„Dla córki odrzuciłam wielką miłość. Jej życie wisiało na włosku. Tylko tak mogłam odwdzięczyć się za ocalenie dziecka"

Szczęśliwa samotna matka fot. Adobe Stock, Strelciuc
„Zabrałam rzeczy z domu Piotra. Zostawiłam mu krótki list, by mnie nie szukał. Nie napisałam, co się stało, bo czy istnieją słowa, które mogłyby to opisać? Nie mogłam dłużej stać na drodze do szczęścia osobie, która uratowała moją córkę".
/ 03.08.2021 12:22
Szczęśliwa samotna matka fot. Adobe Stock, Strelciuc

Zrezygnowałam z wielkiej miłości. Bolało, ale tak trzeba było postąpić. I dziś, choć ból pozostał, nie żałuję...

Ojciec Kingi porzucił mnie, gdy córka miała dwa miesiące!

Odstawiłam torby z zakupami, usiadłam przy kawiarnianym stoliku i zamówiłam kawę. Czekając na ulubione latte, zapatrzyłam się w ludzi, tłumnie przemierzających w ten piątkowy wieczór galerię handlową.

Lubiłam ten gwar i tętniące życiem nowoczesne wnętrza. Tak inne od szpitalnych sal, w których pracowałam jako pielęgniarka… Babskie zakupy po prostu pozwalały mi zapomnieć o codziennych troskach.

Tamtego dnia nie musiałam się w dodatku śpieszyć do domu – Kinga, moja siedmioletnia córeczka, nocowała u dziadków, mogłam więc pozwolić sobie na relaks w kawiarni.

„A potem spędzę w domu miły wieczór. Włączę jakiś film, nałożę sobie maseczkę, a jutro wyśpię się za wszystkie czasy” – myślałam z przyjemnością.

Jako samotna i zapracowana matka niezbyt często mogłam pozwolić sobie na takie luksusy. Ale nie narzekałam. Dziękowałam Bogu za to, co mam.

– Kawa dla pani – kelner postawił przede mną pachnący napój.

Z lubością upiłam łyk, poczułam przyjemne ciepło i nagle… zobaczyłam ich! Szli rozgadani, uśmiechnięci, szczęśliwi. On niósł torbę ze sprawunkami, a ona, rozpromieniona, prowadziła za rączkę małego chłopca. Pewnie synka…

Przed nimi kroczyła śliczna, młoda dama, w której rozpoznałam ich córkę. Serce zaczęło mi nagle walić jak oszalałe, ale szybko wzięłam kilka głębokich oddechów. Nie miałam przecież powodu do zdenerwowania! Bo choć – mimo upływu lat – wspomnienia bolały, to widok ich rodzinnej sielanki był tylko dowodem na to, że dobrze kiedyś postąpiłam.

Piotr przywrócił mi wiarę w siebie

Dokładnie pamiętam dzień, kiedy poznałam Piotra. To było ponad pięć lat temu. Dopiero co wróciłam wtedy do pracy w szpitalu, po urlopie macierzyńskim. I byłam psychicznie rozbita. Ojciec Kingi porzucił mnie bowiem, gdy córeczka miała ledwie dwa miesiące!

Po pierwszym szoku całą miłość przelałam na dziecko. Córeczka pomogła mi podnieść się z bólu i żalu. Przy niej odzyskałam równowagę. Dlatego, gdy mała skończyła półtora roku, postanowiłam wrócić do pracy.

Kochałam córkę nad życie, ale ciągnęło mnie do ludzi. W dodatku moi rodzice już nie mogli się doczekać, kiedy będą mogli zająć się jedyną wnusią „na cały etat”.

Nie przewidziałam tylko, że serce matki rządzi się własnymi prawami. Pierwsze tygodnie pracy okazały się bardzo ciężkie. Straszliwie tęskniłam za małą. W dodatku wyszłam z wprawy jako pielęgniarka i obawiałam się, że popełnię jakiś błąd. Przez to wszystko wciąż byłam spięta, podenerwowana. Tamtego dnia w dodatku bolała mnie głowa. Łyknęłam proszek i przysiadłam na chwilę w zabiegowym, gdy nagle w drzwiach stanął jakiś lekarz. Nie znałam go.

– Puk, puk! – zawołał wesoło. – Pani jest tu nowa? To ja się przedstawię: mam na imię Piotr i jestem neurologiem. Przyszedłem na konsultację do waszego pacjenta, tego z podejrzeniem tętniaka. Potrzebuję pomocy przy badaniu. Mogę na panią liczyć? – popatrzył na mnie z sympatią.

Było w nim coś… ujmującego. Pewnie dlatego i ja się uśmiechnęłam.

– Oczywiście, że może pan doktor na mnie liczyć – odparłam. – O ile się nadam, bo faktycznie długo mnie tu nie było. Miałam przerwę, bo urodziłam dziecko. Jestem Agnieszka – wyciągnęłam do niego rękę.

– Miło mi, jak nie wiem co! A nada się pani na pewno, czuję to przez skórę – uśmiechnął się szeroko i poszliśmy na badanie.

Na oddział wewnętrzny trafiają pacjenci z przeróżnymi schorzeniami, więc ten sympatyczny lekarz często był wzywany na konsultacje. I zauważyłam, że to właśnie mnie najczęściej prosił o pomoc, za każdym razem chwaląc mój profesjonalizm. To dzięki niemu zaczęłam wierzyć w siebie na nowo, jako pielęgniarka.

Polubiłam jego towarzystwo. Był dowcipny i miły, a jednocześnie miał wspaniałe podejście do chorych. On naprawdę szanował ludzi i martwił się o nich. Wydawał mi się mężczyzną, jakich się już nie spotyka… Co tu dużo mówić, podobał mi się! A i ja chyba nie byłam mu obojętna, bo pewnego dnia przyszedł do mnie z nietypową prośbą:

– Będę prowadził jutro wykład dla seniorów. Społecznie. Poproszono mnie, bym nauczył starszych ludzi pierwszej pomocy i radzenia sobie w nagłych przypadkach: na przykład, gdy ktoś w ich pobliżu zasłabnie, albo oni sami źle się poczują. Chciałbym im pokazać kilka zasad na manekinach, żeby mieli nie tylko teorię, ale i praktykę. Ale sam wszystkiego nie ogarnę. Dlatego pomyślałem o pani… Czy zechciałaby mi pani pomóc? Wiem, że pani ma jutro wolne, ale może jednak? – patrzył na mnie z nadzieją.

A ja… Najchętniej podskoczyłabym z radości pod sam sufit, że pomyślał właśnie o mnie! Tym bardziej że moi rodzice byli wtedy z Kingą nad morzem, więc wolnego dnia i tak nie spędzałabym z córeczką.

– Chętnie pójdę tam z panem – odparłam z uśmiechem.

I tak to się zaczęło. Zajęcia dla seniorów okazały się bardzo udane, a po nich doktor Piotr zaprosił mnie na obiad.

– Zasłużyliśmy na porządnego schabowego! – pociągnął mnie w stronę pobliskiej restauracji.

To właśnie na tym obiedzie pierwszy raz rozmawialiśmy nie jak lekarz i pielęgniarka, ale jak przyjaciele. Zaczęliśmy mówić sobie po imieniu. Chyba oboje czekaliśmy na okazję do bliższego poznania, bo buzie nam się nie zamykały! W każdym razie okazało się, że Piotr… ma żonę.

On marzył o rodzinie, ona wybrała karierę!

– Magda jest chirurgiem w szpitalu dziecięcym. Świetny z niej lekarz i fajna kobieta, ale nasze małżeństwo, niestety, leży w gruzach. Od roku nie mieszkamy razem. Walczyłem o ten związek, bo mamy dwunastoletnią córkę, Jagodę, ale się nie udało…

Magda układa sobie życie z kim innym – opowiadał.

Nie powiem, coś mnie w sercu ukłuło, gdy mówił o żonie. Ale szybko sobie wytłumaczyłam, że przecież nie mamy po 20 lat i każde z nas niesie jakiś życiowy bagaż. Tymczasem Piotr opowiadał, że jego małżeńskie problemy zaczęły się, gdy on zapragnął drugiego dziecka. A jego żona, zajęta robieniem specjalizacji, nawet słyszeć o tym nie chciała!

– I tak nas ten temat poróżnił, że zaczęliśmy się od siebie oddalać coraz bardziej. Do tego doszło kilka innych problemów. W każdym razie rok temu Magda poznała kogoś innego. Zdradziła mnie i wyprowadziła się z domu! Zabrała ze sobą naszą córkę. Prosiłem, błagałem, chciałem nawet iść na terapię rodzinną, bo nie wyobrażałem sobie życia bez żony i córki, ale nie udało się – zwierzał się.

– Przykro mi! – naprawdę szczerze mu współczułam.

– Najgorsze, że Jagoda bardzo przeżyła rozstanie rodziców. W dodatku weszła w trudny wiek. Mam wobec córki poczucie winy, bo choć to Magda ode mnie odeszła, to byłbym ostatnim egoistą, gdybym wierzył, że za rozpad związku odpowiada tylko jedna strona – mówił szczerze.

Ale widząc moją zatroskaną, minę dodał szybko, już z uśmiechem:

– Jednak wierzę w lepszą przyszłość! Złożyliśmy już z Magdą pozew rozwodowy, bez orzekania o winie. Oboje zgodnie dbamy o córkę. Wszystko idzie do przodu. A ja jestem gotowy, by rozpocząć w życiu nowy rozdział – wyznał i popatrzył na mnie tak, że i ja poczułam, że chyba właśnie rozpoczynam w życiu nowy rozdział…

Był tylko jeden problem – jego córka, Jagoda!

Nie myliłam się. Między mną i Piotrem szybko wybuchło piękne uczucie! Piotr okazał się cudownym człowiekiem, partnerem, kochankiem.

– Jesteś moim słońcem, które daje mi energię nawet w najbardziej pochmurne dni – mawiał do mnie, a ja kwitłam!

Przy nim na nowo uwierzyłam w miłość. W dodatku Piotr uwielbiał moją Kingę, a mała lgnęła do niego. I moi rodzice byli nim zachwyceni. Niestety, w szpitalu o nas plotkowano. Wiadomo, co ludzie myślą, gdy lekarz ma „romans” z pielęgniarką… Ale staraliśmy się nie przejmować tym.

– Gdy tylko dostanę rozwód, weźmiemy ślub i ukrócimy wszystkie plotki – mówił Piotr.

– Kocham cię! – przytulałam się do niego szczęśliwa.

Jedno mnie tylko martwiło – jego córka. Ilekroć się widywałyśmy, Jagoda była dla mnie opryskliwa, niemiła.

– Proszę cię o cierpliwość – uspokajał mnie Piotr. – To dobre dziecko, tylko trochę zagubione w sytuacji. W dodatku patrz, jak to jest: jej mama ma nowego faceta i córka to toleruje. A kiedy ja postanowiłem ułożyć sobie życie, nagle zaczęła zachowywać się jak obrażona księżniczka. I jak ja mam wytłumaczyć zbuntowanej nastolatce, że jest niesprawiedliwa? – wzdychał.

Uznałam, że najmądrzej będzie nie wtrącać się w ich relacje, tylko wierzyć w dobry los. A ten był dla mnie naprawdę łaskawy w tamtym czasie…

Któregoś dnia Piotr wręczył mi mały pakunek, przewiązany kokardką. W środku były klucze! I tak zamieszkałyśmy z Kinią w uroczym domku Piotra na przedmieściach. Córeczka szalała w ogrodzie, a mnie szczęście wypełniało duszę.

– A może postaralibyśmy się o nasze wspólne dziecko? – spytał pewnej niedzieli Piotr, gdy odpoczywaliśmy na tarasie.

– O niczym innym nie marzę! – byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie!

Jednak licho nie spało…

– Jagoda uciekła z domu! Jedziemy z Magdą jej szukać! Zostawiła straszny list! – jakiś czas potem usłyszałam w słuchawce przerażony głos Piotra. Akurat byłam w pracy.

Na szczęście Jagoda odnalazła się tego samego dnia. Była u koleżanki.

Ale szantażuje mnie i Magdę, że jeśli się nie zejdziemy, to ona… popełni samobójstwo! – już w domu, zdenerwowany do granic Piotr, streszczał mi wydarzenia ostatnich godzin.

– O matko! – przestraszyłam się. – Ale przecież od waszego rozstania minął rok! Pojawiłam się w twoim życiu, i to ją załamało? – zrezygnowana spytałam Piotra.

– Na to wychodzi… Ale nie martw się! Już ustaliliśmy z Magdą, że zaprowadzimy córkę do psychologa – pocieszał i mnie, i siebie.

Jednak od ucieczki Jagody minął może tydzień, a Piotr znowu wrócił do domu roztrzęsiony!

– Ty wiesz, co ta moja mądra żona wymyśliła?! Ja chyba oszaleję! Jak nie jedna, to druga coś wymyśla! – wściekał się.

– Co takiego? – zaniepokoiłam się.

– Wyobraź sobie, że Magda przyszła dziś do mnie do pracy i… wyznała mi miłość! Powiedziała, że rozstała się z tamtym gościem, bo zrozumiała, że kocha tylko mnie! I jeszcze, niczym jakaś święta, oznajmiła łamiącym się głosem, że nigdy by sobie nie wybaczyła tego, że próbowała rozbić rodzinę! I że ucieczka Jagody utwierdziła ją w przekonaniu, że musimy być znowu razem! – Piotr krzyczał, choć prawie nigdy nie podnosił głosu.

A pode mną nogi się ugięły

– A co ty jej na to odpowiedziałeś? – popatrzyłam na niego przestraszona.

– Żeby się poszła leczyć! – burknął.

– Najpierw mnie zdradza, odchodzi, śmieje się z moich błagań o ratowanie rodziny, a teraz wraca jakby nic się nie stało i dalej chce być moją żoną! – wściekał się.

Sama nie wiedziałam, co myśleć… Czułam jednak, że nad naszą miłością zawisły ciemne chmury. Z jednej strony uważałam zachowanie Magdy za bezczelne, nienawidziłam jej za to, że próbuje zniszczyć szczęście moje i Piotra, ale z drugiej strony… Sama byłam matką i nie wolno mi było oceniać zachowania innej matki!

Może ona wcale nie robiła nikomu na złość, tylko naprawdę się bała, że Jagoda zrobi sobie krzywdę?! I może faktycznie coś zrozumiała i poczuła, że rodzina to największe dobro i warto ją posklejać, choćby była rozbita w drobny mak? W każdym razie sytuacja była okropna, a w drobny mak byliśmy rozbici głównie ja i Piotr…

Magda szalała. Nie przyszła na rozprawę rozwodową – przysłała L4 – ale co jakiś czas przychodziła do pracy Piotra i przekonywała go o swoim uczuciu. Nieraz zabierała nawet ze sobą Jagodę i obie „grały” mu na emocjach! To było karygodne, że mieszała w to dziecko! Piotr stał się strzępkiem nerwów, a ja z nim. Kiedyś Magda dopadła w pracy nawet mnie!

– Kocham mojego męża i zapewniam cię, że go odzyskam! – wysyczała mi prosto w twarz.

Długo nie mogłam się uspokoić. Gdzieś pod skórą czułam, że Piotr w końcu tego nie wytrzyma, że ulegnie… Dla córki, a może i dla żony, której być może wcale nie przestał tak całkiem kochać? Z jednej strony bowiem ufałam mu, gdy mówił, że kocha tylko mnie i chce ze mną spędzić życie. Ale też widziałam, jaki chodzi rozbity, jak zamknął się w sobie, wycofał. Jakby cały czas coś analizował, bił się z myślami. Naprawdę nie wiedziałam, co mam robić.

Ojciec przybiegł do mnie ze straszną wiadomością

Aż stało się coś, co zadecydowało za nas wszystkich… Piotr wyjechał wtedy na kilkudniowe sympozjum. Cieszyłam się, że trochę się oderwie od codziennych problemów. Ja byłam tamtego dnia w pracy, Kinia z dziadkami. I nagle, w samym środku dnia, na oddział wpadł mój tato! Blady jak śmierć, przerażony.

– Kinga miała wypadek! Wyrwała się babci i wpadła prosto pod samochód! Zabrali ją do szpitala dziecięcego! Jest źle! – rozpłakał się.

Nie pamiętam, jak dojechaliśmy wtedy do tamtego szpitala. Świadomość wróciła mi dopiero w gabinecie lekarskim. Starszy doktor patrzył na mnie ze współczuciem.

– Pani córka jest w krytycznym stanie… Uszkodzenia wewnętrzne są tak rozległe, że walczymy o jej życie. Właśnie trwa operacja, prowadzi ją nasz najlepszy chirurg, ale co przyniosą jego starania, trudno teraz przewidzieć…

Te godziny spędzone przed salą operacyjną były najgorszymi w moim życiu. Przecież jestem pielęgniarką i wiem, co to oznacza, gdy zdenerwowane siostry biegają po kolejne woreczki z krwią, a na salę operacyjną wbiegają kolejni lekarze. Tak wygląda rozpaczliwa walka o umierającego człowieka. Siedziałam skulona na podłodze i cała się trzęsłam.

– Panie Boże, ocal ją, błagam – szeptałam co chwilę spierzchniętymi ustami, choć nigdy dotąd nie byłam religijna.

Nade mną siedzieli i płakali rodzice. Świat się zatrzymał. Nie wiem, ile czasu to trwało, ale dla mnie wieczność. W każdym razie po wielu, strasznych godzinach, drzwi do sali operacyjnej otworzyły się i stanęła w nich… Magda!

Podniosłam na nią przerażone oczy. Wyglądała strasznie: blada, przemęczona, potargana. Zrozumiałam, że to… ona operowała Kingę!

Zakręciło mi się w głowie, zabrakło tchu. Nie byłam nawet w stanie wstać z podłogi. Jak w zwolnionym tempie widziałam tylko, jak Magda do mnie podchodzi, kuca obok, ogarnia ramieniem…

– Uratowaliśmy ją. Twoja córeczka będzie żyła. Trzeba będzie ją rehabilitować, ale będzie żyła! – usłyszałam jej głos.

Z sali wybiegł jakiś lekarz

– Pani doktor, dokonała pani cudu! To się przecież nie miało prawa udać! – zaczął gratulować Magdzie.
Wciąż siedziałam na podłodze i wyłam jak pies. Byłam w szoku.

Nie wiem, jak długo tkwiłam w tym stanie. Ktoś podał mi szklankę z wodą, ktoś inny głaskał po ramieniu. Wreszcie życie zaczęło do mnie wracać, wróciła pełna świadomość otaczającego mnie świata.

Przypomniałam sobie wszystkie zdarzenia ostatnich miesięcy i powzięłam decyzję.

Odnalazłam Magdę w pokoju lekarskim. Siedziała na kanapie, umęczona, zgarbiona. Dała z siebie wszystko, żeby uratować moje dziecko!

– Dziękuję… – wyszeptałam, patrząc jej prosto w oczy. – Nie ma na świecie niczego, co mogłoby wyrazić moją wdzięczność dla pani. Dlatego przysięgam, że już nigdy nie stanę na drodze do pani szczęścia! Proszę ratować rodzinę i cieszyć się nią przez długie lata! To się na pewno uda, bo jest pani dobrym człowiekiem! – powiedziałam.

– Jestem lekarzem, wypełniłam tylko mój obowiązek – odparła cicho.

– Powodzenia – nieporadnie ją przytuliłam.

Zanim wyszłam, usłyszałam jej ciche:

– Przepraszam…

Moim całym światem jest moja córeczka!

Zabrałam rzeczy z domu Piotra. Zostawiłam mu krótki list, by mnie nie szukał. Nie napisałam, co się stało, bo czy istnieją słowa, które mogłyby to opisać?

Więcej go nie widziałam. Nie odbierałam od niego telefonów, a gdy przychodził udawałam, że mnie nie ma. Zniknęłam też z pracy – wzięłam długie zwolnienie, by opiekować się córeczką. W końcu przestał mnie nachodzić.

Gdy pół roku później wróciłam do szpitala, już tam nie pracował. Pomału doszłam do równowagi. Najważniejsze na świecie było to, że Kinga wydobrzała. Po tych wszystkich przeżyciach zaczęłam bowiem inaczej patrzeć na życie – spokojniej, z pokorą.

Córeczka, rodzice, spokojny dom, praca – to teraz całe moje szczęście. Więcej mi nie potrzeba. I naprawdę się cieszę, że Magdzie udało się uratować rodzinę.

Czytaj także:
„Żonaty facet próbował mnie uwieść. Gdy się spotkaliśmy, udawał niewiniątko. Postanowiłam ukarać tę podstępną żmiję”
„Przyjaciółka traktowała męża jak popychadło. Odszedł od niej... do mnie. Porzucona Bożena wytoczyła nam wojnę"
„Byłem okropnym mężem i ojcem. Wolałem iść do pubu niż zająć się rodziną. Teraz zmądrzałem. Będę walczył o córkę”

Redakcja poleca

REKLAMA