Miałam nadzieję, że już nie wrócą. Że czas je przytłumił. Podobno ma taką moc… Ale tak się nie stało, nadal palą mnie żywym ogniem. Wyrzuty sumienia… Czy nie za późno na nie?
Życie nieźle dało mi w kość
Rodziców nie pamiętam, zginęli w wypadku, jak byłam mała, wychowywała mnie ciotka, siostra mamy, stara panna. Jasne, jestem jej wdzięczna, zawsze mogłam przecież trafić gorzej, na przykład do bidula. Jednak ciotka nie miała pojęcia o wychowaniu dzieci, bo niby skąd. Fizycznie byłam zadbana, chodziłam czysto ubrana i miałam co jeść. Jednak emocjonalnie to był dramat. Moje uczucia były dla niej ciężarem, przeszkadzałem jej, ilekroć starałam się zdobyć jej uwagę. Przestałam więc to robić i powoli stawałam się nieszczęśliwa, niezadowolona, nikomu niepotrzebna, wściekła.
I tak mi zostało. Nauczona, by nie okazywać uczuć, ukrywałam je najgłębiej, jak umiałam, unikałam konfrontacji z nimi. Poza tym byłam głęboko przekonana, że coś ze mną jest nie tak. Nie szukałam kontaktu z ludźmi, więc nie miałam też szans wpaść w złe towarzystwo. Skupiłam się na nauce.
Szkołę średnią skończyłam z wyróżnieniem (moja perfekcja we wszystkim, co robiłam, przerażała nawet mnie samą), na studiach dostałam stypendium za świetne wyniki, a po obronie pracy zaproponowano mi nawet otworzenie przewodu doktorskiego. Odmówiłam, musiałam iść do pracy, zacząć zarabiać pieniądze, chciałam się w końcu wynieść od ciotki. Potrzebowałam swojego kąta.
Poza tym wiedziałam doskonale, że nie pracowałabym na uczelni. Praca ze studentami? Dobre sobie! Tyle ludzi wokół? Nie nadawałam się do tego! Szybko znalazłam pracę, na jakiej mi zależało. Samodzielną, z rzadkim kontaktem z drugim człowiekiem. Zostałam księgową! Dobrze zarabiałam, kończyłam kolejne szkolenia, by po dwóch latach dostać własny gabinet i stanowisko głównej księgowej.
Na jednym ze szkoleń poznałam Jacka. To nie była żadna wielka miłość ani nawet zauroczenie. Był podobnie wycofany z życia jak ja, i chyba to nas do siebie zbliżyło. Zaczęliśmy się spotykać.
Po dwóch latach Jacek poprosił mnie o rękę, a ja stwierdziłam, że to nie jest głupi pomysł. Nie chciałam być przecież sama przez całe życie, a Jacek był miły, opiekuńczy i chyba mnie kochał.
A ja? Dbałam o niego, szanowałam go…
Tak naprawdę pokochałam dopiero naszego synka, który przyszedł na świat dziesięć miesięcy po naszym ślubie. Adaś sprawił, że oszalałam z miłości. Mój synek był takim słodkim dzieckiem. Miał wszystko, czego tylko zapragnął. Mogliśmy sobie z mężem pozwolić na spełnianie jego zachcianek, bo powodziło nam się bardzo dobrze. Korzystał z tego. Stawał się coraz bardziej roszczeniowy, nie widzieliśmy tego, czy nie chcieliśmy widzieć…
I wtedy przyszedł ten nieoczekiwany cios. Umarł Jacek. Nagle. To był szesnasty rok naszego małżeństwa. Jacek wstał rano do pracy jak zwykle, tętniak w głowie pękł mu podczas golenia. Nasze spokojne, ułożone życie rozpadło się w okamgnieniu…
I wtedy zaczęły się problemy z Adasiem. Najpierw przestał się uczyć, potem zaczął znikać na całe noce. Umierałam z niepokoju, ale tłumaczyłam to rozpaczą, tęsknotą za ojcem… Wierzyłam, że to przejściowe. Tyle że on miał dopiero piętnaście lat… Zaczęły się długie rozmowy, to znaczy ja mówiłam, a on siedział przede mną z zaciśniętymi ustami i milczał. Tłumaczyłam, prosiłam, błagałam…
Potem zaczęłam szukać pomocy u specjalisty. Zapisałam nas na terapię, ale Adaś nie chciał współpracować. Czułam, że go tracę. Szarpanina trwała trzy lata. Ledwo dobrnął do klasy maturalnej, gdy zniknął. Zgłosiłam zaginięcie. Byłam w stałym kontakcie z policją. Poprosiłam też o pomoc fundację, która pomaga w poszukiwaniach osób zaginionych. Wszyscy szukali mojego synka, ale bez powodzenia.
Wreszcie po dwóch latach dostałam informację, że odnaleźli mojego Adasia. A właściwie on sam się zgłosił na policję. Policjant, który do mnie zadzwonił, miał jednak dziwny głos. Na początku rozmowy nie zwróciłam na to uwagi, prawie krzyczałam ze szczęścia.
– Gdzie on jest? – krzyczałam do słuchawki, ale policjant dodał tylko, że o wszystkim porozmawiamy osobiście, i zaprosił mnie do komisariatu.
– Pani Agato, syn odmówił powrotu do domu i kontaktu z panią. Jest pełnoletni, ma do tego prawo – westchnął mężczyzna i spuścił wzrok. – Z naszej strony sprawa jest zamknięta.
– Odmówił kontaktu? Co pan mówi? – głos mi drżał, czułam, że się duszę.
– Tak się zdarza, niestety – próbował mnie pocieszać. – Zdarza się też, że ludzie zmieniają zdanie i jednak wracają do domu. Proszę być dobrej myśli.
Tak powiedział, więc jestem, wciąż czekam... już 15 lat.
Czytaj także:
„Moja pasierbica to wredna, rozwydrzona małpa, ale robię wszystko, żeby mnie polubiła, bo... się jej boję”
„Nasz sąsiad uważał się za elitę, ale był zwykłym wiejskim bucem. Bogaty pan prezes, a żartował jak pijany wuj na weselu”
„Własna matka ukradła mi faceta! Tyle czasu go uwodziłam, a ona to perfidnie zignorowała i złamała mi serce”