pozwala, bo z kolei boi się, że żona zabierze mu dzieci. Ja także stale się boję. Za nic nie chciałabym stracić kontaktu z wnukami… – powiedziała, a po chwili zastanowienia dodała: – W tym domu nie ma zbyt wiele miłości.
Tego się nie spodziewałam! Kobieta w jedwabiach, mieszkająca w wielkim pięknym domu także miała swoje problemy. Kto wie, może nawet dużo poważniejsze niż moje.
W oczach Danki zalśniły łzy. Teraz to ja musiałam ją pocieszać.
– Słuchaj, obu nam się należy porządny wypoczynek! – stwierdziła w pewnym momencie.
– Pewnie masz rację, tylko…
– Zobaczę, co się da zrobić, zdaj się na mnie! – przerwała mi.
Nie miałam pojęcia, o co może chodzić mojej nowej przyjaciółce, ale wkrótce się przekonałam. Kiedy następnym razem przyszłam na sprzątanie, już od progu wypaliła:
– Kochana, jedziesz ze mną w góry! Jako dama do towarzystwa – zachichotała. – Powiedziałam synowi, że potrzebuję trochę odetchnąć, ale pewnie będę się tam nieludzko nudziła. Trochę mu marudziłam, wypomniałam ostatnią kochankę i zgodził się, abyś ze mną pojechała.
– Ale… – zająknęłam się. – Ja nie mogę. W końcu wnuki, praca… – zaczęłam wyliczać.
– Przecież ty jedziesz do pracy! „Dama do towarzystwa” to dobrze płatna posada – zaznaczyła. – A co do wnuków, to niech się nimi wreszcie zajmą ich rodzice!
„Ona ma rację – pomyślałam.
– Mnie przecież także coś się należy od życia! Jasne, że pojadę!”.
No i wyjechałam z Danką na dwa tygodnie w góry. Było po prostu cudownie! Chodziłyśmy na wycieczki, a wieczorem na dancingi do sanatoryjnej kawiarni. W życiu się chyba tak nie wytańczyłam!
– Ostatni raz tak wypoczęłam na wczasach, kiedy dzieci były już na tyle duże, że nie chciały ze mną jeździć, a wnuków jeszcze nie było na świecie. Dziękuję! – powiedziałam.
– Powtórzymy to za jakiś czas – obiecała mi Danka z szelmowskim uśmiechem. – I pamiętaj, czego cię nauczyłam: Nie daj się wykorzystywać! Twoje wnuki jeszcze będą cię potrzebowały, a ty długo nie pociągniesz, harując jak wół.
– Masz rację, zwolnię tempo – obiecałam, i kiedy wróciłam do domu, oznajmiłam, że od tej pory weekendy mam tylko dla siebie.
– Wtedy wy jesteście w domu, więc możecie spokojnie zająć się dziećmi – powiedziałam swoim dorosłym pociechom.
Byli oboje zdziwieni, ale nie protestowali. Poza tym przestałam co chwilę „pożyczać” im pieniądze. Wolę coś uzbierać i sama wybrać się z wnukami na wakacje, zamiast dawać ich rodzicom na taksówki.
Czytaj także:
„W soboty ojciec mnie bił, a w niedziele biegał do kościoła. Gdy zagroziłem mu nożem, zaczął znęcać się nad matką”
„Miałam pretensje, że przyjaciółka nie ma czasu. Okazało się, że urodziła córkę w 27 tc i lekarze walczą o jej życie”
„Matka zrobiła ze mnie nieudacznika. Sterowała mną jak marionetką. Gdy zacząłem się stawiać, rzuciła się na mnie z nożem”