„Czy można zaufać podwójnej wdowie? Córka uważa, że w tym wieku kobietę interesują tylko pieniądze”

Związek z młodszą kobietą fot. Adobe Stock, alfa27
„Cóż, Zosia jest młodsza ode mnie, ale zawsze mi się podobała. Nie chcę odpuścić ożenku z nią, ale czy mogę mieć pewność, że ona także mnie kocha?”.
/ 14.07.2021 10:50
Związek z młodszą kobietą fot. Adobe Stock, alfa27

Długa jesień zupełnie odebrała mi siły i chęć do życia. Odłączyłem stacjonarny telefon, pozbyłem się komórki i telewizora. Chciałem być sam…

Nie czułem się dobrze. Lekarz sugerował, że mogę mieć depresję, ale nie chciałem w to wierzyć. Po prostu byłem stary i zmęczony, w kiepskiej formie. Po co szukać fachowych terminów na oczywiste zjawiska związane z biologią i nieuchronnym przemijaniem?

Córka też nękała mnie regularnie, umawiając do lekarzy i nawołując do zażywania jakichś specyfików na poprawę nastroju. Lenka denerwowała mnie tym bardzo. Prosiłem, żeby mnie tak nie naciskała, a ona odpowiadała, że się o mnie troszczy, i że powinienem się cieszyć, że jest ktoś, komu na mnie zależy. No tak – dawała mi do zrozumienia, że nikogo nie obchodzę, a potem dziwiła się, że słysząc takie teksty, nie tryskam radością.

Przestałem odbierać od niej telefony

Potem w ogóle zrezygnowałem z telefonu stacjonarnego, a komórkę odesłałem Lenie pocztą – to był w końcu prezent od niej. Zacząłem żyć swoim rytmem. Nie niepokojony przez nikogo, bez natrętnego ujadania telewizora, bo z niego też zrezygnowałem, spędzałem dni na lekturach i słuchaniu muzyki. Kontakt z ludźmi, niezbędny dla higieny psychicznej, zapewniały mi wizyty w pobliskim sklepie. Czułem, że pomału odzyskuję spokój ducha.

Jesień zmieniła się w zimę. Drzewa za oknem, tygodniami smętnie kołyszące czarnymi gałęziami, skryły się w białych poduchach śniegu. Czułem, że wstępuje we mnie nowy duch. Z przyjemnością wróciłem do porannej gimnastyki. Ćwiczenia przy otwartym oknie w krystalicznie rześkim powietrzu dodawały mi energii. „Jeszcze nie jest ze mną tak źle” – myślałem.

Złe wspomnienia, które prześladowały mnie w listopadzie, przyblakły. Wtedy wszystkie niezrealizowane przeze mnie pomysły bolały mnie jak świeża rana. Czułem, że podróże, o których marzyłem, i z których zrezygnowałem, konspekty książek, do których pisania nigdy się nie zabrałem, składają się na moje całkowicie nieudane życie, które zresztą już przeminęło.

Teraz tamte dramatyczne oceny wydawały mi się śmieszne, a nawet dziecinne. „Co było – nie wróci, i szaty rozdzierać by próżno” – jak śpiewał Bułat Okudżawa na jednej z moich ulubionych płyt.

Pewnego dnia w skrzynce na listy znalazłem białą kopertę

Z ciekawością zajrzałem do środka. Znajdowało się w niej zaproszenie do kina i króciutki list od mojej córki:

Nie wiem, co się z Tobą dzieje, Tato, ani o co się na mnie gniewasz. Sąsiadka, pani Iza, powiedziała mi, że żyjesz i jesteś zdrowy. Jakbyś chciał mi coś przekazać, to możesz właśnie przez panią Izę, bo jestem z nią w kontakcie. Będę do Ciebie pisać co jakiś czas. Może odbudujemy nasze relacje. Na razie wysyłam Ci zaproszenie na pokaz odrestaurowanego filmu, na którym przed laty razem byliśmy. Mam nadzieję, że pójdziesz i trochę się rozerwiesz. Kocham Cię. Lena.

Pomyślałem, że mam dobre dziecko, i że muszę do Leny zadzwonić, bo w końcu niczym nie zawiniła. To ja straciłem do niej cierpliwość. Była w swej dobroci nadopiekuńcza ponad ludzką wytrzymałość, ale przecież nie chciała źle. „Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane” – przypomniało mi się przysłowie. Westchnąłem i obejrzałem kartonik z nazwą kina i tytułem filmu: „Potop”. Dziwne, ale od razu wiedziałem, że skorzystam z tego zaproszenia.

Film bardzo mnie wzruszył. Tylu wspaniałych aktorów, którzy już od dawna nie żyją. Małgorzata Braunek grająca Oleńkę, taka śliczna! Pomyśleć, że wtedy w prasie był wielki spór o nią. Twierdzono, że ona nie ma urody do tego filmu. Oj, miała! Przy oglądaniu ostatniej sceny zaszkliły mi się oczy. Wyszedłem z kina wzruszony. Dłuższy czas stałem na chodniku oszołomiony świeżym powietrzem, a płatki śniegu wirowały w świetle latarni. Ludzie śpieszyli się do autobusów, samochodów, zostałem sam.

– Przepraszam – usłyszałem nagle. Ileż to lat minęło? Chyba z pół wieku! Przede mną stała drobna postać, nieomal ukryta pod dużym męskim parasolem. „Pewnie staruszka potrzebuje pomocy” – pomyślałem.

– W czymś pomóc pani? – spytałem. – Proszę mi wybaczyć, ale mam pytanie – zaszemrało spod parasola.

– Tak, słucham.

– Jerzy, czy to ty?

Nie mogłem wyjść ze zdumienia. Skąd ona zna moje imię? I czy ja ją znam? Z pewnością nie.

– Nie poznajesz mnie, prawda? – ciągnęła nieznajoma.

– Jestem Zosia, siostra Janka. Wiesz, on już nie żyje.

Była naprawdę malutka. Patrzyła na mnie, zadzierając głowę do góry jak ptaszek. Tak robiła tylko jedna osoba.

– Zosiu – byłem zupełnie zdezorientowany. – To niemożliwe. Po tylu latach spotkanie… Że też mnie w ogóle poznałaś. Jak to możliwe?

– Sama nie wiem – roześmiała się. – To znaczy, że jednak nie tak bardzo się zmieniłeś. Pewnie ja bardziej, bo ty mnie nie rozpoznałeś.

– Nie mów tak! Jestem stary i ślepy. Wybacz mi. To Janek umarł? A dawno?

– Dawno. Może usiądziemy tutaj w kawiarence, to wszystko opowiem.

– Och, tak – ucieszyłem się.

To było dość niezwykłe

Gdyby ktoś dobę wcześniej powiedział mi, że będę siedział w kawiarence przy „Iluzjonie”, tobym nie uwierzył. Zosia chciała zamówić herbatę, ale ja zaproponowałem, żebyśmy uczcili nasze spotkanie, pijąc po lampce wina. Młodsza siostra mojego najlepszego przyjaciela z lat szkolnych opowiedziała mi niezbyt wesołą historię jego życia, z której wynikało, że nie spełnił nadziei pokładanych w nim przez rodziców i nauczycieli.

Rozpił się i zmarł na serce. Zosia była podwójną wdową. Coś niebywałego! Gdy ostatni raz ją widziałem, właśnie zdała maturę niewinna jak stokrotka. A teraz wdowa…

– A ty? – zapytała. Odparłem, że akurat ja jestem dość dziwaczną figurą – jednocześnie rozwodnikiem i wdowcem.

– Wiesz, moja żona najpierw mnie opuściła, a zaraz potem zmarła. Nie uwierzysz, ale nasze małżeństwo rozbił Karol. Za to została mi córka.

– Karol? Niesamowite! Przecież ty z Jankiem i Karolem byliście nierozłączni. Mówili o was: „trzej muszkieterowie” – Zosia aż splotła ręce na piersi z emocji. – Tyle dobrego, że masz córkę. Ja nie mam dzieci.

– Jakoś trudno mi się z nią porozumieć – przyznałem cicho.

– Musisz się starać. Młodzież jest teraz taka trudna. Ile ma lat córka?

– Czterdzieści.

– No, sam widzisz.

I tak siedzieliśmy i gwarzyliśmy

Przy sąsiednich stolikach siedzieli ludzie młodsi od nas nieomal o pół wieku, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Czułem się wyśmienicie. Potem odprowadziłem Zosię na przystanek tramwajowy.

– Może jeszcze się spotkamy? – zaproponowałem. – Kiedyś bym się bał, bo Janek mi obiecał, że jak się będę z tobą umawiał, to mi policzy gnaty.

– Dawne dzieje – Zosia zaśmiała się jak młoda dziewczyna.

– Wymieńmy się telefonami. No i tu klops, bo przecież w napadzie dziwactwa zlikwidowałem telefon. Było mi teraz wstyd.

– Zosiu, daj mi, proszę, swój numer, a ja do ciebie oddzwonię, bo mam chwilową awarię – zaproponowałem.

Od razu na to przystała. Do domu szedłem lekkim krokiem. Czułem się, jakby mi ubyło wiele lat. Przed snem, zastanawiałem się, dlaczego to przypadkowe spotkanie dało mi tyle zadowolenia. I nawet nie bardzo przejąłem się śmiercią Janka. „Pewnie dlatego, że nasze drogi rozeszły się kilkadziesiąt lat temu” – tłumaczyłem sobie.

Zawsze lubiłem Zosię, była miła, ładna, ślicznie ubrana i pięknie pachnąca. Była młodsza i długo traktowałem ją jak dziecko, bo sam szybko zacząłem uważać się za dorosłego. Potem, gdy dorosła, ja już byłem z Haliną. Popatrywałem, co prawda, na Zosię, ale Janek zawsze groził mi palcem. „Tylko spróbuj!” – mówił. Nie próbowałem, a później wyprowadziłem się z mojej rodzinnej dzielnicy.

Następnego dnia udało mi się włączyć telefon. Od razu wystukałem numer Zosi. Umówiliśmy się na spacer w Łazienkach, jak to emeryci, i tak spotykaliśmy się jakiś czas. Ale po miesiącu spędzonym na przechadzkach jakoś tak się zdarzyło, że pomagałem Zosi gdzieś przejść, wziąłem ją za rękę i już nie puściłem. Czułem się jak młody chłopak! Miałem wrażenie, jakby promyczek słońca rozgrzewał moje zmarznięte na sopel serce…

Do domu wróciłem w skowronkach. Cały wieczór byłem w znakomitym humorze, i gdy usłyszałem dzwonek do drzwi, poszedłem je otworzyć. Wcześniej nawet by mi to nie przyszło do głowy. To była Lena.

– Wejdź, proszę – powiedziałem.

– Naprawdę, mogę? – spytała niepewnie, a mnie zrobiło się głupio. Po jej reakcji zorientowałem się, jak przeżyła moje poprzednie zachowanie, separację od świata i od niej.

– Dobrze, że jesteś, córuś – przyznałem. – Wychodzę z dołka. Mam znowu numer telefonu. Może wstawię telewizor. Wszystko jest możliwe.

– O, jak to dobrze – powiedziała z ulgą. – Już tak się martwiłam.

– I chyba się oświadczę – powiedziałem głośno, a Lena zamarła z otwartymi ustami; po chwili przełknęła ślinę.

– To jakieś nowe szaleństwo? – wyszeptała. – Nie dręcz mnie już tak, tato.

– Co ty gadasz, dziewczyno? – zdziwiłem się. – Jakie dręczenie. Po „Potopie” spotkałem znajomą sprzed lat i właśnie sobie uprzytomniłem, że zawsze chciałem z nią być. To na co mam czekać? Aż będę miał 100 lat?

– Tato, a ja miałam nadzieję, że zejdziesz się z sąsiadką z góry, panią Izą, ona jest taka życzliwa. I tak się w tobie kocha… – Lena spojrzała na mnie uważnie. – Masz szalone powodzenie u kobiet. Zawsze tak było?

– Nie, ale teraz konkurencja mi wymarła – powiedziałem z humorem, i zaczęliśmy śmiać się do rozpuku.

Jakże dawno mury domu nie słyszały takich dźwięków

Później opowiedziałem Lenie o Zosi, Janku, trochę o swojej młodości. Przez lata nie wracałem do tego wszystkiego pamięcią, i moja córka nic nie wiedziała o starej dzielnicy, w której się urodziłem i wzrastałem.

– To takie ciekawe, co mówisz, tatku. Może byś to spisał, to wydamy książkę. Teraz modna jest stara Warszawa – zaproponowała Lena. Wiedziałem, że mówi szczerze, że to nie są puste słowa pocieszenia, którymi mnie wcześniej częstowała.

– Zastanowię się – odrzekłem.

– Jedno mnie niepokoi – z obawą powiedziała moja córka. – To, że ta pani jest podwójną wdową. To trochę straszne dla mnie.

– Myślisz, że mnie zabije? – spytałem. – Nie żartuj. Po co? Przecież ja niczego nie mam.

– Masz mieszkanie, emeryturę, spory księgozbiór, trochę antyków.

– Widzę, że policzyłaś spadek – powiedziałem, ale widząc smutną minę córki, pożałowałem swych słów. – Przepraszam, znowu ze mnie wychodzi zgryźliwy starzec. Wybacz, Lenko. Zosię znam od urodzenia. Nawet gdyby rzeczywiście zabiła dwóch poprzednich mężów, mnie nie zrobi krzywdy. Zresztą ją niedługo poznasz, ona jest jak wróbelek.

Zośka, zabiłaś swoich mężów?!

Na następnym spacerze z Zosią zadałem jej to ważne pytanie. I dostałem odpowiedź. Zgadza się. Szybko podniosłem jej dłoń do ust i żarliwie ucałowałem. Ona miała łzy w oczach.

– Musisz poznać moją córkę. To kochana dziewczyna, trochę nadopiekuńcza. Wyobraź sobie, ona się boi, że jesteś podwójną wdową, i że możesz mnie sprzątnąć – zaśmiałem się. Ale Zosia była poważna.

– Muszę ci coś wyznać – rzekła.

– Zabiłaś ich? – spytałem ze zgrozą.

– Nie. Wymyśliłam. Głupio mi było się przyznać, że jestem starą panną. Ja… Tak naprawdę zawsze chciałam być z tobą – dodała cicho.

Na chwilę mnie zatkało. Ale gdy tylko spojrzałem w oczy Zosi, zalała mnie fala uczucia do niej.

– Ja też, Zosiu, ja też tak czuję! I teraz jesteśmy razem. Dobrze nam jest. Bardzo dobrze i niech to trwa jak najdłużej.

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA