Boję się ciszy. Cisza mnie przeraża, zwłaszcza w nocy, gdy miejski hałas jest znacznie mniejszy niż w dzień. Wówczas zawsze mam zapalone światło i włączone radio. Lubię wielkomiejski gwar. Jestem przyzwyczajona do hałasu. W mieście czuję, że jestem u siebie, tylko tu, wśród ludzi, czuję się bezpiecznie.
Lato tamtego roku było wyjątkowo upalne. Życie w mieście stało się nie do zniesienia. Ucieszyłam się, gdy mąż zaproponował wyjazd.
– Julitko, znalazłem cudowne miejsce: las, jezioro, cisza, spokój, do najbliższych zabudowań kawał drogi – zachęcał. – Nikt nam nie będzie przeszkadzał…
– Zgoda, ale znasz moje wymagania – powiedziałam. – Może nie być lasu, może być gwar, ale musi być łazienka!
– Ależ kochanie, jest łazienka, jest lodówka, nawet chyba jest telewizor – zapewniał ukochany mężczyzna.
Nie wierzyłam w te zapewnienia, bo wiedziałam, że mój Wituś lubi raczej prymitywne warunki, ale postanowiłam mu zaufać. I pojechaliśmy.
To dzięki Witkowi pokochałam przyrodę…
Nie należę do osób szczególnie wrażliwych i zachwycających się krajobrazami, jednak muszę przyznać, że było pięknie. Nieduży domek stał na skraju wielkiego, starego lasu. Z okien widać było jezioro. Romantyczny obrazek, jakie widuje się głównie na pocztówkach. Ten jednak był prawdziwy. Wszystko było takie, jak obiecywał mąż.
Czysta łazienka, niewielki aneks kuchenny, gdzie można było przygotować śniadanie, a nawet ugotować obiad. Była oczywiście lodówka i sprawny telewizor, ba, nawet specjalna wiata na auto!
– No Witusiu, zaimponowałeś mi. Nie sądziłam, że takie miejsca istnieją! – pocałowałam męża.
Był szczęśliwy. Ja też. Pierwszego wieczoru, zmęczeni długą podróżą, szybko położyliśmy się spać. Ranek przywitał nas słońcem i śpiewem ptaków. Mój ukochany wymknął się z domku, zanim się obudziłam i wrócił z koszykiem pełnym grzybów. Nie znam się na tym, ale mówił, że to kurki. Grunt, że doskonale smakowały w jajecznicy!
Potem poszliśmy nad jezioro, gdzie czekała na nas łódź należąca do właścicieli domku. Nie była duża, ale mogłam się wygodnie położyć i opalać, podczas gdy Wituś łowił ryby. To jego ulubione zajęcie. Pływaliśmy niemal cały dzień. Wituś miał bogaty połów. Zanosiło się na to, że przez cały pobyt będziemy jedli ryby.
Wieczór spędziliśmy na tarasie domku. Było cicho. Bardzo cicho. Pierwszy raz w życiu usłyszałam ciszę. To było dla mnie całkiem nowe zjawisko. Nie znałam takiej ciszy, dzwoniącej w uszach i przerywanej delikatnymi powiewami wiatru, który poruszał gałęziami drzew. I co najdziwniejsze, nie bałam się! Nie potrzebowałam radia ani światła.
– Wiesz, Wituś, nie boję się – podzieliłam się z mężem wrażeniami. – Mało tego, podoba mi się ta cisza. Jest pięknie, dziękuję ci.
– Popatrz w niebo, kochanie – zamruczał. – Każdą gwiazdkę widać jak na dłoni. Jutro będziemy mieli piękną pogodę.
Dni mijały leniwie. Coraz bardziej delektowałam się otaczającą nas przyrodą. Dzięki wieczornym spacerom z Witkiem poznawałam odgłosy lasu. Nie drżałam już ze strachu, gdy gdzieś obok słychać było trzask łamanych gałęzi.
– To pewnie dziki, a może jeleń – tłumaczył Witek. – To jest ich dom. Nie ma się czego bać, one bardziej boją się człowieka. A te fruwające światełka to świetliki. W odwłoku mają fosfor i świecą podczas lotu – nauczał mój wszystkowiedzący mężczyzna.
Dla mnie, dziewczyny z miasta, to wszystko było nowe. Jedyne zwierzęta, jakie do tej pory widziałam „na dziko”, to wiewiórki w parku lub te, które były w zoo. Witek pokazywał mi ślady dzików, jeleni. Widziałam sarny i żurawie. Kontakt z przyrodą sprawiał mi przyjemność. Odpoczywałam w ciszy, chłonąc zapach lasu i jeziora. Słońce i wszechobecny spokój dawały ukojenie.
Coś się we mnie zmieniało…
Podobały mi się te zmiany. Polubiłam spacery po lesie. Słuchałam opowieści Witka o zwierzętach i ich zwyczajach. Upajałam się ciszą. Było pięknie.
– Chciałbym wybrać się na suma – powiedział pewnego wieczoru Witek.
– Zostałabyś na noc sama? Nie będziesz się bała? – dobrze znał moją strachliwą naturę, stąd te pytania.
– Ależ poluj sobie na tego suma – powiedziałam. – Przecież tu nic nie może mi się stać. Daleko płyniesz?
– Aż na drugi koniec jeziora – odpowiedział zatroskany. – Ale gdybyś mnie potrzebowała, zapal kilka razy lampę pod dachem. Daje silne światło, będę je widział. Przypłynę natychmiast! Radio sobie włącz albo telewizor.
– Ja już nie potrzebuję ani radia, ani telewizji – powiedziałam z uśmiechem. – Kocham las i ciszę!
Pocałowałam mego „łowcę” na pożegnanie, a ten zabrał swój sprzęt wędkarski i szczęśliwy poszedł do łodzi… Przez pewien czas siedziałam na tarasie. Po godzinie włączyłam telewizor z nadzieją na jakiś romantyczny film.
Trafiłam akurat na wiadomości.
– Uwaga! Nadajemy komunikat policji – głos spikera brzmiał poważnie. – Z Zakładu Karnego w Olsztynie zbiegło dwóch osadzonych. Są to Ryszard L. i Marian K., obaj skazani za groźne przestępstwa…
Dalej następowały rysopisy zbiegów. Trochę mnie ta informacja zdenerwowała. Odechciało mi się filmów, wyłączyłam telewizor. Na wszelki wypadek sprawdziłam, gdzie włącza się lampę, tę znajdującą się pod dachem. „Do Olsztyna jest ponad 120 kilometrów” – przekonywałam siebie. „Tu jest cisza i spokój, nic mi nie może się stać!”. Siedziałam na tarasie, wsłuchując się w odgłosy lasu.
Daleko na jeziorze widziałam mdłe światełko, to pewnie była łódź Witka. Poczułam się bezpiecznie.
– Dobry wieczór – usłyszałam nagle głos dochodzący z ciemności. – Czy mogę napić się wody?
Zdrętwiałam ze strachu. – Jak pan tu wszedł, to prywatny teren – powiedziałam stanowczo.
Jednocześnie zastawiałam się, co dalej. „Jak niepostrzeżenie dać znać Witkowi, jak zapalić kilka razy lampę pod dachem?”. Wyłącznik znajdował się koło kuchni.
– Furtka była otwarta – facet kłamał jak z nut. – Z daleka idę, spragniony jestem.
– Niech pan zaczeka, przyniosę wodę – poszłam do kuchni. Udało mi się trzy razy błysnąć lampą, gdy usłyszałam krzyk:
– Maniek, uważaj, daje znaki!
Do domku wpadł drugi facet, złapał mnie za szyję i przydusił.
– Żadnych numerów, panienko – wysyczał mi go ucha.
– Dawaj sznur, Rysiek!
Związali mi ręce i posadzili na krześle.
– Gdzie kluczyki od auta? – spytał Rysiek.
– Dasz kluczyki, to sobie pojedziemy.
– Nie mam, nie wiem, pewnie mąż zabrał ze sobą – jąkałam się ze strachu.
– On zaraz wróci. Poszedł na polowanie, ma broń – kłamałam w nadziei, że odpuszczą.
Nie odpuścili.
– Słuchaj, suko – Rysiek porzucił łagodny ton. – Nie mamy czasu, dawaj kluczyki, bo ci buźkę zdefasonuję – machnął mi przed nosem kuchennym nożem. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo ten drugi uderzył mnie w twarz.
Spadłam z krzesła, krew poszła mi z nosa.
– Będziesz k..wo gadać!? – wrzasnął. Obaj postawili mnie na nogach.
– Niezła jesteś. – Rysiek obejrzał mnie od stóp do głów. – Lubię takie! Poszukaj tych kluczyków, Maniek, a ja pogadam z lalunią! Złapał mnie za włosy, zaciągnął do pokoju. Broniłam się, chciałam go pogryźć, wszystko na nic… I tak mnie zgwałcił.
– No, a teraz powiesz, gdzie są kluczyki? – spytał, zapinając spodnie.
– Nie trzeba – wtrącił się ten drugi. – Znalazłem, były w kurtce. Dobra była? – spytał kumpla. – Bo teraz moja kolej. – rozpiął spodnie i uderzył mnie w twarz.
Nie umiem zapomnieć o tamtym koszmarze
Nie wiem, jak to przeżyłam. Przez półprzymknięte powieki widziałam, jak Rysiek wkłada kurtkę Witka.
– Dobra Maniek, koniec zabawy, czas na nas. Spadamy. Było miło, lalunia!
Ból fizyczny i psychiczny mieszały się z uczuciem upokorzenia, odrazy i… słabości. Poczułam, że odpływam.
Gdy odzyskałam przytomność, Witek siedział przy moim szpitalnym łóżku.
– Julitko, kochana moja, przepraszam – płakał. – Nie powinienem cię zostawiać. Nigdy więcej cię nie opuszczę.
– Nigdy więcej nie pojedziemy do lasu! – mówiłam cicho, bo byłam słaba, ale w środku wszystko we mnie krzyczało.
Moich oprawców złapano. Po kilku miesiącach miałam wystąpić w sądzie jako świadek… Udało mi się to tylko dzięki tabletkom na uspokojenie. Kiedy zasypiam, wracają straszne wspomnienia. Czy kiedykolwiek się ich pozbędę? Znów nienawidzę ciszy. Boję się jej…
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”