Wnuczka kolejny raz pokazuje mi na atlasie, gdzie tym razem spędzi wakacje z rodzicami. Była już Turcja, Dominikana, a ostatnio Tajlandia... ja przez całe życie nawet nie ruszyłem się z jednego kontynentu, a ona ma dopiero dziesięć lat! Dobrze zna angielski i uczy się już drugiego języka na dodatkowych zajęciach.
Czasem po szkole ćwiczymy razem słówka. Ale szkoda, że wnuki nigdy nie chcą przyjechać do uroczej leśniczówki dziadka nad pięknym, polskim jeziorem. Włożyłem w to miejsce dużo serca. Drzewa jeszcze pamiętają, jak biegałem między nimi z rówieśnikami, a potem wskakiwałem do czystej wody.
Mój dom to dla nich dzicz
Chciałbym nauczyć je obcować z naturą, odpoczywać i spędzić razem trochę czasu. No cóż, rodzice tak je rozpieścili, że pozostaje mi tylko samotność. Mój domek to dla nich, jak mawiają, dzicz pośrodku lasu.
– Dziadku, tam będzie słonecznie i będziemy oglądać rafę koralową! Taką, jak w telewizji! Wiesz, gdzie jest Bora Bora? – spytała mnie kiedyś bystra wnusia.
– No pewnie, kochana, to przecież Francuska Polinezja – odpowiedziałem jej.
– Jak chcesz, to przywieziemy ci owoce noni, są podobno dobre na stawy i reumatyzm – dodała synowa.
– Nie trzeba, zadowolę się korą wierzby, pokrzywą i błotną wiązówką… – uśmiechnąłem się.
Do szczęścia nie potrzebuję żadnych egzotycznych dziwactw. Dobrze znam się na ziołach. Kiedy rodzina mnie zostawia, przypominają mi się czasy dzieciństwa. Kiedy miałem jeszcze tyle energii, co wnuczki.
Czasami wyjmuję z pudełka fotografie i podziwiam szczerbatego malucha, który bawi się na plaży, zamiast latać samolotem w odległe zakątki. Ale przecież niech dzieciaki korzystają z możliwości.
Największy kłopot stanowi dojazd
Mój dom jest spory i ma przestronny ganek. Największy kłopot stanowi dojazd, bo trzeba tam dotrzeć pociągiem, później autobusem, a na końcu pieszo albo wypożyczoną furmanką. Myślałem, że dzieci pokochają taką atrakcję, ale to widocznie już nie te czasy. Zawsze jednak oferuję swoją pomoc z transportem. Byłem leśniczym i dobrze znam tutejsze tereny oraz każdą ścieżkę prowadzącą przez las.
Nigdy nie podnoszę głosu, wszyscy szanują mnie w tej okolicy. W ogródku rośnie słodki groszek, agrest i porzeczki, a za drewnianym płotem są krzaki malin i jeżyn. Uwielbiam jeść je na deser obsypane cukrem, ale wiadomo, dla wnucząt nie za dużo. Lubiłem też robić z żoną makaron z truskawkami latem.
Wieczorami pod niskimi oknami można posłuchać cykających świerszczy, poczuć zapach maciejki, a noce są jasne od gwiazd i księżyca. Nigdzie nie śpi mi się tak dobrze, jak tam. A już na pewno nie w hotelach przepełnionych obcymi ludźmi. No i to prawdziwe jedzenie...
Na wiosce budzi mnie pianie poczciwego koguta. Następnie parzę sobie zbożową kawę, a na jajecznicę kładę świeży szczypiorek z ogródka. Czego chcieć więcej? Młode pokolenie tego zupełnie nie rozumie.
Rodzice uczą od ich małego tych egzotycznych dań i nieznanych owoców, a przecież najzdrowsze jest to, co rośnie tuż obok nas, prawda? Własny warzywniak to zupełnie inna rozmowa, a jaka odporność!
Bardzo za nią tęsknię
Pewnego razu udało mi się zobaczyć z bliska jelenia. Sarny często podchodziły stadami do ogrodzenia, a nawet potrafiły wyjeść nasze bratki z ganku. Trzeba było być czujnym. No a w sierpniu chronić borówki przed ptakami. Żona przykrywała krzaki starymi firankami, kiedy jeszcze żyła. Bardzo za nią tęsknię.
Niestety wnuki nie dotrzymują mi tutaj towarzystwa, nawet, kiedy mają wolne od nauki. A przecież mógłbym nauczyć je wędkowania, grzybobrania czy rozpoznawania ptaków i owadów. Gdy miałem siedem lat ojciec nauczył mnie tego wszystkiego, co wiem dzisiaj. Uważam, że to bardzo ważne umiejętności.
Tymczasem moje wnuki są wychowywane na typowe dzieciaki z wielkiej metropolii. Nie wiem, czy mają pojęcie, skąd biorą się produkty spożywcze w sklepach. Wszystko dostają na gotowe.
Byłem pewien, że pokochają to miejsce, ale bardzo się myliłem. Niechętnie przyjeżdżają do dziadka na wieś i nudzą się bez miejskich atrakcji. Przez telefon słyszę tylko: jak nie Grecja, to Hiszpania, a teraz to Bora Bora… Synowa uciekła w podskokach z domu na widok myszy, w dodatku pogryzły ją komary.
Tak bardzo chciałbym zapisać wnusi moją chatkę w testamencie. Być może kiedyś pokocha to miejsce, tak jak ja?
Ryszard, 68 lat
Czytaj także:
„Plan przejęcia spadku był idealny, ale duża kasa przeszła obok. Niesmak pozostanie, bo nie wytrzymałam napięcia”
„Już teraz wiem, ile znaczyłam dla moich dzieci. Razem z oszczędnościami życia, straciłam też rodzinę”
„Kupiliśmy nasz raj na ziemi, lecz ten przerodził się w piekło. Mąż zamiast nasz domek, rozgrzewał sypialnie sąsiadki”