„Gdy żona zaszła w ciążę, obydwoje straciliśmy pracę. Uśmiechałem się, ale tak naprawdę byłem załamany”

Podpisałem pakt z diabłem dla awansu fot. Adobe Stock, Paolese
„– Jestem w ciąży – wydukała żona. Zatkało mnie. I sparaliżowało. Dziecko? Przecież mamy tylko jeden pokój. I za co my będziemy żyć? Luizie nie przysługiwał urlop macierzyński, a ja sam ich przecież nie utrzymam. Byłem przerażony perspektywą wychowywania dziecka na ulicy, ale wiedziałem, że nie mogę okazać zawodu czy złości”.
/ 03.12.2022 22:00
Podpisałem pakt z diabłem dla awansu fot. Adobe Stock, Paolese

Luizę poznałem wiosną w 2018 roku. Trochę mi zajęło, zanim udało mi się zaprosić ją na randkę. A ta na dodatek wypadła fatalnie. Już po kwadransie udało mi się wylać na nią prawie cały kieliszek czerwonego wina. Chcąc ratować sytuację, złapałem serwetkę i rzuciłem się do wycierania, nie zwracając uwagi, że macam ją po biuście. Potem z nerwów opowiadałem jakieś czerstwe dowcipy, każdy kolejny mniej śmieszny. Kiedy wsadzałem ją do taksówki, nawet nie miałem odwagi powiedzieć „do widzenia”.

– Hej, Piotr, a nie zapytasz, czy chciałabym się z tobą spotkać znowu? – zapytała.

Zamurowało mnie

– Jejku, serio? Naprawdę chcesz mnie jeszcze zobaczyć? – wyjąkałem.

– No wiesz, po takiej randce kolejna może być tylko lepsza. Zadzwoń! – Luiza pomachała mi i odjechała.

Uznałem, że na następną randkę zabiorę Luizę gdzieś, gdzie czuję się bardziej naturalnie: na wycieczkę rowerową. Miałem nadzieję, że Luiza też lubi aktywność.

– Wiesz, też się w tej restauracji czułam jak słoń w składzie porcelany – przyznała mi się, kiedy dojechaliśmy na moją ulubioną polanę nad strumykiem i położyliśmy się na trawie.

A potem już wszystko potoczyło się tak, jak sobie wyobrażałem. Oświadczyłem się jesienią. Ślub zaplanowaliśmy w święta 2019 roku. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to był najlepszy rok w moim życiu. Jeszcze przed ślubem zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu po mojej babci. Sami je wyremontowaliśmy i urządziliśmy. W podróż poślubną pojechaliśmy na rowery do Holandii. I tam powstał plan. Rzucamy nasze posady i zakładamy własny salon. Tak się składa, że ja jestem fryzjerem, a Luiza kosmetyczką.

Po powrocie znaleźliśmy lokal blisko domu

Nasz salon został uroczyście otwarty w sierpniu. Za mną przyszło całkiem sporo klientek z poprzedniego zakładu. Luiza wcześniej pracowała na drugim końcu miasta, więc miała trudniej, ale po trzech miesiącach okazało się, że trochę plakatów, ulotek i reklamy „jedna pani drugiej pani” wystarczyło. Pod koniec roku spokojnie starczało nam na spłacanie kredytu i spokojne życie. Sylwestra spędziliśmy we dwójkę. Piliśmy szampana i oglądaliśmy z balkonu fajerwerki. Oboje byliśmy przekonani, że rok 2020 będzie jeszcze lepszy! Umówiliśmy się, że z powiększaniem rodziny jeszcze poczekamy, a za razie będziemy rozkręcać biznes i cieszyć się sobą. W marcu chcieliśmy pojechać na narty – żadne z nas nigdy nie miało ich na nogach, a bardzo chcieliśmy się nauczyć. Znalazłem niezbyt drogi wyjazd szkoleniowy do Włoch, Luiza zdążyła nawet kupić strój i kask…

Wszyscy wiemy, co było dalej

Pandemia, lockdown, zero wyjazdów. I zero pracy. Kiedy zamykaliśmy salon, mieliśmy nadzieję, że to tylko na kilka tygodni, że jakoś przetrwamy. Nie mieliśmy oszczędności, ale liczyliśmy, że bank zawiesi nam kredyt, właściciel lokalu poczeka na czynsz. No i rząd ciągle coś mówił o tarczy. Ale na rękę nie poszedł nam ani bank, ani właściciel lokalu. A tarcza nam się nie należała, bo nie mogliśmy wykazać, że ponieśliśmy stratę w stosunku do ubiegłego roku. Bo w 2019 przecież nie istnieliśmy…

Zanim rząd pozwolił znowu na otwarcie fryzjerów i kosmetyczek, było już po nas. Bezrobotni. Przed świętami Luizę przyjęła z powrotem do pracy jej była szefowa. Za mniejsze pieniądze. Moja żona wstawała o 5 rano, żeby dotrzeć do pracy na 7 rano. Nie mieliśmy samochodu, a komunikacja w naszym miasteczku to żart, więc Luiza co rano wskakiwała na rower i jechała do pracy. A ja zostałem kurierem rowerowym. Z tego, co zarobiłem, ledwie starczało na czynsz. Na gaz, prąd i jedzenie zarabiała Luiza. Na nic więcej nie było nas stać. Jasne, że próbowaliśmy starać się o kredyt, ale żaden bank nie chciał nam go dać. A bez tego na ponowne otworzenie salonu nie było nas stać.

Rok 2020 pożegnaliśmy bez żalu. Przecież ten 2021 już gorszy być nie może! I owszem, wydawało się, że idzie ku dobremu. Luiza znalazła nową pracę, bliżej domu i za uczciwe pieniądze. Wprawdzie nie na etat, ale tym się nie martwiliśmy. A ja znalazłem salon, w którym „wynajmowałem” fotel. Musiałem mieć własne narzędzia i kosmetyki, ale jak już zapłaciłem „za wynajem”, to wszystko, co zarobiłem, było moje. Wróciło do mnie kilka starych klientek, znalazłem nowe. Pracowałem po 10 godzin dziennie, ale w końcu mogliśmy sobie pozwolić na drobne przyjemności.

– Może to nie jest dobry moment, ale to już się stało… – powiedziała w maju Luiza.

– Co się stało? – spytałem.

Jestem w ciąży.

Zatkało mnie. I sparaliżowało. Dziecko? Przecież mamy tylko jeden pokój.

I za co my będziemy żyć?

Luizie nie przysługiwał urlop macierzyński, a ja sam ich przecież nie utrzymam. Ale dziecko. Nasze dziecko… Będę tatą!

– To wspaniale, naprawdę. I nic się nie martw, poradzimy sobie – przekonywałem Luizę. – Będziemy rodzicami. Kocham cię.

Zaczęliśmy planować, co dalej.

– Wiesz, jak już je odchowamy, to moja mama obiecała, że będzie się wnusiem opiekować przez parę godzin dziennie. Będę mogła wtedy pracować. A potem pójdzie do żłobka. Ja też chodziłam i wyrosłam na ludzi – żartowała Luiza.

W garażu u rodziców, w tajemnicy przed Luizą, zacząłem robić łóżeczko. Mój tata był kiedyś stolarzem, miał tu wszystkie swoje narzędzia. Niestety, nie zdążyłem nawet zrobić jednej ścianki, kiedy znowu wszystko się zawaliło.

Przyjedź natychmiast. Coś jest nie tak. Bardzo nie tak – Luiza starała się zachować spokój, ale słyszałem, że panikowała.

Miała rację. Pojechaliśmy do szpitala. Rano było po wszystkim. Już nie byliśmy rodzicami… To było bardzo smutne lato. Luiza prawie się nie odzywała. Nie wróciła do pracy. Siedziała w domu i oglądała telewizję. W końcu dała się na mówić na wizytę u psychologa. Łóżeczka dla dziecka nie skończyłem, ale przypomniałem sobie, jak kiedyś pomagałem tacie w stolarni i jaką mi to sprawiało przyjemność. Kiedy Luiza chodziła na terapię, ja zaszywałem się w garażu taty.

Pierwszy stoliczek wyszedł mi bardzo zgrabny

Sprzedałem go w internecie. Potem kolejny. To miało być tylko hobby, ale zacząłem się zastanawiać, czy dobrze wybrałem zawód.

– Piotrek, już wiem, czego chcę. Chcę spróbować jeszcze raz. Postarać się o dziecko. Tego potrzebuję, żeby wrócić do życia.

Lekarka Luizy powiedziała, że nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby moja żona zaszła w ciążę.

– A skoro naprawdę pani tego chce, to myślę, że się uda. I to szybko – powiedziała.

Odkąd zaczęliśmy pracować nad dzieckiem, Luiza znowu zaczęła się uśmiechać. Ufarbowała włosy. Zaczęła dwa razy w tygodniu chodzić do pracy. Już w Boże Narodzenie czułem, że Luiza ma dla mnie nowinę. Podpatrzyłem, jak wylewa wino do zlewu. Ale nie chciałem naciskać. Zresztą ja też miałem swoją tajemnicę. Już tradycyjnie sylwestra postanowiliśmy spędzić we dwoje. Upiekłem kaczkę, Luiza piernik. Kupiłem porządnego szampana. Choć jeśli Luiza chce mi powiedzieć to, na co liczyłem, to raczej będę musiał tę butelkę wypić sam. Jedliśmy, rozmawialiśmy, tańczyliśmy…

– Piotrek, za minutę północ. Otwieraj szampana!

Zdążyłem nalać wina do kieliszków, kiedy za oknem rozbłysły fajerwerki. Luiza podniosła kieliszek.

Tym razem się z tobą nie napiję… Wiesz dlaczego, prawda? – powiedziała i się uśmiechnęła. – Jestem pewna, że teraz się uda. Musi się udać. I w ogóle mówię ci, to będzie dobry rok!

Porwałem żonę w objęcia

Całowaliśmy się jak wściekli.

– Ja też mam wiadomość. Nie, nie jestem w ciąży – zażartowałem. – Ale otwieram własny biznes. Będę robił meble, jak tata. Dostałem od niego maszyny i wszystkie narzędzia. Na razie będę pracował w jego garażu. Wieczorami i w weekendy, nie rzucę fryzjerstwa od razu, nie chcę ryzykować. Ale okazało się, że mam do stolarki dryg. I że na moje stoliki, krzesła, komódki i regały są chętni! A jak przyjdzie pora, wykończę łóżeczko dla niej. Albo dla niego. Kocham was!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA