Otym, że Janina szuka opiekunki dla kota, dowiedziałam się od mamy. Była jak zwykle dobrze poinformowana, mieszkała w innym województwie, ale odległość nie stanowiła przeszkody, zaprzyjaźnione tam-tamy działały i przekazywały informacje. Janina była córką znajomej jej przyjaciółki, osobą, o której mówiono, że jej się powiodło.
Wyjechała z rodzinnej wsi, zrobiła karierę naukową, a jakby tego było mało, olśniewająco dobrze wyszła za mąż, małżeństwo prosperowało bez zdrad i dramatów, dzieci rosły zdrowo i były dobrze wychowane. Od lat stawiano mi Janinę za wzór do naśladowania, z tego powodu zdołałam ją znienawidzić, zanim skończyłam szesnaście lat.
Ja również wyjechałam do Warszawy
Udało mi się nawet skończyć studia, znaleźć pracę, ale na tym koniec życiowych sukcesów. Nie poszłam drogą Janiny, nadal wynajmowałam mieszkanie do spółki z dziewczynami i nic nie wskazywało na to, że ten stan wkrótce się zmieni. We wsi przestano o mnie pytać, żeby nie zawstydzać rodzicielki. Trzydziestokilkuletnia stara panna, nawet jeśli będzie nazywała siebie singielką, dla swojaków pozostanie biedną dziewczyną, której się nie powiodło.
Nie podzielałam ich opinii, ale prawdę mówiąc, zaczynałam mieć dość wegetacji, na jaką skazywał mnie brak funduszy i zdolności kredytowej. Współlokatorki się zmieniały, były coraz młodsze, tylko ja trwałam w prowizorce, nie widząc dla siebie innych perspektyw.
Propozycja zamieszkania u Janiny, a raczej u jej kota, przyszła w samą porę, bardzo potrzebowałam zmian.
– Wiesz, Dominisiu, Janinka wyjeżdża z rodziną na rok do Stanów, dostała kontrakt na tamtejszej uczelni – zachłystywała się nowinami mama. – Szuka kogoś zaufanego, kto zaopiekuje się jej kotem, powiedziałam, że chętnie zajmiesz się zwierzakiem.
– Mamo! – jęknęłam. – Ale mnie załatwiłaś! Będę przez rok biegała do twojej ukochanej Janinki czyścić kocią kuwetę?
– Nie skazywałabym cię na taki los – obruszyła się mama. – Zamieszkasz u niej na rok, może dłużej, bo przebąkiwała o przedłużeniu kontraktu. Dobrze ci zrobi zmiana otoczenia i odrobina elegancji…
– Jakiej elegancji? – spytałam skołowana.
– Za bardzo przyzwyczaiłaś się do prowizorki wynajmowanych pokoi – westchnęła mama. – Pomieszkasz w kulturalnych warunkach wśród miłych ludzi, to inaczej spojrzysz na swoją przyszłość. Może coś się ruszy?
Wściekłam się
Nawet pilnowanie kota drogiej Janinki budziło w mamie związane ze mną skojarzenia matrymonialne.
Chyba jej się wydawało, że jak wejdę w kapcie tej kobiety, spłynie na mnie część łask, jakich w życiu doświadczała.
Złościłam się, ale propozycja mnie zaciekawiła, a kiedy moja kandydatura na kocią opiekunkę została przyklepana, poddałam się biegowi wydarzeń. Co najgorsze, we mnie również zakiełkowała nadzieja, że taka zmiana musi pociągnąć za sobą inne. Może naprawdę coś się u mnie ruszy?
Wizyta zapoznawcza nie do końca przebiegła tak, jak się spodziewałam. Janina wcale nie wyglądała na kobietę sukcesu, miała cienie pod oczami i zmęczone ruchy człowieka goniącego ostatkiem sił.
– Jak widzisz, pakujemy się – pokazała konkursowy bałagan, który błagał o upchniecie go w pudłach. – Jednocześnie kończę w pracy projekt, więc czasami zapominam, jak się nazywam. Ale to nic, odpocznę w samolocie. Cieszę się, że zostaniesz z Pusiem, kocur jest za stary, żeby narażać go na trudy podróży za ocean. Zamieszkasz u nas, przygotuję ci pokój. Masz ochotę obejrzeć mieszkanie?
Miałam.
Chodziłam po pokojach z otwartą buzią, zastanawiając się, jak długo musiałabym pracować, żeby zdobyć taki lokal. Mieszkanie było przedwojenne, ogromne, zajmowało chyba pół piętra kamienicy.
– Odziedziczyliśmy je po rodzinie męża – podpowiedziała Janina, widząc mój barani wzrok. – Jest piękne, prawda?
Przytaknęłam.
– Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do dzielnicy, stara Praga ma swój urok, ale… – zawiesiła głos. – Teraz dziwię się swoim uprzedzeniom, nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne. Zobaczysz, spodoba ci się u nas.
Tego byłam pewna, rok w takich warunkach!
Pakowałam się w euforii, kończąc wszystkie sprawy ze „starego” życia.
– Zobaczysz, jeszcze do nas wrócisz – prorokowała zazdrośnie współlokatorka – a wtedy nie będzie już miejsca. Ale idź, pędź, w końcu, co ja tam wiem.
No to popędziłam. Klucze dostałam już wcześniej, Janina prosiła, żebym odczekała z przeprowadzką, aż wyjadą. Według moich obliczeń byli na lotnisku, miałam zielone światło.
Kot powitał mnie zimnym spojrzeniem spod sufitu. Zwisał malowniczo z drzwi do łazienki, łapy dyndały po obu stronach, ale bez trudu balansował na skrzydle drzwiowym.
– Cześć, Pusiu – powitałam go.
Prychnął ostrzegawczo. Prawdziwy tygrys! Nie spuszczając z niego wzroku, weszłam do mieszkania, niezadowolony Pusio walił ogonem na wszystkie strony, ale nie skoczył mi na głowę, czego się obawiałam.
– Janinka nie mówiła, że jesteś draniem – wypomniałam mu. – Będziemy razem mieszkać, jak chcesz jeść, lepiej się przyzwyczaj.
Skierowałam się do lodówki i wyjęłam opakowanie kociego żarcia. Krewetki w sosie, mmm, pachniały nieźle. Ledwo rozdarłam pierwsze opakowanie, rozległo się głuche pacnięcie i do kuchni, przy akompaniamencie rozdzierających miauknięć, wpadł Pusio.
– Głodny koteczek – rozczuliłam się, nakładając mu solidną porcję.
Włączył mruczenie i otarł mi się o rękę, co chyba znaczyło, że pozwala mi zostać w swoim mieszkaniu.
Wieczór spędziliśmy w najlepszej komitywie, Pusio mierzył mnie co prawda paskudnym spojrzeniem, gdy wkładałam kapcie szczęściary Janinki, żeby spróbować, czy to coś da, ale nic nie powiedział.
Od chodzenia w cudzych butach nic się w moim życiu nie zmieniło, więc zdjęłam kapcie i schowałam je do szafki. Zaszalałam, zamawiając indyjskie curry, dałam solidny napiwek kurierowi na poczet przyszłych życiowych sukcesów i oddałam się testowaniu kina domowego, w które wyposażony był salon.
Zasnęłam na miękkiej kanapie, a kiedy się obudziłam, Pusia nie było.
Nie od razu dotarła do mnie groza sytuacji
Jak może zginąć kot z mieszkania na trzecim piętrze? Balkon był osiatkowany, okien nie otwierałam, tylko drzwi, kurierowi. Czyżby właśnie wtedy kocisko wyślizgnęło się na klatkę schodową?
Przeszukałam piętra, szeleściłam saszetką z kocimi przysmakami, słodko i przymilnie wołałam kici, kici, bez rezultatu. Pusia wcięło na amen, okazałam się beznadziejną opiekunką. Janina jeszcze nie doleciała do Stanów, a ja już zgubiłam jej kota. I co teraz? Nie mogę przyznać się do takiej porażki, muszę znaleźć cholernego Pusia, choćby nie wiem co się działo!
Zaczęłam od zarejestrowania się na portalu, gdzie ludzie ogłaszali zaginione zwierzaki. Tam też wyczytałam, że kot nigdy daleko nie odchodzi od domu, trzeba go szukać w piwnicy, najlepiej nad ranem, kiedy nie kręcą się płoszący go ludzie.
Nastawiłam budzik na czwartą i przyłożyłam głowę do poduszki. O śnie nie było mowy, w napięciu przeczekiwałam do rana, starając się nie tracić nadziei. Wstrętne kocisko, od początku mi się nie podobało. Potem wyobraźnia podrzuciła mi obraz zastraszonego przez dwa dobermany Pusia, błagającego wzrokiem o ratunek.
Nie czekałam do czwartej, wstałam, ledwie na niebie pojawiła się pierwsza jutrzenka, i poszłam do piwnicy.
Nie spodziewałam się, że kamienica wyposażona będzie w tak solidne lochy, korytarz ciągnął się pod całym budynkiem, jego drugi koniec ginął w nieoświetlonej pomroce.
Nad głową miałam łukowe sklepienie z prawdziwej cegły, pod nogami twardo ubity beton. Powietrze nie było stęchłe ani wilgotne, jakby działała wentylacja.
– Kiedyś to potrafili budować – pomyślałam, ruszając powoli naprzód.
Dziwnie się czułam sama w podziemiach, przyszło mi nawet do głowy, że gdyby coś mi się stało, prędko nie zostanę odnaleziona.
– Kici, kici! Pusio! – zaczęłam nawoływania.
Głos odbił się echem od sufitu i wrócił zwielokrotniony
Pusio na pewno mnie słyszał, o ile tu był… Zrobiłam jeszcze kilka kroków, ale nie zapuszczałam się daleko, jakoś nie miałam chęci zwiedzać sama tych piwnic. Pokiciałam, ponasłuchiwałam i zostałam nagrodzona.
Gdzieś z oddali napłynął szmer rozmów, nie byłam w piwnicy sama.
Ucieszyłam się bezrefleksyjnie, szybko ruszyłam naprzód i zatrzymałam się, kiedy do mnie dotarło, co robię. Szukałam kota, nie ludzi, w dodatku takich, co spędzają końcówkę nocy w piwnicy. Szczerze wątpiłam, czy powinnam im się pokazywać na oczy.
Nie mogłam jednak zrezygnować z poszukiwań Pusia, wystarczyło, że wyobraziłam sobie, jak mówię Janinie o tym, jak dopuściłam do zaginięcia kota, a wątpliwości prysnęły. Znów ruszyłam naprzód, ale tym razem trzymałam buzię na kłódkę, nie miałam odwagi zdradzić miejsca swojego pobytu. Nasłuchiwałam.
Głosy stawały się wyraźniejsze, mogłam rozróżnić słowa.
– Równo dziel, z aptekarską precyzją – usłyszałam. – Wiesz, ile to kosztuje? To nie dziadostwo, do jakiego jesteś przyzwyczajony, tylko towar prima sort.
– Kopsnij trochę – poprosił drugi głos.
– Swoje już zużyłeś? – odparł niezadowolony pierwszy. – Ile ty tego przepalasz! Ogarnij się, chłopie, ja tego nie produkuję, kupuję za ciężkie pieniądze. No dobra, nadstaw słoik.
Wrosłam w ziemię, nie mogłam się ruszyć
Właśnie byłam świadkiem rozmowy dilerów, którzy dzielili narkotyki! Czas i miejsce wybrali idealnie, skąd mogli przypuszczać, że o tej porze będę kręciła się po piwnicy, szukając kota?
Byłam niewygodnym świadkiem, a wiadomo, co robi się z takimi osobami.
– Dobra, mamy to. Teraz polej po rozchodniaczku – zarządził pierwszy głos.
– Otworzymy słoik na zagrychę? – wtrącił z nadzieją trzeci facet, który do tej pory siedział cicho.
– Stara mnie zabije – odparł pierwszy.
– Nie doliczy się – pocieszył go drugi.
– Węgorzyk musi pływać, chyba nie pożałujesz nam rybki. W occie, to prawdziwy rarytas, nikt takiej nie robi jak twoja stara.
– No masz! – rozpogodził się pierwszy. – Bierz słoik, ten najmniejszy. Ale jak któryś się wysypie, to nie ręczę za siebie.
– Mur, beton, w nas jak w grób – zakrzyknęli, coś zabrzęczało i nagle powietrze przeszyła seria pośpiesznych, rozpaczliwych miauknięć.
– Patrzcie go, jak leci – zaśmiał się drugi.
– Ten wie, gdzie dają najlepsze rybki.
– Nie dawaj mu za dużo, bo nic dla mnie nie zostanie – zastrzegł trzeci.
– Węgorzyk w occie dla kota? Jeszcze nie zwariowałem, mogę mu dać co najwyżej ości.
Wyobraziłam sobie, jak jadę do weterynarza z dławiącym się kotem i natychmiast odzyskałam zdolność ruchu.
– On nie jest przyzwyczajony do takiego jedzenia, proszę mu nie dawać! – zawołałam hardo.
Z komórki piwnicznej wyjrzał starszawy facet o przekrwionych oczach. Wionęło od niego alkoholem.
– A pani czego tu uważa? – spytał wrogo.
– Ja po kota – zatrzymałam się niepewnie.
– Ale to nie paniny kot, my złodziejek tutaj nie lubimy. Poszła stąd albo wezmę się do wyciora.
Obejrzał się, jakby chciał znaleźć rzeczony wycior
Cofnęłam się i wpadłam na ścianę. Kamraci przekrwionego zaśmiali się nieprzyjemnie. Nie czekałam na to, co się wydarzy, pal diabli Pusia, niech się dławi ością, skoro woli takie szemrane towarzystwo.
Uciekłam z piwnicy, zamknęłam się w mieszkaniu i dopiero wtedy zadzwoniłam na numer alarmowy. Opowiedziałam, jak byłam świadkiem rozdzielania narkotyków, jak zostałam zastraszona i jak ukradziono mi kota. Moje zeznania potraktowano poważnie, kazano czekać na przyjazd patrolu.
Drugi raz do piwnicy zgodziłam się pójść w towarzystwie dwóch młodych policjantów. Bałam się, że nie zastaniemy już podejrzanych, ale zrobili nam uprzejmość i poczekali.
– Hej, panowie! – zawołał wesoło jeden z policjantów. – Dlaczego straszycie kobiety po piwnicach? I co właściwie dzieliliście?
– A to – przekrwiony podetknął mi pod nos płaskie pudełko pełne wijących się, wyjątkowo obrzydliwych robali. – Dla rybek, droższe od złota, to dzielimy, żeby wyszło sprawiedliwie. A ona co myślała? – zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem. – Doniosła na nas psom, franca jedna?
– Tylko nie psom – młody policjant użył pojednawczego tonu, żeby uspokoić rozsierdzonego, którego najwyraźniej dobrze znał. – Dziewczyna chciała dobrze, tylko nie wszystko zrozumiała. Podobno ukradliście jej kota.
– To kocur Janiny, wpadł do nas na węgorzyka w occie. Ej, panna, u nas się nie kabluje na sąsiadów. Skąd cię przywiało, że takich prostych rzeczy nie wiesz?
Patrzyli na mnie wrogo, więc wbrew sobie przeprosiłam za nieporozumienie.
– Gładką masz gadkę, lalka, ale nic ci nie wierzę. Jak się ma francowaty charakter, to święty Boże nie pomoże – rzucił sentencjonalnie przekrwiony. – Wiedz, że podpadłaś sąsiadom, pilnuj się, bo my pamiętliwi jesteśmy. A teraz jazda mi stąd, mamy życzenie zostać we własnym, doborowym towarzystwie.
Poszłam jak zmyta, dobrze, że pozwolili mi zabrać kota
Pusio wydzierał się w kierunku utrwalonego w occie węgorzyka, ale trzymałam go mocno. W następnych tygodniach i miesiącach zrozumiałam, co miała na myśli Janina, mówiąc o specyfice starej Pragi.
Ludzie się tu znali, wiedzieli, jak kto siedzi. Żyli razem, ale nie daj Boże było podpaść. A mnie się to właśnie udało. Kablowanie na sąsiadów było uważane za przewinienie pierwszego stopnia, niewybaczalne, bo świadczące o braku zdolności honorowej kablującego.
Dawano mi do zrozumienia, że nikt się nie będzie ze mną zadawał, a swoje pozdrowienia mogę wsadzić sobie w buty. Przemykałam się po klatce schodowej jak winowajczyni, a kiedy próbowałam podnieść głowę, przypominano mi moje winy.
Eleganckie towarzystwo, nie ma co, cholera! – dławiłam się upokorzeniem. – Ruszyło się w moim życiu, tak jeszcze nie miałam, z tym że niekoniecznie o to mi chodziło.
Musiałam jednak przyznać, że mieszka mi się wygodnie, więc ostatecznie bilans nie był taki ujemny. Regularnie słałam Janinie raporty o zadowolonym Pusiu, zdjęcia rosnących na parapecie roślinek i z niepokojem odliczałam miesiące do jej powrotu.
Pilnowałam kota jak oka w głowie
Dlatego też nie wiem, jak udało mu się znowu wymknąć z domu. Tradycyjnie zaczęłam od poszukiwań na klatce schodowej.
– No cześć, szukasz kota Janiny? – zagadnęła mnie sąsiadka z drugiego piętra. – Pewnie siedzi w piwnicy, łazi za moim starym jak cień, bo lubi ryby.
Nie byłam przyzwyczajona do takiej życzliwości, więc niespodziewanie się wzruszyłam.
– Chodź do nas na herbatkę, nie będziesz przecież płakać na schodach – uśmiechnęła się kobieta. – Mój stary cię nie lubi, mówi, że kablujesz, ale ja mu za grosz nie wierzę. Zawsze mam swoje zdanie, z reguły odmienne niż on i dobrze na tym wychodzę. My, kobiety, musimy trzymać się razem, ale do piwnicy wyślę z tobą syna.
W ten sposób poznałam Michała, jest super, lubi koty. Teraz tylko z nim chodzę po piwnicach, szukając Pusia. A co najważniejsze, mam pewność, że Michał kocie eskapady zachowa w tajemnicy, Janina nigdy się nie dowie, że jej ulubieniec wycierał się po piwnicach. Bo na sąsiadów się nie kabluje!
Czytaj także:
„Robiłam za męża i dzieci wszystko - sprzątałam, gotowałam, wyprowadzałam psa. Kiedy zachorowałam, nikt się mną nie przejął”
„Z Karolem znamy się od zawsze. Gdy mi się oświadczył, przyjęłam go i to był błąd. Pomyliłam przyzwyczajenie z miłością”
„Moja wnuczka ma tylko 5 lat, ale mnóstwo miłości w sercu. Ledwo odrosła od ziemi, a już się rwie, żeby ratować świat”