„Denerwowała mnie, bo nie chciała pracować po 12 godzin. Bez sentymentu kazałam wyrzucić na bruk samotną matkę”

zła kobieta biuro fot. Adobe Stock, Liubomir
„Przerzuciłam na nią dane, które miała wprowadzić do systemu inna pracownica. Dawałam zadania, które zajmowały dużo czasu i wymagałam krótkich terminów ich skończenia. Złośliwie komentowałam przy całym zespole każde potknięcie i pomyłkę. Pomijałam ją przy premiach”.
/ 15.08.2023 19:45
zła kobieta biuro fot. Adobe Stock, Liubomir

Chciałam wyrwać się z małego miasteczka i wpadłam w szpony korporacji. Kariera stała się dla mnie najważniejsza. W biurze siedziałam po 12 godzin na dobę i tego samego wymagałam od swojego zespołu.

Gdy Alicja się wyłamała, postarałam się utrudnić jej życie, a potem przekonałam dyrektora, żeby ją zwolnił.

Zawsze stawiałam na karierę

Już w liceum miałam jasno wyznaczony cel. Chciałam skończyć studia, znaleźć dobrą pracę w korporacji, szybko awansować i zacząć dużo zarabiać, żeby wyrwać się z niewielkiego miasteczka.

Życie tutaj wydawało mi się nudne i przewidywalne do granic możliwości. Ot, kilka sklepów, szkoła podstawowa połączona w jednym budynku z liceum, urząd gminy, niewielki bank, jedna kawiarnio-lodziarnia, w której spotykała się cała młodzież i bar przyciągający głównie amatorów tanich trunków.

Do tego park. Nie wiedzieć czemu, wycięto w nim wszystkie stare i okazałe drzewa, aby ułożyć kostkę, ustawić ławki w pełnym słońcu i posadzić jakieś absurdalne iglaki w donicach.  Zimą ulice wyludniały się już około 17:00 i naprawdę nie było, co robić.

Z zapartym tchem chłonęłam opowieści starszych koleżanek, które wyjechały na studia i wreszcie poczuły, że żyją.

– Kina, teatr, muzea, mnóstwo knajp i knajpek, studenckich klubów. Tutaj naprawdę życie jest wesołe. W tamten weekend byliśmy ze znajomymi na koncercie, za tydzień wybieramy się do nowego lokalu, w którym ma wystąpić ponoć bardzo utalentowany DJ. Wiesz, ten syn znanej piosenkarki. Ciekawe, czy serio ma taki talent, czy raczej wybił się na plecach mamusi – opowiadała mi Marysia studiująca na co dzień w Warszawie.

– Ale ci zazdroszczę, my, jak zwykle, spotkamy się pewnie z paczką w parku, żeby posiedzieć, pogadać i wypić ukradkiem jakieś piwo z puszki – mówiłam z wyraźną zazdrością.

– Spoko, jeszcze rok i ty też wyrwiesz się z tej naszej pipidówki – przekonywała starsza koleżanka.

Studia to było to!

Po maturze dostałam się na finanse i rachunkowość. Szybko zachłysnęłam się wolnością i studenckim życiem. Poznawanie nowych osób, częste wypady i weekendowa zabawa nie przeszkodziły mi jednak w nauce. Miałam swój cel i wiedziałam, że muszę balansować beztroskę z odrobiną odpowiedzialności.

– Wiesz, nie chcę po obronie pracy magisterskiej wrócić do rodziców, dlatego staram się przykładać. Na razie odkładam pieniądze ze stypendium naukowego. Potem planuję szukać jakiejś pracy. Najlepiej w dużej korporacji. Tam jest szansa na awans i naprawdę dobre zarobki – tłumaczyłam mojemu ówczesnemu chłopakowi.

– Przesadzasz mała, co ma być, to będzie. Jak skończymy uczelnię, to zaczniemy rozglądać się za jakąś pracą. No, max na piątym roku. Teraz został nam ostatni czas na szaleństwa – śmiał się.

Kamil miał zupełnie inne podejście do życia  niż ja. Dla niego liczyła się beztroska zabawa i kolekcjonowanie wspomnień, jak często nazywał swoje szalone pomysły. Ja jednak konsekwentnie realizowałam swój plan. W wakacje udało mi się dostać na staż w firmie z francuskim kapitałem, która była dość znana w swojej branży.

– Ile ty tam zarabiasz? Wyciągasz chociaż z 2 000 zł? – Kamil w ogóle nie rozumiał mojego poświęcenia.

– Na razie jestem na stażu na pół etatu, ale, jak wszystko pójdzie dobrze, to obiecali mi przedłużenie umowy. Muszę się starać. Nic nie ma za darmo – odpowiadałam, gdy mój chłopak narzekał na to, że zamiast poświęcić wakacje na zabawę i podróże, my zostaliśmy uwiązani na miejscu przez moją pracę.

Trud rzeczywiście się opłacił. Po zakończeniu stażu, zostałam wezwana do gabinetu mojej bezpośredniej szefowej.

– Monika, jesteśmy naprawdę zadowoleni z twojej pracy. Dyrektor działu zaproponował ci umowę próbną na 3 miesiące. Jak się wykażesz, masz szansę na stałe zatrudnienie – Karolina podsunęła mi dokument do podpisania.

– Dzięki, postaram się ze wszystkich sił. Bardzo cenię tę firmę i chciałabym móc związać z nią swoją przyszłość – wyrecytowałam jednym tchem.

– Jasne, jasne. Jesteś młoda i ambitna, a my potrzebujemy takich osób – słowa przełożonej stały się dla mnie jeszcze większą mobilizacją, żeby dalej dążyć do celu.

Wspinałam się po drabinie

Po trzech miesiącach przedłużyli mi umowę, ja na stałe wrastałam w struktury firmy. W dzień obrony magisterki miałam już stanowisko managera zarządzającego grupą kilku osób. W międzyczasie rozpadł się jednak mój związek z Kamilem, a przyjaźnie z uczelni nieco się rozluźniły.

– On był w ogóle niepoważny. Dorabiał sobie w tej swojej kawiarni i planował zrobienie kursu barmana. Ja rozumiem, że mieszanie drinków to fajne hobby, które może przydać się na imprezach. Ale bez przesady, chłopak studiujący marketing i zarządzanie powinien jednak mieć jakieś większe ambicje przez sobą – tłumaczyłam swojej współlokatorce.

Naprawdę dziwiło mnie zachowanie mojego eks.

– On wcale nie myślał szukać nic poważniejszego. W jaki sposób później chce znaleźć odpowiedzialną pracę? Myśli, że jakaś firma zatrudni go z jego CV, w którym wpisze sobie pracę na stanowisku kelnera, dorywcze układanie towaru w supermarkecie i kurs barmański? – mówiłam.

– Oj Monia, jesteś trochę niesprawiedliwa. Kamil to rzeczywiście wariat, ale taki pozytywny. On serio kocha to, co robi, a robi najlepszą kawę na świecie. Z boską pianką. Zobaczysz, że jeszcze kiedyś będzie miał swój lokal – Justyna była pełna optymizmu.

– Co ty gadasz? Przecież to jakieś idealistyczne mrzonki. W pewnym momencie trzeba dorosnąć.

Justyna już nic nie powiedziała, tylko nieco dziwnie się do mnie uśmiechnęła i poszła do kuchni zrobić sobie kanapkę.

Cały swój czas zainwestowałam w rozwój zawodowy. Przychodziłam do pracy pierwsza z naszego pokoju, wychodziłam ostatnia. Uważałam, że trzeba się poświęcić, żeby potem zbierać plony swoich działań. Nadgodziny stały się dla mnie czymś normalnym, podobnie jak praca w soboty czy zabieranie dokumentów do domu i zarywanie nocy.

Tak ciągnęłam przez kolejne lata. W tym czasie, rzeczywiście dostałam awans i dużą podwyżkę. Teraz zarządzałam całym działem odpowiedzialnym za kadry i płace. Pokaźne premie i miłe słowa prezesa osładzały mi brak wolnego czasu oraz ciągłe życie w biegu.

Nie rozumieli mnie, bo zazdrościli?

Udało mi się kupić przytulne mieszanko na kredyt i wyprowadzić z kawalerki wynajmowanej wspólnie z Justyną. Zatrudniłam projektantkę wnętrz, która urządziła mój mini apartament w chłodnym stylu industrialnym.

– Teraz modne są surowe wnętrza niczym z nowojorskiego Soho – przekonywała. – Żadne tam pastele i kolorowe bibeloty, które prezentują się obciachowo.

Zadrą w moim idealnym świecie było jedynie podejście rodziców.

– Ty w ogóle nie byłaś na wakacjach. Czy teraz pracuje się 24 godziny na dobę? Co to za czasy – mama często biadoliła mi przez telefon. – Dlaczego nie możesz nas odwiedzić? Weź kilka dni wolnego i przyjedź. Zaprosimy rodzinę, posiedzimy w ogrodzie przy grillu – próbowała mnie zachęcić.

– Na razie nie mam opcji na wolne. Właśnie domykamy ważny projekt. Jak wszystko pójdzie OK, to przyjadę mamo. Obiecuję – mówiłam na odczepnego, ale wcale nie planowałam sielskiego weekendu w naszym miasteczku.

Kiedy zauważyłam, że praca całkowicie mnie pochłonęła i żyję tylko myślą o kolejnych raportach, projektach i premiach? Sama nie wiem. Faktem jest jednak, że wcale nie miałam czasu cieszyć się ani swoim nowym mieszkaniem, ani pięknym tarasem. Od rana do wieczora spędzałam czas w firmie, a do domu przyjeżdżałam tylko się wykąpać i przespać. Ewentualnie coś zjeść. Ale to ostatnie rzadko, bo żywiłam się głównie w naszym biurowym barku.

Praca była wszystkim

Najgorsze jednak jest to, że swoje ambicje zaczęłam przenosić na innych. Wydawało mi się, że mój zespół nieszczególnie przykłada się do pracy. Czy tak było faktycznie?

Dzisiaj wiem, że nie. Oni po prostu chcieli mieć zdrowe relacje i zachować jakiś balans pomiędzy zawodowymi obowiązkami i życiem prywatnym. Ja życia prywatnego już wtedy kompletnie nie miałam. Skupiałam się tylko na wspinaniu po szczeblach kariery i zarabianiu pieniędzy na drogie garsonki czy kolejne gadżety mające świadczyć o moim wysokim statusie społecznym.

40. urodziny zbliżały się wielkimi krokami, a ja nie wyszłam za mąż, nie miałam dzieci. Dawni przyjaciele gdzieś zniknęli po drodze. Jeszcze tylko Justyna czasami dzwoniła i zapraszała mnie, a to na urodziny, a to na roczek dziecka lub inne okazje. Najczęściej z tych zaproszeń nie korzystałam zajęta kolejnymi projektami.

Szczególnie denerwowała mnie taka Alicja. Młoda dziewczyna, która przyszła do nas tuż po studiach. Miała głównie pomagać wprowadzać dane do systemu. Jednak szło jej to wyjątkowo wolno, miała problem z firmowym systemem i naszymi wewnętrznymi procedurami. Widać było, że jest roztrzepana, jakaś taka nieskupiona i wciąż buja z głową w chmurach.

– Ponoć młode pokolenie wyssało obsługę komputera z mlekiem matki, a ta bez przerwy ma problemy z bazą danych. Programy jej się zawieszają, pliki w magiczny sposób znikają – złorzeczyłam do mojej asystentki.

– Dopiero się dziewczyna wdraża, niech szefowa da jej szansę – Malwina próbowała jej bronić.

Ja jednak wiedziałam swoje i zaczęłam baczniej przyglądać się Alicji i z każdym dniem denerwowała mnie coraz bardziej. Nie mogłam na razie jej zwolnić, bo nie podlegała mi bezpośrednio. Postanowiłam jednak, że utrudnię jej pracę na tyle, żeby sama odeszła.

Strasznie przeszkadzało mi, że Ala wychodzi z biura punkt 16:00 i do tego często rano się spóźnia. Wprawdzie zwykle to jest nie więcej niż 5-10 minut, ale nie mogę przecież tolerować takiej niesubordynacji. Nowa pracownica w ogóle nie chciała zostawać po godzinach. Robiła jedynie to, co do niej należało. Potem zamykała laptop i wybiegała jakby ją coś parzyło.

Kiedyś zeszłam do samochodu po tabletkę, bo strasznie rozbolała mnie głowa. Z drzwi wybiegł nie kto inny, jak Alicja. Spojrzałam na zegarek. 16:03. Jak ona zdążyła już się ubrać i wyjść? Musiała tylko czekać aż minie 16:00.

– Tutaj, Alicja! Chodź podwiozę cię – jakiś chłopak machał do niej przyjaźnie.

– Super, że przyjechałeś, nie będę musiała tłuc się autobusem. Zajrzymy w drodze do domu na pizzę do tego nowego lokalu u nas na osiedlu? Ponoć robią obłędne ciasto – Ala trajkotała z tym swoim nieco naiwnym uśmiechem, który zawsze wyprowadzał mnie z równowagi.

Widok tej sceny nastawił mnie do Alicji jeszcze gorzej niż dotychczas.

– Ta  dziewczyna jest zupełnie niepoważna. Dopiero zaczęła pracę i zamiast starać się, żeby jakoś rozwinąć karierę, pokazać z dobrej strony, myśli tylko o tym, by czym prędzej biec na randkę – myślałam ze złością. – W ogóle nie angażuje się w swoje obowiązki, nic nie daje od siebie.

Denerwowało mnie jej podejście

Od tego czasu nie tylko bacznie się jej przyglądałam, ale i zaczęłam dodawać kolejnych obowiązków. Przerzuciłam na nią dane, które miała wprowadzić do systemu inna pracownica. Dawałam zadania, które zajmowały dużo czasu i wymagałam krótkich terminów ich skończenia. Złośliwie komentowałam przy całym zespole każde potknięcie i pomyłkę. Pomijałam ją przy premiach.

W pewien piątek kazałam jej zrobić raport, a nie było najmniejszych szans, żeby się z nim wyrobiła do 16:00. Alicja niemal z płaczem, została po godzinach, żeby kończyć analizę tabelek, a ja z uśmiechem obserwowałam jej miotanie się po pokoju.

W poniedziałek nie zostawiłam na niej suchej nitki.

– W twoim raporcie jest pełno błędów. Ja wiem, że myślałaś tylko o wolnym weekendzie, ale to jest poważna firma i tutaj musimy jednak trochę bardziej się przykładać. Te dane, które przedstawiłaś, to poziom nawet nie pracy semestralnej. To są pomyłki na poziomie 15-latki – cedziłam słowa.

Patrzyłam na Alicję, która coraz bardziej zapadała się w sobie.

– Już od dawna cię obserwuję i widzę, że w ogóle nie przykładasz się do obowiązków. Spóźniasz się, już na godzinę przed końcem pracy siedzisz jak niczym na szpilkach i myślisz tylko o tym, żeby wybiec z biura punkt 16:00 – dodałam.

– Ale… Ja mam problemy rodzinne. Naprawdę staram się rzetelnie wykonywać swoje obowiązki, ale nie mogę spędzać w firmie po 12 godzin jak… – tutaj Alicja zatkała z przestrachem usta, co mnie jeszcze bardziej rozsierdziło.

– Jak ja? To chciałaś powiedzieć? Tak? – wysyczałam. – Dzięki mnie ten dział w ogóle działa. Kiedyś też miałam tyle lat, co ty i przykładałam się do pracy, żeby pokazać wszystkim, że warto we mnie inwestować. W ciebie w ogóle nie warto.

– Ja, ja… przepraszam – powiedziała niczym mała dziewczynka.

– Nic więcej już nie mów. Zastanów się po prostu, czy zależy ci na tej pracy – powiedziałam i wstałam, żeby pokazać jej, że nasza rozmowa jest skończona.

Alicja starała się bardziej przykładać do pracy. Przestała rano się spóźniać i widziałam, że zabiera ze sobą jakieś dokumenty do dokończenia na weekend. Nadal jednak punkt 16:00 zamykała komputer i wychodziła.

Kazałam ją zwolnić

Gdy dyrektor zapowiedział, że kryzys odbił się na naszej i firmie i planowane są zwolnienia, wskazałam Alicję.

– Ta dziewczyna nie traktuje pracy poważnie. Robi podstawowe błędy, nie angażuje się w obowiązki, nie chce się dokształcać – tłumaczyłam podczas spotkania managerów poszczególnych działów z kadrą zarządzają.

Moja „ulubienica” dostała wypowiedzenie, a ja odetchnęłam z ulgą. Wydawało mi się, że to sprawiedliwe. Ludzie, którzy się nie angażują, nie powinni zabierać miejsca dobrym pracownikom.

Widziałam, że Alicja niemal ze łzami w oczach pakuje swoje rzeczy, żegna się z zespołem i wychodzi z biura. Poczułam ogromną satysfakcję.

Następnego dnia przypadkiem podsłuchałam rozmowę dwóch swoich podwładnych w łazience. Byłam w kabinie i akurat mnie nie widziały, stojąc przed lustrem i poprawiając makijaż.

– Ta nasza szefowa to prawdziwa zołza. To przez nią zwolnili Alicję. Marek mówił, że przez 15 minut tłumaczyła, dlaczego to właśnie jej wręczyć wypowiedzenie – mówiła Magda. – A przecież Ala samotnie wychowuje chorą córeczkę. Dziecko ma problem z nerkami, czeka na przeszczep, bo bez niego ma niewielkie szanse. A teraz została bez pracy. Dobrze, że brat i rodzice jej nieco pomagają, bo tak to nie wiem, jak dałaby sobie radę.

– Tak, widziałam, że od początku jej nie lubi. Zawsze krzywo na nią patrzyła, krytykowała, specjalnie dodawała zadań. Ale nie spodziewałam się, że będzie chciała ją zwolnić – odpowiedział drugi głos, którego nie mogłam rozpoznać.

– A ja się spodziewałam. To zimna jędza jest. Myśli, że jak ona nie ma żadnego życia prywatnego i siedzi po 12 godzin w biurze, to wszyscy tak powinni. Ta baba nie ma sumienia.

Z łazienki wyszłam dopiero po dobrym kwadransie. Powiedziałam mojej sekretarce, żeby znalazła mi numer telefonu do Alicji. Widziałam zdziwienie na jej twarzy, ale niczego nie tłumaczyłam.

Sumienie mnie ruszyło

Zamknęłam się w gabinecie i przez chwilę siedziałam bez ruchu. W końcu jednak zebrałam się w sobie, podniosłam słuchawkę i wystukałam numer zapisany na karteczce. Dopiero po kilku sygnałach usłyszałam przygaszone „halo”.

– Dzień dobry. Mówi Monika K. z Heksagonu. Nie mogę już nic zrobić, żeby odkręcić twoje wypowiedzenie, ale mam pewne znajomości w branży. Podeślij swoje CV na mojego firmowego maila, a ja przekażę je dalej. Wiem, kto szuka pracownika o podobnych kompetencjach – wyrecytowałam jednym tchem.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. Dla mnie jednak była ona oczyszczająca.

Na razie wzięłam zaległy urlop. Jutro jadę do rodziców.

– Ale jak to przyjeżdżasz jutro córeczko? Naprawdę? Słyszysz Tadek? Monika przyjeżdża. A twoja praca? – jeszcze chyba nigdy w głosie mamy nie słyszałam tyle entuzjazmu.

Praca to nie wszystko – odpowiedziałam z pełnym przekonaniem.

Czytaj także:
„Pracuję w korporacji od rana do nocy, a i tak się boję, że mnie wygryzą. Jak w takich warunkach starać się o dziecko?”
„Marzyłam, by pracować w warsztacie, a wylądowałam w korporacji. Bo babranie się w smarach to nie praca dla kobiety”
„Mam dość narzeczonego pracoholika. Mówi, że pracuje na naszą przyszłość, a tak naprawdę tylko niszczy nasz związek”
 

Redakcja poleca

REKLAMA