– Mówią, że praca w korporacji to wybór, nie obowiązek, ale... czasem mam wrażenie, że to bardziej więzienie – mówiłam, przykładając głowę do okna taksówki. Zmęczenie, które ostatnio rozgościło się na mojej twarzy, widoczne było nawet w blasku ulicznych lamp. Pracowałam do późna, a w domu czekał tylko chłodny dystans Krzysztofa i niekończące się narzekania. Co dzień było tak samo – praca, dom, obowiązki.
Jedynym momentem, kiedy czułam się naprawdę wysłuchana, były te krótkie chwile w taksówce, z Tomkiem za kierownicą. Niby przypadkowy kierowca, ale jedyny, który potrafił słuchać tak, jakbym naprawdę się liczyła. Nie od razu go polubiłam – na początku każde spotkanie było po prostu jednym z wielu, jak z każdym taksówkarzem. Jednak coś w jego spokoju i ciepłym głosie sprawiło, że zaczęłam czekać na te wieczorne kursy.
Ta rozmowa coś we mnie zmieniła
– Ciężki dzień? – spytał Tomek, gdy wsiadłam do taksówki, ledwo trzymając się na nogach.
Nie miałam siły na odpowiedzi. Wzruszyłam tylko ramionami, próbując schować zmęczenie za uśmiechem, choć nie bardzo mi to wychodziło.
– Tyle pracy, a człowiekowi nawet uśmiechać się nie chce, co? – mruknął, patrząc na mnie w lusterku z czymś w rodzaju współczucia.
Nie odpowiedziałam od razu. Siedzieliśmy w ciszy, która powinna być niezręczna, ale była dziwnie przyjemna. Tomek nie naciskał. W końcu, trochę nieswojo, przyznałam:
– Życie chyba nie jest takie, jak sobie wyobrażałam.
Roześmiał się cicho, kręcąc głową, jakby chciał powiedzieć: „Witamy w klubie”.
– Kto by pomyślał, że taksówkarz to dobry psycholog, co? – rzucił żartobliwie. – Ludzie często się otwierają, kiedy czują, że nikt ich nie osądzi.
Jego słowa wydały mi się tak prawdziwe, że nie mogłam się powstrzymać i dodałam:
– Może dlatego codziennie tu wracam. Mam wrażenie, że tylko tutaj nikt niczego ode mnie nie wymaga.
Gdy wysiadałam, poczułam, że serce bije mi szybciej niż zwykle. Coś się zmieniło.
Miał w sobie coś uspokajającego
Tego wieczoru, gdy zbliżałam się do taksówki, zauważyłam, że Tomek czekał na mnie z kubkiem termicznym, pełnym gorącej herbaty.
– Pomyślałem, że może cię trochę rozgrzeje – powiedział, wręczając mi go, a jego uśmiech miał w sobie coś, co sprawiało, że zapominałam o całym stresie.
– Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością, upijając pierwszy łyk. Herbaty nie piłam od dawna – Krzysztof zawsze uważał, że tylko kawa „daje prawdziwego kopa”.
Po chwili milczenia znów poczułam, jak coś we mnie pęka. Odłożyłam kubek i, patrząc przed siebie, zaczęłam mówić, nawet nie wiedząc, skąd we mnie ta odwaga.
– Czasem myślę... że już nie jestem tą samą osobą, którą byłam, zanim wyszłam za mąż. On daje mi stabilność, pieniądze, ale ja... ja się duszę – wyszeptałam, spuszczając wzrok, jakbym bała się jego reakcji.
Tomek bez zbędnych słów skinął głową. Czułam, że rozumie, choć nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.
– Wiesz, czasem człowiek potrzebuje stabilności... a czasem odwagi, by coś zmienić – powiedział spokojnie, jakby to była oczywista prawda, której ja jeszcze nie dostrzegałam.
Jego słowa trafiły we mnie mocniej, niż mógłby przypuszczać. Kiedy wysiadałam, czułam, że ktoś w końcu zrozumiał moje pragnienia i lęki.
Po prostu musiałam spróbować
Kolejny długi dzień w pracy. Stałam przed biurowcem i nerwowo zerknęłam na telefon. Już minęła dwudziesta pierwsza, a ja wciąż nie mogłam zebrać myśli. Tomek czekał na mnie, jak co wieczór, przy krawężniku, ale tego dnia serce biło mi mocniej.
– Cześć, Zosiu. Coś się stało? – spytał zaraz po tym, jak usiadłam na tylnej kanapie.
Zawahałam się. Miałam poczucie, że dotarliśmy do punktu, w którym zwykłe rozmowy już mi nie wystarczały.
– Wiesz co, Tomek... Czy możemy dzisiaj pojechać gdzieś dalej? Może… zatrzymamy się na chwilę przy moście?
Zaskoczył go mój nieśmiały ton, ale bez słowa zgodził się i ruszyliśmy. Gdy dojechaliśmy, wysiadłam i oparłam się o barierkę, patrząc na odbicie świateł miasta w rzece.
Tomek stanął obok, trzymając ręce w kieszeniach.
– Może to głupie, ale… mam ochotę spędzić z tobą wieczór inaczej. Nie jako pasażerka. Po prostu… jako ja – powiedziałam, walcząc z chęcią ucieczki.
Spojrzał na mnie z powagą, jakby oceniał, czy nie żartuję.
– Wiesz, Zosiu... Zawsze czekałem na te nasze rozmowy. Chętnie pójdę z tobą, gdzie tylko zechcesz.
Zaczerwieniłam się, czując, jak przepływa przeze mnie ulga. Tomek zaproponował restaurację niedaleko, ciepłe, ciche miejsce. Czułam, że to początek czegoś więcej, czegoś, czego dawno pragnęłam.
To był czas pełen emocji
Wieczory z Tomkiem stały się naszym małym rytuałem. Po pracy wsiadałam do jego taksówki, a on już nie pytał, gdzie jechać. Każdego wieczoru wybieraliśmy nowe miejsce: nad rzeką, gdzie słychać było tylko szum wody, albo ustronne kawiarnie, gdzie mogliśmy rozmawiać bez końca. Czas przestawał mieć znaczenie, a ja zapominałam o wszystkim, co mnie trzymało w miejscu.
Któregoś wieczoru Tomek podał mi dłoń, żeby pomóc mi wysiąść z samochodu, i nie puścił od razu. Spojrzeliśmy na siebie bez słów, jakby oboje wiedząc, że żadne z nas już nie cofnie się do tego, co było wcześniej.
– Wiesz, dawno nie czułem czegoś takiego. Myślałem, że dla mnie już jest za późno – wyznał, a ja poczułam ciepło, które rozlało się w mojej piersi. Byłam tak blisko niego, że słyszałam bicie jego serca i czułam perfumy.
Przytuliłam się do niego nieśmiało, ale on objął mnie mocniej, jakby bał się, że ten moment może się skończyć. Staliśmy tak w ciszy, z dala od ludzi i obowiązków, czując, że nie jesteśmy już tylko taksówkarzem i pasażerką.
Poczułam ukłucie wstydu
Wszystko szło tak dobrze… aż do tamtego wieczoru. Przypadkiem natknęliśmy się na moich znajomych z pracy, gdy Tomek i ja byliśmy na spacerze w parku. Przystanęliśmy, a oni, w swoich eleganckich płaszczach i z telefonami w dłoniach, spojrzeli na nas – na mnie, w dżinsach i kurtce, i na Tomka, uśmiechającego się szczerze, z nieco niedbałym zarostem.
– Zosiu! To ty? – W głosie Magdy pobrzmiewało zdziwienie. Pracowałyśmy razem na co dzień, ale nigdy nie widziała mnie z kimś takim jak Tomek.
– Hej, Magda… – zaczęłam niepewnie, uśmiechając się wymuszenie. – To... Tomek.
Wymienili życzliwy uścisk dłoni, ale czułam, że Tomek dostrzega każde pełne osądu spojrzenie Magdy i jej koleżanki. Widziałam, jak uważnie patrzyli na jego znoszoną kurtkę, jego prosty, ale szczery uśmiech. Pomyślałam o Krzysztofie, który nigdy nie wychodził z domu bez idealnie skrojonego garnituru, i poczułam gorąco na policzkach.
– Tomek to... znajomy – wypaliłam, szybko odwracając wzrok.
Spojrzałam na niego, a w jego oczach pojawił się cień, którego wcześniej nigdy nie widziałam. Nie powiedział nic, ale jego spojrzenie mówiło mi, że widzi mój wstyd. Nie była to złość, bardziej coś jak rozczarowanie.
Resztę wieczoru spędziliśmy w milczeniu. Gdy Tomek odwiózł mnie do domu, pożegnaliśmy się chłodniej niż zwykle.
Więcej się nie odezwał
Następnego wieczoru Tomek nie czekał pod biurem. Nerwowo spoglądałam na zegarek, próbując wmówić sobie, że to przypadek, że może złapał dodatkowy kurs. Ale nawet po godzinie nie odezwał się, a ja poczułam ukłucie paniki. W końcu sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam. Odebrał, lecz jego głos był zimny, daleki.
– Nie mogłem dzisiaj przyjechać – rzucił oschle. Słyszałam w tle dźwięk ulicy, szum rozmów, jego oddech. – Zresztą, może to bez sensu.
Zamarłam, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się wszystkie niedopowiedziane myśli, wszystkie lęki, które dotąd starałam się tłumić. W końcu wyrwało mi się:
– Tomek… co ty mówisz? Przecież wszystko było dobrze.
– Dobrze? – W jego głosie pojawiła się gorycz. – Może dla ciebie. Ale dla mnie… Zosiu, nie jestem kimś, kogo możesz się wstydzić albo kogo się ukrywa.
Nie miałam odwagi się bronić. Przypomniałam sobie nasze spotkanie z Magdą, moje rumieńce wstydu, to, jak stłumiłam to, kim naprawdę był dla mnie Tomek. Czułam, że krew odpływa mi z twarzy.
– Posłuchaj, ja… to nie tak. Po prostu... – zaczęłam się tłumaczyć, ale zabrakło mi słów.
– Przestań. Zrozumiałem wszystko już wtedy – powiedział, przerywając mi, a jego głos brzmiał teraz obco, jakbyśmy byli zupełnie obcymi ludźmi.
Chciałam błagać, prosić go, by mnie wysłuchał, ale on zamilkł. Potem, po chwili, rzucił jeszcze chłodno:
– Żegnaj, Zosiu. I powodzenia.
Słuchawka umilkła, a ja zostałam sama, wśród biurowych budynków, które nagle wydały mi się obce i zimne. W tej chwili zrozumiałam, że straciłam coś prawdziwego, coś, co mogło być początkiem nowego życia.
Zofia, 34 lata
Czytaj także:
„Mój mąż był biednym mięczakiem, więc odeszłam do bogatego kochanka. Przejechałam się na swojej chciwości”
„Wnuczki kochają mnie tylko w dniu emerytury, a potem przestaję dla nich istnieć. Dzisiejsza młodzież to zguba”
„Przez głupotę męża wylądowałam na zasiłku. Patrzę na światło w pustej lodówce i ryczę z bezsilności”