Wiecie, jaki jest największy smutek starych ludzi? To, że z mentorów, krynicy wszelkiej mądrości w oczach wnuków stają się… No właśnie, starymi ludźmi, którzy już niczego nie mogą im dać. Kiedy coś takiego i mnie spotkało, postanowiłem się zbuntować.
Mam dwie wnuczki od starszego syna. Jako szkraby często spędzały u nas wakacje. Potem jeździły na obozy i kolonie, więc przyjeżdżały jedynie na dwa–trzy tygodnie. Ja i żona patrzyliśmy z radością, jak obie wyrastają na piękne pannice. Niestety, ostatnimi laty jakoś mniej ciągnie ich do dziadka.
Kiedyś wierzyły w każdą bajkę, którą im opowiadałem, a na twarzach aż dostawały wypieków z ekscytacji. Siadaliśmy wówczas przy kuchennym piecu. Pod blachą buzował wesoło ogień i czasami słychać było, jak gałązki pękają z żywicznym trzaskiem. W izbie paliła się tylko świeca, a z uchylonego popielnika smyrgały po izbie płomienne cienie i gubiły się w mroku, który zalegał kuchenne kąty.
Ostatniego roku, kiedy syn przyjechał z rodziną na dwa letnie tygodnie, wnuczki już nie chciały słuchać moich bajań. No cóż, czas szybko biegnie i dorosłe pannice zamiast spoglądać w starcze oblicze dziadka, wzrok miały przykuty do ekranów smartfonów. Niby skończyły dopiero piętnaście lat, ale zachowywały się tak, jakby rozumy pozjadały na śniadanie, obiad i kolację.
– Co w tych aparatach takiego widzicie? – zapytałem pewnego wieczoru.
– Cały świat – odpowiedziała Jagoda, a Celestyna, jej siostra bliźniaczka, kiwnęła potwierdzająco głową.
– I co takiego o tym świecie możecie się dowiedzieć? – drążyłem.
– Jaka będzie pogoda w Singapurze lub Nowym Jorku.
– A po co komu to wiedzieć, kiedy my żyjemy w naszych górach?
– Możemy też dowiedzieć się, jaka będzie jutro pogoda tutaj… – Jagoda zaczęła gmerać palcem po aparacie. – Proszę, jutro będzie u nas deszczowo. Ciśnienie spadnie. Zamiast więc wychodzić, posiedzimy przed laptopem i obejrzymy sobie jakiś serial.
– Według mnie jutro będzie słoneczko. Mnie wasz aparat niepotrzebny. Wystarczy zerknąć przez okno i popatrzeć na łysego – wskazałem na święcący na czystym niebie księżyc. – Od razu wiadomo, że będzie pogoda.
Dziewczyny nie uwierzyły w moje słowa
Ale w końcu, co może powiedzieć im stary człowiek, kiedy trzymają w rękach nowe błyskające i wszystkowiedzące aparaciki. Przed rokiem syn chciał mi taki sprezentować.
– Jak będzie potrzeba, to tata do mnie zadzwoni. To zmyślne urządzenie, gdziebyś nie był: w polu, domu czy oborze, możesz sięgnąć do kieszeni i będziemy mogli sobie pogadać.
– Jak będę w oborze, to będę trzymał widły. A poza tym, jaką ja mogę mieć potrzebę, żeby do ciebie wydzwaniać, jak będę doił krowę?
– Że na przykład źle się czujesz.
– Jak się będę źle czuł, to położę się do łóżka, a matka wezwie Gomorkę, coby zadała mi jakichś ziół. A jak wyniknie z niedomagania co gorszego, to matka do ciebie od sołtysa zadzwoni, że czas przyjeżdżać na mój pogrzeb.
Kiedy zatem w onym roku syn z dzieciakami i żonką ściągnęli do mojej chałupy, to już mi tak wesoło nie było. Jakby obce jakie zjechały. Kto to widział, żeby dzieciaki mądrzyły się przed starszymi? Jakby oleju w głowie miały tyle, że aż im się ta mądrość uszami wylewała. Ale one te mądrości mają w telefonach… A co będzie, jak który się popsuje? Całą mądrość diabli wezmą, i co wtedy?
Nie jestem aż tak mało rozgarnięty umysłowo, żeby nie wiedzieć, że jeśli nie kroczysz obok, razem z postępem, to wtedy niczym te płomienne cienie z popielnika giniesz w mroku kuchennej izby. Tylko że ja do ścigania z tym postępem zupełnie się nie nadawałem, zwłaszcza po ostatniej zimie, kiedy złamałem nogę. Od tego czasu nigdzie już bez laski się nie ruszałem.
Nie powiem, nadal byłem kochanym dziadkiem, ale już we wzroku wnuczek nie widziałem tego zapatrzenia, gdy widzimy przed sobą kogoś bardziej uczonego, a przynajmniej lepiej znającego od nich tajniki świata
Postanowiłem to zmienić. Dlatego uknułem ten niecny plan. Żeby wprowadzić go w życie, musiałem spotkać się z sąsiadem, takim jak ja siedemdziesięcioparolatkiem… Jeszcze jakiś czas temu nie powierzyłbym Bartłomiejowi nawet paska od spodni, gdyż ten zaraz by go przepił. Ale chłop wreszcie znormalniał. Już nie lata do gospody jak kobieta do sąsiadki na plotki, ale jak gospodarz siedzi w domu. Dopiero, jak kto przychodził, wyjmuje i stawia na stół gorzałkę.
Tym razem nie musiał jej wyjmować, gdyż sam przyszedłem z pół litrem. Zasiedliśmy zatem po gospodarsku do stołu jak dwaj bacowie, a nie juhaskie gołowąsy. No i zacząłem tłumaczyć, z czym przyszedłem.
Przy drugiej butelce Bartłomiej czknął głośno i oświadczył, że wreszcie myśl mu w głowie świta.
– To będzie Kosmaty Burumbum – stwierdził.
– Taka nazwa dobra dla dzieciarów, a nie na dwie dorosłe panny, co to już strzelają na boki oczami. Niedługo rodzice będą od nich kijami odpędzać chętnych na ich miłowanie amantów.
– Edek, a pamiętasz, jak mój ojciec Niemcom zadał bobu?
– No nie bardzo…
– Boś stary i pamięć gubisz jak baba paciorki na drodze – burknął sąsiad. – Wystrugałem wtedy z lipki, jak kazał, świętego z wąsem. Ojciec nazwał go Świętym Joachimusem i ustawił figurę w przydrożnej kapliczce. Kazał potem gadać wszystkim Niemcom, że od wieków mamy tu miejscowego świętego, co to pomaga na żałość oddalenia od domu i leczy wszelkie rany. Kapliczka była przy drodze, którą często jeździły szwabskie konwoje. Często jakiś pobożny wehrmachtowiec zapalał tam świeczkę i jeszcze się żegnał. No i to miejsce okazało się najlepszą skrytką, której nigdy Niemce nie przeszukali, a w której partyzanty broń swoją chowali.
– To było siedemdziesiąt lat temu!
– Ty się nie bój, psychologicznie zajdziemy siusiumajtki! I znowu wróci do ciebie ich szacunek, a mnie wdzięczność i zadowolenie, bo po wszystkim znowu odwiedzisz mnie z pełnym podarkiem.
Tu wzniósł kieliszek z gorzałką
Od następnego dnia, gdy wieczorami wnuczki wybiegały do koleżanek lub na zabawę w remizie, rzucałem mimochodem, że w okolicy pojawił się Kosmaty Burumbum, więc niech lepiej uważają. Przez kilka wieczorów dziewczyny śmiały się ze mnie. Najwidoczniej uznały, że swoim bajaniem próbuję niczym małym dzieciom napędzić im strachulca. A jednak młodsza o trzy minuty, widocznie mniej zdeprawowana przez telefon, pewnego wieczoru spytała:
– A kim jest, dziadku, ten… ten Kosmaty Burumbum?
– Duch niedźwiedzia, co to ostatniego lata złapał się w kłusownicze wnyki. Odtąd Kosmaty błąka się wściekły po zagajnikach. A że zły jest, to wali łapami w pnie drzew. Wtedy stukot idzie po lesie, a zwielokrotniony echem daje pogłos, jakby kto bił w wielki bęben, bum, bum. Najchętniej zasadza się na młode panienki.
– Coś mi tu dziadek szachruje – Celestyna spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Ja? Szachruję? Cały czas po prawdzie gadam. Młode dziołchy robią dużo hałasu, a jak się Kosmaty zjawi, to zawsze jedna stanie jak zamurowana, taka ją straszna wtedy niemoc niewoli. Reszta ucieknie, ale ta jedna zdobycz zostaje na placu.
– A jaki najlepszy jest na niego sposób? – wnuczka świdrowała mnie czarnymi oczkami.
– Jak los padnie na ciebie i zamuruje cię na amen, wtedy trzeba zawrzeć mocno powieki i zmówić trzy zdrowaśki, koniecznie krzyżując przy tym palec wskazujący z kciukiem. Po ostatnim „Amen”, trzeba zaś gnać do domu, ile sił w nogach.
Następnego dnia rano usłyszałem, jak wnuczki rozmawiały ze sobą szeptem.
– Dziadek wie, co mówi – mówiła Celestyna siostrze. – Z pogodą też codziennie jego jest na wierzchu. A wczoraj, jak wracałam ze sklepu, słyszałam przez płot sąsiada, który krzyczał na żonę, żeby uważała, jak idzie do lasu, bo Kosmaty krąży w pobliżu. Więc to chyba nie jest tylko takie sobie gadanie.
I tak minęło kilka dzionków, aż nadeszła pamiętna sobota. Dziewczyny poszły na zabawę. A już koło dziesiątej wnuczki z krzykiem przybiegły do domu. Zdyszane i przerażone, nie mogły złapać oddechu. Okazało się, że gdy wracały przez las z dyskoteki, co to była w sąsiedniej wiosce, opowiedziały koleżankom o Kosmatym Burumbum. Te zaczęły drwić, a jednak w pewnym momencie dudnienie poszło po okolicznych pagórkach.
Dziewczyny zaczęły wrzeszczeć, a wiadomo, że strach jednych napędza większego strachulca drugim, a ten po zwielokrotnieniu wraca do pierwszych. Cała więc zgraja rzuciła się z przerażeniem do ucieczki.
Dobrze, że modlić się nie zapomniała
– Ale to dudnienie było coraz bliższe i głośniejsze! – Celestyna opowiadała z rozszerzonymi strachem źrenicami. – Zamknęłam więc mocno oczy, skrzyżowałam palce i zaczęłam odmawiać w duchu zdrowaśki. W tym czasie łomot ducha przeleciał mi tuż przy uchu i umilkł w pobliskim zagajniku… Zawsze wiedziałam – wnuczka przytuliła się do mnie – że jesteś najmądrzejszym dziadkiem na świecie.
Kiedy rodzina wyjechała, poszedłem do sąsiada, który miał bić w bęben, gdy dziołchy wracały z dyskoteki.
– Zimno było – westchnął Bartłomiej – to wziąłem flaszkę na rozgrzewkę. No i jakoś tak przysnąłem. Młode usłyszałem w ostatniej chwili. Zacząłem walić w bęben. Pisk się rozległ z dołu niemożebny. A wtedy bęben wysmyknął mi się z rąk i poleciał z dudnieniem po skałkach w dół, i smyrgnął w zagajnik po drugiej stronie drogi. Trzeba będzie go naprawić, bo skóra na nim przebita o drzewny kolec.
Zapłaciłem ponad pięćset złotych ze swoich pieniędzy za naprawdę tego bębna. Ale dałbym i drugie tyle za to, że odzyskałem u wnuczek dawne poważanie i szacunek.
Czytaj także:
„Wnuczka okłamuje mnie i wyciąga ode mnie pieniądze. Udaję, że we wszystko wierzę, bo tylko dzięki temu mam z nią kontakt”
„6-letnia wnuczka przypadkiem podsłuchała rozmowę sąsiadów. Całe szczęście, bo dzięki temu udało się uniknąć nieszczęścia”
„Dzieci bogatych rodziców to pijawki, żerujące na moim wnuczku. Kpią, że zamiast drogim BMW do szkoły jeździ tramwajem”