Boję się, że ten bandyta i oszust spełni swoje groźby i siłą wyrzuci mnie z mieszkania i znajdę się na bruku. Samiuteńka, z niczym. Ta myśl tak mnie przeraża, że nie mogę normalnie funkcjonować, zasnąć. Chwilami nawet żałuję, że jeszcze żyję. Bo chyba tylko śmierć może mnie uchronić przed horrorem, który zgotowało mi moje własne dziecko.
Myślałam, że chce być blisko mnie
Wszystko zaczęło się prawie dwa lata temu. To wtedy przyjechała do mnie moja córka Marzena. Byłam bardzo zaskoczona, bo odkąd wyjechała do Francji, zupełnie o mnie zapomniała. Przez lata nie miałam z nią żadnego kontaktu. Nie mogłam jej nawet zawiadomić o śmierci ojca, bo nie wiedziałam, gdzie dokładnie mieszka.
A tu nagle stanęła w progu i zapytała, czy może u mnie pomieszkać przez jakiś czas. Przez pandemię straciła pracę, a na dodatek mężczyzna, z którym miała nadzieję spędzić resztę życia, nagle się odkochał i przegonił ją na cztery wiatry.
– Wsiadłam w ostatni samolot do Polski i przyleciałam. Pomóż mi. Naprawdę nie wiem co ze sobą zrobić. Muszę się pozbierać, wszystko przemyśleć – niemal płakała.
Choć byłam zła, że przypomniała sobie o mnie dopiero wtedy, gdy znalazła się w kłopotach, zgodziłam się natychmiast. Nawet nie robiłam jej wymówek. Była przecież moją córką. Nie miałam serca odmówić.
Przez pierwsze tygodnie Marzena głównie użalała się nad sobą. Płakała, że los jest niesprawiedliwy, że tylko ją krzywdzi, rzuca kłody pod nogi. Było mi jej naprawdę żal. Gdy się już jednak wypłakała, zabrała się za poszukiwanie pracy. Kiedyś skończyła szkołę kosmetyczną, a za granicą ponoć pracowała w ekskluzywnym salonie urody, więc byłam przekonana, że szybko się gdzieś zaczepi. Ale chociaż dostała kilka ciekawych propozycji, żadnej nie przyjęła. Z powodu niskich zarobków.
– Pamiętaj, że to W., a nie P. czy nawet W. – przypomniałam jej, gdy wróciła z kolejnej zakończonej fiaskiem rozmowy.
– O rany, przecież wiem! Ale to nie znaczy, że mam pracować za grosze! – zdenerwowała się.
– To co zamierzasz zrobić?
– To chyba proste! Otworzę własny salon urody. Od zawsze o tym marzyłam i chyba czas najwyższy, by wreszcie to marzenie spełnić.
– Za co? Przecież na to trzeba mieć mnóstwo pieniędzy! Lepiej zejdź na ziemię i jeszcze raz przejrzyj oferty.
– Nie ma mowy! – zaprotestowała. – Nie dam się wykorzystywać. A o pieniądze się nie martw. Na pewno coś wymyślę – zapewniła.
Modliłam się, żeby myślała jak najszybciej. Z tego, co zdążyłam się zorientować, oszczędności już się jej kończyły, a ja ze skromnej emerytury nie byłam w stanie jej utrzymać.
Organizowała pieniądze na własny biznes
Przez następne dni Marzena gdzieś tam wydzwaniała, gdzieś biegała. Dosłownie stawała na głowie, by zdobyć pieniądze na rozkręcenie własnego biznesu. Po tygodniu jej wysiłki zakończyły się sukcesem. Uradowana oznajmiła, że już nawet jutro może mieć w kieszeni sto tysięcy złotych.
– Dostaniesz kredyt dla przedsiębiorców? – dopytywałam się.
– Nie, banki nie są łaskawe dla początkujących biznesmenów. Znalazłam prywatnego inwestora. Pożyczy mi pieniądze na rok, półtora. Odsetki są wysokie, ale moim zdaniem i tak warto – uśmiechnęła się.
– Na rok? A skąd ty po roku weźmiesz tyle pieniędzy, żeby oddać? Na dodatek z odsetkami?
– Oj, mamo, przecież to proste. Z banku. Jak biznes będzie już działał, to bez problemu dostanę kredyt. Oddam pieniądze inwestorowi, a zadłużenie w banku będę sobie spłacać powolutku przez lata.
– Myślisz, że dasz radę?
– Oczywiście! Z moimi umiejętnościami i doświadczeniem szybciutko zdobędę odpowiednio duże grono klientek. Zobaczysz, w salonie będzie panował taki tłok jak w sklepach przed świętami.
– Skoro tak uważasz, to może rzeczywiście weź tę pożyczkę.
– Tak właśnie zamierzam zrobić. Jest tylko jeden mały problem: ten inwestor żąda zabezpieczenia. Twierdzi, że nie może mi dać pieniędzy tylko na piękne oczy. Dlatego pomyślałam o tobie – zaszczebiotała.
– O mnie? Nie sądzę, żebym była dla niego cenna – zdumiałam się.
– Ty nie, ale twoje mieszkanie już tak. Dasz je pod zastaw i po kłopocie. O formalności się nie martw.
– Mowy nie ma! Mieszkanie to jest wszystko, co mam! A co będzie, kiedy powinie ci się noga? Mam stracić dach nad głową?
– Nic takiego się nie zdarzy, bo już wszystko sobie dokładnie przemyślałam i policzyłam. Przecież nie narażałabym na takie ryzyko własnej matki! Proszę cię, zgódź się! Bez twojej pomocy moje marzenie nigdy się nie spełni! – patrzyła na mnie błagalnie.
Zgodziłam się zastawić moje mieszkanie
Na początku powiedziałam: nie. Bałam się, że jak córka nie spłaci pożyczki, to ja wyląduję na bruku. Ale ona nie odpuszczała. Płakała, błagała, naciskała. Mówiła, że żadnego ryzyka nie ma, że dokładnie sprawdziła tego inwestora, przeanalizowała umowę pożyczki. I wszystko jest w najlepszym porządku.
W końcu tak mnie omotała, że się zgodziłam.
Na początku sierpnia ubiegłego roku poszłyśmy do kancelarii notarialnej. W czasie odczytywania umowy bez przerwy dzwoniły telefony, ktoś wchodził i wychodził, więc nawet nie słyszałam dobrze, co mówi notariusz, nie wiedziałam, co podpisuję. Nie czułam jednak niepokoju. Ufałam córce. A kiedy inwestor, bardzo zresztą miły i elegancki mężczyzna w średnim wieku, wręczył jej pieniądze, poczułam wielką radość. Byłam taka szczęśliwa, że dzięki mojej pomocy spełni swoje marzenia. No i zostanie w Polsce. Przez te kilka miesięcy dużo rozmawiałyśmy i zbliżyłyśmy się do siebie.
Właściwie zapomniałam o tym, jak traktowała mnie przez minione lata. Cieszyłam się, że będzie blisko mnie i już się nigdy nie rozstaniemy.
Jakieś trzy tygodnie po wizycie u notariusza, Marzena niespodziewanie zmieniła zdanie. Ni z tego, ni z owego oświadczyła, że jednak wraca do Francji. Bo jej dawna szefowa zaproponowała jej pracę. Za dużo większe pieniądze niż wcześniej.
– Ale jak to? A co z twoim salonem? – wykrztusiłam zaskoczona.
– Jeszcze raz wszystko przeanalizowałam i doszłam do wniosku, że gra nie jest warta świeczki. Zwłaszcza że propozycja, którą właśnie dostałam, jest naprawdę atrakcyjna. Wiem, że pewnie czujesz się zawiedziona, ale ja naprawdę nie mogłam jej odrzucić. Mam nadzieję, że rozumiesz?
– Rozumiem, rozumiem… Ale co z pożyczką? Skoro wyjeżdżasz, pieniądze nie są ci potrzebne?
– Spokojnie, mamo. Już wszystko mu oddałam. Jeszcze wczoraj. Możesz zapomnieć o tej pożyczce. I o nic się nie martw. Teraz już nie zniknę na lata. Będę dzwonić, odwiedzać cię. Nie chcę, żebyśmy znowu straciły kontakt – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
To chyba dlatego nie poprosiłam jej o dokument potwierdzający spłatę. Byłam przekonana, że mówi prawdę.
Perfidnie mnie wykorzystała!
Córka wyjechała kilka dni później. I przez następne miesiące co jakiś czas do mnie dzwoniła. Opowiadała, co u niej, pytała, jak się czuję, jak sobie radzę. Była taka serdeczna, miła. Na urodziny przysłała mi nawet pieniądze! Całe dwieście euro. Wtedy myślałam, że naprawdę nie chce tracić ze mną kontaktu.
Dzisiaj wiem, że to była tylko gra. Chciała uśpić moją czujność, sprawić, bym nie wracała do tematu pożyczki, nie nabrała nagle podejrzeń, nie zajrzała do umowy, którą wrzuciłam gdzieś na dno szuflady. I osiągnęła swój cel. Przez niemal rok żyłam w przekonaniu, że mam dobre, uczciwe, kochające dziecko, które za granicą ciężko pracuje na swój byt.
Czar prysł pod koniec lipca. To właśnie wtedy odwiedził mnie elegancki mężczyzna, który w kancelarii notarialnej wręczył Marzenie pieniądze. W pierwszej chwili go nie poznałam, bo przecież minęło sporo czasu, ale szybciutko przypomniał, kim jest.
– Nie wiem, czy pani pamięta, ale za kilka dni mija termin spłaty pożyczki. Rozumiem, że dostanę swoje pieniądze wraz z odsetkami? Zgodnie z umową: sto osiemdziesiąt tysięcy złotych – wypalił.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
– Słucham? – zdziwiłam się. – O czym pan mówi? Przecież Marzena wszystko już panu oddała.
– Nic podobnego, nie dostałem ani złotówki! I jeśli nie dostanę całości, poproszę panią o opuszczenie mieszkania, które dała pani pod zastaw. Liczę na to, że zrobi to pani dobrowolnie, bo jeśli nie… – zawiesił głos .
– Niech się pan wynosi! – wrzasnęłam. – Natychmiast! Bo wezwę policję! – zagroziłam.
– Już wychodzę, ale wrócę i upomnę się o swoje. Może być pani pewna – wycedził i ruszył w stronę drzwi.
Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Kiedy nieco ochłonęłam, natychmiast zadzwoniłam do Marzeny. Łudziłam się, że wszystko zaraz mi wyjaśni, powie, że ten mężczyzna chce mnie najzwyczajniej w świecie naciągnąć, poradzi, bym gdy znowu się pojawi, wezwała policję. Ale córka nie odebrała. Ani za pierwszym razem, ani za pięćdziesiątym. W pewnym momencie w ogóle wyłączyła telefon.
Tknięta złym przeczuciem wyciągnęłam umowę pożyczki z dna szuflady i pobiegłam z nią do sąsiada, młodego prawnika. Wysłuchał mnie, rzucił okiem na dokument i popatrzył na mnie ze współczuciem.
– Proszę pani, to nie jest umowa pożyczki – powiedział.
– Tylko co? – wykrztusiłam.
– Przeniesienie własności. Oznacza to, że jeśli nie odda pani pieniędzy w terminie, straci pani mieszkanie.
– Ale moje mieszkanie jest przecież warte kilka razy więcej… – jęknęłam.
– Wiem i dlatego dziwię się, że pani podpisała ten dokument. Jak mogła być pani tak nierozsądna? Dlaczego nie przyszła pani z tym do mnie?
– uderzył w kartki dłonią.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Córka mnie namówiła – wykrztusiłam w końcu. – Omotała mnie i oszukała. Długo by opowiadać. Nie ma sposobu, żeby się przed tym jakoś obronić? Nie chcę wylądować na bruku. Gdzie się wtedy podzieję?
– Na początek pójdę z panią do prokuratury i zgłosimy oszustwo. A potem zobaczymy. Na razie jest pani bezpieczna, bo ten oszust musi najpierw postarać się o prawomocny wyrok o eksmisję. Proszę się jednak przygotować na to, że wcześniej czy później może go uzyskać i ta historia nie zakończy się happy endem – odparł ze smutkiem w głosie.
Dotarło do mnie, że naprawdę mogę stracić dach nad głową. Ogarnęło mnie takie przerażenie, że ledwie mogłam oddychać, a serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.
Nikt nie jest w stanie mi pomóc
Nazajutrz poszłam z sąsiadem do prokuratury i zgłosiłam oszustwo. Ale na niewiele się to zdało. Gdy minął termin spłaty, mężczyzna, który pożyczył córce pieniądze, znowu mnie odwiedził. Wiedziałam, co się święci, więc mu nie otworzyłam. Udawałam, że mnie nie ma. Tylko że on ani myślał odejść. Dzwonił, walił pięściami i kopał w drzwi.
– Przestań się wygłupiać i otwieraj! Mieszkanie jest moje i nic już nie poradzisz! Daję ci tydzień. Jak się nie wyniesiesz, to siłą cię wykurzę! – darł się.
Siedziałam skulona w fotelu, trzęsąc się ze strachu i płakałam. Poszedł sobie dopiero po godzinie.
– Nie myśl, że odpuściłem! Niedługo wrócę! Prawo jest po mojej stronie! – wrzasnął na odchodne.
Skuliłam się w sobie jeszcze mocniej. Nigdy nie czułam się tak bezsilna i przerażona. Przy zdrowych zmysłach trzymała mnie myśl, że sprawiedliwość jednak zatriumfuje i ten oszust da mi spokój. Ale szybko się przekonałam, że jej młyny mielą bardzo wolno. Choć sąsiad naciska, dzwoni do prokuratury, dowiaduje się, to mam wrażenie, że nikt nie zajmuje się moją sprawą, nikogo nie obchodzi mój los.
Tymczasem tamten mężczyzna nie próżnuje. Nie ma właściwie dnia, by mnie nie nachodził. Nie otwieram, udaję, że mnie nie ma, więc urządza cyrk na klatce albo wrzeszczy pod oknami. Grozi, że jego koledzy rozwalą drzwi łomem i wyniosą mnie z mieszkania, a rzeczy wywalą przez balkon na podwórko. Gdy wzywam policję, odchodzą bezkarnie, bo za każdym razem pokazują akt notarialny i mówią, że próbują tylko odzyskać swoją własność. A gdy radiowóz odjedzie, znowu wracają. Któregoś razu nie wytrzymałam i zapłakana zapytałam przez drzwi, dokąd się mam wynieść.
– Mogę ci, starucho, udostępnić piwnicę. Za niewielką opłatą, na przykład tysiąc złotych miesięcznie. To prawdziwa okazja. Na twoim miejscu bym skorzystał! – zarechotał.
Ten jego bezczelny śmiech brzmi mi w uszach do dziś. Jestem na granicy wytrzymałości. Ze strachu nie mogę spać, normalnie funkcjonować. Prawie nie ruszam się z domu. Nawet do lekarza, choć przez to wszystko bardzo podupadłam na zdrowiu. Obawiam się, że moje mieszkanie jest obserwowane i gdy tylko z niego wyjdę, ten mężczyzna się włamie, zmieni zamki, a ja znajdę się na bruku. To tak mnie przeraża, że chwilami żałuję, że jeszcze żyję. Gdybym umarła, miałabym może wreszcie święty spokój.
Czytaj także:
„Najpierw złapałam go na dziecko, którego nie było, a potem perfidnie oszukałam. Chciałam mieć męża tylko dla siebie”
„Myślałam, że jestem miłością jego życia, a ten łajdak mnie perfidnie oszukał”
„Moja przyjaciółka mnie oszukała. Kiedy pożyczyłam jej pieniądze na mieszkanie, zerwała ze mną kontakt”