„6-letnia wnuczka przypadkiem podsłuchała rozmowę sąsiadów. Całe szczęście, bo dzięki temu udało się uniknąć nieszczęścia”

babcia przytula wnuczkę fot. Adobe Stock, fizkes
„– I po co te kłamstwa? Ja dobrze wiem, co pan planował! Wnuczka wszystko słyszała! – syknęłam, nie siląc się na uprzejmość. – Nie ujdzie to panu na sucho! Zaraz zawiadomię policję! Są paragrafy na takich ludzi!”.
/ 28.10.2022 14:30
babcia przytula wnuczkę fot. Adobe Stock, fizkes

Jesienne słoneczko miło przygrzewało. Wyszłam z wnuczką na spacer, a potem usiadłam na placu zabaw. Monika bawiła się z kilkoma koleżankami, a ja patrzyłam, jak wkłada do małego wózka lalę i kołysze ją. Uśmiechnęłam się na myśl o tym, jak ona szybko rośnie. Drobna, smukła blondyneczka o dużych zielonych oczach. Była taka podobna do mojej córki, Grażynki. W ruchach Moniki odnajdywałam sposób poruszania się mojej córki.

Wnuczka paradowała z wózkiem po placu zabaw, mijając ławki i siedzących na nich ludzi. Przystanęła przy parze czterdziestolatków, którzy trzymali na szelkach czarnego jak węgiel kota. Monika chyba miała ochotę go pogłaskać, bo przykucnęła i wyciągnęła rękę. Mężczyzna, gestykulując, mówił coś do siedzącej obok kobiety. Nagle uśmiech na twarzy wnusi zgasł i przybiegła do mnie zapłakana.

– Co się stało, kochanie?

– Babciu… – łkała. – Babciu… Ten pan mówi, że wrzuci tego kotka do rzeki! Ja nie chcę!

Objęłam wnuczkę i pogłaskałam.

Nie pozwól na to – chlipała.

Założyłam okulary, aby przyjrzeć się parze. Znałam ich. Mili, kulturalni ludzie. Mieszkali w środkowej klatce w naszym bloku. Słyszałam, że niebawem zamierzają wyjechać na stałe za granicę.

Do worka i do rzeki! To ich metody działania

Po chwili para przechodziła obok mnie. Mężczyzna się ukłonił.

– Dzień dobry. A czemu pani wnuczka taka zapłakana? Ktoś ci zrobił krzywdę? – zagadnął z troską.

Monika jeszcze mocniej wtuliła głowę w moje ramiona. Nie mogłam uwierzyć, by ten inteligentny, kulturalny człowiek mógł planować coś tak potwornego. Pomyślałam, że wnuczka chyba się przesłyszała. Miała dopiero sześć lat. Lubiła, gdy opowiadałam jej bajki. Pewnie tym razem świat baśni pomyliła z tym rzeczywistym. Pogłaskałam ją po długich jasnych włosach.

– Dziewczynka nie przestraszyła się chyba naszego Brutusa? – puścił do mnie oko.

Jego żona wzięła kota na ręce. Spojrzały na mnie zielone oczy. Bardzo smutne. Ten zwierzak miał już ponad piętnaście lat, więc zaliczał się do grona kocich staruszków.

– Chodź, kolego, pora już na ciebie… – powiedział do Brutusa.

Te słowa wzbudziły we mnie niepokój – zabrzmiały dość dwuznacznie. Kot zareagował gestem obronnym i nie dał się wziąć na ręce. Pokazał białe ostre ząbki i zasyczał.

– Do zobaczenia, mała księżniczko… – mężczyzna pomachał wnuczce na pożegnanie.

Gdy odchodzili, usłyszałam słowa jego żony: „Arek, niepotrzebnie mówiłeś przy małej o tym, co planujesz zrobić z Brutusem”.

Czyżby wnuczka miała rację?

Monika usiadła mi na kolanach i opowiedziała wszystko dokładnie:

– Ci państwo zastanawiali się, co zrobić z kotkiem. W schronisku nie było już miejsc, a ludzie, których pytali, czy nie chcą go do siebie wziąć, odmawiali, bo to już staruszek…

– Jest w nim jeszcze sporo energii – zauważyłam. – Mógłby potowarzyszyć komuś jeszcze kilka lat.

– Wywiozę go na most – powtórzyła słowa pana Arka. – Włożę do worka. Nawet nie poczuje, kiedy zniknie pod wodą. Szybka śmierć. Tak powiedział – ostatnie słowa już wychlipała, bo znów zaczęła płakać.

– Straszne! A co na to jego żona? – zapytałam wnuczkę.

– Że nie ma innego wyjścia…

Co za ludzie! O takich rzeczach rozmawiać na placu zabaw! Też sobie znaleźli miejsce!

Znałam to małżeństwo od lat. Obserwowałam, jak regularnie wychodzą z kotem na spacery. Lubiłam patrzeć, jak Brutus biega po trawie za motylami i nornikami. Ale z biegiem lat stawał się coraz mniej ruchliwy. Po prostu się zestarzał.

– Babciu, musimy uratować tego kotka! – błagała mnie Monika.

Tak, też bym chciała oszczędzić zwierzakowi okrutnego losu.

Wiedziałam, że Grażynka nie weźmie kota, bo jest teraz pochłonięta opieką nad sześciomiesięcznymi bliźniakami. Ja chętnie bym to zrobiła, ale po ostatnim pobycie w szpitalu wróciłam z nowym, sztucznym biodrem. Jeszcze chodziłam o kulach, a trzeba zmieniać kotu piasek, dawać jeść, schylać się i kucać. Byłam przekonana, że jestem za stara, by brać zwierzę pod swój dach.

Trzeba było działać! Natychmiast!

– Babciu, jesteś jeszcze taka młodziutka! – dodała mi otuchy i od razu poczułam się lepiej. – Będzie ci siedział na kolanach, grzał kości i pięknie mruczał… Babciu, ja ci pomogę – zaofiarowała się wnuczka. Mogę na jakiś czas mieszkać u ciebie, dobrze? Zgadzasz się?

Grażynka nie była zachwycona takim rozwiązaniem.

– Faktycznie, pomoc by się mamie przydała, ale czy Monika podoła?

– Na pewno. To bardzo wrażliwa i odpowiedzialna dziewczynka.

Córkę zdziwiło to, że zamierzam przygarnąć pod swój dach kota.

– Mama wie, ile waży worek ze żwirkiem? Kto to będzie nosić, dziecko? Wykluczone!

– Ależ Monika nie będzie niczego dźwigać – uspokajałam ją tak długo, aż wyraziła na to zgodę.

Teraz należało zgłosić się po Brutusa do jego właścicieli.

Ostatnio nie wychodzili z kotem – powiedziałam do wnuczki.

Monika od razu posmutniała.

– Babciu, chyba nie myślisz, że oni już się go pozbyli?

Nie było na co czekać. Trzeba było działać! Natychmiast!

Żona pana Arka była zaskoczona, gdy usłyszała, że chcę wziąć kota.

– Spóźniła się pani – oznajmiła.

– Jak to? – zdziwiłam się.

Mąż zabrał go kwadrans temu… – powiedziała podejrzanie cicho.

– Żeby… – nie mogło mi to przejść przez gardło – go utopić?

– Co to panią w ogóle obchodzi? To nasz kot. Stary kot.

Wnuczka, która stała za mną, od razu się rozpłakała.

– Tyle lat z wami mieszkał. Jak możecie teraz skazywać go na śmierć?!

Chyba wreszcie przemówiłam jej do rozumu, bo po chwili poradziła:

Idźcie na most za działkami. Tylko pospieszcie się!

Wnuczka puściła się biegiem.

– Monika, zaczekaj! Nie goń tak! – wołałam na próżno, bo idąc o kulach, zostałam daleko w tyle.

Po kilkudziesięciu metrach usłyszałam dziecięcy stłumiony krzyk. „O rany! Chyba nie zrobił jej krzywdy?”, pomyślałam. Przyspieszyłam i upadłam jak długa. Podnosiłam się niezdarnie. Nagle ktoś chwycił mnie za ramiona i pomógł wstać.

– Pani tu o tej porze? – usłyszałam znajomy męski głos.

Chyba jesteśmy bohaterkami...

Obejrzałam się i zrobiło mi się słabo. Przede mną stał pan Arek!

– Co pan zrobił z moją wnuczką!? Słyszałam jej krzyk!

– Ja? Nic. Przebiegła obok i nawet nie powiedziała „dobry wieczór”.

– Niech pan nie kpi, dobrze!?

W ręce trzymał pusty ciemny worek, który zaraz schował do kieszeni.

– Wyszedł pan z kotem, a wraca sam? – nie kryłam zdziwienia.

Rozejrzał się dokoła. Nikogo nie było. Zbliżył się do mnie. Za bardzo.

Poczułam się zagrożona. Uniosłam prawą kulę, by go nią zdzielić. Byłam pewna, że utopił kota.

Odsunął się sprawnie i chwycił mnie, gdy się zachwiałam.

– Ostrożnie, bo znowu pani upadnie – przestrzegł.

Zabrzmiało to jak groźba.

– Mów pan, co z Brutusem!?

– Nie wiem – odparł.

Jeszcze zgrywa niewiniątko!

– I po co te kłamstwa? Ja dobrze wiem, co pan planował! Wnuczka wszystko słyszała! – syknęłam, nie siląc się na uprzejmość, bo miałam ochotę sprać drania na kwaśne jabłko. – Nie ujdzie to panu na sucho! Zaraz zawiadomię policję! Są paragrafy na takich zwyrodnialców! Nie można bezkarnie topić zwierząt!

Nagle usłyszałam miauknięcie i głos wnuczki wyłaniającej się od strony mostu otulonego mrokiem.

– Babciu, Brutus omal mnie nie przewrócił. Uciekał przed kimś… – przerwała na widok pana Arka.

Kot zjeżył się na jego widok. Mężczyzna ukłonił się i stwierdził, że już musi iść, bo zrobiło się chłodniej. Nie zatrzymywałam go. Umykał jak tchórz. Szedł dość szybko, był jakiś taki dziwnie skulony.

Brutus wtulił się w Monikę. Zaczął mruczeć, gdy go pogłaskałam.

– Babciu, nic ci nie jest? – spytała.

Nie, nawet ten ból biodra minął w jednej chwili. Mruczące stworzenie wypełniło moje myśli i zajęło zmysły.

Jesteśmy bohaterkami! – powiedziałam po chwili do wnuczki.

– Bohaterkami? – powtórzyła zaskoczona Monika.

– Tak, bohaterkami, bo udało nam się zapobiec zbrodni!

Monika przyznała mi rację. Uśmiechnęła się i mocniej przytuliła czworonoga do piersi.

– Kot musiał uciec panu Arkowi w ostatniej chwili. Gnał jak oszalały, dlatego omal cię nie przewrócił – powiedziałam wnuczce.

– Ach, babciu, nie mów już o tym niedobrym panu. Jak dobrze, że on wyjeżdża! Już nikogo nie skrzywdzi. 

Czytaj także:
„Rodzina wykorzystuje mnie, bo mam domek w górach. Mieszkają sobie w nim za darmo, śmiecą i demolują, a ja mam to znosić z uśmiechem?”
„Przyjaciółka latami przymykała oko na zdrady męża, a przed znajomymi grali idealną parę. Gdy postanowiła, że odchodzi, drań ją zniszczył”
„Rodzice to banda egoistycznych baranów. Rujnują rodzinę, bo się sobą zmęczyli. Czemu to ja mam płacić za ich widzimisię?”

Redakcja poleca

REKLAMA