„Dałem dzieciom godne życie, więc mają tańczyć, jak im zagram. Niech wybiją sobie z głowy studia i podróże, mają doić krowy”

mężczyzna pracuje na roli fot. Adobe Stock, goodluz
„Z początku byłem zaskoczony, że dzieciaki się buntują. Oboje byli już dorośli, mogli robić, co chcą. Dlaczego narzekali? Zabolało mnie serce, że tacy niewdzięczni. Ja w ich wieku miałem jedną parę butów na wszystkie pory roku, a ubrania donaszałem po bracie. Oni wychowali się w wygodach, o jakich nigdy mi się nie śniło”.
/ 10.12.2022 18:30
mężczyzna pracuje na roli fot. Adobe Stock, goodluz

Córkę i syna wychowałem najlepiej, jak umiałem, wpajałem im od małego poczucie obowiązku i zaganiałem do roboty, której na gospodarce nigdy nie brakuje. Krótko trzymałem oboje, szczególnie Szymka, bo ten miał od małego sto pomysłów naraz. Hania była roztropniejsza, nie musiałem jej po kilka razy przypominać, że kanki na mleko same się nie wymyją. No ale prawda jest taka, że choć z syna i córki mogłem być naprawdę dumny, to długo tego nie widziałem – chciałem ich wychować na własne podobieństwo, przy okazji zabierając coś, czym obdarował swoje dzieci mój starszy brat, Bartosz.

To niesprawiedliwe, że tak się potoczyły nasze losy

Obaj nie jesteśmy biedni, lecz każdy z nas dał dzieciom co innego. Ja – obowiązki i ograniczenia, on – możliwości i przekonanie, że nic nie jest dla nich za dobre. Chciałbym wszystko odkręcić, ale nie wiem, czy nie jest za późno… Było nas dwóch braci. Na gospodarce rodziców bieda aż piszczała, jednak ja nie widziałem tego, miałem wszystko, co trzeba, i byłem szczęśliwy. Dopiero kiedy matka załamała ręce po rozmowie z nauczycielką Bartka, zrozumiałem, jakie ograniczenia powoduje brak pieniędzy.

– Ale jakże mamy go posłać do bursy w miasteczku, przecież to kosztuje – rozmawiała z ojcem przyciszonym głosem. – Nie damy rady, chyba że… żeby sprzedać krowę.

Zamknąłem ze strachu oczy, żałując, że podsłuchiwałem. Sprzedać krowę! To przecież ostateczność! Leżąc z zaciśniętymi powiekami, usłyszałem nierówny oddech Bartka. On też nie spał i słuchał rozmowy rodziców. Nie dziwiłem się, ważyły się jego losy. Bartek był zdolnym uczniem, najlepszym w całej wiejskiej szkole. Nauczycielka uparła się pokierować jego losem i usilnie namawiała naszych rodziców, żeby wysłali go do liceum.

– Bartosz musi w przyszłości pójść na studia. Nie wolno marnować jego talentu, to byłaby straszna strata – grzmiała, aż mama kurczyła się w sobie.

Szczytem jej marzeń było osadzenie syna na gospodarce. Rodzice nie sprzedali krowy, brat musiał iść do pobliskiego technikum, do którego mógł dojeżdżać z domu. Nawet w tak niewyszukanej szkole stopnie miał takie, że ojciec wreszcie dostrzegł, kogo ma w chałupie. Bartosz był nie tylko zdolny, ale i błyskotliwy, wyraźnie przeznaczony do czegoś więcej niż oranie pola i wywożenie gnoju. Poza tym miał szczęście do ludzi, nie to co ja. W końcu więc jednak wyjechał do miasta, poszedł do pracy i udało mu się skończyć studia. Musiał to okupić ciężką pracą, choć mnie się wydawało, że manna spada mu z nieba.

Nie zazdrościłem bratu, nie, nigdy nie dał mi powodu. Bartosz w głębi serca pozostał chłopakiem ze wsi, gospodarskim synem, dla którego ojcowizna jest najważniejsza w świecie. Nawet kiedy zaczął piąć się w hierarchii służbowej, a nastąpiło to nadspodziewanie szybko, nie zapomniał, skąd się wywodzi, i nigdy się nie wywyższał.

Był dla mnie bohaterem, jednak nie mogłem zrozumieć, skąd u niego taki sentyment do naszej biednej gospodarki. Ja, gdybym mógł, natychmiast wyrwałbym do miasta, gdzie życie jest lżejsze i możliwości szersze. Tymczasem on tęsknił za wsią, chociaż już dawno otrząsnął z butów błoto z pola.

Dzięki starszemu bratu żyję jak król

Zostałem na gospodarce, bo ktoś musiał pomóc rodzicom, ojciec dostałby apopleksji, gdybym i ja porzucił rodzinę. Co było wolno Bartkowi, to nie mnie, dobrze to rozumiałem. Bez szemrania zgodziłem się na swój los, bo innego nie znałem. Zresztą nie wydawał mi się taki zły, dopiero ostatnio Szymek mi uświadomił, że nie wszystko poszło dobrze.

– Przez twoje wychowanie mam nad głową szklany sufit. Nigdy go nie przebiję – powiedział mi kiedyś z goryczą.

Najwyraźniej wizyta kuzynki tak go nastroiła: córka Bartka opowiadała o zagranicznych podróżach, o cudach, których moje dzieci nigdy nie widziały.

– A właściwie dlaczego? – zbuntowała się Hanka. – Siedzimy z Szymkiem na wsi, tyramy jak parobki, nie dla nas podróże, koncerty, wszystko to, czym żyje rodzina wuja. Nie wolno nam wyjechać, bo roboty po uszy, my pracujemy, a zyski dzielimy z wujem na pół. Czy to sprawiedliwie? Kuzyneczki nigdy rąk nie zabrudziły przy krowach, ale z pieniędzy korzystają. I dobrze, niech mają, ale dlaczego my nie możemy?

Z początku byłem zaskoczony, że dzieciaki się buntują. Oboje byli już dorośli, mogli robić, co chcą. Dlaczego narzekali? Dzięki pieniądzom Bartosza przekształciliśmy gospodarstwo po rodzicach w fermę mleczną w pełni zautomatyzowaną, nowoczesną i dającą dobry dochód, który dzieliliśmy z bratem po równo. Jedynym minusem było to, że moja rodzina nie mogła swobodnie dysponować czasem, bo musieliśmy być na miejscu i wszystkiego dopilnować, ale na fermie to normalne.

– Stworzymy układ idealny – powiedział Bartosz jakoś tak niedługo po pogrzebie ojca. – Ty zostaniesz na gospodarce, a ja będę w nią inwestował. Za parę lat będziemy największymi w okolicy producentami mleka.

Miałem czekać lata, żeby się odkuć? Nie spodobał mi się ten pomysł, namawiałem brata na sprzedaż gospodarstwa, ale był nieubłagany.

– Nigdy się na to nie zgodzę, wybacz, Andrzej, to by było tak, jakbyśmy chcieli wyrwać z ziemi korzenie, zapomnieć, skąd pochodzimy – krzyczał, aż mu twarz nabiegła krwią, a był przy tym taki podobny do ojca, że ustąpiłem.

I tak nie miałem lepszego pomysłu; spędziłem na wsi całe życie, najłatwiej było zostać i poddać się woli Bartosza. Szybko przekonałem się, że brat ma łeb nie od parady. Na miejscu starych zabudowań powstała nowoczesna obora, kupiliśmy stado rasowych krów, urządziliśmy mleczarnię i halę do udoju, która obsługiwała ponad sto zwierząt! To był projekt na dużą skalę, Bartosz najwidoczniej nie wiedział, co to ograniczenia. Sięgał po wszystko, co najlepsze, bez obaw, czy inwestycja się powiedzie.

Ja nie byłem taki odważny, patrzyłem z drżeniem serca na to, co wyprawia brat. Utopił w gospodarstwie wszystkie oszczędności, wziął kredyt i namówił mnie do tego samego. Byliśmy zadłużeni po uszy, brat się nie bał, bo miał dobrze płatną pracę, ale coby się stało ze mną, gdyby ferma nie przyniosła spodziewanego dochodu?

Taki już jestem, zawsze martwię się na zapas. Nie zbankrutowaliśmy, wręcz przeciwnie. Po kilku latach postawiliśmy jeszcze jedną oborę i dokupiliśmy bydła. Pierwszy raz w życiu nie musiałem martwić się o pieniądze, ale to do mnie nie docierało. Po staremu próbowałem obrobić wszystko siłami własnej rodziny, aż w końcu zniecierpliwiony Bartosz przyjechał i zatrudnił pracowników.

– Wykończysz żonę i dzieciaki, dusigroszu – śmiał się jak jakieś panisko.

Dobrze mu było mówić, przyzwyczaił się w mieście do dobrobytu, to i widzenie miał inne. Z szerszej perspektywy.

Ja niewolnik? No to wam pokażę!

Kiedy Szymon z Hanką zaczęli się buntować, zabolało mnie serce, że tacy niewdzięczni. Ja w ich wieku miałem jedną parę butów na wszystkie pory roku, a ubrania donaszałem po bracie. Oni wychowali się w wygodach, o jakich nigdy mi się nie śniło.

– Co z tego, że ferma przynosi dochód, jeśli nic z tego nie mamy – powiedziała kiedyś Hanka; w kuchni z matką rozmawiały, ale przypadkiem usłyszałem.

Aż mnie skręciło ze złości. Nic nie mają? Dom piękny wystawiłem, z łazienkami, jak się patrzy. Dwa samochody na podwórku stoją, można korzystać, jeśli wola. A im wszystkiego mało!

– Kuzynki po świecie jeżdżą, jedna wybiera się na studia za granicę, a my z Szymkiem wciąż tkwimy na tej wsi – mówiła dalej córka. – One mogą, a my nie?

– Właśnie tak! – zaskoczyłem je w kuchni. – Mamy pilnować gospodarstwa, taki układ zawarłem z bratem.

– Ja o tym nie słyszałam – zdziwiła się żona.

– Bo jeszcze wtedy kawalerem byłem. Bartosz powiedział, że stworzymy układ idealny, on dał pieniądze, ja pilnuję gospodarki.

– Jak niewolnik. I chcesz, żebyśmy byli tacy jak ty, dlatego nie pozwalasz nam na krok ruszyć się ze wsi – rzuciła mi w twarz córka.

Wyszedłem z domu, żeby jej nie przyłożyć. Nigdy nie podniosłem na dzieci ręki, ale tym razem bym nie wytrzymał.

– Andrzej, poczekaj!

Żona wybiegła za mną. Nie chciałem z nią rozmawiać, ale dotąd nie odstępowała, aż się zatrzymałem. Stanąłem przy oborze, uderzyłem pięścią w drzwi, aż mnie ręka zabolała.

– Za niewolnika Bartosza mnie Hanka uważa? – syknąłem. – No to się zdziwi. Pakuj walizkę, kobieto. Jedziemy do Rzymu, Bogu za łaski podziękować.

– Do Rzymu?! Co ci do głowy strzeliło? – zdziwiła się moja Jasia.

– Pokażę Hance, jaki ze mnie niewolnik, a Szymkowi, że bzdury gada o szklanym suficie. Rozwalę go chłopską pięścią, o tak! – jeszcze raz uderzyłem w drzwi.

Jasia pokręciła głową i poszła do domu. Żona zwiedzała, ja w kółko myślałem Tygodniową wycieczkę do Wiecznego Miasta kupiłem osobiście w biurze podróży, specjalnie po to pojechałem do miasta. Teraz, kiedy klamka zapadła, zastanowiłem się, co ja najlepszego robię. Co chciałem udowodnić dzieciom? Że wolno mi wyjechać z fermy? Chyba nikt nie miał co do tego wątpliwości.

– Niemożliwe. Naprawdę postanowiliście się ruszyć? – Szymek był tak zdumiony, że aż mi się głupio zrobiło.

Za kogo on mnie miał?

Nigdy nie wyjeżdżaliśmy, a teraz pojedziemy, co w tym dziwnego?

– A tak. Zostaniecie z Hanką sami na gospodarce, pilnujcie wszystkiego – powiedziałem surowo.

– Nic innego od lat nie robimy – burknął szczeniak, ale oczy mu się zaświeciły. – To ty się pilnuj, tato, żeby nie zginąć w świecie – zaśmiał się, jakby to było coś zabawnego.

– Nie będziemy sami, z całą wycieczką jedziemy – pośpieszyła z zapewnieniem Jasia. – Samolotem.

– To dobrze, mniejsze zmartwienie – zaśmiał się Szymek.

Zdenerwowałem się.

– Synu, rozejrzyj się dookoła. Postawiliśmy z Bartoszem tę fermę od podstaw, to dopiero było przedsięwzięcie. Jak się chce, to wszystko można, co tam głupia wycieczka.

Szymek spojrzał, jakby widział mnie po raz pierwszy. – Jakoś inaczej mówisz – mruknął.

– Może przedtem nie słuchałeś uważnie – odparłem, żeby ostatnie słowo należało do mnie, wiedziałem jednak, że chłopak ma rację.

Chodziliśmy po Rzymie za przewodnikiem, Jasia zachwycała się Wiecznym Miastem, a ja wciąż myślałem o swoich dzieciach. Wychowałem je, wdrażając do obowiązków, ciężkiej pracy i codziennego znoju, przywiązując do fermy. Uważałem, że tak będzie dobrze, na gospodarce było ich dziedzictwo i przyszłość. Czy coś im zabrałem? Dlaczego się buntują? Po wahaniu zadzwoniłem do brata.

– Uważasz, że źle wychowałem moje dzieci? Szymek mówił, że zbudowałem nad jego głową szklany sufit, co to znaczy? – spytałem bez wstępów. – Tylko mów szybko, połączenie kosztuje.

– Stać cię na to połączenie, Andrzej,  nie jesteś już chłopcem z ubogiego gospodarstwa – odparł spokojnie Bartosz. – Jeśli pytasz mnie o zdanie, to ci powiem, że masz wspaniałe dzieci, rozsądne i pracowite jak ich ojciec.

– A szklany sufit? Mów szybciej, dzwonię z Rzymu!

– Niemożliwe! Wreszcie ruszyłeś się z domu – zaśmiał się Bartosz.

Zupełnie jak mój syn, nie wyparliby się rodzinnego podobieństwa.

– Szklany sufit oznacza ograniczenia. Widzisz, co jest za szkłem, ale po to nie sięgasz, bo wiesz, że i tak jest nie dla ciebie. Albo że nie wolno ci tego zrobić.

– Tego nauczyłem Szymka?

– Powinieneś dać jemu i Hani więcej swobody, żeby mogli spróbować – powiedział poważnie Bartosz.

– Czego?

– Wszystkiego! Swoich sił w życiu, w świecie! Pamiętasz, jak my dwaj zaryzykowaliśmy, topiąc w gospodarce wszystko, co mieliśmy i co udało nam się pożyczyć? Byliśmy niewiele starsi od naszych dzieci, a udało nam się zbudować coś dużego. Myślisz, że Szymek i Hania tak by nie potrafili?

To do mnie przemówiło. Potrafiliby, gdyby tylko mieli przekonanie takie jak Bartosz. Że świat stoi przed nimi otworem. Jak miałem ich tego nauczyć, skoro sam nigdy nie byłem pewien, czy tak jest…

– Kiedy wracacie? Wyjadę po was na lotnisko, odwiedzicie nas przy okazji – brat coś mówił, a mnie przyszedł do głowy najgłupszy pomysł świata.

– Nie wracamy. Pojedziemy z Jasią gdziekolwiek dalej. Chcę pokazać Szymkowi, że nawet tak nieobyty wieśniak jak ja da sobie radę. Poza tym nie byłem nigdy, dajmy na to, w Paryżu.

– Majka! – usłyszałam, jak Bartosz w odpowiedzi krzyczy do swojej córki. – Znajdź wujkowi w internecie miły hotel blisko centrum, nie sugeruj się cenami, tylko wygodą. Stać go, żeby mieszkał przyzwoicie.

– Ma być Ritz czy Hilton? – usłyszałem roześmiany głos bratanicy i aż mną wstrząsnęło.

– Ejże, powiedz jej, żeby się nie wygłupiała – huknąłem do telefonu.

Niech poczują, że nic ich nie ogranicza

– Nie bój się, dusigroszu, nie puszczę cię z torbami – droczył się ze mną Bartosz. – Przelot też wujowi zarezerwuj – znów krzyknął do córki. – Majka wszystko załatwi i przyśle ci SMS–em, co i jak. W razie kłopotów dzwoń do mnie, nie mogę dopuścić do tego, żebyś na starość błąkał się zagubiony po Europie.

– Niedoczekanie – mruknąłem, żeby nie tracić fasonu, ale czułem, że przedobrzyłem; niczego w ten sposób dzieciom nie udowodnię, a mur beton wpakuję się w kłopoty. Uratowała mnie Jasia, która na wieść o biletach, hotelu i wyprawie na wariata do Paryża, popukała się w głowę.

– Jeszcze nie oszalałam. Wrócimy z wycieczką, jak zechcemy, pojedziemy do Paryża, ale na spokojnie – oznajmiła, zdejmując mi kamień z serca.

Stojąc w kolejce do odprawy na lotnisku i potem siedząc w samolocie, wszystko przemyślałem. Zatrudnię dwóch pracowników, a może wystarczy tylko jeden – kombinowałem. – Przejmą obowiązki Hani i Szymka, dzieciaki będą miały więcej swobody. Niech poczują, że nic ich nie ogranicza i wcale nie chodzi tu o podróże. Mam tylko nadzieję, że zechcą kiedyś wrócić na gospodarkę, bo co ja tam bez nich pocznę? 

Czytaj także:
„Przez 2 lata spędzaliśmy święta samotnie. Serce mi pęka na myśl o tym, że w tym roku też mogę nie zobaczyć dzieci”
„Gdy żona zaszła w ciążę, obydwoje straciliśmy pracę. Uśmiechałem się, ale tak naprawdę byłem załamany”
„Żona i sąsiedzi uważają, że jestem bohaterem, bo obroniłem się przed napadem. Dobrze, że ich tam nie było…”

Redakcja poleca

REKLAMA