Wychowałam się w małym miasteczku, w kochającej się rodzinie. Byłam jedynaczką, ale nigdy nie czułam się samotna. W domu naprzeciwko mieszkała siostra mojej mamy z mężem i córką. Marysia była nie tylko moją kuzynką, ale także najlepszą przyjaciółką. Od dzieciństwa wszystko robiłyśmy razem, świetnie się dogadywałyśmy. I choć po maturze wyjechałam do miasta na studia i tam ułożyłam sobie życie, nie zerwałam z Marysią kontaktu.
Gdy wpadałam do rodziców w odwiedziny, biegłam także do Marysi. A jak nie mogłam się z nią spotkać, to dzwoniłam. Przez telefon wysłuchiwałam opowieści o jej radościach, ale przede wszystkim smutkach. Bo los nie był dla niej niestety łaskawy.
Trzeba przyznać, że ja miałam w życiu wiele szczęścia. Wyszłam za mąż za Piotra, cudownego i opiekuńczego mężczyznę, znalazłam dobrze płatną pracę. Zawsze byłam ambitna, zdolna i pracowita, więc szybko pięłam się po szczeblach kariery. Mąż już na studiach miał własną, nieźle prosperująca firmę, więc powodziło nam się naprawdę dobrze.
Tymczasem Marysia od początku dorosłego życia miała pod górkę. Zakończyła edukację na szkole średniej, bo zakochała się w chłopaku z sąsiedniej miejscowości i zaszła z nim w ciążę. Jej ukochany na wieść, że ma zostać ojcem, czmychnął za granicę i tyle go widziała. Podobno nawet jego najbliżsi nie wiedzą, gdzie mieszka. Koniec końców kuzynka została sama z bliźniakami: Jackiem i Agatką, i ledwie sobie radziła.
Rodzice starali się jej pomagać, ale co oni mogli. Wujek był na rencie, a ciocia pracowała za najniższą krajową. Gdy wykupili lekarstwa, zapłacili rachunki, to zostawały im jakieś nędzne grosze. Marysia żyła więc głównie ze świadczeń rodzinnych i dorywczych, sezonowych prac w okolicznych gospodarstwach ogrodniczych, bo na stałe nikt jej nie chciał zatrudnić. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że jest samotną matką dwójki maluchów i bali się, że będzie wiecznie chodzić na zwolnienia lekarskie, bo dzieci często chorują.
Nie chciała ode mnie pieniędzy
Choć kuzynce nie było łatwo, nigdy nie zazdrościła mi lepszego losu. Wręcz przeciwnie, cieszyła się z moich sukcesów i powodzenia. I to szczerze. Wyczytałam to z jej oczu. Wiem, że niektórym może to wydać się nieprawdopodobne, bo w wielu rodzinach rządzi niestety zawiść i nienawiść, ale taka była prawda. Marysia nie prosiła mnie też o pomoc. Opowiadała mi o swoich problemach, bo chciała się wygadać. Lecz gdy tylko proponowałam wsparcie finansowe, machała ręką, uśmiechała się, mówiła, że sobie poradzi, i szybciutko zmieniała temat.
Nie czułam się z tym dobrze. Gdzieś podświadomie miałam wyrzuty sumienia, że mnie się powiodło, a Marysię życie nie rozpieszczało. Chciałam jej to jakoś wynagrodzić. Przestałam więc pytać, czy potrzebuje pomocy, tylko zaczęłam pomagać. Nie, nie dawałam pieniędzy. Wiedziałam, że ich nie przyjmie. Była na to zbyt dumna. Po prostu zatroszczyłam się o Jacka i Agatkę. Gdy jechałam w rodzinne strony, zawsze zabierałam dla nich mnóstwo prezentów. Kupowałam ubrania, zabawki, słodycze, gadżety, przybory szkolne, książki i mnóstwo innych rzeczy, na które rodzice nieliczący się z groszem wydają krocie.
– Po co to wszystko! Przecież mówiłam ci, że sobie poradzę – denerwowała się Marysia.
– To nie dla ciebie, tylko dla Jacka i Agatki. Jestem ich ciocią, więc mam prawo ich rozpieszczać! – odpowiadałam za każdym razem.
Przez pewien czas taka odpowiedź wystarczała Marysi. Ale któregoś razu zaciągnęła mnie na podwórko.
– Nie myśl, że nie wiem, dlaczego przywozisz te wszystkie rzeczy. Chcesz w ten sposób podreperować mój domowy budżet – zaczęła.
– Nic podobnego! Po prostu lubię – zaczęłam się tłumaczyć, ale szybko mi przerwała.
– Błagam cię, nie zaprzeczaj… Wiem, że tak jest, i jestem ci bardzo wdzięczna. Ale źle się z tym czuję… Wolałabym sama zarabiać, a nie tylko żyć z pomocy… Ale wiesz, jaka jest u nas w miasteczku sytuacja. Pracy mało, a dla takich jak ja to już w ogóle nie ma. Bo nie dość, że samotna matka, to jeszcze nic nie umie robić, bo szkół nie skończyła.
– A tam, na pewno coś umiesz! – zaoponowałam.
– Owszem… – przyznała. – Przetwory… Z owoców, warzyw, co akurat wyrośnie. Sałatki, przeciery, sosy, dżemy… Nawet moja mama, która jest świetną gospodynią, twierdzi, że mam do tego wyjątkowy talent…
– Poważnie? A dasz coś do domu, na spróbowanie?
– No jasne! Ostatnio zrobiłam mus truskawkowy. Chyba ze dwieście słoików. Gospodarz nie zapłacił mi za zabieranie truskawek gotówką, tylko, że tak powiem, w naturze – odparła i poszła do piwnicy.
Zapakowała mi tymi słoikami cały bagażnik
Nie protestowałam, bo widziałam, że od razu poczuła się lepiej. Cieszyła się, że może mi w ten sposób odwdzięczyć się za pomoc. Kilka dni później odwiedziła mnie w domu przyjaciółka, Dorota. Miała ochotę na coś słodkiego, więc wyciągnęłam z zamrażarki lody waniliowe i polałam musem truskawkowym Marysi.
– O matko, skąd masz taki mus? Jest przepyszny! W życiu takiego nie jadłam. Wszystkie są albo za słodkie, albo za mdłe, albo nijakie. A ten wręcz idealny – zachwyciła się Dorota.
– Prawda? Moja kuzynka robi. Własnoręcznie. Żadnej chemii, żadnych ulepszaczy. Tylko owoce.
– Naprawdę? A może ma za dużo i chce sprzedać?
– A kupisz?
– No jasne! Uwielbiam takie prawdziwe, domowe przetwory. Szkoda, że coraz rzadziej się je spotyka.
– Ale wiesz, że takie rzeczy nie są tanie… Będziesz musiała zapłacić ze dwadzieścia złotych za słoik… A może więcej…
– Zapłacę, zapłacę, bez targowania. Tylko załatw. Z piętnaście sztuk… A może ma coś jeszcze poza tym musem? Jakieś sałatki warzywne? Kiszonki? Albo inne cuda?
– Nie wiem, sezon się dopiero zaczyna… – powiedziałam.
– To się dowiedz. A jak ma, to przywieź, jeśli możesz. Wezmę w ciemno. I jeszcze znajomym polecę, jak będą smaczne – odparła.
Myślała, że ją okłamuję
Gdy Dorota wyszła, od razu zadzwoniłam do Marysi. Byłam przekonana, że jak usłyszy, w czym rzecz, to będzie skakać z radości. Tymczasem po drugiej stronie słuchawki panowało głuche milczenie.
– Halo, halo, jesteś tam? – spytałam.
– Jestem – odezwała się w końcu.
– To czemu się nie odzywasz? – byłam trochę zawiedziona.
– Bo myślę, że oszukujesz. Nikt wcale nie chce kupić moich przetworów. Mówisz tak, żebym się lepiej poczuła i miała wrażenie, że zarabiam. A tak naprawdę zostawisz słoiki dla siebie – usłyszałam.
Aż podskoczyłam.
– Nic podobnego! Przysięgam ci na wszystkie świętości! Moja przyjaciółka jest zachwycona twoim musem. Wylizała słoik! I chce spróbować czegoś jeszcze. Przestań więc tu snuć jakieś durne teorie spiskowe i podejrzewać mnie o kłamstwo, tylko zabieraj się do roboty! Co możesz zrobić na szybko?
– Ja wiem… Jagody się już pokazały. I cukinia… Jest pyszna, w słodko-kwaśnej zalewie. Niektórzy mówią, że lepsza od ogórków…
– No to zrób, ile możesz. Jak za tydzień przyjadę, chcę mieć bagażnik wypełniony po brzegi. Zrozumiano? A teraz do widzenia, bo chyba nie masz czasu na pogawędki. Robota czeka – rzuciłam i się rozłączyłam.
Tydzień później, tak jak zapowiedziałam, pojechałam po przetwory. Marysia sprostała zdaniu. Gdy już zapakowałyśmy wszystko do bagażnika, wręczyłam jej pieniądze. Pięć razy je przeliczała, oglądała z każdej strony, jakby nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę.
– Myślisz, że to nie było jednorazowe zamówienie? – spytała.
– Na pewno nie! – zapewniłam ją.
–Dorota uwielbia takie przysmaki. Poza tym obiecała, że jak jej zasmakują twoje przetwory, to rozreklamuje cię wśród swoich znajomych. A ma ich bardzo wielu. I to majętnych. Zobaczysz, klientów ci nie zabraknie.
Wiedziałam, że da sobie radę
– Boże, dziękuję ci, dziękuję. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa! A więc jednak coś umiem, coś mogę! – rozpłakała się ze wzruszenia.
A ja, także ocierając oczy, pomyślałam, że miał rację ten, kto powiedział, że jeśli chce się naprawdę pomóc drugiemu człowiekowi, to trzeba mu dać wędkę, a nie rybę.
Od tamtej pory minął miesiąc. Marysia uwija się jak w ukropie, bo Dorocie zasmakował nie tylko mus, ale i pozostałe przysmaki w słoiczkach. I liczy na kolejne nowości.
Zgodnie z obietnicą opowiedziała też o Marysi i jej przetworach swoim znajomym. A że ma ich naprawdę wielu, lista zamówień się wydłuża. Coś mi się więc wydaje, że po następną partię przetworów pojedzie mój mąż swoim firmowym busem, bo do mojego bagażnika się nie zmieszczą. I może namówi Marysię, by sama otworzyła zakład przetwórstwa owoców i warzyw?
Czytaj także:
„Mój wuj nadal utrzymuje 30-letnią księżniczkę. Nie widzi, że moja kuzynka to pasożyt i zwykły leń?"
„Moja kuzynka i jej mąż zginęli w wypadku, osierocając 2 dzieci. Zamiast oddać je do domu dziecka, postanowiłem... je wychować"
„Moja kuzynka ustawiła sobie życie ślubami z bogatymi facetami. W końcu trafiła kosa na kamień i została z... niczym"