„Desperacko pragnęłam dziecka i zniszczyłam moje małżeństwo. Gdy pojawiła się szansa na szczęście, wszystko przepadło”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, ryanking999
„Teraz, kiedy wreszcie możemy być rodzicami, gdy w jakiejś placówce czeka na nas ten jeden, jedyny maluszek – nie ma już żadnego >>nas<<. Skończyło się. Rozpadło z hukiem, chociaż jeszcze nieoficjalnie – nie przed sądem”.
/ 30.05.2022 06:15
załamana kobieta fot. Adobe Stock, ryanking999

 – Dobrze, tak, dziękuję. Naprawdę bardzo, bardzo się cieszę – starałam się udawać radość.

Mimo swoich wysiłków, chyba jednak nie byłam przekonująca, bo kobieta po drugiej stronie słuchawki kilkukrotnie upewniała się, czy na pewno dodzwoniła do odpowiedniej osoby.

– Tak, przepraszam jestem tylko trochę podziębiona i rozbita, ale zaraz przekażę mężowi te radosną nowinę – powiedziałam, uśmiechając się do lustra. – Dziękujemy, zgłosimy się do państwa jak najszybciej.

Rozłączyłam się, unikając tym samym kolejnego zestawu trudnych pytań.

„Co ja mu powiem i czy on wciąż jeszcze uważa się za mojego męża?” – zastanawiałam się, wpatrując tępo w telefon.

Pół roku temu podskoczyłabym w euforii, słysząc, że ośrodek adopcyjny wreszcie ma dla nas dziecko. Tyle lat starań o własne, tyle lat czekania na to z domu dziecka. Testów, szkoleń, odliczania każdego kolejnego roku bez naszej pociechy.

Zastanawiania się, czy może z nas już zrezygnowano. Ciągłego dzwonienia i pytań: „kiedy?”. A teraz, kiedy wreszcie możemy być rodzicami, gdy w jakiejś placówce czeka na nas ten jeden, jedyny maluszek – nie ma już żadnego „nas”. Skończyło się. Rozpadło z hukiem, chociaż jeszcze nieoficjalnie – nie przed sądem.

„I co ja mam teraz zrobić?” – zapadłam się w fotelu i zamiast po telefon sięgnęłam po butelkę wina.

Nawet nie wiem, kiedy zaczęło się psuć

Musiałam jakoś się ośmielić, żeby wykonać ten najtrudniejszy krok. „A co jeśli odbierze jakaś kobieta? Co mam jej powiedzieć? A co jeśli ona jest już w ciąży z nim? Boże, jakie to wszystko chore…” – upiłam duży łyk wina i od razu się zakrztusiłam.

Nigdy nie przepadałam za alkoholem. Podobnie jak nie umiałam zaciągać się papierosami, co zawsze bardzo śmieszyło Mirka. Teraz jednak siedziałam sama, w naszym mieszkaniu, a mój mąż żył gdzieś na drugim końcu miasta.

Jego chłód, wycofanie, moje próby rozmowy albo bagatelizowanie sprawy. Potem jakiś wieczór z nic nieznaczącym facetem. Pośpieszny, byle jaki seks i wyrzuty sumienia. Próba zebrania się w sobie, żeby powiedzieć Mirkowi i jego wyznanie:

– Odchodzę. Już nie mogę dłużej tak żyć. Zauważyłaś, że coraz bardziej oddalamy się od siebie. Nawet przestaliśmy się kłócić tak płomiennie jak kiedyś. Jesteśmy przeraźliwie letni. Nic nas już nie łączy, Martyno.

Moja rozpacz i próba zagrodzenia mu drzwi własnym ciałem. Szamotanina w przedpokoju. Moje łzy, jego prośby, a potem słowa, po których nic nie było już jak dawniej:

– Spotykam się z kimś od jakiegoś czasu i nie chcę cię dłużej ranić. Nie jestem świnią, Martyno, tylko po prostu już nie mogę z tobą być.

I tak zdrętwiałą odsunął mnie od drzwi i wyszedł, jak gdyby nigdy nic. W ciemną, marcową noc.
Widywałam go czasami u znajomych. Najpierw z nią, niemal moją rówieśnicą, potem samego, potem znowu z kimś i na powrót z nią.

Kilka razy rozmawialiśmy ze sobą. Bywał pomocny w różnych domowych sprawach, ale cały czas jakby nieobecny. Nie raz pytałam go: „dlaczego?”. Ale tylko wzruszał ramionami.

– Czy to dlatego, że nie mamy dziecka? – brnęłam, natrafiając tylko na mur milczenia.

I teraz maleństwo, które gdzieś czeka na nas...

Obudziłam się późno w nocy, zwinięta na fotelu, zmarznięta i obolała, z przyciężką od wina głową. Wzięłam szybki, rozgrzewający prysznic, ale nie mogłam ponownie zasnąć.

Przez godzinę tłukłam się po domu bez celu. Aż wreszcie o trzeciej nad ranem wyszukałam w komórce jego numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Przy siódmym czy ósmym sygnale miałam zrezygnować, kiedy usłyszałam jego zaspany głos.

– Co się stało? – zapytał.

– Cześć – powiedziałam, nasłuchując pilnie odgłosów z drugiego planu.

Jakiegoś pomruku niezadowolonej kobiety, jęknięcia, rozkosznego przeciągnięcia się, pytania „kto to?”.

– To nie najlepsza pora na rozmowy, chyba że coś się stało – Mirek, całkiem już rozbudzony, przerwał moje domysły.

– Stało się, chociaż nie wiem, czy ciebie to jeszcze interesuje – zaczęłam.

– Też nie wiem – przerwał, ale przywołałam go do porządku.

– Nie jest mi łatwo, więc pozwól, że dokończę, a potem zrobisz z tym, co zechcesz – przybrałam ton zawodowego negocjatora. – Dzisiaj… To znaczy wczoraj zadzwoniła do mnie kobieta z ośrodka adopcyjnego – wzięłam głęboki oddech. – Mają dla nas dziecko, półtorarocznego chłopczyka. Oczywiście może nam się nie spodobać… Nie mówiłam jej o nas. Nie wiem, co o tym sądzisz, ale pomyślałam, że może w imię dawnej znajomości mógłbyś zagrać przed pracownikami ośrodka i sądem rolę dobrego ojca. Potem niczego już nie będę od ciebie chciała. Nawet alimentów. Proszę, zgódź się.

– Żartujesz! – wykrzyknął. – W co ty mnie chcesz wrobić?! Jak zamierzasz oszukać tych wszystkich ludzi? Zwariowałaś! To poroniony pomysł! Lepiej idź spać, a rano sama zrozumiesz, co chciałaś mi zaproponować!

Nie oczekiwałam współczucia

Im głośniej wrzeszczał, tym ja mocniej upewniałam się, że jest sam. Żadna kobieta nie zniosłaby w milczeniu takich okrzyków. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie liczyłam na cud, ale kamień spadł mi z serca.

– Nie unoś się tak. Wiem, to brzmi dziwnie i głupio…

– Nieodpowiedzialnie! – przerwał mi.

– Być może, ale Mirek, daj mi chociaż jedną szansę. Pozwól mi zobaczyć to dziecko. Sama do niego nie pojadę. Już wczoraj brzmiałam podejrzanie, udając radość przed kobietą z ośrodka. Proszę cię tylko o ten jeden raz. Jedna wizyta w ośrodku i pogotowiu opiekuńczym, gdzie jest ten mały.

– A potem co? Zapomnisz o nim? Nie wrobisz mnie w taki przekręt!

– Mirek błagam. Ja być może nigdy nie będę mieć już dzieci… – rozpłakałam się.

– Pomyślę. Daj mi czas do jutra – rozłączył się.

Nigdy nie radził sobie z moim łzami, więc teraz jego reakcja mnie zaskoczyła. Nie oczekiwałam zresztą współczucia. Jeśli już, to zrozumienia, ale ta rozmowa nie wlała w moją duszę spokoju. Zasnęłam targana wątpliwościami. Co chwilę budziły mnie jakieś koszmary. Ledwie udało mi się zmrużyć oko, gdy nad ranem zadzwonił Mirek. Niewyspany i wściekły.

– Uważam, że to głupi pomysł i niepotrzebnie rozbudzimy twoje nadzieje i tego chłopca – zaczął rzeczowo.

Milczałam zdana na jego łaskę i niełaskę.

– Ale dobrze, pojedźmy. Tylko ostrzegam, jeśli ktoś zauważy coś niepokojącego w naszej relacji od razu się wycofuję.

– Dziękuję – na tyle tylko było mnie stać.

W milczeniu przebyliśmy 180 km

Nikt się nie zorientował, bo oboje byliśmy szczerze przejęci. Gdy pokazano nam zdjęcie Tomeczka, a potem nagranie wideo z pogotowia opiekuńczego, nie umieliśmy ukryć łez.
Chociaż wychodząc z ośrodka, nie zamieniliśmy ze sobą słowa, to następnego dnia oboje wyruszyliśmy do ludzi, u których przebywał Tomek. W milczeniu przebyliśmy 180 km.

– Jesteś pewna, że chcesz tam wejść – zapytał Mirek, gdy zaparkowaliśmy pod domem, gdzie mieściło się pogotowie.

Skinęłam głową na znak, że jestem pewna. Weszliśmy do środka. Przemiła pani Renia razem ze swoim mężem przyjęła nas ciepłą kolacją i herbatą, a potem przyniosła rozbudzonego Tomaszka. Cudnego, blondyneczka o ogromnych, niebieskich oczach i rumianych od snu policzkach.

Chociaż wtulony w swoją opiekunkę, cały czas bacznie się nam przyglądał. Zgodnie z procedurami, nikt nie używał przy nim słowa rodzice, ale on jakby wyczuwał, po co przyjechaliśmy. Na koniec wizyty uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rączki. Wzięłam go w ramiona i rozpłakałam się.

– To ze wzruszenia… Żona… jest bardzo wrażliwa – tłumaczył, łamiącym się głosem Mirek.
Delikatnie pogłaskał chłopczyka po włosach.

– Proszę nie mieć takiej miny, przecież wkrótce będziecie wszyscy razem – szepnął do niego mąż pani Reni. – Do nas możecie wpadać, kiedy chcecie.

Mały Tomek czuł, że coś jest nie tak

Spojrzeliśmy po sobie niepewnie, niczym spłoszone zwierzątka.

– Pomogę ci, będę udawał – zadeklarował się w drodze powrotnej Mirek. – Jeśli, oczywiście, nadal tego chcesz.

– Tylko o tym marzę – niemal krzyknęłam z radości.

W odpowiedzi Mirek uśmiechnął się pod nosem.

– Będziesz dobrą mamą – stwierdził.

– Tak myślisz?

– Tak, jesteś bardzo opiekuńcza. Wymagająca, ale opiekuńcza. Czasami trochę gderasz niepotrzebnie, ale jak nad tym popracujesz, to kto wie.

– Gderam?

– Tak, mówię tylko, co myślę.

Przez kolejne miesiące udawaliśmy przed pedagogami, psychologami i pracownikami socjalnymi, a także przed Renią i jej mężem. Graliśmy rolę kochającego, wrażliwego małżeństwa. I coraz częściej się ze sobą spotykaliśmy, żeby ustalać taktykę działania.

Tylko mały Tomek czuł, że coś jest nie tak. Bo lgnął do mnie, nie do Mirka. Jakby wiedział, że ten pan nie zagrzeje u nas miejsca. Aż przyszedł dzień pierwszej rozprawy sądowej. Bałam się, że teraz wszystko się wyda.

Bo przecież nie ma morderstw doskonałych. Mirek co prawda jak nikt inny potrafił uwodzić panie. Zawsze z łatwością rozkochiwał w sobie kelnerki i ekspedientki, ale pani sędzia, to już nie przelewki. Tym razem nawet on czuł tremę. Wchodząc na salę sądową, złapał mnie mocno za rękę.

– Proszę się nie bać – widząc to, zagaiła pani sędzia.

Pierwsza rozprawa poszła dosyć gładko, ale czekały nas jeszcze kolejne. Cieszyłam się, że jesteśmy tak dobrymi graczami, ale z każdym dniem miałam coraz większe wątpliwości. Nie chciałam kłamać, pragnęłam tylko mieć dziecko.

Rozłączyłam się. Nie wytrzymałam napięcia

– Wiesz co, zrezygnujmy – zadzwoniłam do Mirka w noc poprzedzającą drugą rozprawę w sądzie rodzinnym. – Darujmy sobie. Wymyślmy cokolwiek, albo w ogóle tam nie jedźmy.

– Co ty mówisz? Teraz każesz mi się wycofywać? Mowy nie ma – wkurzył się Mirek. – Zawsze najpierw o coś walczysz, a potem odpuszczasz. Tak sobie odpuściłaś nasz związek. Myślisz, że przez te miesiące po wyprowadzce nie czekałem na jakiś gest. A ty jakbyś zaczęła żyć innym życiem. A potem, gdy przychodziłem naprawiać te wszystkie krany, wkręcać żarówki, stawiać system w komputerze…

– Przecież pytałam dlaczego?

– Co ci miałem powiedzieć, że długo walczyłem o ten związek w pojedynkę? I teraz też chcesz to zrobić? Zostawić Tomka na lodzie?

– Nie chcę go wychowywać sama – krzyknęłam doprowadzona do kresu wytrzymałości.

– A kto ci mówi, że będziesz sama! – usłyszałam i aż usiadłam z wrażenia. – Czy ty nie widzisz, kobieto, co się ze mną dzieje? Myślisz, że mam serce z kamienia? Odszedłem, to prawda, ale nie do tamtej kobiety. Ona była tylko przykrywką. Odszedłem z bezsilności, ale czy ty widzisz kogoś u mojego boku? I tak samo jak ty kocham Tomka, i chcę być jego ojcem. Rozumiesz?

Przez te wszystkie lata mijaliśmy się, nie rozumiejąc, że oboje próbujemy ratować związek. Najpierw on, potem ja… Telefon milczał, ja też nie miałam siły kontynuować tej rozmowy. Chciałam się położyć, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Mirka.

– Kocham nie tylko Tomka, ale i ciebie – powiedział, przyciągając mnie do siebie.

Czytaj także:
„Romantyczny urlop, zamiast uratować, zniszczył moje małżeństwo. Zrozumiałam, że mąż nie ma do mnie za grosz szacunku”
„Wyparłem się jedynego brata. Latami nie mieliśmy kontaktu. Dałbym wiele, by naprawić swój błąd, ale jest już za późno”
„Długo byłam sama i sądziłam, że tak już zostanie. Teraz myślę, że miłość w jesieni życia smakuje najlepiej”

Redakcja poleca

REKLAMA