Kiedy wychodziłam za mąż, nie miałam żadnych trosk. Nie myślałam o macierzyństwie, a swój związek wciąż traktowałam jako dobrą zabawę. Przemek, mój mąż, też miał bardzo podobne podejście. Żyliśmy z dnia na dzień, co rusz zmienialiśmy prace i niczym się nie przejmowaliśmy. Do czasu, aż bardzo głupio nie wpadliśmy.
Rola matki zobowiązywała
Odkryłam, że jestem w ciąży i wtedy zaczęła się panika. Bo jak to tak, już? Nie mieliśmy przecież nawet dwudziestu pięciu lat! Kiedy jednak na świat przyszła nasza pierwsza córka Julia, mieliśmy już wszystko poukładane. Przemek znalazł pracę na etat w biurze rachunkowym, ja, póki co, pisałam artykuły na zamówienie do miejscowej gazety. Mieliśmy więc jako taką stabilność finansową i mogliśmy się poświęcić dziecku. A także jego rodzeństwu – siostrze i bratu, którzy przyszli na świat kolejno rok i trzy lata później.
Nie żeby bycie matką trójki dzieci było szczególnie proste. Póki jeszcze uzupełnialiśmy się z Przemkiem, jakoś to szło. Mąż bardzo mi pomagał i wspierał mnie na każdym kroku. Dzieliliśmy się obowiązkami, więc nie czułam się wcale przemęczona, na co narzekały wszystkie moje koleżanki – także matki.
Niestety, kiedy najmłodsze z naszych dzieci, Krystian, miało pięć lat, Przemek ciężko zachorował. Zmarniał praktycznie w miesiąc, a potem odszedł, pozostawiając mnie samą z dzieciakami.
Nie było mi łatwo
Miałam jednak wokół siebie rodzinę, w tym także rodziców Przemka, więc jakoś sobie radziłam. Skupiałam się na dzieciach, żeby nie myśleć o stracie i uparcie parłam do przodu.
Z dziewczynkami praktycznie nie było problemu. Julia była otwarta na rówieśników, nigdy też nie narzekała na brak znajomych. Z kolei Ola, bardziej zamknięta w sobie, miała artystyczne zdolności, które wytrwale w sobie pielęgnowała. Z jedną i drugą miałam świetny kontakt. Mogłyśmy powiedzieć sobie praktycznie o wszystkim, a ja nie martwiłam się, że któraś coś przede mną ukryje.
Trochę więcej zachodu było z Krystianem. Jak to chłopak, uwielbiał się buntować. Łaził z różnymi typami, czasem zawalał szkołę, a za nic nie dało mu się wytłumaczyć, że pewnego towarzystwa powinien unikać. Na szczęcie mniej więcej w wieku dziewiętnastu lat wyrósł z tego i zaczął poważnie myśleć o przyszłości. Byłam dumna, bo wszyscy troje poszli na studia, na których świetnie sobie radzili. Tyle tylko, że ich dalsza nauka wiązała się z opuszczeniem rodzinnego domu. Jak się okazało, na stałe.
Niemal straciliśmy kontakt
Kiedy Krystian wyjechał, w domu zrobiło się pusto. Nigdy nie czułam się taka samotna. Cały czas poświęcając się dzieciom, odrzuciłam niemal wszystkich znajomych. Została mi tylko Lucyna, najbliższa przyjaciółka jeszcze z czasów studiów.
– Dzieci wyjechały, odetchnij trochę – przekonywała mnie, choć wcale to do mnie nie trafiało. – Muszą uczyć się samodzielności. Także Krystian. Zobaczysz, jeszcze będziesz z nich dumna.
Pewnie, że byłam dumna. Tyle tylko, że doskwierała mi ogromna samotność. Z początku każde z dzieci dzwoniło. Julia tak często, że nie nadążałam z odbieraniem telefonów. Kiedy zaczynała mówić, usta jej się nie zamykały.
Momentami miałam wrażenie, że jestem tuż obok niej i widzę to wszystko, co się tam dzieje – tak szczegółowo opowiadała. Ola ograniczyła się do zdawkowych komentarzy i pytań o moje samopoczucie, ale odzywała się regularnie. Z kolei Krystian dzwonił jak mu się przypomniało, ale zawsze opowiadał o wszystkim z wielkim entuzjazmem.
Z czasem telefonów było coraz mniej, aż wreszcie wszyscy przestali dzwonić. Dziewczyny pozakładały swoje rodziny, Julia zaszła w ciążę, a Krystian całkowicie zatracił się w pracy. Ja co prawda dzwoniłam raz czy dwa razy w tygodniu do każdego z nich, ale za każdym razem miałam wrażenie, że przeszkadzam. Że rozmowa ze mną przerywa im coś bardzo ważnego. Oni właściwie zdawali się w ogóle o mnie nie pamiętać.
Każde urodziny były jednakowe
Kiedy przed moimi pięćdziesiątymi trzecimi urodzinami zadzwoniła Julia, zapowiadając, że ona, wraz z mężem i dwójką dzieci na pewno przyjadą, nawet mnie to nie ucieszyło. Wiedziałam, że wkrótce, jakby byli w jakiejś zmowie, odezwą się też Ola i Krystian, żeby się upewnić, czy wyprawię przyjęcie urodzinowe – jak co roku. Co miałam robić? Odmówić? Powiedzieć im, że tak naprawdę jesteśmy sobie całkiem obcy, a im się wydaje, że jak wpadną do mnie raz na rok, to wszystko będzie okej?
Nie miałam siły się na to zdobyć, więc jak zawsze przygotowałam obiad, kupiłam tort i czekałam. Bo wreszcie miałam zobaczyć swoje dzieci. I jak głupia wciąż wierzyłam, że tym razem coś się zmieni. Że któreś z nich wpadnie na pomysł, że można by było czasem wpaść do starej matki bez powodu. Zainteresować się, czy wszystko u mnie OK. A może też po prostu zaprosić mnie do siebie.
Zamiast takich deklaracji otrzymałam wymyślny ekspres do kawy, nowy telefon i robota kuchennego.
– No, to sto lat, mamo – powiedział Krystian, wznosząc toast. – Żebyś za rok była wciąż taka kwitnąca!
Byłam zrezygnowana
Kolejnego ranka na kawę wpadła do mnie Lucyna. Wiedziała, że mają do mnie przyjechać dzieci, dlatego uznała, że przyjdzie do mnie z prezentem dopiero nazajutrz, kiedy w domu zrobi się spokojniej. Dwie książki mojego ulubionego autora wzruszyły mnie bardziej niż drogie gadżety, które dostałam poprzedniego dnia.
– Jak dzieci? – zagadnęła przyjaciółka.
– Przyjechały, nażarły się i pojechały, co się dziwisz – rzuciłam z goryczą. – Urodziny miałam wczoraj, to i po co miały siedzieć dłużej, nie?
– Oj, Marysia, nie mów tak! – W głosie Lucyny zabrzmiała troska. – Dzieci na pewno cię kochają…
– Ta – burknęłam. – Pewnie wtedy, jak się trzeba znajomym pochwalić, jaki to drogi prezent mi kupiły.
– Chyba troszkę przesadzasz… – próbowała dalej.
– Tak? – prychnęłam. – A widziałaś ich tu kiedykolwiek poza moimi urodzinami? Czasem… czasem to mam wrażenie, że czekają po prostu, aż umrę i nie będą tu musiały więcej wracać!
Lucyna przez chwilę milczała. Kiedy się natomiast odezwała, jej oblicze było bardzo łagodne.
– Myślę, że za bardzo to wszystko przeżywasz – przyznała spokojnie. – Przestań myśleć o dzieciach. Pewnie, że fajnie jest mieć z nimi dobry kontakt, ale zrobiłaś już wszystko, co mogłaś. Pora zadbać o siebie.
Rozpoczynam życie na nowo
Uniosłam brwi.
– To znaczy?
– No wiesz – uśmiechnęła się porozumiewawczo – doskonale widziałam, jak patrzy na ciebie ten facet spod ósemki.
Wyprostowałam się.
– Niby jak?
– Jakby bardzo mu zależało, żeby poznać cię bliżej – stwierdziła bez ogródek. – Może powinnaś dać mu szansę?
Wzruszyłam ramionami.
– Daj spokój – obruszyłam się. – Jestem na to za stara i… w ogóle.
– Wcale nie, tylko wmawiasz sobie, że nic już cię nie czeka – powiedziała. – Utwierdzasz się w tym, bo dzieci cię zaniedbują. A czemu nie miałabyś raz zrobić czegoś dla siebie? Pomyśl o tym koniecznie, Marysia. To dobry moment.
Zrobię coś dla siebie
Z początku po tej rozmowie zdawało mi się, że Lucyna oszalała. Bo jak to tak – miałam myśleć tylko o sobie i nie przejmować się dziećmi? Mam przecież własne życie, którego nikt mi nie odbierze i tylko ja mogę nim dysponować w taki, a nie inny sposób.
Uległam ostatecznie namowom przyjaciółki i odezwałam się do mojego sąsiada. Ma na imię Michał i od dawna chciał do mnie zagadać, ale nie miał śmiałości. Myślę, że to była świetna decyzja, bo od kiedy się z nim spotykam, to jakby ubyło mi lat. W końcu nie myślę o tym, co robią moje dzieci i dlaczego nigdy nie zadzwonią tak ot, same z siebie.
Nikt przecież nie każe mi się kłaść i umierać, a ja nie jestem skazana wyłącznie na moją rodzinę, która nie ma najwyraźniej zamiaru o mnie pamiętać. Ciekawe, co zrobią moje dzieci, gdy za rok w urodziny będę daleko stąd – na przykład na Majorce. Może tym razem wreszcie zaczną mnie szukać.
Maria, 53 lata
Czytaj także:
„Dawałem wnukowi co miesiąc kasę, żeby płacił moje rachunki. Ufałem mu, dopóki nie dostałem wezwania do zapłaty”
„Szukałem szczęścia poza małżeńskim łożem, ale gryzły mnie wyrzuty sumienia. Gdy przyznałem się żonie, zaskoczyła mnie”
„Gdy on powiedział sakramentalne >>tak<<, ja wzięłam nogi za pas. Nie chcę żyć z pupilkiem moich rodziców”