Mamie się zawsze wydaje, że wszystko jest „po drodze”! Gdy tylko się dowie, że będę przejeżdżać przez miasto, gdzie mieszkają jakieś nasze pociotki, zaraz wrabia mnie w odwiedziny. Tym razem, na swoją zgubę, sypnęłam się ze Szczecinem.
– Juleczko, przecież tam mieszka Milenka, twoja kuzynka! Pamiętasz, jak byliśmy razem z wujostwem w Świnoujściu na wczasach? Nie mogłyście się wtedy razem nabawić, byłyście jak te papużki nierozłączki.
Ile wtedy mogłam mieć lat? Trzy?
Nawet jakby mnie ktoś wprowadził w stan hipnozy, nie przypomniałabym sobie tamtych czasów. Co też próbowałam mamie uzmysłowić.
– Mamo – jęknęłam. – Wieki przecież minęły, nikt mnie tam nie pozna. Psem mnie poszczują!
– A widzisz, jednak coś pamiętasz – klasnęła w dłonie. – Może na ślub byś ich zaprosiła? – mama jak zwykle miała świetne pomysły. – W końcu wuj to brat twojego ojca, byłoby miło.
– Mamuś, tata ma sześcioro rodzeństwa – zaoponowałam. – A my planujemy kameralną imprezę. Jeżeli w ogóle będę miała czas, zajrzę do nich, tyle ci mogę obiecać.
– O, świetnie! To ja uprzedzę telefonicznie, że będziesz. Niezręcznie tak wpadać bez zapowiedzi.
No i ugotowała mnie, w imię jedności rodziny oraz bliżej nieokreślonej potrzeby, żeby trzymać się razem. Wyżaliłam się w domu Radkowi, ale on uznał wszystko za świetną zabawę. Co mi szkodzi w końcu odnowić stare znajomości? Chyba lepiej posiedzieć z bliskimi, niż się tłuc po hotelach, nie? Pewnie i tak, kuzynka dawno nie mieszka ze starymi, bo ileż to mówiłam, że ma lat? Trzydzieści? Spoko, skończy się na cieście z jagodami u wujostwa, i tyle. Próbowałam sobie przypomnieć Milenę, ale po głowie latały mi tylko luźne obrazy, nie wiem, realne czy wymyślone na kanwie opowieści mamy. Sprawy w Szczecinie załatwiłam bez problemów i już koło trzeciej po południu byłam wolna. Pochodziłam trochę po mieście, wreszcie zadzwoniłam do wujostwa.
Tak, oczywiście, że wiedzą o moim przyjeździe
O czwartej wracają z pracy, ale mogę przyjechać choćby zaraz, bo Milenka jest w domu i mnie ugości. Pojechałam więc pod wskazany adres i, gdy już zaparkowałam pod domem, rzeczywiście coś zaczęło mi świtać. Chyba tu już byłam, może w drodze powrotnej z wczasów w Świnoujściu? Drzwi otworzyła mi kuzynka. Nie, z pewnością jej nie pamiętałam, choć ona twierdziła, że natychmiast mnie poznała.
– Napijesz się herbaty albo kawy? – zapytała. – Mama, jak przyjdzie, to zrobi obiad. Chyba dziś mają być kopytka z gulaszem… Lubisz?
Poprosiłam o kawę z cukrem. Zaparzyła, sięgnęła po cukierniczkę i zagapiła się w jej wnętrze.
– Pusta – stwierdziła bezradnie.
– A możesz dosypać?
Ja cię kręcę, nie wiedziała, gdzie jest cukier! Dziwna dziewczyna. A może tu już nie mieszka, tylko wpadła, żeby był ktoś, kto mnie przyjmie?
– Nie, no co ty – roześmiała się, gdy zapytałam. – Po co miałabym się wyprowadzać? Jak wyjdę za mąż, też się nigdzie nie wybieram, rodzice obiecali, że dadzą mi całe piętro.
Zaczęłam podpytywać, czy już kogoś ma, ale powiedziała, że dopiero szuka. Tak bardzo marzy o prawdziwej miłości! Ale faceta odpowiedniego, niestety, jeszcze nie znalazła. Sami karierowicze albo łajzy bez ambicji.
– Tatuś mówi, że cały kwiat wyjechał na Wyspy – zadumała się. – I jak rząd nadal będzie prowadził taką politykę, to zostanę starą panną!
– Bez przesady! Przecież dziewczyny też wyjeżdżają, aż takich dysproporcji chyba nie ma…
Zapytałam Milenę, gdzie pracuje, a ona się obruszyła:
– Nigdzie, nie mogę znaleźć nic fajnego. Z moim wykształceniem nie będę chwytać się za byle co.
Okazało się, że od skończenia studiów kuzynka siedzi w domu. Raz tylko była na jakimś zastępstwie przez trzy miesiące, ale nie podobało jej się.
– No a co z pieniędzmi? – nie mogłam tego ogarnąć. – No wiesz, na ciuchy, wyjścia z koleżankami…
– Dostaję kieszonkowe – wyjaśniła, jakby to było najzwyklejsza rzecz pod słońcem, że trzydziesioletnia laska żyje na koszt rodziców.
Może i dobrze, że wujostwo wrócili, bo jeszcze bym coś chlapnęła! Przy obiedzie wszyscy wypytywali o moje życie, pracę, a także, rzecz jasna, o narzeczonego.
– I twoi rodzice się zgadzają, że mieszkasz z chłopcem bez ślubu? – zdziwiła się ciotka.
– Nasza księżniczka z pewnością najpierw zawrze związek małżeński – dodał wujek. – Z welonem, w białej sukni. Jak Bóg przykazał.
„Ha, ha, jak ktoś ją zechce – coś mściwie zaśpiewało mi w piersi. – Po co komu mimoza, która nawet nie wie, jak się dopełnia cukierniczkę?”.
Byłam zażenowana tą babą
– Cóż, ja jestem tylko zwykłą śmiertelniczką. Pracuję, mieszkam, z kim chcę i sama o sobie decyduję. Rodzice są dumni, że jestem taka zaradna.
No dobrze, sama sobie jestem winna, że doczekałam się riposty:
– Nas stać na to, żeby utrzymywać Milenkę. Tak długo, aż przejdzie pod opiekę męża – orzekła ciotka.
– Nie sztuka zrobić troje dzieci, a potem je wygonić, żeby same zarabiały na chleb – nadął się wujek. – Mój brat zawsze był wygodny.
Aż mnie zatkało.
– Rodzice uważają, że wychowanie w większej rodzinie daje siłę – rzuciłam perfidnie. – Jedynacy to zazwyczaj ofermy życiowe.
Zapanowała konsternacja. Wstałam, podziękowałam za gościnę i stwierdziłam, że czas się zbierać, skoro przed nocą mam być w domu. Ciotka niemrawo zaproponowała, żebym została jeszcze i obejrzała z nimi serial, ale się wymówiłam. Cóż, z pewnością nie nawiązałam więzi, a co gorsza, wcale nie żałuję! Choć mama pewnie będzie zła…
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”