„Damian był moim właścicielem, a nie mężem. Tresował mnie jak psa, zabierał mi wypłatę i wydzielał marne grosze na życie”

Kobieta, która żyje w strachu fot. Adobe Stock, Tiko
„Byłam tak zakochana Damianie, że despotyzm brałam mylnie za opiekuńczość. Nie zauważyłam, iż on wcale mnie nie kocha, tylko pilnuje i mówi mi, co mam robić. Porzucił maskę męża, stając się tym, kim był od początku – moim właścicielem. Przez niego straciłam zaufanie do mężczyzn”.
/ 24.09.2021 09:37
Kobieta, która żyje w strachu fot. Adobe Stock, Tiko

Czasami zastanawiam się, czy to, że kobiety samotnie wychowujące dzieci nie potrafią sobie znaleźć partnerów, na pewno wynika z tego, że nie jesteśmy już tak atrakcyjne dla mężczyzn? A może raczej chodzi o to, że zrobiłyśmy się wyjątkowo ostrożne, skoro już raz się sparzyłyśmy? I to my, w wielu wypadkach, rezygnujemy ze znajomości, kiedy pojawi się chociaż cień wątpliwości? A potem czasami żałujemy, że nie potrafiłyśmy po raz kolejny zawierzyć mężczyźnie. A tym razem akurat było warto…

Mój pierwszy mąż od początku nie był ideałem, ale tego nie zauważyłam. Należał do tych mężczyzn, którzy uważają, że to oni powinni rządzić w rodzinie. Byłam jednak tak zakochana w jego ciemnych oczach, że jego despotyzm brałam mylnie za opiekuńczość. Nie zauważyłam, iż on wcale mnie nie kocha, tylko pilnuje i mówi mi, co mam robić.

Kiedy urodziłam Michałka, uznał, że teraz mu się już nie wywinę, że jestem od niego uzależniona. I porzucił maskę dobrego męża, stając się tym, kim był od początku – moim właścicielem. Byłam tak zdziwiona tą tresurą, którą mi zafundował, że chwilę trwało, nim się ocknęłam. Czekałam trzy lata z rozwodem, mając nadzieję, że wróci dawny Damian, który da mi choć trochę swobody. Zamiast tego miałam w domu drania, który potrafił mi podziurawić opony w samochodzie, kiedy mu się nie spodobało, że gdzieś wyjeżdżam bez jego zgody.

Bałam się, że nie da mi także zgody na rozwód, który potraktuje jako swoją osobistą porażkę. Wyobrażałam sobie, że podczas ciągnącego się miesiącami, a może nawet i latami procesu kompletnie zniszczy mnie psychicznie.

Pewnego razu jednak życie postanowiło dać mi prezent

Jechałam właśnie w delegację i na dworcu, na stoisku z tanimi książkami znalazłam publikację zatytułowaną: „Jak żyć z draniem i przeżyć”.

„To poradnik w sam raz dla mnie” – pomyślałam gorzko i kupiłam tę książkę.

Kiedy tylko pociąg ruszył, zagłębiłam się w lekturze. Przeleciałam ciurkiem kilkadziesiąt stron i kiedy byłam chyba w połowie publikacji, poczułam na sobie uważny wzrok jednej z pasażerek siedzącej naprzeciwko.

– A po co żyć z draniem? Nie lepiej się rozwieść? – zapytała mnie znienacka.

Wiedziałam, że ma rację, ale co miałam jej na to odpowiedzieć? Musiałabym jej opowiedzieć całą moją historię… I w sumie ją opowiedziałam godzinę późnej, kiedy zostałyśmy same w przedziale. Otworzyłam się przed tą obcą kobietą, bo emanowało z niej coś takiego, że czułam, iż może mi pomóc. Nie miałam pojęcia, że jest znanym psychologiem, dopóki kilka tygodni później nie zobaczyłam jej w telewizji. Ona właśnie powiedziała mi wtedy w pociągu:

– Proszę pomyśleć, czy jest jakaś rzecz, z powodu której pani mąż by się z panią rozwiódł?

– Damian ze mną? – wydawało mi się to niemożliwe! Zawsze przecież powtarzał, że jestem jego do końca życia.

– Widzi pani, kobieta może odejść od męża właściciela tylko na dwa sposoby. Uciec od niego, a wtedy już stale będzie musiała przed nim uciekać, być może przez całe życie. Albo sprawić, żeby to on z niej zrezygnował. Porzucił ją. Jeśli znajdziemy jego słaby punkt, będzie pani wolna.

Zamyśliłam się nad jej słowami i zaczęłam się poważnie zastanawiać: „Czego Damian we mnie nie lubi? Pewnie makijażu. No ale przecież nie rozwiedzie się ze mną tylko z powodu tuszu na rzęsach czy umalowanych ust! Najwyżej każe mi to zmyć… Zawsze powtarzał, że umalowana kobieta wygląda jak dziwka i żadna z nas nie powinna wydawać nawet grosza na zbędne kosmetyki… No właśnie! Ani grosza!”.

– Bingo! On najbardziej nie lubi wydawać  na mnie pieniędzy! – olśniło mnie nagle. – Ciągle narzeka, że za dużo go kosztuję, mimo że przecież ja też pracuję i zarabiam. Zabiera mi całą moją pensję, a potem wydziela drobne kwoty według własnego widzimisię.

– A gdyby pani w ogóle przestała zarabiać? – kobieta obrzuciła mnie bystrym spojrzeniem.

– Jak to? Mam odejść z pracy? – zdumiałam się i wpadłam w panikę. „Jak sobie wtedy poradzę bez pieniędzy?”.

– Odejść, udając, że panią wyrzucili. Być może taka jest właśnie cena pani wolności – usłyszałam.

– A jeśli on jednak zaczeka, aż znajdę nową pracę? Nie mogę być przecież bezrobotna w nieskończoność!

– Jeśli zaczeka, to może ma więcej ludzkich odruchów, niż pani sądziła. Ale jeśli jest dokładnie taki, jakim go pani opisała, to nie będzie na nic czekał. Wścieknie się, że musi panią utrzymywać i potraktuje jak zepsutą zabawkę. Wyrzuci panią...

To była taka absurdalna rada…

Bałam się ją wprowadzić w życie, ale jednocześnie czułam, że ta kobieta z pociągu jednak może mieć rację! Odważyłam się po kolejnej awanturze w domu. Oczywiście, nie powiedziałam szefowi prawdy, więc był zdumiony moją decyzją.

– Względy osobiste – stwierdziłam sucho, indagowana, więc chyba się na mnie obraził. Ważne jednak, że podpisał mi wypowiedzenie.

Do domu wróciłam, teatralnie zalewając się łzami. Łatwo mi przyszły, bo naprawdę byłam przerażona. Reakcja Damiana przeszła moje wszelkie wyobrażenia. Wpadł w szał! Wrzeszczał, że jestem nieudacznikiem i darmozjadem, i że mam wynosić się z jego życia. Pytał, jak sobie wyobrażam dalsze funkcjonowanie, bo on nie zamierza płacić na moje utrzymanie. Słysząc to, odparłam, że będzie musiał, bo jest przecież moim mężem. Wtedy dostałam w twarz!

– Na ulicę cię wyślę, do burdelu, żebyś mi w zębach przyniosła pieniądze! – powiedział.

Przez kolejne dni starałam się podkreślać, w jak niefortunnym momencie zostałam zwolniona. Bo przecież jest kryzys, zapaść na rynku i trudno o jakąkolwiek robotę… Widziałam, jak w moim mężu narasta złość, kiedy wyliczałam mimochodem, że jego pensja nie wystarczy na dwoje. Aż w końcu pewnego dnia rzucił we mnie pozwem rozwodowym.

– Chciałaś podobno ode mnie odejść, bo miałaś mnie już dość. To wynocha! – usłyszałam. – Tylko żebyś nie żądała ode mnie żadnych alimentów, bo wtedy popamiętasz!

Kiedy wynosiłam walizki z jego mieszkania, z każdym krokiem, którym się od niego oddalałam, oddychałam swobodniej. Widziałam także po minie mojego trzyletniego synka, że nawet nie jest przerażony tym, że gdzieś idziemy, ale raczej zaciekawiony, co nowego go spotka. Byłam pewna, że on też miał już dość krzyków ojca, który go prawie nie zauważał i którego się bał.

Zamieszkałam u swoich rodziców, którzy byli zdumieni faktem, że Damian mnie porzucił. Nie tłumaczyłam im, że sama do tego zręcznie doprowadziłam. Na pytanie, jak sobie teraz poradzę, odpowiedziałam tylko, że na pewno świetnie. I, że mają się o mnie nie martwić.

Nie liczyłam za bardzo na dobrą pracę, wzięłam pierwszą, która mi się nawinęła. Sprzątaczki w biurze. Cieszyło mnie w niej to, że miałam często wieczorne zmiany i wtedy mogłam więcej czasu spędzać z synkiem. W takie dni chodziliśmy na plac zabaw, a wracając z niego wstępowaliśmy do cukierni, w której kupowałam Michasiowi drożdżówkę. Zawsze taką samą, z budyniem i lukrem. Mój synek je uwielbiał i kiedy pewnego dnia ich zabrakło, podniósł taki płacz, że... wyszedł do nas piekarz, pracujący na zapleczu.

– Poczekaj, za piętnaście minut będą świeże. Idź pobaw się z mamą na placu zabaw, a ja ci jedną przyniosę – powiedział do zapłakanego dziecka.

I tak poznałam Jarka

Zachwyciło mnie jego podejście do dzieci. Michasia „kupił” w jednej chwili. A mnie? Mimo że Jarek niby zainteresował się moim dzieckiem, od razu wiedziałam, że tak naprawdę chodzi mu o mnie. Przypomniałam sobie, że wiele razy przechodząc obok piekarni, czułam na sobie jego spojrzenie, którym mnie obrzucał przez szybę. Podobałam mu się, to było dla mnie jasne.

On także przypadł mi do gustu. W przeciwieństwie do Damiana, który zawsze chciał rządzić, czuło się, że Jarek bywa uległy i zgodny. Lubiłam to, jak na mnie patrzył, bo wydawałam się sobie lepsza w jego oczach. Bardziej wartościowa. To on namówił mnie na szukanie innej pracy, bo chociaż sprzątanie było przez jakiś czas wygodne, to powinnam się przecież rozwijać w swoim zawodzie. Nigdy też nie nalegał na bycie razem, ale wyraźnie widziałam, że bardzo na to liczy.

Ja jednak nie umiałam się przełamać. Nie byłam bowiem pewna, czy szukam nowego związku. Czy to nie za szybko, zaledwie pół roku po rozwodzie, z kimś się wiązać.

„A może popełniam błąd? Może to, co czuję do Jarka, to nie jest wcale prawdziwa miłość, tylko ją sobie wmówiłam z obawy przed samotnością?” – zastanawiałam się.

Nie miałam wtedy wokół siebie nikogo, kto by mi rozsądnie doradził. Jakże mi brakowało wtedy tej kobiety z pociągu! Owszem, miałam rodziców i wiem, że oni zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej, ale… różnie to im przecież wychodziło. Na ślub z Damianem także nalegali, bo okręcił ich sobie wokół palca. Nie wiedziałam, czy Jarek nie zrobił tego samego.

Dzień za dniem szala jednak przechylała się na stronę Jarka, bo dawał mi wiele dowodów na to, że mnie kocha. Aż pewnego razu, gdy byłam już bliska tego, by zgodzić się na wspólne zamieszkanie, a nawet na ślub…

Jedna z koleżanek z mojej nowej pracy powiedziałam mi, że mój chłopak chodził z jej znajomą i..

– On ją bił! – usłyszałam. – Długo zastanawiałam się, czy ci o tym powiedzieć, bo ludzie przecież się zmieniają, a wy razem wyglądacie na szczęśliwych. Jednak… wolę być w zgodzie ze swoim sumieniem.

Może bym nie sugerowała się słowami koleżanki i potraktowała je jak głupie plotki, gdyby nie to, że dodała:

– O ile wiem, facet miał sprawę o pobicie. Karną!

No, to już nie były przelewki! Oblał mnie zimny pot, kiedy to usłyszałam. „Nie mogę być z takim człowiekiem. Nie mogę sobie na to pozwolić, aby związać się z łobuzem, choćby teraz robił nie wiem jakie słodkie minki. Mam przecież małe dziecko!” – myślałam w panice.

Jarek musiał zauważyć ochłodzenie moich uczuć, bo zaczął dopytywać, co się dzieje. Aż w końcu powiedziałam mu, że z nim zrywam…

– Ale dlaczego? – zapytał mnie zrozpaczony. – Błagam, powiedz, o co chodzi!

No i powiedziałam. O tej sprawie karnej. Zbladł i zaczął mi wyjaśniać, że… trafił na dziewczynę – psychopatkę!

– Wcale jej nie biłem, zmyślała. Potrafiła latać po sąsiadach i pokazywać siniaki, które zrobiła sobie cieniami do powiek. W końcu od niej odszedłem, a ona „na pożegnanie” wykręciła mi jeszcze i taki numer, że podała mnie do sądu. Założyła mi sprawę karną, ale z powództwa cywilnego. Sąd wezwał Aldonę do podania dowodów i do opłacenia postępowania sądowego. Nie zrobiła ani jednego, ani drugiego… Ale co mi krwi napsuła, to jej!

Dlaczego mu nie uwierzyłam? Dlaczego nie dałam Jarkowi szansy? Może dlatego, że byłam świeżo po rozwodzie, nieufna jak ślepe kocię? Może bałam się o Michasia, któremu przecież cudem oszczędziłam mieszkania z ojcem psychopatą?

„Miałabym jednego wariata zamienić na drugiego?” – myślałam. I odeszłam od Jarka, mimo że mnie błagał, abym z nim została.

Długo za mną chodził, aż w końcu przestał

Teraz, po sześciu latach, nadal jestem sama, a Jarek założył szczęśliwą rodzinę. Widuję go czasami z żoną i trzyletnią córeczką. Nie wyglądają na pobite lub zastraszone. Wręcz przeciwnie. Widać, że okręciły sobie tego faceta wokół palca, a on patrzy na nie z zachwytem. Tak, jak patrzył kiedyś na mnie… Czy jestem zazdrosna? Raczej rozżalona, że nie dałam swojemu szczęściu szansy.

Czytaj także:
„Córka żyje w kazirodczym związku z przyrodnim bratem, ale o tym nie wie. Popełniłam błąd, przez który ucierpi 6 osób”
„Wszyscy hejtują nasz związek. Jakub jest 10 lat młodszy i studiuje filozofię, ja jestem dyrektorką w banku”
„Bawiły mnie erotyczne podboje Zuzy. Do czasu, gdy nie wzięła się za mojego męża i synów”

Redakcja poleca

REKLAMA